Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

Krystian Zalewski blisko wygranej w Armagh 5k. Aż 133 zawodników łamie 15 minut!

$
0
0

W północnoirlandzkim Armagh znów padły znakomite wyniki na dystansie 5 km. Blisko wygranej był Krystian Zalewski, który wybiegał życiówkę. W sumie aż 133 zawodników złamało granice 15 minut!

Krystian Zalewski, nasz wicemistrz Europy w biegu na 3000 m z przeszkodami z 2014 roku prowadził przez większą część dystansu, samotnie walcząc z oporami powietrza. Niestety pod koniec ostatniego, piątego okrążenia zabrakło sił i dał się dogonić rywalom. Do wygranej zabrakło kilkuset metrów.

Krystian zajął ostatecznie 7. miejsce, z najlepszym czasem w karierze 13:50.

Zwyciężył Brytyjczyk Adam Clarke (13:42), tuż przed swoimi rodakami Johnym Daviesem (13:45) i Philem Sesemann (13:45).

Dobrze spisali się pozostali Polacy. Michał Rozmys kojarzony jest głównie z biegami na średnim dystansie, to udowodnił też ma wiele do powiedzenia w biegach długich. Klubowy kolega Krystiana Zalewskiego zajął 24. miejsce z czasem 14:00.

Lecąc do Armagh Piotr Mielewczyk chciał znaleźć się w pierwszej „setce”. Udało się. Biegacz pochodzący z Lęborka ustanowił rekord życiowy 14:43, pierwszy raz łamiąc upragnioną barierę 15 minut. Ale… wynik ten dał mu dopiero 96. miejsce.

Nieznacznie życiówkę poprawił też warszawianin Bartek Falkowski - 15:51, choć z pewnością miał większy apetyt. Zajął 221. miejsce.

Poniżej granicy 14 minut pobiegło 21 zawodników, a barierę 15 minut zdołało pokonać wspomnianych 135 biegaczy. To osiągniecie znacznie lepsze niż przed rokiem gdy poniżej kwadransa na trasie zmieściło się 113 biegaczy.

Zalewski łamie 14 minut na 5 km! Gardzielewski... Szybko w Armagh [WYNIKI POLAKÓW]

W rywalizacji pań na 3 km najlepsza okazała się Dunka Anna Emile Moller - Mistrzyni Europy do lat 23 w biegach na 3000 m z przeszkodami oraz na 5000 m. Biegaczka wyszła na prowadzenie na ostatniej, trzeciej rundzie i nie oddała już pozycji. Uzyskała 8:58.

Podium uzupełniły Brytyjki Aleksandra Bell, specjalizująca się w biegach na 800 m (9:06), oraz Amy Griffiths (9:09). W sumie aż 50 zawodniczek pobiegło poniżej granicy10 minut na tym dystansie. To porównywalna liczba jak w zeszłym roku.

Najlepszą z Polek była mistrzyni kraju na 5000 m, polska rekordzistka trasy Życiowej Dziesiątki Katarzyna Jankowska, która zajęła 13. miejsce z wynikiem 9:28. Specjalizująca w biegu na 3000 m z przeszkodami Mariola Ślusarczyk uplasowała się na 24. miejscu z rezultatem 9:40.

RZ



Na 10 km pamięci trenera boksu Andrzej Gmitruka

$
0
0

Tego nazwiska nie trzeba przedstawiać kibicom szermierki na pięści. A tych wśród biegaczy z pewnością nie brakuje.

Andrzej Gmitruk był wybitnym trenerem i promotorem bokserskim. Szkolił medalistów Legii: Kazimierza Szczerbę i Krzysztofa Kosedowskiego. Jego podopiecznymi byli m.in. Henryk Petrich, Jan Dydak, Janusz Zarenkiewicz, czy też Andrzeja Gołota, Tomasz Adamek, Artura Szpilka i Mateusz Masternak. Komentował walki bokserskie w telewizji.

Zmarł nagle w wieku 67 lat. Okoliczności były tragiczne. Próbował ugasić pożar, który rozpoczął się od świeczki zapalonej w rocznicę śmierci syna.

Dwa lata po tamtych wydarzeniach, 22 marca odbędzie się bieg jego imienia. - Chcieliśmy, żeby to był bieg, bo organizacją biegów zajmujemy się na co dzień, a bieganie to także nieodłączny element treningu bokserskiego - wyjaśnili nam organizatorzy biegu im. Andrzej Gmitruka.

Biegacze wystartują o 10:00 spod Stadionu Legii i tam też przekroczą linię mety. Do pokonania będą mieli 10 km ze stadionu na Stare Miasto i z powrotem. Koniec biegu został przewidziany na 11:30. Na terenie Legii będzie również działało miasteczko biegacza.

Do 15 marca obowiązują niższe opłaty startowe. Bez koszulki technicznej w pakiecie, wpisowe wynosi 80 zł. Z koszulką - 100zł. Kibice Legii posiadający karnety na ekstraklasowe mecze swoje drużyny mogą skorzystać z 50% zniżki. Po 15 marca zostaną zamknięte zapisy internetowe, a opłaty wzrosną.

Wpisowe ma pomóc nie tylko pokryć koszty imprezy, ale zebrać również pieniądze dla Agnieszki Gmitruk, wdowy po trenerze, która znalazła się w trudnej sytuacji. Po chorobie zaczęła tracić wzrok. I chociaż były czas poprawy, po jakimś czasie straciła wzrok. Samotnie wychowuje córkę. Bieg ma być dla niej wsparciem.

Zapisy do biegu:TUTAJ

Wydarzenie na facebooku:TUTAJ

IB

fot. youtube


Bieg Walentynkowy Ambasadora. „Organizacja na piątkę”

$
0
0

W niedziele 2 lutego w Dąbrowie Górniczej po raz dziewiąty wystartował Bieg Walentynkowy, najprawdopodobniej najstarszy bieg tego typu i najbardziej kolorowy w kraju.

Ciekawa trasa, głównie alejkami w Parku Hallera. W zabawie mogli uczestniczyć zarówno indywidualni biegacze, jak i pary, które połączone były czerwonymi szarfami. Zawsze też są wyróżnione najładniejsze przebrania.

Organizatorem jest „Pogoria Biega” i jak zawsze (a biegam tu już piąty raz) organizacja na piątkę!

Ambasadorzy Festiwalu w Krynicy oczywiście też brali udział w biegu.

Na dowód kilka zdjęć. Warto tu startować – polecam edycję 2021!

Andrzej Majewski, Ambasador Festiwalu Biegów


Namiętność, intymność i zaangażowanie... Miłosne trio na przeszkodach

$
0
0

Jak to się dzieje, że dwoje, zupełnie obcych ludzi spotyka się na Runmageddonie, mija się kilkukrotnie, przygotowując do startu, aż w końcu widzą się na przeszkodzie i ich serca zaczynają bić mocniej. Dlaczego podczas ekstremalnych wydarzeń ludzie poznają swoich partnerów, deklarują chęć wspólnego życia? Na te pytania doskonale odpowiadają sami Runmageddończycy oraz doktor psychologii, zapalony biegacz przeszkodowy z drużyny United Runners, Marcin Korulczyk.

Ktoś mógłby powiedzieć, że Runmageddon to takie zwykłe sportowe wydarzenie, które pokonuje się i zapomina. Nic bardziej mylnego. Runmageddon to coś więcej niż sposób spędzania czasu. To przygoda, która zachwyca a do tego wywołuje silne pobudzenie emocjonalnie. To wyzwanie, które łączy ludzi, nie tylko w grupy przyjaciół, ale także w pary.

- Spotkaliśmy się na Runmageddonie, biegliśmy w jednej serii. Kasia zwróciła na mnie uwagę już na starcie. Ja miałem okazję podziwiać ją, gdy przebiegała obok mnie. Wpadła mi w oko - piękna brunetka z wiankiem żółtych kwiatów na głowie - wspomina Tomasz, od 2016 lat mąż Kasi.

Par, które połączył Runmageddon jest wiele. Jak zauważają internauci, wspólna pasja łączy i cementuje związki. - To jest chyba najfajniejsza rzecz, jaką można robić ze swoim partnerem czy partnerką. Wspólny cel, motywacja, odnoszenie mniejszych i większych sukcesów. Nie sztuką jest mieć wspólną wizję, prawdziwą sztuką jest mieć wspólny cel- pisze pod jednym z postów na fanpage’u Runmageddonu, Marlena. 

Runmageddon stawia przed parami cel-pokonać przeszkody i dotrzeć do mety. Pozwala im sprawdzić się w różnych sytuacjach i okolicznościach. Muszą brnąć przez błoto, wspinać się na czterometrową ściankę, skakać na linie do wody lub czołgać w ciemnych tunelach. Ta aktywność angażuje ich w 100 procentach. Powoduje, że uczą się współgrać i pokonywać razem przeszkody, akceptując swoje słabości i doceniając siłę. Podczas wspólnej przygody na Runmageddonie pary poznają siebie jeszcze lepiej, dzięki czemu łatwiej radzą sobie z trudnościami stawianymi przez życie.

- Runmageddon to jedna wielka przeszkoda. Natomiast świadomość, że pokonało się ją wspólnie: każdy kilometr, każdą ścianę, każde błoto...a przede wszystkim razem zdobyto metę, zbliża najbardziej-pisze Ewelina. Jak wskazuje psycholog Marcin Kolurczyk Runmageddon zbliża, ponieważ uczestnicy ingerują w swoją intymność i przeżywają silne emocje.

- Jedną z charakterystycznych cech Runmageddonu jest wzajemna pomoc, która w praktyce oznacza podawanie pomocnej dłoni na przeszkodzie. Czasami robi się z dłoni stopień, na którym potrzebujący może się wspiąć, ale też często chaotycznie i rozbawiająco do łez wciąga się na przeszkodę zapalonego Runmageddończyka. Taka bliskość powoduję przełamanie granicy intymności międzyludzkiej i połączenie ludzi swoistą więzią. Znamy ten efekt doskonale choćby z tańca. W ujęciu psychologicznym jedną ze składowych miłości jest intymność. Są to chwilę, kiedy przeżywamy szczęście w fizycznej obecności drugiej osoby i mamy poczucie, że możemy liczyć na partnera w potrzebie. W trakcie pokonywania przeszkód satysfakcja miesza się z poczuciem, że mogę liczyć na drugą osobę w tej niecodziennej chwili - opowiada Marcin Korulczyk i dodaje:

- Nie zapominajmy też o namiętności, to kolejny składnik miłości. Tworzy się między ludźmi z połączenia silnych emocji zarówno pozytywnych (zachwyt, radość, pożądanie), jak i negatywnych (ból, niepokój, tęsknota), często występuje również z mocnym pobudzeniem fizjologicznym. Podczas runmageddonowej trasy doświadczymy niemal każdego z tych uczuć.

Runmageddon łączy i zbliża. Zupełnie obcy sobie ludzie, z różnych środowisk nagle jednoczą się.

- Pierwsze znajomości zawiera się już na parkingu. Wszyscy podekscytowani ruszamy po odbiór pakietu. Potem na rozgrzewce, bawimy się wspólnie, odrzucając skrępowanie, a następnie na trasie każdy każdemu pomaga - opowiada Marek. Wirujące dookoła emocje powodują, że podczas Runmageddonów ludzie wiążą się ze sobą na całe życie. Biegną wspólnie 6 czy 12 kilometrów, żeby za chwilę przeżyć jedną z bardziej doniosłych chwil.

- Oświadczyny były w planach już jakiś czas, ale nie było dobrej okazji. Chciałem zaskoczyć Agatę i zrobić to w momencie, kiedy na pewno nie będzie się tego spodziewać-i się udało! Pomysł startu w RMG rzuciła sama, decyzja w 5 min, jedziemy 250 km w jedną stronę do Ełku, żeby się zmęczyć i ubrudzić. Taki charakter najlepiej oddaje nasz związek. To był nasz pierwszy i na pewno nie ostatni RMG! Siła, charakter i miłość! - opowiada Dawid.

- Zarówno dla Olka, jak i dla mnie był to pierwszy tak trudny bieg. Biegnąc Hardcore byłam skupiona jedynie, aby dotrzeć do mety, a ostatnie 4 kilometry trasy były walką ze zmęczeniem, zimnem i bólem. Dlatego, gdy tylko zobaczyłam metę, marzyłam o tym, aby przebrać się w ciepłe i suche ubrania i wypić coś ciepłego. Olbrzymie było moje zaskoczenie, gdy zobaczyłam czerwone pudełeczko z pierścionkiem. Trudno opisać słowami to, co wtedy czułam! - mówi Kasia.

Ostatnim i zdecydowanie najbardziej wymagającym elementem miłosnej układanki jest zaangażowanie. W odróżnieniu od intymności i namiętności, zaangażowanie buduję się powoli i stopniowo wzrasta w miarę inwestowania czasu i wysiłku partnerów w budowanie trwałego stabilnego związku. Podczas gdy namiętność jest tym składnikiem miłości, który zupełnie nie poddaje się rozumowi, intymność z kolei w ograniczonym stopniu, to zaangażowanie jest bardzo podatne na kontrolę zakochanych osób. Zaangażowanie to decyzje, myśli i uczucia, które w miarę upływu czasu zmienia relację miłosną w trwały, stabilny związek. Rodzi się pytanie, gdzie możemy odnaleźć partnera / partnerkę kochającego wyzwania, potrafiącego/ą poświęcać dla drugiej osoby, znosić z radością trudy codzienności? Mam wrażenie, że chyba znam odpowiedz na to pytanie - komentuje ekspert.

Pierwsze randki, oświadczyny, a nawet śluby, te ważne momenty uczestnicy chcą przeżywać właśnie na ekstremalnych trasach,  bo w końcu Runmageddon to nie tylko sportowe wyzwanie to sposób życia.

źródło: Runmageddon


Maraton Podhalański wróci do biegowego kalendarza?

$
0
0

W 2018 roku rozegrano czwarty i jak do tej pory ostatni Maraton Podhalański. Istnieje jednak szansa na wznowienie imprezy. Dotychczasowi organizatorzy chcą przekazać stery następcom. Póki co jednak chętnych brak.

Podhalański maraton, rozgrywany na malowniczej trasie prowadzącej z Nowego Targu do Zakopanego zadebiutował w 2015 roku. W pierwsze edycji udział wzięło ponad 220 osób. Zwyciężyli Michał Talaga (2:56:27) oraz Emilia Zielińska (3:25:29). W kolejnej edycji w programie znalazł się również półmaraton, który startował z Bańskiej Niżnej. Wszystko wskazywało, że zawody rosną w siłę. Niestety przyszedł zawód.

Frekwencja podczas biegu spadała, ale i konkurencja była spora. W latach gdy Maraton Podhalański pokrywał się terminem z Cracovia Maratonem, wielu stawiało właśnie na bieg w stolicy Małopolski. W końcu podjęto decyzję o rozegraniu ostatniej edycji biegu, jak wyjaśniano - z powodów „trudności organizacyjnych”.

Ostatnia edycja zgromadziła łącznie ponad 100 osób, łącznie na dwóch dystansach. Uczestnicy żegnali się imprezę z żalem. Choć wierzyli, że jeszcze się tu spotkają.

Maraton Podhalański: Organizatorzy mówią żegnajcie, uczestnicy do zobaczenia!

Jest jeszcze szansa, że maraton powróci. Od kilku miesięcy na stronie wydarzenia widnieje ogłoszenie mówiące o tym, że bieg jest do wzięcia. Jak się dowiedzieliśmy, póki co nikt nie zdecydował się na przejęcie pałeczki.

– Rozmawialiśmy z organizatorami których znamy, albo takimi, z którymi mamy jakiś kontakt. Niestety większość prowadzi już kilka imprez i nie jest w stanie podjąć się kolejnego wydarzenia. Szkoda, bo wydaje się nam, że ten maraton może być fajną marką i w przyszłości dawać nawet jakieś dochody. Medialnie ten bieg, to jest fajna sprawa. Wsparcie samorządów też jest, choć małe - mówi Krzysztof Mroszczak, jeden z pomysłodawców Maratonu Podhalańskiego.

Choć pod Tatrami rozgrywanych jest wiele biegów górskich, to w kalendarzu nie ma nawet poważnego półmaratonu. Czy w Zakopanem brakuje miejsca dla długich dystansów?

– Niestety, ale uważam, że maratony, które nie sprzyjają biciu rekordów życiowych, nie cieszą i nie będą cieszyły się dużą popularnością. O ile nie mają mocnego sponsora. Chodzi przede wszystkim o profil trasy. W Zakopanem nie ma szans na zrobienie płaskiego maratonu. Jedyną „płaską” drogą jest Zakopianka.… – zauważa Krzysztof Mroszczak.

– Górski maraton zawsze będzie niszowy, który raczej nie przebije frekwencji rzędu 500 uczestników. Większa liczba będzie nawet niekomfortowa i niebezpieczna, a to ze względu na niemożność wstrzymania ruchu przez tak długi czas – dodaje nasz rozmówca.

Dotychczasowy dyrektor imprezy przyznaje wprost, że Maratonu Podhalańskiego nie będzie już organizował. Jednocześnie… uśmiecha się.

– Podobno w życiu nigdy nie mówi się nigdy. Teraz mówię, że nie będę organizował tej imprezy, ale w różnie to bywa. Oczywiście największy problem dotyczy pieniędzy. Ponadto przez lata wiele się pozmieniało w moim życiu rodzinnym. Samemu też ciężko było zrobić ten bieg, potrzebni byliby ludzie do pomocy – dodaje Krzysztof Mroszczak.

Jak usłyszeliśmy, na organizację Maratonu Podhalańskiego potrzebny jest budżet w wysokości minimum 50 tys. złotych.

RZ


Polak zwycięzcą World Marathon Challenge! 3:35:25 - tyle średnio biegł każdy z maratonów

$
0
0

„Mamy to! Zwycięstwo w World Marathon Challenge!”- podsumował swój start Miłosz Pasiecznik, który wygrał w klasyfikacji generalnej pokonując 7 maratonów w 7 dni na 7 kontynentach ze średnim czasem 3:35:25.

Najszybciej pobiegł w Kapsztadzie w Republice Południowej Afryki - 3:06:33. Od tego maratonu wszystko się zaczęło chociaż miało być inaczej. Pierwszą zaplanowaną lokalizacją była Antarktyda, tyle że warunki atmosferyczne opóźniły wylot, a podczas World Marathon Challenge nie ma czasu na czekanie i trzeba było odwrócić kolejność startów. Nie ma tam zresztą czasu na nic innego. Zawodnicy większość czasu spędzili w samolotach.

„Bieganie maratonu dzień po dniu to ciężka rzecz. Jeśli do tego dochodzi brak snu, dobrej regeneracji, kilkunastogodzinne loty każdego dnia, to już w ogóle potwornie trudne zadanie. W samolocie nie da się dobrze wypocząć. A tu trzeba jechać prosto na maraton. Zmiany stref czasowych i bieganie w nocy, powodują, że traci się rachubę czasu i dnia” - opisał Miłosz Pasiecznik.

Na stopień zmęczenia miała również wpływ pogoda. Pod tym względem, w opinii zawodników, najtrudniejsza była nowość na liście lokalizacji, brazylijska Fortaleza.

„Maraton nr 6 i brazylijskie piekło... 35 stopni Celsjusza, wilgotność 78 procent i start w samo południe. Nieludzkie warunki, jak na tak piękne miasto jak Fortaleza. Ukończony na 8. miejscu, ale przeogromnym kosztem” - pisał Łukasz Urbaniak, który był piąty w klasyfikacji generalnej World Marathon Challenge.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Maraton nr 6 i brazylijskie piekło... +35 stopni, wilgotność 78% i start w samo południe. Nieludzkie warunki jak na tak piękne miasto jak Fortaleza. Ukończony na 8. miejscu, ale przeogromnym kosztem... Strasznie przykra sprawa kiedy zaprzyjaźniasz się z kimś jeszcze przed startem całego cyklu, później ten ktoś staje się niekwestionowanym liderem, wygrywa bieg za biegiem (oprócz Antarktydy) i na maraton przed końcem łapie okropną kontuzję, która uniemożliwiwa mu ukończenie dzisiejszego biegu. To dzisiaj spotkało Chena Huanga i to jemu należą się dzisiaj brawa wsparcia... za około 11h zaczynamy OSTATNI maraton. Miami Beach. Marathon No. 6 and Brazilian hell... +35 Celsous degrees, humidity 78% and start at noon. Inhuman conditions for such a beautiful city like Fortaleza. Finished at 8th place but it costs me a lot. It is a terribly unpleasant thing when you make friends with someone before the start of the whole cycle, then that someone becomes the undisputed leader, wins the race after the race (except Antarctica) and on the marathon before the end he catches a terrible injury that prevents him from completing today's race. It happened to Chen Huang today and he deserves to be applauded today ... In about 11 hours we start the LAST marathon. Miami Beach #Novo, #Antarctica  #CapeTown, #RSA, #Africa  #Perth, #Australia. #Dubai, #UAE, #Asia.  #Madrid, #Spain, #Europe. #Fortaleza, #Brazil, #SouthAmerica. #Miami, #USA, #NorthAmerica #hot #sun #sweat #run #marathon #runner #running #success #extreme #tripleseven

Post udostępniony przez Łukasz Urbaniak (@lukasztripleseven)

„Emocje biorą górę, emocje ze szczęścia, radości, euforii, wzruszenia, zmęczenia, amoku - wszystko razem! Dałem radę a przeżyć z ostatniego tygodnia życzę każdemu. Coś niesamowitego! Wciąż trudno mi w to uwierzyć” - pisał drugi spośród Polaków w na mecie wyzwania.

Polskie podium dopełnił Krzysztof Stępień, który zajął 10. miejsce w klasyfikacji generalnej, pokonując 7 maratonów ze średnim czasem 4:33:07.

Wśród pań niespodzianek nie było. Rywalizację wygrała faworytka Kristina Schou Madsen, duńska ultramaratonka, dla której był to drugi start w imprezie.

IB/ fot. instagram Miłosza Pasiecznika


Chiński biegacz jak „Kevin sam w domu” pokonał 50 km wokół salonu

$
0
0

Mieszaniec chińskiego Hangzhou przebył 50 km bez wychodzenia z mieszkania. Trasa tego nietypowego „ultramaratonu” składała się z 6250 okrążeń prowadzących przez salon. W czterech ścianach uwięziła go panująca epidemia koronawirusa.

Pan Shancu, bo tak nazywa się ten amator biegania, nie mógł już usiedzieć w miejscu. Szalejący wirus sprawił, że jemu i milionom jego rodaków zakazano wychodzić z domów. Jak przyznaje od tygodni jest uwięziony w mieszkaniu. Oficjalnie miasto zostało zamknięte 5 lutego, tak aby ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby.

Korzystając z wolnego czasu postanowił oddać się swojej pasji. Tym razem zamiast ulubionych tras, musiał wystarczyć mu kawałek podłogi. Biegacz twierdzi, że każde okrążenie miało ok. 8 metrów. Biegał tak od ściany do ściany. Ostatecznie dystans miał pokonać w 4:48:44. Cieszył się z tego, że jest zmęczony i spocony. 

Podany przez niego wynik nasuwa pewną wątpliwość, bo z takim rezultatem pan Shancu zająłby w zeszłym roku w Pabianicach podczas biegu na 50 km wysokie 10. miejsce, wyprzedzając zawodników którzy nie biegali przecież po 8 metrowej pętli w domu. Oczywiście jest szansa, że faktycznie bieg miał miejsce i nie jest to propagandy chwyt.

W Polsce kilka lat temu odbyła się prawdziwa sztafeta w pokoju. W bloku na warszawskim Ursynowie wokół małego stołu na zmianę biegała grupa znajomych m.in. Martyna Wiśniewska, Piotr Bętkowski, Kamil Leśniak i Dominika Stelmach.Żeby pokonać dystans maratoński musieli przebyć 8439 rund. Łącznie uzyskali czas 7:44:03.

–  Czasem jeszcze wspominamy tamto wydarzenie. Wtedy było minus 25 stopni Celsjusza i dlatego zdecydowaliśmy się na organizację takiego maratonu wokół stołu. Tak, były takie zimy. A najtrudniejsze było obciążenie jednej nogi i liczenie kolejnych okrążeni - mówiła Dominika Stelmach.

Na początku lutego wirus z chińskiego Wuhan został uznany przez Światową Organizację Zdrowia za zagrożenie dla zdrowia publicznego. Odwołanych zostało wiele imprez w tym lekkoatletyczne Halowe Mistrzostwa Świata w Nankinie. Niestety, wciąż rośnie liczby zachorowań i zgonów. Wykryte są już ponad 64 tys. przypadki. W samej tylko prowincji Hubei zmarły 1318 osoby. Wszystko wskazuje, że sytuacja szybko nie będzie zażegnana. WHO poinformowało, że pracę nad szczepionką mogą potrwać 18 miesięcy.

RZ


Studniówka Półmaratonu Warszawskiego

$
0
0

ubileuszowa edycja Półmaratonu Warszawskiego ma być niepowtarzalna. Biegacze po raz 15.  pokonają 21 097 metrów ulicami Warszawy, a start w nocnym biegu półmaratońskim po ulicach lewobrzeżnej Warszawy nastąpi 23 maja o godzinie 20:35 – równo z zachodem słońca.

Warszawa pokaże biegaczom nocne oblicze, a pokonywanie trasy uświetnią pokazy świetlne. Trasa względem zeszłorocznej się nie zmieni, ale start po zmroku powinien dostarczyć biegaczom nowych wrażeń. „Możliwość podziwiania nocnej panoramy stolicy: podświetlonych drapaczy chmur, iluminowanych mostów, majestatycznego Zamku Królewskiego i wielu innych widoków sprawia, że warto uwzględnić ten termin w biegowych kalendarzach” – twierdzą organizatorzy.

#BiegamDobrze od lat towarzyszy imprezom organizowanym przez Fundację „Maraton Warszawski”. To program społeczny angażujący biegaczy w Polsce. To akcja dobroczynna, w ramach której biegacze mogą zapisać się do udziału w imprezie poprzez ścieżkę charytatywną i aktywnie zbierać pieniądze na rzecz wybranej przez siebie fundacji. Z każdym rokiem coraz więcej uczestników decyduje się nadać startowi pozasportowy sens poprzez wybór jednej z dziesięciu organizacji charytatywnych. Podczas rekordowego 14. PZU Półmaratonu Warszawskiego zebrano aż 900 tys. złotych, które przyczyniły się do realizacji wielu społecznych projektów. Więcej o akcji można przeczytać na stronie http://pzumaratonwarszawski.com/biegamdobrze/.

100 dni do wydarzenia to dobry moment na podjęcie decyzji o starcie i rozpoczęcie przygotowań. Z myślą o tych biegaczach wystartowała akcja #NieZatrzymamSie. Na stronie www.pzupolmaratonwarszawski.com zostały opublikowane plany przygotowawcze zarówno dla debiutantów, jak i bardziej doświadczonych biegaczy.

​​

Plany treningowe uda się zrealizować niemal w całości. Dla części biegaczy półmaraton to jedynie przystanek do maratońskiego celu, który będzie stanowić ukoronowanie biegowego sezonu, dlatego też akcja treningowa #NieZatrzymamSie będzie kontynuowana także po półmaratonie.

Na 15. Półmaraton Warszawski zapisało się już ponad 8 tys. uczestników. Rejestracja trwa na stronie http://pzumaratonwarszawski.com/.

materiał prasowy



"Forma w Tokio ma być jeszcze lepsza niż medalowa w Dosze!" Marcin Lewandowski czeka na trenera i myśli tylko o igrzyskach

$
0
0

1:47,22 w Dusseldorfie, a kilka dni później bardzo dobre 1:46,05 podczas mityngu ORLEN Copernicus Cup w Toruniu. Początek sezonu halowego Marcina Lewandowskiego przebiega pod znakiem startów na 800 metrów, choć już w kolejnym występie się to zmieni i rekordzista Polski na 1 milę i 1500 metrów pierwszy raz w tym roku spróbuje swoich sił w "półtoraku", który stał się jego dystansem koronnym. 

Rozmawialiśmy z Marcinem Lewandowskim przed wyjazdem do Glasgow na kolejny mityng w cyklu World Athletics Indoor Tour. Zaczęliśmy, oczywiście, od pytania o dotychczasowe starty i ocenę formy u progu sezonu olimpijskiego. 

Jestem bardzo zadowolony, bo to jest wynik słabszy od mojej, bardzo starej, „życiówki” tylko o niecałe pół sekundy (1:45,41, Birmingham 2012 – red.), a trening, który teraz wykonuję, nie jest nakierowany na bieganie 800 metrów. Mogę bowiem w końcu nazwać siebie w pełni „biegaczem na 1500 m”!

Ledwie tylko liznąłem treningów szybkościowych, wykonuję teraz olbrzymią robotę wytrzymałościową, gigantyczny, niemal maratoński kilometraż i bieg na 800 metrów jest dla mnie formą treningu pomagającą w pracy nad szybkością. Jeśli więc w takiej sytuacji biegam ten dystans niespełna pół sekundy wolniej niż najszybciej w historii, to jeszcze jeden-dwa starty i być może zakręcę się koło rekordu życiowego! A nie zapominajmy, że w tym roku skończę już 33 lata. Piękna sytuacja! (uśmiech).

Przez kilkanaście lat kariery trenowałeś w spokoju ducha, pod stałym okiem i nadzorem trenera, którym był Twój starszy brat. Teraz wszystko w Twoich przygotowaniach się wręcz zawaliło, bo Tomasz Lewandowski nie doszedł do porozumienia z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki i zakończył z nim (a przez to z prowadzonymi zawodnikami, także Tobą) współpracę. Na początku roku olimpijskiego zostałeś bez trenera i taka sytuacja trwa, choć minęły już 2 tygodnie sezonu halowego, a Ty masz za sobą dwa starty.

Takie scenariusze pisze czasami życie... Na razie jeszcze jakoś sobie radzę i niecierpliwie czekam na rozwiązanie tej sytuacji. Jestem w stałym kontakcie z PZLA, mój brat również i mam nadzieję, że już „na dniach” ten problem wreszcie się rozwiąże i wszystko wróci do normy. Bardzo na to liczę! Pojawiło się światełko w tunelu, jest jakaś nadzieja, co oczywiście jeszcze nic nie znaczy, bo idzie ciężko, ale... może akurat?

Jak długo jeszcze jesteś w stanie wytrzymać bez trenera?

Nie mam pojęcia! Co mogłem do tej pory zrobić, to zrobiłem, a dalej chciałbym znowu pracować pod skrzydłami Tomka. Ale, niestety, nie jest to zależne ode mnie. Muszę czekać.

Trzymając kciuki za to, by problem jak najszybciej został rozwiązany po Twojej myśli, porozmawiajmy chwilę o planie B: co, jeśli jednak obie strony się nie dogadają? Z kim wtedy rozpoczniesz współpracę? A może... będziesz do igrzysk trenował sam?

Na razie wolę o tym nie myśleć, bo cały czas mam nadzieję na pozytywne rozwiązanie. Jeśli jednak się nie uda, pewne jest, że nie będę trenował sam! Takiej opcji nie ma. Na krótką metę to mogło zdać egzamin, bo lecę „z rozbiegu” dotychczasowego treningu. Ale na dłużej to się nie uda.

Naprawdę, mając tyle lat doświadczenia i sukcesów, znając doskonale swoją konkurencję i trening, nie mógłbyś przygotowywać się sam? Aż trudno w to uwierzyć!

Jestem zawodowym żołnierzem w Wojsku Polskim i tak samo jestem żołnierzem na bieżni. Potrzebuję jasnych rozkazów od swojego trenera i wtedy wykonuję je najlepiej jak potrafię i mogę. Jestem tytanem ciężkiej pracy. To jest dla mnie najlepszy i jedyny możliwy układ. Może to dziwnie brzmi, ale mimo doświadczenia i bycia przez tyle lat na topie, na treningu się nie znam. Trening nigdy mnie nie interesował, nie wiążę z nim swojej przyszłości, wykonuję swoją robotę i to wychodzi najlepiej.

A jak jest teraz między wami: Tobą i bratem-trenerem? Gdy konflikt wybuchł, powiedziałeś gdzieś, że masz żal do PZLA, ale także do Tomasza.

Jesteśmy braćmi i cały czas normalnie ze sobą gadamy, wiele się nie zmieniło. Ale dla mnie nie jest możliwe, żeby nie dogadując się z PZLA Tomek pozostał moim trenerem. Przecież prywatnie na igrzyska nie pojedzie i nie będzie miał wstępu do wioski olimpijskiej. Warunkiem naszej dalszej współpracy jest więc dogadanie się Tomka z PZLA! O resztę się nie martwię, bo ja się z Tomkiem zawsze dogadam. A jeśli chodzi o żal czy pretensje... Pół roku przed igrzyskami takiej sytuacji po prostu nie powinno być, z żadnej strony.

Główną przyczyną konfliktu obu stron jest ponoć to, że oprócz polskiej czwórki Tomasz ma pod opieką trenerską kilkunastu zawodników zagranicznych, którymi zajmuje się podczas zgrupowań opłaconych i organizowanych przez PZLA. Czy związek ma podstawy, by uważać, że dzieje się to ze szkodą dla reprezentantów Polski?

Po pierwsze - nie dotyczy to kilkunastu, a tylko kilku pojedynczych zawodników. A po drugie – dzieje się tak po to, żebym uzyskiwał lepsze rezultaty. Ja do trenowania potrzebuję grupy, a dzięki Tomkowi miałem taką grupę chyba najmocniejszą z możliwych. Treningu, jaki wykonuję, nie jestem w stanie dobrze zrobić sam. Do tego jest potrzebny mocny zespół. Zawodnicy rozwijają się najlepiej właśnie trenując w grupie, tak robią najlepsi biegacze na świecie.

My też mieliśmy od 3 lat stworzona taką grupę, a ja od 3 lat uzyskuję najlepsze wyniki, biję rekordy kraju, zdobywam medale. Grupa Tomka jest zrobiona pode mnie i ja dzięki niej się rozwijam.

Adam Kszczot, który od niedawna także jest w tej grupie, powiedział mi, że najlepiej trenuje mu się z Marcinem Lewandowskim. A kto dla Ciebie jest najwartościowszym sparingpartnerem?

Ja nie oceniam tego w jednostkach. Dla mnie liczy się grupa. Im większa, tym lepsza, choć oczywiście bez przesady. Jest nas pięciu chłopaków, wspieramy się wzajemnie, Adam pomaga mi w robocie nad szybkością, ja jemu w pracy nad wytrzymałością, czasem robi to ktoś z obcokrajowców. W ten sposób wszyscy się dopełniamy. Jesteśmy drużyną i to jest największą wartością.

Jakie są Twoje najbliższe plany startowe? Ile jeszcze razy będziesz biegał w hali?

Po Dusseldorfie i Toruniu, gdzie biegałem na 800 metrów, w sobotę 15 lutego pierwszy raz wystartuję na 1500 metrów. To będzie w Glasgow, na kolejnym mityngu cyklu World Athletics Indoor Tour. 19 lutego będzie Lievin we Francji i 1500 m do poprawki, a 21 lutego, na zamknięcie cyklu w Madrycie, raz jeszcze 800 m. Tym zakończę sezon halowy.

W marcu w Chinach miały być jeszcze Halowe Mistrzostwa Świata. Czy ich odwołanie popsuło jakoś Twoje plany?

Nie. Nigdy szczególnie mocno nie szykowałem się do hali, nawet jeśli robiłem pod dachem fajne wyniki, nie wynikały one ze specjalnych przygotowań. W tym roku podobnie, zwłaszcza, że przez znaczne wydłużenie poprzedniego sezonu na stadionie (późniejsze niż zwykle MŚ w Dosze, a po nich jeszcze igrzyska wojskowe – red.) tegoroczne przygotowania rozpocząłem dużo później.

To, że HMŚ zostały odwołane, nic dla mnie nie znaczy. Nawet nie wiem, czy bym w nich wystartował. Teraz, gdy widzę, że fajnie mi się biega – być może tak, medal MŚ to zawsze medal. Ale w tym roku liczą się jedynie igrzyska olimpijskie w Tokio!

A bierzesz pod uwagę, że koronawirus może storpedować także igrzyska?

Nieee... W ciągu roku więcej ludzi umiera tylko w Polsce z powodu zwykłej grypy niż straciło życie przez tę globalną epidemię spowodowaną koronawirusem. Moim zdaniem zagrożenie jest zdecydowanie wyolbrzymione.

Podczas mityngu Copernicus Cup, w hali w Toruniu odbyła się nieformalna premiera Twojej książki „Mój bieg”. Dlaczego wydałeś ją akurat teraz, kilka miesięcy przed swoim startem życia?

Nie planowałem żadnej konkretnej daty. Kto to wie, kiedy jest najlepszy moment? Tworzyłem tę książkę bez żadnego ciśnienia przez okres około 2 lat, właśnie ją skończyłem i dlatego została wydana akurat teraz. Gdybym ją skończył za pół roku, wyszłaby za pół roku. Chociaż widząc, że zbliżam się do końca, starałem się, żeby premiera mogła być właśnie w Toruniu, na moim ulubionym mityngu i przy mojej ulubionej publiczności.

Copernicus Cup to, żartobliwie mówiąc, „mój” mityng, słyszałeś, co się działo na trybunach, gdy spiker czytał moje nazwisko, wychodziłem na prezentację, a potem finiszowałem! Uwielbiam te zawody, są dla mnie bardzo ważne, zawsze oddaję całe honorarium z nich na cel charytatywny. Był to więc idealny czas i miejsce na premierę mojej książki.

Niesamowite było to, co działo się w holu Areny Toruń po biegu na 800 metrów, gdy praktycznie prostu z bieżni przybiegłeś, by podpisywać książkę. Bardzo długo stała w kolejce do Ciebie kilkusetosobowa grupa kibiców i czytelników! Ile książek podpisałeś tamtego wieczoru?

Nie mam pojęcia. Byłem tam po zawodach przez dobre dwie godziny, ale gdyby było trzeba, stałbym i do piątej rano! Bardzo się cieszę, że były takie tłumy, że mogę liczyć na takie wsparcie kibiców, że chcą poznać moją historię. Mam nadzieję, że książka im się spodoba, bo jest zupełnie wyjątkowa.

Jest napisana inaczej niż wszystkie, innym językiem, nie książkowym, a moim własnym stylem. To widać już od pierwszych zdań „Mojego biegu”! To wszystko moje słowa i moje zdania, wypowiedziane przeze mnie, a nie zredagowane przez fachowca z wydawnictwa.

A co jeszcze wyjątkowego jest w tej książce, dlaczego warto ją przeczytać?

Opisuję w niej piękno uprawiania sportu. Nie tylko lekkiej atletyki, sportu w ogóle. Pokazuję, jak wielką przygodą jest dla mnie sport, co dzięki niemu zobaczyłem, kogo poznałem, co przeżyłem i jakim człowiekiem teraz jestem. Bo to właśnie sport mnie ukształtował. A dodatkowo czytelnik może zobaczyć, jak wygląda świata wyczynowego sportu od środka, okiem profesjonalisty.

To, co wszyscy widzicie w telewizji, jest tylko wisienką na torcie. Oglądacie przez kilka minut jak robię fajne wyniki, osiągam sukcesy i zdobywam medale, ale nie wiecie, jak było przedtem, jak wyglądała droga, ile ciężkiej pracy i trudnych chwil mnie kosztowała. Nie ma tu zabawy i fajnych imprez, jest świat sportu od kuchni.

Czy w napiętym planie przygotowań będziesz miał czas na promocję książki i kolejne spotkania z czytelnikami?

Planuję szybkie tournée po Polsce po zakończeniu sezonu halowego. 25 lutego spotkam się z kibicami w Szczecinie, potem są w planie Warszawa, Częstochowa, Łódź, Wrocław i Poznań.

A zaraz potem wyjeżdżam na obóz wysokogórski do Flagstaff w Stanach Zjednoczonych. Wciąż, niestety, nie wiem w jakim składzie tam będziemy, czekam na rozwój sytuacji (jak nas zapewnił Adam Kszczot, we Flagstaff będą też on i trener Tomasz Lewandowski – red.).

Czy po igrzyskach w Tokio planujesz drugi tom swojej książki?

Miejmy nadzieję, że sukcesy osiągnięte na igrzyskach olimpijskich umożliwią jego powstanie (śmiech). A poważnie, to na razie o tym nie myślę. Zawsze chciałem napisać książkę taką jak „Mój bieg”, opowiedzieć moje sportowe przygody. Zobaczymy, może za jakiś czas pojawią się nowe okoliczności, moje ambicje czy projekty, które popchną mnie do napisania kolejnej książki. Teraz nie planuję niczego, ja zwykle działam bardzo impulsywnie, spontanicznie. Jeśli coś czuję, to po prostu działam.

A „spontanicznym” celem na igrzyska w Tokio są niezmiennie podium i olimpijski medal w biegu na 1500 metrów?

Skoro udało się to na mistrzostwach świata w Dosze, może udać się i w Tokio. Nie wierzę w to, żeby na igrzyskach olimpijskich był wyższy poziom. Finał 1500 metrów w Katarze był najszybszy w historii. Skoro zdołałem wziąć medal tam, mogę to powtórzyć w Tokio. Forma, którą miałem w Dosze, wystarczy na medal olimpijski.

Jesteś w stanie wypracować ją raz jeszcze? Rok po roku to nie jest łatwa sztuka.

Cel jest taki, żeby była jeszcze lepsza!

Pojedziecie na igrzyska we dwóch Lewandowskich, Marcin-zawodnik i Tomasz-trener?

Mam taką ogromną nadzieję! Bardzo na to liczę! To tego oraz, oczywiście, spełnienia medalowego celu w Tokio Ci życzymy! Dziękuję bardzo!

Rozmawiał Piotr Falkowski



 

Smog „przekracza wyobraźnię”. World Athletics zbada powietrze w Gdyni, Oregonie i na MŚ U-20

$
0
0

Mistrzostwa świata juniorów zaplanowano w dniach 7–12 lipca. Do Nairobi ma wtedy przyjechać prawie 1500 sportowców sponad 150 krajów. Stolica Kenii od lat zmaga się z problemem zanieczyszczonego powietrza i Światowa Federacja Lekkoatletyczna zamierza analizować czy smog nie jest zagrożeniem dla lekkoatletów.

Wydawać by się mogło, że smog to głównie problem Europy, a przede wszystkim Polski. Pszczyna, Żywiec, Kraków, Nowy Targ, Rybnik najczęściej przewijały się w rankingu Polskiego Alarmu Smogowego. Światowa Organizacja Zdrowia też ogłaszała swoje rankingi miast z najbardziej zanieczyszczonym powietrze. W pierwszej dziesiątce polskich miejscowości było aż osiem (i dwie z Bułgarii).

Jak się okazuje problem smogu dotyka też Afrykę. W piątek wieczorem mapa zanieczyszczonego powietrza pokazywała, że okolice Jeziora Wiktorii są jednym z najbardziej zatrutych rejonów na tym kontynencie.

Nairobi już cztery lata temu trafiło pod lupę. Angielski „Guardian” napisał, że poziom smogu w stolic Kenii „przekracza wyobraźnię”. Dziennik winił za to sprowadzanie wysłużonych samochodów z Japonii i Europy. „Z powodu smogu w jednym pokoleniu może zginąć nawet 1,5 mln ludzi” – alarmował "Guardian".

Problem zanieczyszczonego powietrza zauważyła też World Athletics. Zapowiedziała, że trakcie mistrzostw świata juniorów jakość powietrza będzie badana i analizowana. Monitoring smogu już został zainstalowany na arenie imprezy – Kasarani Stadium.

– Cieszymy się z tej inwestycji WA. Urządzenia pomogą nie tylko podczas imprez sportowych, ale także na co dzień i organizacje dbające o środowisko będą miały gotowe dane – powiedział Jackson Tuwei, prezes Kenijskiego Związku Lekkoatletycznego.

W 2018 roku WA zainstalowało podobne urządzenia w Addis Abebie.

– Chcemy w ten sposób zwracać uwagę krajowym federacjom i organizatorom na problem smogu. To ma wpływ zarówno na zawodowych sportowców, jak i amatorów – podkreśla Stephane Bermon, dyrektor departamentu zdrowia i nauki World Athletics. – Wyniki badań w Nairobi będę kolejnymi po Jokohamie, gdzie sprawdzaliśmy wpływ jakości powietrza na postawę zawodników.

Poziom zanieczyszczenia ma być monitorowany podczas najważniejszych wydarzeń pod egidą WA – m. in. mistrzostwa świata w półmaratonie w Gdyni czy przyszłorocznych mistrzostw świata w Oregonie.

World Athletics zamierza też zaproponować organizatorom biegów ulicznych przenośne urządzenia do sprawdzania jakości powietrza. „Mogą być instalowane kilka dni przed wydarzeniem. Będą dostarczały informacji czy rozegranie imprezy niesie ryzyko dla uczestników”.

Pytanie tylko, czy organizatorzy będą chcieli z nich korzystać i co zrobią np. w przypadku fatalnej jakości powietrza…

AK/fot.World Athletics (Getty Images)


Kyle Vogt zrobił własny challenge – 7 maratonów na 7 kontynentach w nieco ponad 3 dni

$
0
0

81 godzin, 38 minut i 46 sekund razem z podróżami zajęło Kylowi Vogtowi ukończenie siedmiu maratonów na siedmiu kontynentach.

Kiedyś ekscytowaliśmy się podczas czytania książki Juliusza Verne’a, czy Phileas Fogg da radę okrążyć świata w 80 dni. Teraz Vogt może nie okrążył, ale w ciągu nieco ponad 80 godzin był na siedmiu kontynentach i do tego na każdym przebiegł maraton.

Zaledwie w piątek informowaliśmy, że Polak Miłosz Pasiecznik okazał się najszybszy w World Marathon Challenge, czyli w ukończeniu siedmiu maratonów na siedmiu kontynentach w ciągu siedmiu dni.

Polak zwycięzcą World Marathon Challenge! 3:35:25 - tyle średnio biegł każdy z maratonów

Vogt przekonuje, że zrobił to ponad dwa razy szybciej. 81 godzin z małym okładem to niecałe trzy dni i dziewięć godzin. Tyle że Vogt nie brał udziału w zorganizowanych maratonach, ale po prostu pokonał dystans 42 km i 195 m na siedmiu kontynentach.

Dlatego tak ważna była logistyka. Zresztą Vogt to nie jest postać anonimowa. To znany przedsiębiorca, który nie boi się wyzwań. Jest założycielem firmy, która testuje i zamierza wprowadzać na rynek samochody, które nie potrzebują kierowcy. Jest też współzałożycielem platformy do streamingu na żywo, używanej najczęściej do transmisji gier komputerowych i pokazywania rozgrywek e–sportu. Jest też jednym z producentów dokumenty na Netfliksie „Game changers”.

Przy planowaniu podróży Vogt korzystał ze specjalnie stworzonego programu (można go znaleźć na stronie https://github.com/), który przeszukiwał 7 miliardów dostępnych połączeń lotniczych. W efekcie tak dobrał trasę, że w samolocie spędził 38,5 godziny. Pokonywanie dystansów maratonu rozpoczął na Antarktyce (lotnisko Wolf’s Fang – Kieł Wilka), a potem biegł w Ushuaia (Argentyna), Panama City (Panama), Madrycie (Hiszpania), Kairze (Egipt), Muskacie (Oman) i w Perth (Australia).

Vogt uważa też, że jest pierwszym człowiekiem, który tak szybko postawił noge na siedmiu kontynentach. A do tego podkreślał, że jest wyłącznie na diecie roślinnej.

AK


Znów rekord świata Duplantisa! Kszczot najlepszy, Lewandowski i Święty-Ersetic drudzy, powrót Cichockiej w Glasgow

$
0
0

Kolejny rekord świata Armanda Duplantisa w skoku o tyczce - 6,18 metrów, zwycięstwo Adama Kszczota w biegu na 800 metrów oraz drugie miejsca Justyny Święty-Ersetic na 400 m i Marcina Lewandowskiego w premierowym starcie na 1500 m.

W Emirates Arenie w Glasgow, w której przed rokiem polscy lekkoatleci wygrali klasyfikację medalową Halowych Mistrzostw Europy (5 złotych i 2 srebrne) odbył się piąty mityng cyklu World Athletics Indoor Tour, halowego odpowiednika Diamentowej Ligi.

Tylko tydzień przetrwał fenomenalny rekord świata 6,17 m, który podczas ORLEN Copernicus Cup w Toruniu ustanowił Armand Duplantis. 20-letni Szwed potwierdził w Glasgow dominację w tej konkurencji dokładając do wyniku z grodu Kopernika kolejny centymetr!

Zwycięstwo w konkursie Duplantis zapewnił sobie skacząc 6 metrów. Jego główny rywal, dwukrotny mistrz świata Sam Kendricks (USA) zakończył zawody z wynikiem 5,75, Paweł Wojciechowski z najlepszym wynikiem sezonu 5,65 zajął czwarte miejsce, a Robert Sobera z 5,50 piąte.

Młody Szwed poprosił więc od razu o zawieszenie poprzeczki na wysokości 6,18 metrów i... pokonał ją w pierwszej próbie, z ogromnym zapasem dowodzącym potencjału na powyżej nawet 6,20 m! Za sobotni wyczyn w Emirates Arena w Glasgow skasuje premię w wysokości 30 tysięcy dolarów (w Toruniu zarobił o 20 tysięcy więcej).

Tuż przed rekordowym skokiem Duplantisa zaplanowano bieg kobiet na 400 m z udziałem dwóch „Aniołków Matusińskiego”: Justyny Święty-Ersetic i Igi Baumgart-Witan. Po falstarcie dziewczyny musiały jednak oddać pole geniuszowi tyczki i dość długo czekały na powtórny start.

Justyna Święty-Ersetic na drugim miejscu zeszła po 200 metrach do krawężnika. Na drugim okrążeniu, tak jak w Toruniu Szwajcarkę Leę Sprunger, goniła Brytyjkę Jessie Knight.

Tym razem nie dała rywalce rady. Knight wynikiem 51,57 sek. o ponad pół sekundy poprawiła rekord życiowy, Polka finiszowała z czasem 51,68 i objęła pozycję liderki cyklu World Athletics Indoor Tour. Iga Baumgart-Witan zajęła czwarte miejsce (53,97).

Drugi na mecie był także Marcin Lewandowski w premierowym w tym roku starcie na koronnym dystansie 1500 metrów. Brązowy medalista MŚ na stadionie w Dosze pobiegł nietypowo dla siebie taktycznie: od startu ruszył w ścisłej czołówce, pilnując drugiej (nie licząc duetu pacemakerów) pozycji między Kenijczykami Birgenem i Kibetem.

Na ostatniej prostej Bethwei Birgen ruszył sprinterskim finiszem i zdecydowanie triumfował w czasie 3:36,22 min. Marcin Lewandowski obronił drugie miejsce przed atakami Hiszpana Jesusa Gomeza. Wynik Polaka 3:37,13 jest o 63 setne gorszy od jego rekordu życiowego. Rekordzista Polski tak skomentował start na swoim fanpejdżu:

Adam Kszczot wygrał jedną z ostatnich konkurencji dnia - bieg na 800 metrów i pozostał liderem cyklu WAIT. Podobnie jak Lewandowski, od początku pilnował czoła biegu. Zaatakował 250 metrów przed metą i wygrał z czasem 1:46,34 min. To czas słabszy o 33 setne niż tydzień temu w Toruniu, ale halowy mistrz świata (Birmingham 2018) pozostawił w pokonanym polu wszystkich rywali.

Drugi był Kenijczyk Cornelius Tuwei (1:46,52), a trzeci Brytyjczyk Guy Learmonth (1:4747,16), a ósme, ostatnie miejsce zajął Mateusz Borkowski (1:49,46).

Nieźle wypadła Klaudia Siciarz w kolejnym starcie na dystansie 60 metrów przez płotki. W biegu kwalifikacyjnym mocno wprawdzie zaspała na starcie, ale wynik 8,31 sek. dał jej awans z 4 miejsca do finału, w którym nie powtórzyła błędu i pobiegła znacznie szybciej. Czas 8,16 dał jej czwartą pozycję za tercetem Alina Tałaj (BLR) – Nia Ali Christina Clemons (obie USA), który finiszował niemal w jednej linii.

Białorusinka wygrała w 8,03 sek., pierwszej z Amerykanek zmierzono ten sam czas, drugiej – o setną sekundy gorszy. 22-letnia Klaudia Siciarz, gdyby pobiegła na poziomie wtorkowego startu w Łodzi na mityngu ORLEN Cup, mogłaby stanąć na podium. Sobotni wynik Polki to jednak 8,16.

W płotkarskim sprincie startowała jeszcze jedna zawodniczka z polską licencją PZLA. Angelika Elżbieta Węgierska ma jednak podwójne obywatelstwo i reprezentuje Włochy. Trzecia w biegu kwalifikacyjnym z wynikiem 8,42, ukończyła finał za Klaudią Siciarz na piątej pozycji z czasem 8,23 sek., gorszym od rekordu życiowego o 7 setnych sekundy.

Pierwszy raz w sezonie na bieżni pokazała się czempionka sprintu Shelly-Ann Fraser-Pryce. Jamajka wygrała bieg na 60 metrów z ósmym tegorocznym wynikiem na świecie 7,16 sek. Katarzyna Sokólska zajęła szóste miejsce z wynikiem 7,44, słabszym od „życiówki” o 0,13 sek.

Remigiusz Olszewski tylko raz pojawił się w Emirates Arenie w biegu na 60 metrów. Nasz sprinter, który w Toruniu ustanowił rekord życiowy wynikiem 6,61 sek., finiszował czwarty w biegu kwalifikacyjnym z czasem 6,73. Do finału zabrakło mu 2 setnych sekundy.

Na finał mityngu gospodarze zaplanowali bieg kobiet na dystansie 1000 metrów, w którym zakusy na rekord świata (2:30,94 min.) miała miejscowa idolka Laura Muir. Nas interesował przede wszystkim dlatego, że po długiej przerwie spowodowanej kontuzją do rywalizacji na bieżni wróciła Angelika Cichocka.

Szkotka, absolwentka weterynarii na uniwersytecie w Glasgow, początkowe 400 metrów pobiegła w równą minutę. Szanse na osiągnięcie celu były jeszcze przez kolejne okrążenie, dopóki bieg prowadziła pacemakerka Anna Pólkowska (znana wcześniej pod nazwiskiem Dobek). Gdy jednak po 600 metrach 23-letnia Polka zeszła z bieżni, tempo Muir w samotnym biegu wyraźnie spadło, mimo gorącego dopingu publiczności.

Dwukrotna złota medalistka HME 2019 w Glasgow (1500 i 3000 m) wygrała zdecydowanie, ale w czasie 2:33,45, znacznie słabszym nie tylko od rekordu świata, ale i własnej "życiówki" będącej jednocześnie rekordem mityngu w Glasgow. Cichocka zajęła czwarte miejsce z rezultatem 2:40,18 min., ale najważniejsze, że "Angie" znowu zobaczyliśmy na bieżni w światowej rywalizacji!  

Piotr Falkowski

zdj. autor, Paweł Skraba (Copernicus Cup)


W Warszawie biegacze uczcili jubileusz zdobycia Everestu zimą [ZDJĘCIA]

$
0
0

W ramach obchodów 40. rocznicy pierwszego zimowego zdobycia Mount Everestu w Warszawie rozegrano bieg na 8848 m. Nietypowy dystans nawiązywał do wysokości najwyższego szczytu na ziemi. Wydarzenie uświetnili obecnością bohaterowie tamtej przełomowej wyprawy.

Bieg był pełen symboliki, co widać nie tylko po dystansie, ale i po porze rozpoczęcia imprezy. Uczestnicy ruszyli dokładnie o 10:40, czyli w godzinę o której 17 lutego 1981 roku Leszek Cichy i Krzysztof Wielicki stanęli na szczycie Mount Everestu. Teraz pierwszy z wymienionych był starterem zawodów, a towarzyszył mu Ryszard Dmoch, zastępca kierownika pamiętnej wyprawy. Przypomnijmy, że górę zdobywało aż dwadzieścia osób, w tym dwóch operatorów kamer.

– To były wielkie emocje, takie bardzo na krawędzi. Nie tylko jeśli chodzi o nas, ale i o to, co przeżywają tam na górze. Nawet nie wiedzieliśmy, że drugi Everest wyrósł przed nimi w drodze powrotnej. Zresztą oni też o tym nie wiedzieli. Teraz dzięki książkom, filmom i popularnym przekazom medialnym, pamięć o tym trwa w kolejnych pokoleniach. To bardzo mnie cieszy. Jestem szczęśliwy, że mnie tu zaproszono i mogłem wręczyć jakieś 140 medali. To jakbym był na Evereście – mówił uśmiechnięty Ryszard Dmoch.

Choć bieg oddawał hołd ludziom gór, to rozgrywany był na płaskiej trasie w okolicach siedziby Polskiego Komitetu Olimpijskiego. Uczestnicy podążali po długiej prostej, raz w jedną raz w drugą stronę, wykonując nawrót za przygotowanymi pachołkami. Do pokonania było sześciu takich rund, choć kilka osób mogło stracić rachubę w liczeniu.

Wśród mężczyzn zwyciężył Michał Kawa, który przez długi czas toczył zacięty pojedynek z Janem Baranem. W pewnym momencie wydawało się, że biegnący przez większość trasy na prowadzeniu Kawa traci moc, co widać było po grymasie na jego twarzy. Ostatecznie jednak cieszył się z pierwszego miejsca. Biegacz uzyskał nieoficjalny czas 32:34.

– Chcieliśmy uczcić z kolegami rocznicę zdobycia Everestu. Z górami nie mam może wiele wspólnego, choć za tydzień jedziemy w góry na obóz sportowy trochę potrenować. Obawiałem się, że spadnę dziś przed samym szczytem i wyprzedzi mnie kolega. Walka była super. Mówiąc filozoficznie, to każdy ma jakiś szczyt do zdobycia, a moim biegowym celem jest złamanie 16 minut na 5 km w tym sezonie. Chciałbym też zachęcać innych do biegania - powiedział zwycięzca.

Wśród pań najlepsza okazała się Anna Sawicka, która tylko przez chwilę czuła presję ze strony rywalki. Bieg kończyła niezagrożona ciesząc się z pierwszego miejsca. Jej wynik nieoficjalny to 35:30.

– Jak na luty, to lepszych warunków nie można sobie wymarzyć do biegania. Chciałam tu zrobić szybki trening, a przy okazji upamiętnić ważne wydarzenie. W Warszawie było dziś sporo biegów, ale wybrałam ten, bo kocham góry. Na biegi górskie przyjdzie jeszcze czas, bo teraz jeszcze trenuje szybkość, ale kiedyś się pewnie przestawię. Za to uwielbiam chodzić po Tatrach. W zeszłym roku wchodziliśmy z moją małą córeczką w plecaku na różne przełęcze. To są najlepsze wspominania - powiedziała zwyciężczyni.

W imprezie wzięło udział blisko 150 osób.

Ostatni bieg na 8488 m odbędzie się w Karpaczu 23 lutego. Wcześniej podobne imprezy odbyły się w Kielcach i Szczecinie. Towarzyszą im projekcje filmów i spotkania. Wydarzenia te rozgrywane są w ramach Ogólnopolskiego Festiwalu 40-lecia Pierwszego Zdobycia Everestu Zimą.

RZ


Blisko 1000 uczestników 6. Biegu Walentynkowego w Poznaniu [ZDJĘCIA]

$
0
0

To był bieg pod znakiem serca i to Walentynkowego! W sobotę, 15 lutego niemal 1000 osób wzięło udział w 6. edycji Biegu Walentynkowego. Na plaży Jeziora Rusałka w Poznaniu biegali nie tylko dorośli ale również kilkaset dzieci, które startowały na dystansie od 200 do 1500 metrów.

Dorośli mieli do wyboru jedną z trzech konkurencji: bieg na dystansie 10 km i 5 km oraz rajd Nordic Walking na 5 km. Na każdym z tych dystansów tradycyjnie mogli pobiec jako SINGLE lub w PARZE (cały dystans wspólnie, na metę wbiegając trzymając się za ręce). To wszystko w miłej atmosferze i przy iście wiosennej pogodzie.

– Nowa lokalizacji linii startu i mety się sprawdziły. Do tego po raz kolejny dopisała nam pogoda. Chyba niczego więcej nie mogliśmy sobie dziś wymarzyć. Cieszy nas, że impreza z każdym rokiem cieszy się coraz większym zainteresowaniem, a my jako organizatorzy dokładamy wszelkich starań, żeby uczestnicy jak najlepiej się u nas bawili – powiedział po biegu organizator Maciej Łucyk, szef imprezy.

Najlepiej z 10-kilometrową trasą poradził sobie Filip Jańczak (36.25). Wśród kobiet tryumfowała Magdalena Przesławska (44.12). Wśród par najlepsi okazali się Agnieszka Kijak i Tomasz Mantas (42.37).

Trasę o połowę krótszą (5km) podobnie jak rok temu najszybciej przebiegł Julian Bocian (17.18). Wśród kobiet Agnieszka Golak (20.27). Parami trasę jako pierwsi pokonali Natalia Gracz i Piotr Rzepka (20:25)

W konkurencji Nordic Walking 5 km nie było niespodzianek bowiem metę najszybciej przekroczyli tak jak przed rokiem Jacek Witucki (32.09) oraz Agnieszka Mielecka (31.07), a wśród par Roman Frąckowiak i Izka Okrzesik-Frąckowiak (33:27).

Niebawem więcej zdjęć.

źródło: Organizator

fot. Organizator / Tomasz Szwajkowski dla wwwFestiwalBiegow.pl

Zintegrowana Zimowa Spartakiada - Memoriał im. Romana Stramki i Zbigniewa Kmiecia w Ptaszkowej za nami

$
0
0

W Centrum Sportów Zimowych w Ptaszkowej w sobotę 15 lutego odbyła się już 65. zintegrowana Zimowa Spartakiada - Memoriał im. Romana Stramki i Zbigniewa Kmiecia. Byliśmy na miejscu z reporterskim aparatem i dyktafonem.

W sportowej imprezie wzięło udział kilkuset uczestników, w tym również osoby niepełnosprawne z warsztatów terapii zajęciowej z całej Małopolski. Zawodnicy rywalizowali m.in. w biegach narciarskich zjazdach na ślizgach, unihokeju czy drużynowym biegu na nartach.

Zawody w Ptaszkowej cieszą się od lat ogromną popularnością. Do tej przepięknej miejscowości przyjeżdżają kolejne już pokolenia dzieciaków jeżdżących i biegających na nartach, a wraz z nimi ich rodzice. To m.in. oni dopingowali też swoje pociechy rywalizujące na trasie narciarskich biegów. W imprezie udział wzięli przedstawiciele lokalnych samorządów, a także członkowie rodziny Romana Stramki. Legendarny kurier sądecki jest patronem imprezy, podobnie jak m.in. podczas Biegu Nocnego TAURPN Festiwalu Biegowego w Krynicy.

- Roman Stramka był moim wujkiem. Każdy organizowany memoriał jest dla mnie ogromnym przeżyciem. Startowałem w nim wiele razy, pomagałem w organizacji oraz sędziowaniu. Obecnie zawody mają już znacznie szerszy zasięg, bo uczestniczą w nich również osoby niepełnosprawne, z czego bardzo się cieszę. To jest naprawdę wspaniała impreza i cieszę, się, że na stałe zawitała do Ptaszkowej - powiedział nam Jan Janisz, członek rodziny Romana Stramki.

Zwycięzcy w poszczególnych grupach wiekowych startujący w biegach narciarskich otrzymali medale i pamiątkowe dyplomy, a sympatyczny bałwanek-maskotka zawodów częstował wszystkich cukierkami.

- Zawody w Ptaszkowej mają ogromne tradycje. Dzisiaj od rana towarzyszyło nam wspaniałe słońce, a sport łączy nas wszystkich. Na narciarskich trasach biegowych rywalizowała również młodzież z dysfunkcją wzroku. Niewidzący i słabo widzący zawodnicy trasy biegowe pokonywali pod opieką swoich przewodników. W to wielkie przedsięwzięcie jest zaangażowane wiele osób i wielu wolontariuszy. Wszystkim dziękuję za pomoc i wsparcie przy organizacji spartakiady – mówi ks. Józef Kmak, proboszcz parafii w Ptaszkowej, współorganizator spartakiady.

Organizatorem Spartakiady był jak co roku Parafialny Klub Sportowy Jaworze wraz z Gminą Grybów, Gminny Ośrodek Sportu i Rekreacji w Grybowie oraz WTZ Siołkowa, a współorganizatorami: sołectwo wsi Ptaszkowa, miejscowe szkoły,Ochotnicza Straż Pożarna i KGW Ptaszkowa. Pomoc okazali także sponsorzy.

Patronatem imprezę objęli: Witold Kwiatkowski – Marszałek Województwa Małopolskiego, Marek Kwiatkowski – Starosta Nowosądecki oraz Jacek Migacz wójt Gminy Grybów.

Roman Stramka

Urodził się 13 lipca 1916 w Ptaszkowej. Po uzyskaniu dyplomu Wyższej Szkoły Handlowej w Wilnie i po wybuchu wojny, wraz z kolegami z kampanii wrześniowej, wykorzystując doskonałą znajomość gór, zaangażował się w pracę konspiracyjną, by jako kurier na szlaku Nowy Sącz - Kosarzyska-Budapeszt przeprowadzać ludzi, którym w okupowanym kraju groziła śmierć. W drodze powrotnej przeprowadzał emisariuszy rządu emigracyjnego. Jako zawodnik WKS Zakopane, zdobył m.in. wicemistrzostwo kraju w narciarskim maratonie. W 1954 r. powrócił do Nowego Sącza, zajmując się szkoleniem młodzieży, m.in. w LKS Poprad Rytro. Zginął tragicznie 1 września pod Biegonicami. Odznaczony był Krzyżem Virtuti Militari.

Zbigniew Kmieć

Urodził się w 1923 r. w Rogoźnie Wielkopolskim. W okresie okupacji był więziony przez gestapo za przynależność do oddziału partyzanckiego AK. W 1950 ukończył warszawską AWF i podjął pracę nauczyciela wychowania fizycznego w I LO im. Jana Długosza w Nowym Sączu. W latach 50. z inicjatywy LZS powstały sekcja biegów i skoków narciarskich. Będąc ich organizatorem, udzielał się również jako szkoleniowiec. Był inicjatorem Memoriału im. Romana Stramki, który był jego przyjacielem. W ostatnich latach życia pracował w ośrodku krakowskiej AWF nad Jeziorem Rożnowskim. Należał do założycieli Międzyszkolnego Klubu Sportowego „Beskid”. W latach 60. powołał lokalną grupę WOPR. Założył Towarzystwo Przyjaciół Jeziora Rożnowskiego i pełnił funkcję jego prezesa. Zmarł tragicznie w roku 1991.

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów



Ścigają się z bawołami. W tle prawa zwierząt i... rekord świata Usaina Bolta

$
0
0

Budowniczego w południowych Indiach porównuje się do złotego medalisty olimpijskiego sprintera Usaina Bolta po rekordowym zwycięstwie w bawolim wyścigu.

28-letni Srinivas Govda pobił rekord w kambali, dyscyplinie sportowej z południowego stanu Karnataka, w której biega się na przez pola ryżowe z bawołami na licach. Wg komunikatu organizatora, pan Govda ukończył zmagania w 13.42 sek, co na odcinku 100m dałoby wynik 9.55. A to szybciej, niż rekord świata Usaina Bolta na 100 m - 9.58 sek.

Promotorzy kambali ostrzegli przed porównywaniem obu wyników, gdy lokalna prasa podchwyciła temat. – Nie chcielibyśmy robić żadnych porównań – powiedział BBC profesor Hindi Gunapala Kadamba, prezes Akademii Kambali. – Oni (mierniczy czasu na imprezach rangi mistrzowskiej - red.) mają więcej metod naukowych i lepszy sprzęt elektroniczny do pomiaru prędkości – podkreślił.

Srinivas Govda, pochodzący z Mudabidri w nadmorskim regionie Karnataka, jest zachwycony swoim rekordowym zwycięstwem. Chwalił swoje zwierzęta. Jak wyjaśnił BBC, startuje w Kambali od siedmiu lat. – To zainteresowanie jeszcze z czasów szkolnych – wspominał.

Czym jest Kambala?

Kambala w bezpośrednim tłumaczeniu z lokalnego języka Tulu, to „wzrastające pole ryżowe”. Jest tradycyjnym sportem wybrzeża Karnataka. Uczestnicy biegną przez pole, które zwykle ma 132 m lub 142 metry długości, z dwoma bawołami, które są ze sobą połączone uprzężą.

Sport budzi spore kontrowersje. W przeszłości był on krytykowany przez międzynarodowe organizacje zajmujące się prawami zwierząt. W 2014 r. Sąd Najwyższy Indii wydał zakaz wyścigów bawołów. Dwa lata później sąd stanu Karnataka wydał tymczasowe postanowienie o wstrzymaniu wszystkich imprez kambali.

Jak wyjaśnił prof. Kadamba, organizatorzy konkurencji zareagowali na de wyroki zmieniając zasady rywalizacji i uczynili ją bardziej humanitarną. Powiedział, że jego obecni i były studenci, w tym pan Govda, uczą się jak obchodzić się z bawołem „w humanitarny sposób”.

W efekcie w 2018 r. urzędnicy znieśli postanowienie sądu i zezwolili na wyścigi, ale zaproponowało kilka warunków, w tym m.in. zakaz używania biczów. Z tą decyzją nie zgadza się m.in. PETA, międzynarodowa organizacja działająca na rzecz etycznego traktowania zwierząt przez ludzi (ambasadorką organizacji jest m.in. modelka i celebrytka Joanna Krupa). PETA wystąpiła do sądu o przywrócenie zakazów organizowania kambali, podważając decyzje urzędników.

- Dzisiejsza kambala bardzo różni się od tradycyjnej, którą praktykowano kilkadziesiąt lat temu - zaznaczył w rozmowie z BBC profesor Kadamba.

Sam Srinivas Govda otrzymał już propozycję wsparcia merytorycznego i finansowego w treningach biegowych. Lokalne media widzą w nim przyszłego olimpijczyka. Chętnie zobaczyły by też kambalę… w oficjalny programie sportowym Igrzysk Olimpijskich!

Victor Volkov, Ambasador Festiwalu Biegów


Ultramaraton Rybnickich Rond niby ten sam... a co roku dłuższy!

$
0
0

Ultramaraton 40 Rybnickich Rond to z całą pewnością najbardziej zakręcone ultra w kraju. Ma jeszcze jedną interesującą cechę: jego trasa co roku staje się coraz dłuższa. A wszystko za sprawą… drogowców, którzy dobudowują w Rybniku kolejne ronda. Dzięki temu nie można mieć pewności, przez ile rond trasa poprowadzi za rok. Pewne jest tylko to, że przez wszystkie w mieście. W tym roku oznacza to 44 ronda. Bieg odbędzie się 31 maja.

Wydarzenie stworzyła grupa biegaczy o tajemniczej nazwie CPJ TEAM: - Naszym największym marzeniem było stworzenie biegu, jakiego nie zorganizował nikt wcześniej. Przypuszczamy, że na całym świecie. Jako mieszkańcy i pracownicy Rybnika, który słynie z największej ilości rond w Polsce, stworzyliśmy Ultramaraton 40 Rybnickich Rond. Pierwsza trasa liczyła 62 km i wraz z grupą przyjaciół obiegliśmy wszystkie ronda w mieście. Było ich wtedy 40 – wspomina Krystian Stawarczyk.

W tym roku odbędzie się czwarta edycja biegu, który doczekał się nie tylko stałych bywalców, fanów, własnych VIP-ów, ale nawet… gali Rondoskarów! Na trasie nie ma punktów kontrolnych, pomiaru czasu i ścigania się. Jest za to mnóstwo dobrej zabawy, sporo zdjęć i wielu kibiców, którzy czasem organizują spontaniczne punkty odżywcze. Grupa biegnie razem, wspólnie też urządza postoje.

- Co roku wybieramy inny motyw przewodni biegu i tak w zeszłym roku nasze Ultra było żużlowe. Dzięki uprzejmości ROW Rybnik mogliśmy wystartować z toru żużlowego, spod taśmy startowej . Na płycie boiska były ustawione motory żużlowe, pojawili się też żużlowcy, co było nie lada gratką dla zawodników i podkreśliło charakter imprezy. W tym roku startujemy z lotniska – zdradza Stawarczyk. – Sprawi to, że mimo większej liczby rond trasa prawie się nie wydłuży. Wcześniej do Ronda Ulotność mieliśmy kilka kilometrów dobiegu, teraz wystartujemy tuż przy nim. Będziemy mieli 44 ronda i około 70 kilometrów trasy do pokonania. W 80 procentach będzie ona taka sama jak w poprzednich latach. By ją trochę urozmaicić, część pobiegniemy w odwrotnym kierunku – zapowiada jeden z organizatorów.

Zdradza też, że wytyczenie trasy nie było wcale łatwe: – Trzeba naprawdę dobrze znać miasto. Tym bardziej, że staramy się, aby trasa w jak największym stopniu przebiegała przez lasy, parki i skwery.

Co trzeba zrobić, żeby wziąć udział w najbardziej zakręconym ultra? Wystarczy wypełnić formularz zgłoszeniowy - TUTAJ - i mieć trochę szczęścia. Limit w tym roku jest rekordowy – wynosi 46 osób. Start jest bezpłatny, w pakiecie medal za ukończenie biegu. - Zazwyczaj mamy też do rozdania kilka gadżetów od partnerów, czyli od lokalnych przedsiębiorców oraz Miasta Rybnik. Można też liczyć na wspaniałą zabawę i niezapomniane chwilę – zapewnia Krystian Stawarczyk. - Ronda łączą, nie tylko ulice.

Fanpage imprezy: TUTAJ

KM


Joshua Cheptegei bije REKORD ŚWIATA w biegu ulicznym na 5 km! Jest też REKORD EUROPY! Monaco Run 5k [WIDEO, WYNIKI]

$
0
0

Tym razem w Monako nie było żadnych wątpliwości. Mistrz świata w biegu na 10 000 m z Doha, Kenijczyk Joshua Cheptegei uzyskał najlepszy wynik w historii zmagań na 5 km. Trasę prowadzącą nad Lazurowym Wybrzeżem pokonał w 12:51! Wynik przejdzie jeszcze proces ratyfikacji.

Ugandyjczyk zmiażdżył rekord świata należący do rodaka Rhonexa Kipruto (13:18), uzyskanego w styczniu w Walencji, po drodze do fenomenalnego rekordu świata na 10 km. Wynik ten padł w styczniu i światowe władze nie zdążyły go ratyfikować.

Cheptegei nie chciał dawkować emocji związanych z biciem rekordu i poprawiać wyniku po kilka sekund (tak jak robi to dziś Mondo Duplatis w skoku o tyczce, podnosząc o centymetr poprzeczkę). Zrobił to raz a dobrze, być może ustanawiając rekord na lata.

- Czuje się świetnie. Miałem dziś w głowie chęć złamania 13 minut, a gdy poczułem podczas biegu że moje nogi czują się dobrze, zdecydowałem się na to. Urwanie tyle sekund z rekordu sprawia, że jestem bardzo szczęśliwy - mówił dziennikom Cheptegei, dla którego był to pierwszy start w tym sezonie.

Wynik Cheptegeia wyprzedza w statystykach także dotychczasowy najlepszy rezultat w historii biegów na 5 km - 13:00. Nieoficjalny wówczas rekord wiata Kenijczyka Sammy Kipketer padł w 2000 roku na długo zanim World Athletics zaczeło uznawać oficjalnie wyniki na tym dystansie. Praktycznie pierwszy rekrod na “piątkę” padł rok temu właśnie w Monako i wzudził sporo zamieszania.

Julien Wanders i Sifan Hassan biją w Monako REKORDY ŚWIATA na 5 km! Szwajcar… pobiegł wolniej od rekordzisty Europy! [AKTUALIZACJA - wyjaśnienie IAAF]

Drugie miejsce w Księstwie zajął dziś 22-letni Jimmy Gressier, który pokonał zakręconą trasę w rewelacyjnym czasie 13:18, bijąc rekord Europy Szwajcara Juliena Wandersa (13:29 - red). Francuz jest mistrzem Europy do lat 23 w biegach na 5000 i 10 000 m. Kibice znają go także z nietypowych finiszów w biegach przełajowych.

Trzeci w Monaco finiszował Brytyjczyk Nick Goolab. 13:27 jest jego najlepszym wynikiem w karierze. Dodajmy, że sześciu zawodników złamało granice 14 minut, a poniżej kwadransa pobiegło czternastu biegaczy.

Listę rekordowych wyników Monaco Run 5k, wspieranego przez markę Herculis, uzupełniła zwyciężczyni rywalizacji kobiet, reprezentantka Francji Liv Westphal. Wynik 15:31 od dziś jest najlepszym wynikiem w jej kraju.

Druga była kolejna reprezentantka “trójkolowych” - Sara Benfares, z czasem 16:35. Podium dopełniła siostra, Salma Benfares, z wynikiem 17:09.

Monaco Run 5k - wyniki:

Mężczyźni:

1. CHEPTEGEI JOSHUA (UGA) - 12:50 (WR)
2. GRESSIER JIMMY (FRA) - 13:18 (ER)
3. GOOLAB NICK (GBR) - 13:28
4. EL BOUAJAJI MOHAMED-AMINE (FRA) - 13:29

Wyniki kobiet

1. WESTPHAL LIV(FRA) - 15:31 (NR)
2. BENFARES SARA (FRA) - 16:35
3. BENFARES SELMA (FRA) - 17:09
4. ZOUHIR IMANE (ITA) - 17:34

Pełne wyniki: TUTAJ

Impreza choć z renomowaną stawką i świetnymi wynikami, pozostawiła sporo do życzenia w wymiarze medialnym. Transmisję z biegu przeprowadzono z telefonu komórkowego (oficjalny zapis udostępniono po imprezie, gdy zapis z telefonu usunięto z fanpage'a wydarzenia), a wyniki biegu poznaliśmy długi po jego zakończeniu. Więcej – na kolejnej stronie.

RZ


Kenijczyk Joshua Cheptegei wygrał dzisiejsze zawody pn. Monaco Run 5k z imponującym wynikiem 12:51!

Wynik jest nieoficjalny i kolportowany wyłącznie przez osoby będące na zawodach (część źródeł podaje 12:49).

W Monaco pobiegli dziś także m.in. Jimmy Gressier, ale nie znamy wciąż rezultatów. Organizator nie zapewnił pomiaru czasu "na żywo" i wyników online. Przebiegu rywalizacji możemy domyślać się wyłącznie po zdjęciach serwowanych przez gospodarzy, oczywiście po czasie.

​​

Transmisja z biegu została zrealizowana przy użyciu telefonu komórkowego i wyglądała tak:

Jeśli wynik Cheptegei się potwierdzi, będzie to najlepszy wynik w historii biegów ulicznych na 5 km. Do tej pory najlepszy wynik należał do Kenijczyka Sammy'ego Kipketera, który w 200 roku w amerykańskim Carlsbad uzyskał 13:00. IAAF (czy też dzisiaj World Athletics) notuje oficjalne rekordy świata na 5 km od ubiegłego roku.

Joshua Cheptegei poprawił rekord swojego rodaka Roberta Ketera, który w październiku 2019 r. pobiegł 13:22 w imprezie pn. Urban Trail Lille 5k.

W styczniu w Walencji na półmetku biegu na 10 km międzyczas 13:18 uzyskał Kenijczyk Rhonex Kiprutto, ale ten wynik nie został do dziś ratyfikowany.

Na 5 km po oficjalny rekord świata! Tylko w jakich butach? IAAF zmienia przepisy lekkiej atletyki

Julien Wanders i Sifan Hassan biją w Monako REKORDY ŚWIATA na 5 km! Szwajcar… pobiegł wolniej od rekordzisty Europy! [AKTUALIZACJA - wyjaśnienie IAAF]

Kenijski debiutant bije REKORD ŚWIATA w biegu ulicznym na 5 km! [WIDEO]

REKORDY ŚWIATA, EUROPY i POLSKI (!) na 10 km w Walencji!

red.


AKTUALIZACJA

Okazuje się, że w Monaco padł dziś także rekord Europy! Ustanowił go Jimmy Gressier - 13:18. Francuz pobił rezultat Szwajcara Juliena Wandersa (13:29).

Ponadto rekord Francji ustanowiła Liv Westphal - 15:31.

red.


Nie żyje uczestnik Biegu Urodzinowego w Gdyni

$
0
0

Komunikat organizator Grand Prix Gdyni:

Informujemy, że podczas rozegranego w dn. 16 lutego 2020 roku Biegu Urodzinowego w Gdyni, zmarł uczestnik zawodów. Do zdarzenia doszło na mecie. Zawodnikowi została udzielona natychmiastowa pomoc przez służby ratownicze i medyczne. Niestety, nie udało się przywrócić funkcji życiowych.

Niezwłocznie po otrzymaniu tej tragicznej informacji skontaktowaliśmy się z rodziną zmarłego, z którą łączymy się w tych trudnych chwilach.

Jako Organizatorzy zawodów zobowiązujemy się również do pełnej współpracy z odpowiednimi służbami, w celu wyjaśnienia wszelkich okoliczności zdarzenia.

W związku z zaistniałą sytuacją, biegi dziecięce zostały odwołane.

10-kilometrowy bieg wygrali Arkadiusz Gardzielewski (29:52) i Aleksandra Brzezińska (33:35) i to oni objęli prowadzenie w wyścigu o nagrodę główną cyklu - samochód osobowy. Bieg ukończyło 1991 osób.

Na 5 km triumfowali Wiktor Kujawa (15:54) i Magdalena Świecka (18:23).

Łącznie, w obu biegach wystartowało ponad 2300 osób. 

Kolejna odsłona cyklu – Bieg Europejski – 10 maja

Pełne wyniki:TUTAJ

źródło: Organizator


Dominika Stelmach druga w Cape Peninsula Halfmarathon [WYNIKI POLAKÓW]

$
0
0

Może być zmęczona, albo osłabiona po chorobie. Może dopiero zaczynać sezon. Może zrobić sobie akurat odskocznię od obozu treningowego. To wszystko jest bez znaczenia, jeśli Dominika Stelmach startuje w okolicach Kapsztadu. Jej biegi w RPA kończą się na podium. Nie inaczej było również podczas Cape Town Marathon, gdzie startowała na dystansie półmaratonu.

Linię mety przekroczyła na drugim miejscu z czasem 1:18:31.

„Drugie miejsce w Cape Peninsula Halfmarathon. Po wczorajszej 4 -godzinnej wycieczce biegowej w góry, mogło być tylko spokojnie.1:18:31 w niezłym upale i na pagórkowatej trasie. W komforcie, to najważniejsze. Dobry trening”

- podsumowała swój start Dominika, która ustąpiła jedynie miejscowej zawodniczce Zintle Xiniwe, która uzyskała wynik 1:17:11. Podium wśród pań uzupełniła Kelly Nel z czasem 1:22:21.

Wśród Polaków w rywalizacji mężczyzn najwyżej uplasował się Franciszek Olejnik, który również do RPA przyjechał szlifować formę.

„Trafiła się okazja, by na miejscu pobiec połówkę - żebym rzeczywiście pobiegł na swojego maksa to jeszcze daleko do formy, ale czemu nie skorzystać z okazji na mocny trening. No i udało się, medal za trening jest. Trzeci najlepszy czas w życiu w półmaratonie zrobiony”

- pisał zadowolony z tej próby Franciszek.

Zwycięzcą półmaratonu został mistrz RPA na 10 000m Philani Buthelezi, z wynikiem 1:03:38.

Wyniki Polaków w półmaratonie:

Kobiety:

2. Dominika Stelmach - 1:18:31
87. Beata Orłowska - 1:56:14
395. Ewa Pióro - 2:17:55
407. Lucyna Pleśniar - 2:24:37
754. Aleksandra Małek - 2:29:58

Mężczyźni

95. Franciszek Olejnik - 1:37:36
233. Marek Tracz - 1:53:59
321. Łukasz Tylutki - 1:59:07
362. Krzysztof Kancerski - 2:00:28
575. Mariusz Kaczor - 2:15:37
615. Arkadiusz Rzepa - 2:17:52

IB


Viewing all 13095 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>