W dniach 18-19 listopada okolice pabianickiego stadionu MOSiR i tereny na Lewitynie były areną weekendu z Runmagedonem. W sobotę rozegrano zawody w formule Rekrut (około 6 km i 30 przeszkód), dwukrotnie krótszy bieg dla początkujących Intro (bez pomiaru czasu) oraz dziecięce biegi RMG Kids. W niedzielę natomiast miał miejsce Finał Ligi RMG na dystansie 10 km, z jeszcze gęściej upakowanymi przeszkodami. Podczas Finału bieg elity miał rangę otwartych mistrzostw Polski w OCR. Wcześniej w sobotę na Rekrucie w fali o 12:00 rozegrano MP samorządowców w biegach przeszkodowych.
Już wcześniej wiadomo było, że na przebiegających w dużej części w wodzie trasach karty rozda listopadowa pogoda. Weekendowe prognozy zapowiadały poniżej pięciu stopni na plusie, przelotne deszcze i wiatr...
Rekruci po kilku przeszkodach zostali wrzuceni w bagno. Na przebiegającej podmokłymi łąkami nad Dobrzynką trasie były wykopane niewidoczne pod wodą doły, w które zawodnicy wpadali powyżej pasa. Żeby za bardzo nie wyschli, kolejny kilometr został poprowadzony dnem rzeki z wodą co najmniej do pępka. Z deszczu pod rynnę!
W końcowej części trasy przeszkody również były przeplatane wodnymi i błotnymi przeprawami. Z przedostatnią kąpielą czekał na uczestników Indiana Jones – skok do wykopanego dołu z wodą na linowym wahadle. Ostatnim zanurzeniem była tradycyjna Lodowa tuż przed metą. A pomiędzy nimi znajdował się ciąg widowiskowych przeszkód w miasteczku zawodów.
Wśród nich był zupełnie nowy 15-metrowy małpi gaj z grubymi rurkami do przejścia na rękach. Tylko nieliczni zdołali go pokonać na skostniałych z zimna dłoniach. Przeszkoda ta nie ma jeszcze oficjalnej nazwy. Wśród propozycji padały Szkieletor i Koszmar Hydraulika. Inną nowością był trawers po łańcuchach zwany X-Man. Już dobrze zadomowioną na RMG, lecz niezmiennie trudną przeszkodą był Multirig, czyli kombinacja bujanych drążków i gimnastycznych kółek – na Rekrucie w wersji skróconej, na niedzielnym Finale w pełnej.
Choć około południa się nieco ociepliło i chwilami nawet wyglądało słońce, wielu uczestników Rekruta i Intro cierpiało z powodu silnego wychłodzenia. – Dawaj, martwy ciąg! – krzyknął pewien zawodnik do kolegi przerzucającego oponę. – Chyba martwy Bartek... – odpowiedział tamten cichym, zziębniętym głosem.
Wyziębieniu nie poddał się Radosław Raczek z drużyny Gorący Potok Team, którego heroicznej walce przyglądaliśmy się na Multirigu. Jako zawodnik elity, musiał samodzielnie pokonać wszystkie przeszkody by obronić opaskę (od niedawna elita startuje według nowych, trudniejszych zasad). Mimo zmarzniętych rąk próbował do skutku chyba ze dwadzieścia razy. Wcześniej na wspomnianym długim małpim gaju w jednym z podejść spadł z przedostatniego drąga. W kolejnej dotarł do tego samego miejsca, lecz rozpaczliwym wymachem w locie udało mu się trącić końcowy dzwonek, wiszący daleko za następną rurą. Przeszkoda zaliczona! Ostatecznie waleczny Radek zajął 17. miejsce z 20 mężczyzn z pierwszej fali, którzy pokonali wszystkie przeszkody i dzięki temu zostali sklasyfikowani w elicie.
Sztuka ta udała się tylko jednej kobiecie – Aleksandrze Kieler z drużyny Dzik Komando – i ona samotnie stanęła na podium damskiej elity. – Chyba tylko siłą woli i determinacją mi się to udało – powiedziała nam po dekoracji – musiałam dużo rozgrzewać ręce, bo już pod koniec mnie nie słuchały. Powtarzałam sobie w głowie, że jestem w stanie to zrobić i to zrobiłam, trzeba walczyć do końca. Najtrudniejszy był ten pierwszy małpi gaj – wspominała – tam chyba ostatecznie uciekłam rywalkom, pozostałe dziewczyny musiały tam odpuścić. Ta nieprzewidywalność jest najciekawsza w OCR, że nie wiadomo kto ile czasu straci na jakiejś przeszkodzie. Potem były dwa Komandosy ze śliskimi linami, gdzie zimne ręce już nie chciały współpracować, więc musiałam sobie mocno pomagać nogami. Przed biegiem myślałam, że jak się zapiszę do elity to będzie przypał bo się nie uda, chciałam się przepisać do open, ale potem pomyślałam, że najwyżej zdejmę opaskę i skończę w open. Jednak udało mi się ją obronić! – cieszyła się zwyciężczyni, dla której było to pierwsze w życiu zwycięstwo w Runmageddonie.
Zwycięzcą wśród panów został Dawid Cejko z drużyny Aśnaebaem RMG Team. – Ciężka trasa, dużo wody i mokradeł, mało biegania – opowiadał zwycięzca – ale też trudne technicznie przeszkody, szczególnie na końcu, sprawiające dużo trudności na skostniałych rękach. Przy Multirigu dogoniłem jednego współzawodnika i podjąłem ryzyko, albo dojdę do końca i wygram albo spadnę. Mi się udało, on niestety spadł, ale dla niego również gratulacje. Wcześniej dobiegając do długiego małpiego gaju byłem gdzieś na dziesiątym, może piętnastym. miejscu. Pokonałem go za pierwszym razem i to zdecydowało. Tam naprawdę dużo osób poległo i dużo opasek było oddanych. Naprawdę gratulacje dla tych, co ukończyli z opaską, bo bieg był bardzo trudny. To moje pierwsze zwycięstwo w Runmageddonie, bardzo się cieszę, wielkie dzięki dla mojej drużyny Aśnaebaem RMG Team, bez nich by mnie tu nie było – zakończył Dawid.
Podium Elity na Rekrucie: 1. Dawid Cejko (Aśnaebaem) 56:31, 2. Mieczysław Ćwikowski 57:30, 3. Jakub Kazuła 59:35; 1. Aleksandra Kieler (Dzik Komando) 1:53:51. Ukończyło bieg ponad 1400 zawodników. W Intro wzięło udział około 400 osób. Pełne wyniki wszystkich klasyfikacji Rekruta można zobaczyć TUTAJ.
Oprócz starych wyjadaczy, w Rekrucie wystartowało wielu debiutantów. Należał do nich pabianiczanin Robert Lewera – doświadczony biegacz i wspinacz, lecz wciąż początkujący zawodnik OCR. – Trasa była bardzo wymagająca przede wszystkim ze względu na zimno i bardzo dużą ilość wody – opowiadał – samego spaceru w rzece było około kilometra, do tego kilka nurkowań w wodzie i to wszystko wyziębiało, dlatego ten bieg był dla mnie ekstremalny. Poprzednio tylko brałem udział w Spartanie, ale tu było nieporównywalnie trudniej. Przez wyziębienie rąk odpadłem z małpiego gaju. Chociaż się wspinam i normalnie mam silny uchwyt, to dziś miałem drewniane ręce – wspominał.
W MP samorządowców zwyciężył Maciej Sułat z Pabianic. – Ciężko było, po 2 km miałem ochotę zejść i się udać w ciepłe miejsce – przyznał – dużo wody, rzeka, błoto, przeszkody utrudnione bo mokre, ubłocone i wyślizgane. Prawie wszystkie przeszkody pokonałem, włącznie z długim małpim gajem, tylko na ostatnim Multirigu ręka mi się zsunęła i spadłem, ale to już była końcówka. Reprezentując swoje miasto czułem presję, ale adrenalina pomogła. Na plecach czułem oddech następnego zawodnika, na mecie miałem czas 54:30, on był jakieś trzy minuty za mną, tak że za dużo go nie wyprzedziłem. Rozstrzygnęło się gdzieś w połowie trasy, po trochu mu odchodziłem i potem już nie mógł mnie dogonić – wspominał pierwszy mistrz kraju samorządowców w OCR.
Najszybszą z pań została Joanna Odrzywolska z Urzędu Miasta w Tychach. – To mój drugi Runmageddon – powiedziała nam – pierwszy był niedawny Rekrut w Szczyrku. Tam była trudniejsza trasa, ale tu nas wykończyła temperatura i zimna woda. Przez zmarznięte dłonie nie dałam rady zrobić przeszkód na rękach. Biegłam sama, nie było rywalek za plecami – wspominała po dekoracji zwycięzców – po prostu robiłam swoje!
Niedziela to już był Finał Ligi RMG i Otwarte Mistrzostwa Polski w OCR. Walkę elity już relacjonowaliśmy – TUTAJ.
Przypomnijmy, że najszybsi byli Piotr Jastrzębski (Socios Silesia), Andriej Arsentsyeu (xRunners) i Jakub Zawistowski (Husaria Race Team). Żadnej z pań startujących w elicie nie udało się pokonać wszystkich przeszkód. W wyjątkowo trudnych warunkach atmosferycznych i silnym wychłodzeniu sztuka ta udała się tylko dziewięciu panom z prawie setki startujących. Na szczególne uznanie zasługuje walka ostatniego z nich, Przemysława Trapkowskiego z xRunners. Na 15-metrowym małpim gaju i Multirigu w sumie spędził on około dwie godziny na niezliczonych próbach, ostatecznie zakończonych sukcesem. W sumie do mety Finału RMG dotarło nieco powyżej 1000 zawodników. Ponad setka nie ukończyła trasy z powodu hipotermii. Pełne wyniki wszystkich klasyfikacji Finału można zobaczyć TUTAJ.
Po zrelacjonowaniu walki najlepszych, nasz reporter sprawdził swoje siły startując w jednej z następnych fal.
![]()
Zapisałem się na 10:30. Jednak biegowa wycieczka z aparatem, by uchwycić zmagania elity na Tej Jedynej i relacjonowanie decydującej rozgrywki na ostatnich przeszkodach zabierają więcej czasu, niż planowałem. W ostatniej chwili przepisuję się na 10:45, a i tak ledwo zdążam na start mojej fali. Przynajmniej miałem porządną rozgrzewkę.
Jest sporo zimniej niż wczoraj, może 2-3 stopnie na plusie, i do tego wieje silny wiatr. Odczuwalna temperatura na pewno poniżej zera. To, co chwilę wcześniej widziałem, mocno mnie przeraziło. Najtwardsze dziki schodzące z trasy, bliskie omdlenia z zimna. Ludzie zawinięci w NRC-tki, szczękający zębami, nie potrafiący odpowiedzieć na najprostsze pytania z powodu hipotermii. Ratownicy na quadach zwożący żywe trupy zawodników. Czy warto narażać zdrowie, czy może odpuścić...
Człowieku, gdzie twój charakter? **** jesteś, czy wojownik? Co potem napiszesz? Za********* na start!
Kółko z oponami, wilcze doły z wodą, ścianka. Już się robi zimno. Lecimy przez podmokłe trzcinowisko. Co chwilę wpadamy po klatę w chyba celowo wykopane zagłębienia, niewidoczne pod wodą. Jak na wrześniowym warszawskim Rekrucie – wtedy też było zimno, ale w porównaniu z dziś to były wakacje w tropikach. Od początku nie nastawiam się na ściganie, cisnę gdzieś w połowie mojej fali tylko żeby przetrwać. Naprawdę podziwiam walkę bohaterów z elity, którą dopiero co oglądałem od środka.
Jakby komuś wciąż było za ciepło, to trasa kieruje nas wprost w objęcia pabianickiej rzeczki Dobrzynki. W wodzie do pasa, a czasem do klaty, brodzimy tak dobry kilometr. Po wyjściu na brzeg już dobrze zziębnięci przeskakujemy kilka różnego rodzaju ścianek. Wysoką 2.7-metrową robię sam z pomocą zastrzału. Na ukośnej nabiegowej jestem zbyt wychłodzony, by wejść po swojemu odciągiem po krawędzi. Wszyscy sobie pomagamy. Następne wejście w bagno i równoważnia – też ze wzajemną pomocą.
Następny odcinek to kręcenie się po podmokłych łąkach, z bagiennymi przeprawami przeplatanymi przeszkodami, jak zasieki, ścianki czy przeciąganie opon. Na otwartej przestrzeni zimny wiatr wieje z całą mocą. Już od dłuższego czasu mnie telepie. Jedyny sposób na rozgrzanie to szybszy bieg. Gdzieś przy trasie płonie ognisko. Grzeją się przy nim wolontariusze i okutani w NRC-tki zawodnicy, którzy zeszli z trasy i czekają na transport. Co jakiś czas przejeżdżają ratownicy na quadach, by ich zabrać.
Po zakręconym kawałku przez las wbiegamy w cywilizację. Obok uliczka, domy, garaże. A przed nami Pole Dance, czyli wejście po grubych śliskich ukośnych rurach. Na sucho ta przeszkoda nie sprawia mi kłopotu. Teraz wyziębiony organizm odmawia posłuszeństwa, ale jakoś wchodzę bez pomocy na wysokość jednego przechwytu od górnej deski. Zaczynam się zsuwać, lecz jakaś dobra dusza podstawia mi ręce pod stopę, dzięki czemu udaje mi się sięgnąć krawędzi i wciągnąć swoje zwłoki na górę.
Zmęczyło mnie to dość mocno i po zsunięciu się na ziemię jest mi jeszcze zimniej. Najsztywniejsze mam oczywiście dłonie – mam trudności ze zgięciem palców. No i łapię dreszcze i szczękam zębami. Świadomość mam ograniczoną do konieczności napierania przed siebie, bo inaczej do reszty mnie wychłodzi. Ta sama świadomość pozwala też na rozkminy, czy to dalej ma sens. Teraz tylko głowa. Ciśnij, ciśnij!
Dla porządku dodam, że mam na sobie trzy koszulki termiczne z RMG, w tym jedną z długim rękawem, a na dole leginsy i na wierzch grubsze spodenki. Na głowie bandanka. Na pewno to nie to samo, co triathlonowa pianka, ale lepiej tak niż biegać na krótko, co niektórzy też uprawiali...
Kilka podbiegów i zbiegów na miejscowej górce śmieciówce i dobiegam do Tej Jedynej. Po Myślenicach i spadnięciu tuż przed końcem bardzo chciałem się z nią zmierzyć. Tutaj przeciągnięta nad wodą lina jest zdecydowanie krótsza. Jednak stojący nad stawem znajomy współorganizator Karol odradza mnie i wszystkim wokół próbę przejścia, jeśli nie jesteśmy pewni powodzenia. Słusznie stwierdza, że wodowanie spowoduje jeszcze większą hipotermię. Niektórzy już teraz wyglądają na tak średnio kontaktujących.
Ze zgrabiałymi łapami i trzęsącym się całym organizmem swoje szanse na przejście oceniam na poniżej 50%. Z bólem serca odbębniam 20 karniaków i odpuszczam przeszkodę, choć jestem na siebie bardzo zły za tę decyzję. Czasem nawet u mnie rozsądek wygrywa z sercem.
Próbuję się rozgrzać biegiem. Trochę podbiegów, zasieki pod górę, szybki zbieg. Pierwszy raz dziś wygląda słońce, ale za to wiatr się jeszce wzmaga. Wisielec, Hope to Rope i Strażak, choć wymagają trochę siły w rękach i techniki, wchodzą zadziwiająco dobrze – mimo że dłonie mam sztywne jak trup. Trzymetrową ścianę przechodzimy wzajemnie sobie pomagając. Zaraz po niej obowiązkowe zanurzenie pod ścianką w-w-w s-s-t-taw-w-wie z lod-d-dowat-t-tą wod-d-dą...
Błotna przeprawa brzegiem Dobrzynki, przeciśnięcie przez Jelito i po chwili znów zanurzamy się w jej przyjemnie chłodzącym nurcie. Z oddali widać już wysięgnik Indiany Jonesa. Na samą myśl o skoku do wody mnie telepie. Wykonanie tej czynności tylko wzmaga to odczucie.
Dwie Porodówki w błocie, jedna po drugiej. Przerzucanie opon. To już miasteczko zawodów. Marsz żywych trupów do mety.
Długi małpi gaj, który na sucho i ciepło może bym przeszedł. Teraz zero szans i 20 burpees. Wszyscy wokół też spadają albo nawet nie próbują. Na linę wchodzę tylko dzięki dobremu haczeniu stóp. Mały i duży Komandos, X-Man, spacer z pieskiem, helikopterowa drabinka. Multiriga próbuję dla formalności – oczywiście znowu przytulam karniaki. Małe turlanie w piachu z futbolistami. Po tym wszystkim lód w Lodowej wydaje się nawet ciepły. Meta w 2:12:24. Mam trudności z utrzymaniem w ręce kubka z herbatą. Dostrzegam jednak, że medal jest wyjątkowo ładny.
![]()
Patrząc na wielu innych uczestników na trasie, mecie i w ogrzewalni – tych, co ukończyli lub zostali zwiezieni – chyba i tak dotarłem do mety w nie najgorszym stanie, choć wyziębiło mnie jeszcze bardziej, niż na niedawnym Hardcorze w Szczyrku. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że my startujący w open nie możemy się porównywać z elitą, która według nowych zasad musi pokonać każdą przeszkodę, by obronić opaskę. Jej zawodnicy spędzali na najtrudniejszych przeszkodach znacznie więcej czasu, narażając się na jeszcze silniejsze wychłodzenie. My mieliśmy jedno podejście, jak nie to 20 burpees i po sprawie.
W późniejszych komentarzach pojawiły się pytania, czy to jeszcze był bieg przeszkodowy i czy rozgrywanie mistrzostw kraju w takich warunkach ma sens. Na tego rodzaju trasie i w tej pogodzie rzeczywiście zawody te stały się biegiem survivalowym, przeprawowym, czy jak by tego nie nazwać. W przypadku organizacji MP w OCR rzeczywiście można się nad tym zastanowić.
Z drugiej strony np. na tegorocznych Europe's i World's Toughest Mudder, gdzie tak dzielnie walczyła nasza ekipa Koniuchów, ogromne ilości wody przy zimnej pogodzie stanowiły najgorszą przeszkodę. A to przecież OCR na światowym poziomie. Tam pianka pływacka jest obowiązkowym wyposażeniem. Na Finale RMG regulamin jej nie zabraniał, z czego niektórzy zawodnicy elity skorzystali. Jedni ich potępiali za grę nie fair, inni chwalili za mądre podejście i przystosowanie się do warunków...
Biegi przeszkodowe są różne. W niektórych jest więcej biegania. Inne oferują najbardziej pomysłowe i wymagające technicznie przeszkody. Runmageddon już nie raz dał się poznać z tego, że na maksa wykorzystuje teren, by utrudnić zawodnikom życie. Górskie wąwozy, bagna i woda to jego nieodłączna część. Kiedy pogoda dorzuci swoje trzy grosze, robi się z niego bieg na przetrwanie. Trzeba jednak przyznać, że tu na Finale – jak zwykle na RMG – ekipy medyczne zawsze były na miejscu i na bieżąco oceniały, kto się jeszcze nadaje do dalszej walki, a kto nie.
To prawda, że RMG stał się imprezą bardzo masową. Niektórzy w tej masowości zapominają, że to z założenia bieg ekstremalny. Szczególnie na krótszych dystansach i w ciepłej pogodzie zwykle im to uchodzi płazem i zaliczają po prostu dobrą zabawę w błotku i na przeszkodach. Przy odrobinie szczęścia jednak warunki wystawiają uczestników na ciężką próbę i mogą spuścić ostry łomot. Są tacy, którzy tego potrzebują – sam do nich należę. Wiele osób ma inne zdanie i trzeba to uszanować, ale według mnie w OCR teren, przyroda i warunki atmosferyczne też są przeszkodami. Czasem nawet najtrudniejszymi.
Kamil Weinberg
![]()