Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

GP Warszawy pod dyktando Pań [ZDJĘCIA]

$
0
0

W Lesie Kabackim rozegrano dziś drugi etap cyklu Grand Prix Warszawy. Z okazji zbliżającego się święta pań hasłem przewodnim imprezy było „Kobiety Rządzą”. Na uczestniczki czekało kilka niespodzianek.

Sobotnia rywalizacja w ramach stołecznego cyklu miała szczególny wymiar. Zgodnie z zasadami savoir vivre, panowie przepuści panie na linii startu. Co więcej, uczestniczki rozpoczęły swoje zmagania dziesięć minut wcześniej niż panowie. Wiele osób zadawało sobie też pytanie, czy którejś z kobiet uda utrzymać się przewagę na panami i jako pierwszej przekroczy linię mety?

Ostatecznie najszybciej 10-kilometrową trasę pokonała Hanna Kazimierczak. Triathlonistka mogła zasłużenie cieszyć się ze zwycięstwa w biegu pań, bo trasę pokonała w 38 minut i 35 sekund. Drugie miejsce zajęła Joanna Tekień, a trzecia była Bożena Josypenko.

– Miałam na dziś zaplanowany mocny trening biegowy, jednak trener stwierdził, że jeśli znajdziemy jakieś zawody na 5 czy 10 km, to będzie lepiej jeśli w nich wystartuję. Na początku biegu trochę przeceniałam swoje możliwości, zaczęłam bardzo mocno. Musiałam skorygować tempo. Jednak jestem zadowolono z rezultatu – opowiadała na mecie Hanna Kazimierczak.

– Wystartowaliśmy tu razem z mężem. Nawet przed startem w żartach mówiłam do niego, by mnie nie przegonił (śmiech). Starałam się dać z siebie wszystko, bo wiem, że on szybko biega. Razem trenujemy triathlon. Oczywiście jestem przyzwyczajona, że podczas zawodów można przyłączyć się do grupy mężczyzn. Panowie mają zresztą lepsze wyczucie tempa i biegnąc z nimi jest trochę łatwiej – wyjaśniała zwyciężczyni.

– Co do zbliżającego się święta. To miłe, że zostałyśmy tak wyróżnione. To bardzo fajny pomysł – podsumowała Hanna Kazimierczak, która w przyszły weekend wystartuje w Portugalii w zawodach triathlonowych.

Zwycięzcą biegu mężczyzn został dawno nie widziany w zawodach Grand Prix Artur Jabłoński. Na metę trener i zawodnik grupy Dream Run wbiegł z czasem 32:24.

– Zatęskniłem trochę za Lasem Kabackim (śmiech) – stwierdził Artur Jabłoński. – Chciałbym też pomóc mojej drużynie w klasyfikacji zespołowej. Z drugiej strony nie chciałem się ścigać za wszelką cenę, tylko zrealizować swój trening. Planowałem biec spokojnie ze „Słonikiem” (Sebastianem Polakiem – red), jednak okazało się, że trafił się triathlonista, który nadał wyższe tempo. Do 3 km biegliśmy po 3:10 min./km. Biegłem, więc za nim, ale stopniowo poprawiałem swoją pozycję – relacjonował zwycięzca, który na ok. 200 metrów przed metą wyprzedził drugą z kobiet - Joannę Tekień.

– Nie myślałem, o gonieniu najlepszej z kobiet. Skupiałem się na rywalizacji mężczyzn. Chociaż muszę przyznać, że motywowała mnie druga zawodniczka, za którą biegłem przez dłuższy czas i którą stopniowo doganiałem. Pierwszej z pań nawet nie widziałem. Chyba muszę jeszcze potrenować! – podsumował biegu Artur Jabłoński.

Jako drugi wśród mężczyzn finiszował Mateusz Kazimierczak, trzeci był Sebastian Polak.

Na mecie służby medyczne miały ręce pełne roboty... od wręczenia tulipanów uczestniczkom biegu. Dodatkowo każda z Pań otrzymała od organizatorów upominek w postaci kosmetyków.

Wystartowało w sumie 322 osoby.

RZ



Bieg Wiewiórki z grypą w tle. Ale frekwencja... [FOTO]

$
0
0

Za nami drugi Bieg Wiewiórki w Rudzie Śląskiej. Marcowa edycja nie tylko przyciągnęła jeszcze więcej amatorów biegania i maszerowania, ale także przywitała piękną, wiosenną pogodą!

Podobnie jak miesiąc temu, zawody rozpoczęły się od wyścigów dla najmłodszych. O 11:15 w trasę wyruszyli biegacze, a 5 minut później walkerzy. Na starcie spotkać można było wiele znajomych twarzy, byli jednak też tacy, którzy do Rudy wybrali się po raz pierwszy.

Nasza ekipa nie tylko zdecydowała się odwiedzić Rudę Śląską z aparatem, ale także stanąć na linii startu, by na własnej skórze poczuć trudy lasów halembskich oraz porozmawiać z uczestnikami mijanymi po drodze.

Wiele zachęconych do rozmowy osób narzekało na spadek mocy i gorsze samopoczucie. Czyżby nad śląskim niebem zawisła czarna chmura? 

- Dzisiaj chyba coś jest nie tak z ciśnieniem, od rana boli mnie głowa - żaliła się pani Karolina.

- Brakuje mi motywacji do biegania, planuję cztery pętle ale póki co biegnę bo biegnę, zero przyjemności - dodała Pani Monika.

Pani Krystyna Domin, startująca w konkurencji nordic walking powiedziała podobnie - Jakoś mi się dzisiaj źle szło, planowałam 12 km ale zeszłam po ósmym.

- Ja zeszłam po pierwszej pętli, dopadł mnie ból stopy - dodała Pani Iwona Zaradna-Szymańska, kompanka pani Krysi.

- Mówi się, że nie ma złej pogody dla biegaczy ale ostatnie fatalne warunki atmosferyczne oraz szalejąca grupa skutecznie odciągnęły mnie od treningów. Kilka dni bez biegania i oto proszę, zero formy - wyjaśniała się pani Katarzyna.

Mamy nadzieje, że następna Wiewiórka, która wypada dopiero 9 kwietnia, będzie łagodniejsza dla uczestników, ale przywita ich równie dobrą pogodą. Bo o frekwencję raczej się nie martwimy.

KK


On w kosmosie, Ty na Ziemi. Biegaj z Timem Peak'iem!

$
0
0

50 dni przed maratonem w Londynie, Tim Peak, pierwszy zawodnik, który pokona trasę biegu w kosmosie, już trenuje. Każdego dnia biega na bieżni i rejestruje swoje treningi w aplikacji Run Social, która pozwala wirtualnie przebiec trasę London Marathon. Gdy Tim wystartuje, będzie miał na ekranie trasę i innych uczestników. Teraz jednak trenuje sam i zaczęło mu to doskwierać.

- Takie bieganie mil na bieżni w stacji kosmicznej może być samotne. Byłoby wspaniale biec z innymi i zobaczyć podczas treningu ich awatary na ekranie - powiedział Peak i zaprosił wszystkich do wspólnych treningów.

Tysiące ludzi obserwuje biegi astronauty, propozycja spotkała się więc z dużym zainteresowaniem. - To szansa dla biegaczy, żeby zacząć z nim trenować i pomóc mu w przygotowaniach do tego nadzwyczajnego maratonu w Międzynarodowej Stacji Kosmicznej - powiedział Hugh Brasher, dyrektor londyńskiego maratonu

Pierwsza okazja, by to zrobić, pojawi się 13 marca. Tim Peak rozpocznie wtedy trening o 10:00 GTM (w Polsce będzie 11:00). W tym celu trzeba będzie ściągnąć aplikację The Digital Virgin Money London Marathon i Run Social. Obydwie są dostępne bezpłatnie. Dokładna instrukcja, co zrobić, żeby zobaczyć na swoim ekranie Tima i pozwolić mu obserwować swój bieg, będzie dostępna przed treningiem.

Trening z astronautą nie jest jednak konieczny, by wirtualnie potrenować na trasie London Marathon. Twórcy aplikacji udostępnili trasę powstałą z połączenia nagrań z 2013 i 2014 r. roku wszystkim biegaczom. Jedyna wada jest taka, że aplikacja jest dostępna tylko dla użytkowników iPad 3, iPad Air, iPad mini i iPhone 4s.

Aplikacje do ściągnięcia: www.runsocial.com

IB

źródło: Virgin Money London Marathon


Legends Trails - raport ze szlaku zombie [ZDJĘCIA]

$
0
0

Druga noc jest najgorsza – tak mawiają starzy górale. Kto ją przetrwa, ten może ukończy. Jest niedziela 6 marca, 3 nad ranem. Z 47 zawodników, którzy w piątek późnym popołudniem wystartowali w Legends Trails, masakrycznym 250-kilometrowym biegu przez belgijskie Ardeny, w grze pozostało 29. Przy dobrych wiatrach może połowa z nich dotrze do mety prrzed poniedziałkowym porankiem.

Z PK3 na trasie Legends Trails relacjonuje Kamil Weinberg.

Namówiony przez organizatora Stefa Schuermansa, którego nasi czytelnicy mogą pamiętać z charytatywnego Biegu dla Leo, sam miałem wystartować w tej rzeźni. Organizm podświadomie wybrał jednak mniejsze zło i w grudniu postanowił skręcić kostkę, wyrzucając mnie z gry.

Trzeci przepak znajduje się na 150 km w małej miejscowości La Reid. Zjechaliśmy właśnie na niego z poznanym przedwczoraj Holendrem Arendem po odhaczeniu ostatnich napieraczy na wcześniejszym lotnym punkcie. Niektórzy mimo zmęczenia i kończącego się limitu postanowili iść dalej na PK3. Inni, totalnie wykończeni i w stanie przypominającym zombie, musieli zostać tam zawiezieni. Jestem na Legends Trails, innej możliwości nie było – tylko nie jako zawodnik, lecz tym razem wolontariusz. Arend to świetny gość ze złośliwym poczuciem humoru. Podjął się niemożliwego zadania nauczenia mnie na nowo niderlandzkiego, który podobno kiedyś trochę znałem.

Jestem z nim w zespole zabezpieczenia trasy, bo mój poprzedni partner, francuskojęzyczny Belg, znał tylko kilka angielskich słów, a moja znajomość francuskiego jest na podobnym poziomie, przydzielono nam więc nowych współpracowników. Językowa wieża Babel, mogłoby się wydawać. Cała machina organizacyjna działa jednak zadziwiająco sprawnie. Nic dziwnego, jeśli koordynatorem bezpieczeństwa jest Anglik Stu Westfield, który co roku pracuje przy organizacji słynnego ponad 400-kilometrowego biegu The Spine Race.

W piątek, w dniu startu, spadło dużo śniegu. Przy temperaturze ledwo powyżej zera topił się dość wolno i pierwszy, najtrudniejszy odcinek trasy, dał się zawodnikom we znaki. Szczególnie, że te 64 km musieli pokonać w nocy. Miałem przyjemność przebiec się jego fragmentem w ramach doznakowania – prowadził pięknym klifowym brzegiem rzeki z bardzo ostrymi podbiegami i zbiegami i był trudny orientacyjnie. Jedyny Polak w stawce, Wiktor Kawka, walczył dzielnie ale musiał zejść z trasy na PK1 przez naciągnięcie pachwiny.

Na 250 km suma podejść wynosi ok. 7000 m. Oprócz śniegu i błota dodatkową, a może główną trudnością jest nawigacja. Poza stałymi oznakowaniami szlaków, w terenie nie ma bowiem prawie żadnych doznakowań i uczestnicy mogą polegać jedynie na mapach 1:25000 z zaznaczoną trasą i śladzie GPS.

Wcześniej czołówka, w całości belgijska, podzieliła się na dwie trójki według języków – niderlandzko- i francuskojęzyczną. W kolejnej holenderskiej grupce napierała pierwsza kobieta, Paula Ijzerman. Aktualnie sytuacja się mocno wymieszała. PK3 opuściło już 11 zawodników, kolejni po przespaniu się właśnie wychodzą w błotnistą noc. Na czele ciśnie szóstka Belgów: Christophe Wislet, Andre Lindekens, Claudy Jambon, Benny Keupens, Ivo Steyaert i Dirk van Spitaels. Swoim niezmiennie pozytywnym nastawieniem podziw wzbudza Norweg Leif Abrahamsen, który czas napiera sam, a mimo to nie opuszcza go dobry humor. Ale czego innego można się spodziewać po człowieku, który ukończył The Spine w śniegu po kolana.

Wyniki na żywo można znaleźć TUTAJ.

Wkrótce na naszym portalu podsumowanie zawodów i wywiady z uczestnikami i organizatorami.

Kamil Weinberg


Piotr Hercog wygrywa Baikal Ice Marathon! Łukasz Zdanowski drugi! [WIDEO]

$
0
0

Piotr Hercog z czasem 3 godziny i 55 minut zwycięzcą Baikal Ice Maratahon. Znakomicie spisał się także Łukasz Zdanowski, który wywalczył drugie miejsce z czasem 4 godziny 7 minut! Gratulujemy!

Jak relacjonował Piotr Hercog na facebooku, bieg rozpoczął się z opóźnieniem z powodu topniejącej kry. "Pierwsze 9 km czyste, potem coraz więcej śniegu na trasie" - opisywał zawodnik Salomon Suunto Team. 

Biegano w temperaturze -20 stopni Celsjusza i w silnym wietrze. 

Herci przekracza linie mety Baikal Ice Marathon 2016

Piotr Hercog wygrywa Baikal Ice Marathon z czasem 3h 55 minut!!!!! To pierwszy Polak, który wygrywa ten ekstremalnie trudny maraton, co więcej w prawdopodobnie najgorszych jak dotąd warunkach atmosferycznych!Far East Land Bridge LTD. Salomon Suunto LYO FOOD Etixx

Posted by Piotr Hercog - Salomon Suunto Team on 6 marca 2016

Niebawem więcej.

red.

fot. facebook Piotra Hercoga

Lake Biwa Marathon: Henryk Szost vs. żołądek [WYNIKI]

$
0
0

Dla nas najważniejszą wiadomością z trasy Biwa Lake Mainichi Marathon było zejście z niej Henryka Szosta. Ogromna szkoda, bo rekordzista Polski w maratonie dobrze się czuje w japońskich biegach i z reguły dobrze tam wypada. W tym roku nasz zawodnik był jedynym europejczykiem w elicie tegorocznej edycji biegu. 

W 2012 r. zajął w tym biegu drugie miejsce. Tym razem żołądek uniemożliwił mu walkę z koalicją Afrykanów i Japończyków. Szost zszedł z trasy ok. 17 kilometra. Tak opisał przyczyny niepowodzenia:

Niestety pierwszy raz z Japonii wracam na tarczy . Pokonały mnie problemy żołądkowe i ciężkie nogi . Nie byłem w stanie biec dalej dlatego zakończyłem swój wyścig na 17km . Musze przeanalizować co było powodem takiego stanu mojego organizmu . Nawet biegnąc po ciężkiej anginie na ME w Zurychu dobiegłem do 30km, dzisiaj nie byłem w stanie kontynuować wysiłku od 10km . Pozdrawiam wszystkich moich kibiców i obiecuje że to nie jest koniec dobrych wyników w moim wykonaniu.

- podsumował na facebooku Henryk Szost. 

Biwa Lake Mainichi Marathon 2016 nie był także szczęśliwy dla Yuki Kawauchiego, któremu brakowało świeżości. Tempo wytracił mniej więcej w tym momencie biegu, w którym zrezygnował Henryk Szost. Yuki, bieg wprawdzie ukończył, ale dopiero na 7. miejscu z czasem 2:11:53. W każdych innych okolicznościach nie byłby to powód do zmartwienia, tyle że BLMM był ostatnim maratonem kwalifikacyjnym do Rio. Czas Yukiego niestety nie pozwolił mu zdobyć wymaganego minimum.

Największym wygranym biegu był inny Japończyk Hisanori Kitajima. Wprawdzie zajął drugie miejsce, ale mimo doskwierającej temperatury ok. 20 stopni, poprawił swój rekord życiowy i czasem 2:09:11 rzutem na taśmę wszedł w skład japońskiej reprezentacji olimpijskiej.

- Na pewnym etapie biegu sądziłem, że nawet 2:08 jest możliwe. Wyszło powyżej 2:09, ale biorąc pod uwagę ogromną poprawę mojej życiówki i mój pierwszy wynik poniżej 2:10, jestem z tego rezultatu bardzo zadowolony - mówił Kitajama, któremu do pełni szczęścia zabrakło tylko wygranej w biegu. Gdyby mu się udało, byłoby to jego trzecie zwycięstwo maratońskie z rzędu.

Zwycięstwo jednak przypadło w udziale Lucasowi Rotichowi, który przekroczył linię mety z czasem 2:09:11. O ponad 2 minuty gorszym od jego życiówki, ale jego zdaniem biorąc pod uwagę pogodę i brak pacemakera przez znaczny odcinek trawy, jest to czas to zaakceptowania.

Wyniki:

1. Lucas Rotich (KEN) - 2:09:11
2. Hisanori Kitajima (JPN) - 2:09:16 
3. Alphonce Felix Simbu (TAN) - 2:09:19 
4. Suehiro Ishikawa (JPN) - 2:09:25
5. Takuya Fukatsu (JPN) - 2:09:31 
6. Fumihiro Maruyama (JPN) - 2:09:39 
7. Yuki Kawauchi (JPN) - 2:11:53
8. Kentaro Nakamoto (JPN)- 2:12:06
9. Hiroto Inoue (JPN) - 2:12:56 
10. Soji Ikeda (JPN) - 2:13:27

Pełne wyniki: TUTAJ

red.

fot. Archiwum ORLEN Warsaw Marathon


„Gacie na klacie” – biegały Brzeszcze [ZDJĘCIA]

$
0
0

Choć sama nazwa biegi brzmi może nieco kuriozalnie, jego formuła okazała się sukcesem. Bieg o Złote Gacie odbył się w Brzeszczach po raz szósty i przyciągnął na start tłumy biegaczy i kijkarzy. Lista startowa wypełniła się na długo przed planowanym końcem zapisów a po ewentualnie zwolnione miejsca ustawiła się kolejka chętnych.

Co decyduje o takiej popularności imprezy? – No każdy chce wygrać te Złote Gacie! – mówił przed startem pan Andrzej. – Tu jest super atmosfera, biegam co roku – dodawał jego kolega. Inni wskazywali doskonałą organizację. – Wszystko jest super przygotowane, dopięte na ostatni guzik. No i te gacie fajne. Każdy je wygrywa, bo medal ma taki kształt. Unikatowy. – wyjaśniała Ania na kilkanaście sekund przed strzałem startowym.

Start ulokowano kilkaset metrów od biura zawodów i mety. Choć z powodu konieczności dotarcia na linię startu, początek wyścigu trochę się opóźnił, nikt nie narzekał. Dzięki takiej lokalizacji startu i mety udało się za to stworzyć bardzo szybką i ciekawą trasę. Może na pierwszy rzut oka nie wyglądała ona zbyt atrakcyjnie: przejeżdżający obok pociąg, błotniste polne drogi, kałuże, szutrowa ścieżka w lesie... Ostatecznie dla wielu osób okazała się jednak bardzo szybka a nawet rekordowa. Ściganiu się sprzyjała też pogoda.

Impreza przyciągnęła zawodników z różnych części kraju. Niektórzy pokonali wiele kilometrów, dojeżdżając do Brzeszcz z Częstochowy, Tarnobrzegu czy Wrocławia. Pani Janina Sieniawska przyjechała z Kędzierzyna-Koźla. – Przyjechałam dlatego, że tutaj dano mi szansę. Kobiety 60+ raczej nie biegają, więc nie ma dla nas kategorii. Zwykle startuję w 40+,wiec szanse mam mizerne. Tutaj stworzono dla nas specjalną kategorię – wyjaśniała z uśmiechem, trzymając w dłoniach statuetkę za zajęcie pierwszego miejsca w tej kategorii. I to w debiucie na dystansie 10 km. – Imprezę oceniam bardzo pozytywnie. Świetna organizacja, doskonale zabezpieczenie trasy, nie sposób było się zgubić. Sama trasa bardzo mi się podobała. Nie lubię asfaltu, wolę skakać po kałużach.

Wszyscy, którzy dotarli do mety otrzymali piękne medale w kształcie tytułowych gaci. – To taki wyjątek, że teraz macie gacie na klacie! – żartował organizator. Tradycyjnie też najszybszych zawodników i zawodniczki nagrodzono Złotymi Gaciami. W biegu otrzymali je Wojciech Gajny z Bielska – Białej (32:42) oraz Monika Bielińska z Przyszowic (39:29). W kategorii nordic walking najszybsi okazali się Rafał Kozik z Janowa (1:01:00) oraz Aleksandra Radosz ze Złotego Potoku (1:06:41).

Pełne wyniki znajdziecie w naszym KALENDARZU IMPREZ.

KM


 

Szybko po Woli: Rekord zamiast tiki-taki [ZDJĘCIA]

$
0
0

Wśród kropli deszczu zainaugurowano trzeci sezon cyklu Szybko po Woli. Wystartowało blisko 150 osób, co - jak na tak kameralny cykl - jest bardzo dobrym wynikiem. Dodatkowo padł rekord trasy.

Przed biegiem nic nie zapowiadało tak dużych emocji. Wśród mężczyzn na starcie nie pojawił się bowiem nikt, kto znalazłby się na podium ubiegłorocznej „generalki. Zabrakło m.in dwukrotnego zwycięzcy cyklu Sebastiana Polaka, który w sobotę startował w Lesie Kabackim w Grand Prix Warszawy. Nieobecny był też Paweł Woźnicki czy Maciej Małecki z ENTRE.pl Team. W roli kibica pojawił się Filip Babik, który rok temu był piąty w cyklu.

Kto miał więc walczyć o zwycięstwo w parku na warszawskiej Woli?

Najbardziej rozpoznawalnym biegaczem był Zbigniew Lamperski. Zawodnik ma na swoim koncie wiele wygranych biegów w regionie i okolicy. Wiele razy stawał też na podium różnych imprez. Jednak po głośnym odliczaniu i kilkuset pierwszych metrach, wszystkim uczestnikom szybko przestawił się Maciej Suszczyński z AZS SGH Warszawa.

Biegacz ubrany w czerwoną koszulkę z żółtymi rękawkami, nieco barwami przypominającą stroje reprezentacji Hiszpanii, nie bawił się w „tiki-takę” i szybko wyszedł na prowadzenie. Tuż za nim podążała dwójka zawodników, w tym wspomniany już Zbigniew Lamperski. Pierwszy kilometr zawodnicy pokonali w 3 minuty, obserwatorom wydawało się, że oznaczenie trasy jest błędne. Nic z tych rzeczy. Zawodnicy gnali jak szaleni.

„Niewymagający rekord”

Maciej Suszyński w pełni kontrolował rywalizację, finiszując po 10 km z czasem 32:53. Tym samym zawodnik poprawił dwuletni rekord trasy należący do Sebastiana Polaka, wynoszący 33:03.

– Miałem pojechać do Radomia (Bieg Kazików – red.), ale ostatecznie trochę zabrakło mi mobilizacji. Wybrałem więc imprezę, która jest blisko mojego domu. Czasami robię tu biegi ciągłe – powiedział Nam na mecie Maciej Suszyński, z rozbrajającym uśmiechem wyjaśniając: – Nawet nie wiedziałem, że pobiłem rekord trasy. Ale to znaczy, że rekord nie był wymagający.

– Biegło mi się ciężko. Trasa była wymagająca, a zwłaszcza trudna była ta nawrotka. Nie potrafię biegać takich rzeczy. Dodatkowo dystans był dla mnie katorżniczy. Na początku koledzy mnie strasznie „przegonili”, później już starałem się kontrolować tempo – relacjonował z trasy zwycięzca.

– Nie uda mi się ukończyć całego cyklu, bo teraz zaczynam pracę nad szybkością i trzeba się „skracać”. Jednak fajnie, że jest taki cykl, bo, jak wspomniałem, mieszkam blisko. Dobrze, że w okolicy są inicjatywy promujące aktywność – chwalił organizatorów Maciej Suszyński, który startuje zwykle na 800 i 1500m. W tym roku jedną z jego docelowych imprez są Akademickie Mistrzostwa Polski na tych dystansach.

Wygrała i... już nie pobiegnie

Wśród pań najlepsza okazała się Agnieszka Kowalczyk, ubiegłoroczna triumfatorka cyklu (jeszcze pod panieńskim nazwiskiem - Kieszek). Na mecie inauguracyjnego biegu w tym roku zameldowała się z wynikiem 41:29.

– Osiągnęłam mój najlepszy wynik na tej trasie. Cieszę się, że forma dopisuje, bo tydzień temu ustanowiłam życiówkę na 10 km podczas biegu Tropem Wilczym (41:13 w Parku Skaryszewskim – red). Teraz zabrakło mi niewiele do wyrównania tego wyniku. Ale jestem zadowolona, bo biegłam sama, nie miałam się za kim się chować, pogoda nie dopisywała – opisywała zmagania zwyciężczyni.

Dla Kowalczyk był to pierwszy, a zarazem ostatni start w tegorocznych zawodach na Woli. Walka o zwycięstwo w klasyfikacji generalnej wśród kobiet pozostaje, więc sprawą otwartą.

– Lubię tu biegać. Odpowiada mi trasa i atmosfera. Niestety ze względu na zaplanowane maratony i półmaratony nie wystartuję w kolejnych odsłonach cyklu. Dziś mogłam pobiec, więc chętnie przyjechałam. Było to dobre przetarcie przed maratonem w Rzymie, który czeka mnie za miesiąc. Można powiedzieć, że z Woli do Rzymu, wszystkie drogi tam prowadzą (śmiech) – podsumowała Agnieszka Kowalczyk.

Multimedialne bieganie czy... koniec biegania?

Zaledwie kilka dni przed biegiem do mieszkańców dzielnicy Wola dotarła wiadomość, że w Parku im. Edwarda Szymańskiego, w którym to rozgrywany jest cykl Szybko po Woli, powstać ma multimedialny park fontann. Koszt inwestycji ma wynieść 2,5 mln złotych. Prace mają zostać ukończone jeszcze w tym roku.

– Czy budowa wpłynie na cykl? To pytanie do radnych, lub urzędników? My sami nie wiemy jeszcze jak to będzie wszystko wyglądało. O inwestycji dowiedzieliśmy się niedawno i ta wiadomość Nas zaskoczyła. Mamy nadzieję, że prace nie będą kolidowały z cyklem. Liczymy natomiast, że dzięki fontannom park stanie bardziej atrakcyjny – ocenił Paweł Kwiatkowski, współorganizator zawodów.

Drugi etap cyklu „Szybko po Woli” rozegrany zostanie 10 kwietnia. Początek zmagań o godzinie 10.

RZ



Szpilki kontra bruk – ostre starcie w Bytomiu [ZDJĘCIA]

$
0
0

Już po raz drugi Piękna Strona Miasta zaprosiła mieszkańców Bytomia i okolic do zmierzenia się z niecodziennym wyzwaniem: biegiem w szpilkach po bruku. Choć może dla wielu pań to codzienność, zadanie okazało się wyzwaniem dla... panów. Bo oni także byli zaproszeni do udziału w wydarzeniu. Śmiałkowie skorzystali z tego zaproszenia a jeden z nich pobił nawet rekord, stając na starcie w szpilkach o wysokości 16 cm!

Zadanie było proste, ale tylko pozornie. Płyta bytomskiego Rynku, 90 metrów prostej trasy, krótkiej, ale pokrytej kostką brukową. Strzał startowy i... tu zaczynały się trudności. Po pierwsze: jak biegać w szpilkach?! Po drugie: jak ich nie zgubić po drodze?

Wbrew pozorom, to drugie okazało się trudniejsze i niektórzy zawodnicy (a także zawodniczki!) docierali do mety w jednym bucie.... albo w samych skarpetkach. Na szczęście mieli szansę powtórzyć bieg, tym razem uważając, by nie odegrać roli Kopciuszka. Techniki były różne, niektórzy próbowali nawet przywiązać szpilki sznurówkami do stóp.

Zawodnicy mierzyli się w konkurencji indywidualnej, osobno panie i panowie, była też możliwość startu w trzyosobowej szafecie. Oczywiście w szpilkach. Ale spokojnie, to nie szpilki należało przekazać kolejnej zmianie (może za rok?). Była to sztafeta ze sztachetą, drewnianą, wyrwaną z płotu. Pomysł oryginalny sam w sobie a w połączeniu ze szpilkami na stopach zawodników... zwalający z nóg.

Choć pogoda nie dopisała, było wietrznie i chłodno, emocje na Rynku były naprawdę gorące. Do zawodów dołączali się spontanicznie przechodnie, których zainteresowało zamieszanie. Jedni przychodzili z własnymi szpilkami, inni wypożyczali na miejscu, od organizatorów albo koleżanek. Zwłaszcza panowie zwracali się po pomoc do swoich żon i znajomych. Ale nie wszyscy... – Kupiłem buty specjalnie na ten bieg. Oczywiście używane, od znajomej. Z obcasem 16 cm! – chwalił się Grzegorz Bartyzel. – Bawiłem się świetnie. Szczerze mówiąc, nie najlepiej mi poszło, ale przecież to dla zabawy.

– Biegło się super! Mam pierwszy raz w życiu szpilki na nogach. Start był kompletnie nieplanowany. Przyjechałem tutaj na spontana, dopingować koleżanki z Miechowickiej Grupy Biegowej. A one mnie namówiły na bieg, wcisnęły szpilki na nogi... no i nie miałem wyjścia! Zrobiłem to dla koleżanek, bo je uwielbiam. Im też dedykuję bieg – mówił nam Damian Nitecki. – Taktyka była taka, żeby biec na palcach, bo tak mi dziewczyny podpowiedziały. Zastosowałem to i przyniosło zamierzony efekt. Ogólnie trudno chodzić w szpilkach a co dopiero biegać. Za to świat z wyższej perspektywy wygląda jakoś lepiej.

A co o bieganiu w szpilkach mówiły panie? – To był mój pierwszy bieg w szpilkach. Było fajnie, chociaż zgubiłam po drodze but. Na dogrywkę go przywiążę – komentowała Edyta Tarnowska. – Na co dzień noszę różne obuwie, ale lubię też chodzić w szpilkach. Przecież każda kobieta lubi się czasem przejść w szpilkach. Za to biega się w nich trudno.

To zdanie podzielali wszyscy, uczestniczki i uczestnicy zawodów. Panowie dodatkowo nabrali szacunku dla pań, które na co dzień zakładają szpilki, często z myślą o płci przeciwnej. – Było ciężko. Teraz wiem na własnej skórze jak to jest nosić takie buty. Rozumiem co czuje kobieta, która chodzi cały dzień w szpilkach a potem zdejmuje je w domu i jest uratowana, czuje się jak w niebie – przyznał Grzegorz Bartyzel. – Ładnie to wygląda na kobiecie, ale dopiero teraz naprawdę doceniam panie, które noszą szpilki!

KM


Panewnicki Bieg Dzika: Tu biega następca! [ZDJĘCIA]

$
0
0

Zaskoczeni byliśmy już na parkingu. Pomimo, iż wybraliśmy się na zawody ze sporym zapasem czasu, zaparkowanie samochodu w bliskiej odległości od linii startu, graniczyło z cudem!

W zeszłym miesiącu impreza zaliczyła spory spadek frekwencji. W porównaniu do zeszłorocznego biegu (luty 2015) był on dość bolesny, bo na poziomie 200 uczestników. Marzec z pewnością będzie lepszy, bo i pogoda była zdecydowanie lepsza. Brak deszczu, około 10 stopni Celsjusza, a nawet przedzierające się słońce, z pewnością zmobilizował niejednego misia do wystawienia nosa zza ciepłej kołderki.

Z kilku minutowym poślizgiem w trasę wyruszyli biegacze, wśród dorosłych uczestników wypatrzyliśmy młodziutkiego Jakuba Marekwicę, który regularnie startuje równo od roku. 

- Kuba uwielbia biegać, sprawia mu to wielką radość, więc jeśli tylko organizator wyraża zgodę na jego start - startuje - powiedziała nam pani Joanna Marekwica, mama dziesięcioletniego chłopca. Kuba to niezwykle szybki, młody człowiek. Bieg Wiewiórki, który zaliczył dzień przed Biegiem Dzika, pokonał w czasie 34 minuty (2 pętle po 4 km). 10- kilometrowego Dzika przebiegł w czasie około 10 min dłuższym.

- Jakub startuje także w biegach dla dzieci, jednak z reguły są to dystanse 400 i 800 metrów, to dla mojego syna rozgrzewka. Lubi tereny leśne, wczorajszą trasą w lasach halembskich był zachwycony, podobnie jest z Biegiem Dzika - dodała Pani Joanna.

- Do tej pory startował w biegach organizowanych w Parku Śląskim, ale w tym roku organizatorzy nie wyrazili na to zgody - żałuje mama biegacza, po czym dodaje - Jakub ma na koncie wszystkie biegi organizowane przez MK team, mam nadzieję, że i w tym roku wystartuje w imprezach organizowanych przez Marka i Klaudię. 

Oprócz Jakuba Marekwicy na trasie Biegu Dzika spotkać może wiele dzieci, którym szczerze gratulujemy i podziwiamy za ich wytrwałość i chęci. W czasach kiedy najmłodsi wybierają komputer zamiast podwórka, jest to wręcz niebywałe, że dziesięcioletnie dzieciaki decydują się na zmęczenie, pot i nierzadko morderczy trening zamiast gier.

KK


60. HMP zakończone. Bohaterka Danuta Urbanik

$
0
0

W weekend w Arenie Toruń rozegrano jubileuszowe 60. Halowe Mistrzostwa Polski w Lekkiej Atletyce. Chociaż zabrakło największych gwiazd, to jednak emocji było sporo. Dla ponad 250 zawodników była to ostatnia szansa na wywalczenie minimum na Halowe Mistrzostwa Świata w Portland.

Złoto w sobotę, złoto w niedzielę

Jedną z bohaterek 60. Halowych Mistrzostw Polski została Danuta Urbanik. Zawodniczka klubu Victoria Stalowa Wola ustrzeliła dublet zdobywając złote medale w biegach na 800 i 1500m.

W sobotę na 1500m wygraną zapewnił czas 4:23.12. Drugie miejsce zajęła Katarzyna Broniatowska z wynikiem 4:24.20. Tuż za nią finiszowała Monika Hałas z rezultatem 4:24.29.

W niedzielnym starcie na dystansie czterech okrążeń biegaczka idealnie wykorzystała brak na liście startowej Angeliki Cichockiej oraz Joanny Jóźwik. Tempo zmagań przez prawie trzy okrążenia było spokojne. Dopiero na czwartym okrążeniu Urbanik wyszła na prowadzenie. Tuż za nią podążyły Paulina Łapińska-Mikiewicz, Katarzyna Broniatowska oraz Monika Hałas. Ostatecznie zwyciężczyni finiszowała z czasem 2:08.97. Drugie miejsce zajęła Paulina Łapińska-Mikiewicz z wynikiem 2:09.16. Trzecia była Katarzyna Broniatowska.

Dodajmy, że Urbanik ma wypełnione minimum na Halowe Mistrzostwa Świata w Portland na dystansie 1500m.

Wolne zaplecze

O biegu mężczyzn na 800m można tylko napisać tyle, że się odbył. Pod nieobecność Adama Kszczota, Marcina Lewandowskiego, Artura Kuciapskiego czy też Karola Koniecznego i Kamila Gurdaka zabrakło głównych aktorów widowiska. Ostatecznie mistrzem Polski został Jakub Bałdyka z AZS AWF Warszawa, który uzyskał czas 1:58.31.

Ex aequo

W biegu na 400m panów złoty medal wywalczył Łukasz Krawczuk z czasem 46.61 s. Zawodnik Śląska Wrocław od początku był faworytem zmagań.

Dużo ciekawiej wypadła rywalizacja kobiet. Tytuł mistrzyni Polski obroniła Justyna Święty z wynikiem 52.30 s. Drugie miejsce zajęły ex aequo Ewelina Ptak i Małgorzata Hołub, które uzyskały rezultat 52.86 s. Dodatkowo wszystkie zawodniczki pobiegły poniżej minimum na HMŚ w Portland, które wynosi 53.15 s. Wyniki wspomnianych trzech zawodniczek są także dobrym prognostykiem przed zmaganiami sztafety kobiecej 4x400 m podczas mistrzostw świata.

Kierunek... Zakopane

Mistrzem Polski w biegu na 60m przez płotki został Artur Noga, który uzyskał czas 7.65 s. Tym samym zawodnik SKLA Sopot osiągnął najlepszy wynik w sezonie i wypełnił minimum na Halowe Mistrzostwa Świata, ale do USA się nie wybiera. W rozmowie z TVP przyznał, że zamierza teraz pracować do Igrzysk w Rio. Siłę biegową poćwiczy w Zakopanem.


Multimedalistka

W zmaganiach na 200m pań najlepsza okazała się Anna Kiełbasińska z czasem 23.31. Dla zawodniczki SKLA Sopot był to już trzeci tytuł halowej mistrzyni Polski wywalczony na tym dystansie.

Wśród panów również po raz trzeci złoty medal zwyciężył Krystian Zalewski z czasem 20.83 s. W sobotę zarówno Kiełbasińska jak i Zalewski zajęli 5. miejsca w finale biegów na 60m. Przypomnijmy, że bieg na 200m nie jest rozgrywany na Halowych Mistrzostwach Świata.

Mocny na ulicy, mocny w hali

Złoty medal mistrzostw Polski w biegu na 3000m wywalczył Artur Kern. Zawodnik Unii Hrubieszów, znany z wielu biegów ulicznych, wygrał z czasem 8:23.45. Drugie miejsce wywalczył Damian Kabat (8:25.03), a trzeci był Paweł Szostak (8:25.97).

Wśród pań na tym samym dystansie najlepsza okazała się Renata Pliś, zwyciężając z czasem 8:56.35. Drugie miejsce zajęła Paulina Kaczyńska (9:22.37), trzecia była Barbara Niewiedziała (9:22.40).

Najlepszą sztafetą kobiecą 4x400m został AZS AWF Wrocław (3:41.34). Wśród mężczyzn trymował AZS Poznań (3:12.68 ).

Wbiegła do historii

W sobotę, pierwszego dnia 60. Halowych Mistrzostw Polski złoty medal w biegu na 60m wywalczyła Marika Popowicz-Drapała, która w finale uzyskała czas 7.20 s. Jest to nowy rekord życiowy zawodniczki Zawiszy Bydgoszcz oraz trzeci wynik w historii polskiej lekkiej atletyki na tym dystansie. Można tylko żałować, że w imprezie nie brała udziału nasza czołowa sprinterka - Ewa Swoboda. Poziom finału mógł być wtedy jeszcze wyższy.

Wśród panów na 60m najszybszy okazał się Remigiusz Olszewski, który w biegu decydującym o złotym medalu zwyciężył z czasem 6.62 s, czym ustanowił rekord życiowy. Na drugim miejscu zmagania ukończył Krzysztof Grześkowiak z wynikiem 6.68 s., co również jest jego najlepszym wynikiem w karierze. Dodatkowo Remigiusz Olszewski wypełnił wskaźnik na HMŚ.

Na 60m przez płotki zwyciężyła faworytka - Karolina Kołeczek z wynikiem 8.12 s. Nad konkurentkami miała sporą przewagę. Druga na finiszu Ewa Ochocka uzyskała rezultat 8.39 s. Dodajmy, że mistrzyni kraju nie planuje udziału w HMŚ.

W biegu na 1500m panów najlepszy okazał się Artur Ostrowski, który zwyciężył z czasem 3:44.92. Zawodnik KB Sporting Międzyzdroje prowadził przez cały bieg, a za swoimi plecami zostawił Szymona Krawczyka (3:45.55) oraz Romana Kwiatkowskiego (3:45.90).

Pełne wyniki Mistrzostw: TUTAJ

Jutro, tj. w poniedziałek PZLA poda skład na HMŚ w Portland. Jak powiedział przed kamerami TVP prezes związku Jerzy Skucha, do USA pojedzie 17-18 zawodniczek i zawodników.

RZ

fot. instagram Danuty Urbanik


Szkolą dzieci - dostaną 15 mln zł

$
0
0

Ministerstwo Sportu i Turystyki zainicjowało Program „KLUB”. Inicjatywa ma na celu wspieranie przedsięwzięć z zakresu upowszechniania sportu dzieci i młodzieży i przewiduje m.in. dofinansowanie klubów sportowych na ten cel. 

Program „KLUB” to jeden z największych dotychczas realizowanych projektów ministerstwa, "całkowicie nowy i innowacyjny model bezpośredniego wsparcia sportowych środowisk lokalnych, w których klub sportowy stanowi centrum aktywności fizycznej oraz miejsce identyfikacji i kształcenia talentów sportowych" - czytamy na stronach MSiT.

Program wpisuje się nową, "spójną" strategię rozwoju sportu realizowaną przez ministerstwo, którą poza Programem „KLUB” współtworzą jeszcze projekty przywrócenia do szkół SKS-ów oraz powstania Narodowej Bazy Talentów. Program „KLUB” powstał dzięki bezpośrednim konsultacjom ministerstwa z lokalnymi środowiskami sportowymi.

Ministerstwo Sportu i Turystyki na realizację programu, już w pierwszym roku finansowania, przeznaczyło kwotę 15 mln zł ze środków Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej. Z tych pieniędzy zostanie wspartych finansowo ponad 1000 klubów sportowych działających często w trudnych warunkach ekonomiczno-organizacyjnych. 

Kwota dofinansowania może zostać przeznaczona na wynagrodzenia dla szkoleniowca, dofinansowanie sprzętu sportowego lub organizację obozu sportowego. W ramach Programu „KLUB” łączna kwota wnioskowanej dotacji wynosi 10 000 zł w przypadku klubu jednosekcyjnego oraz 15 000 zł w przypadku klubu posiadającego więcej niż jedną sekcję.

"Główne cele programu to przede wszystkim wyrównywanie szans dzieci i młodzieży w dostępie do usystematyzowanej aktywności fizycznej, wsparcie instytucjonalne działalności podstawowych jednostek struktury organizacyjnej sportu polskiego – klubów sportowych oraz optymalizacja wykorzystania potencjału infrastrukturalnego przez samorządy lokalne w zakresie aktywizacji sportowej dzieci i młodzieży" - wyjaśnia MSiT.

Szczegółowe informacje o Programie dostępne są TUTAJ.

Źródło: Ministerstwo Sportu i Turystyki


5. Bieg Dębowy Ambasadora: Życiówka mimo wichury!

$
0
0


 
Jubileuszowym 5. Zimowym Biegiem Dębowym w Dąbrowie k.Mogilna oficjalnie rozpocząłem sezon biegowy, sezon do którego przygotowywałem się całą zimę realizując plan treningowy - pisze Marek Pfajfer, Ambasador Festiwalu Biegów.

Bieg w swej nazwie powinien mieć dodatkowe słowo: "wietrzny". Każdego roku biegacze walczą na trasie z wiatrem. Atestowana ścieżka z dystansem 15 km prowadzi z Dąbrowy przez Parlin i Parlinek. Po 7,5 km następuje nawrót. Trasa ta jest mi dobrze znana, ponieważ ukończyłem wszystkie edycje dąbrowskiego biegu. Trasa nie jest ani prosta - przez wspomniany wiatr czy podbiegi, ale mimo to uzyskiwałem tutaj dobre wyniki. To właśnie tutaj przyjechałem walczyć o pobicie starego rekordu życiowego z tej trasy, w planach miałem złamanie "godzinki".

Na miejscu byłem 2,5 godziny przed startem. Odbiór pakietu startowego i troszkę odpoczynku przed biegiem w hali sportowej. Przed 10:00 odbyły się biegi dziecięce. Postanowiłem pokibicować. Fajnie ogląda się te maluchy, od początku ile sił w nogach pędzą jak najszybciej do mety. Dzieciaki rywalizowały na dystansach 100, 300 i 600m, troszkę starsi na 1000 2000m. 

O godzinie 11:00 ruszył 7,5-kilometrowy marsz nordic walking. Na 11:30 wyznaczono start biegu głównego na dystansie 15 km. Dylemat sprawił mi strój biegowy, bo ciepło nie było. A wiedziałem, że wiatr sprawi, że na trasie będzie mi zimno. Długie leginsy, dwie cienkie warstwy na górę, buff i rękawiczki wystarczyły. Nie żałowałem tej decyzji, bo - jak się później okazało - ten wiatr nieźle wyziębił.
 
Pierwszy kilometr biegu pokonałem tempem ok 4 min./km. Na początku było dość tłoczno. Zacząłem przyspieszać do momentu, kiedy tempo biegu wynosiło 3:50 min./km. Trzymałem tempo, przebiegając przez Parlin i Parlinek. Jak co roku byli tam kibice, których naprawdę trzeba pochwalić. Wspierają Nas od pierwszej edycji tego biegu - dzieciaki przybijają "piątki", strażacy zabezpieczający trasę, wszyscy zasługują na pochwałę. 

Najgorszy - dla mnie punkt trasy, to okolice 6 km. Straciłem tam sygnału w moim "gremlinie" Gdy walczysz o rekordy życiowe nie ma nic gorszego jak brak kontroli czasu, tempa biegu. Wyłączyłem i włączyłem zegarek - pomogło. Odzyskałem kontrolę nad tempem, które było dla mnie ważne. 

Nawrót na 7.5 km i... zaczęła walka z wiatrem. Tak jeszcze tu nie wiało. Widziałem jak biegacze przede mną zwalniali, tempo spadało. Ja też już nie ryzykowałem szybkiej utraty sił - z 3:50 spadłem na 3:55. Takie właśnie tempo utrzymałem już do końca, stawiając czoła tym podmuchom. Nogi dostały w kość!

Ale najważniejsze było to, co zobaczyłem na zegarze na mecie, wynik poniżej jednej godzinki, a nawet znacznie poniżej - dokładny czas netto to 58:52. Nie miałem za bardzo sił się cieszyć, ta walka z wiatrem myślę nie tylko mnie wykończyła, ale i innych biegaczy, Marzyłem już tylko o natrysku.

W biegu wzięło udział 515 uczestników.

Marek Pfajfer, Ambasador Festiwalu Biegów


CITY TRAIL: Poznań znów zachwycił frekwencją [ZDJĘCIA]

$
0
0

Wiosna i sezon startów ulicznych coraz bliżej, a to oznacza że ku końcowi zbliża się sezon biegów przełajowych. W weekend odbyły się ostatnie w edycji 2015/2016 imprezy w Poznaniu, Bydgoszczy i Łodzi w ramach największego przełajowego cyklu w Polsce – CITY TRAIL z Nationale-Nederlanden.

POZNAŃ

Zakończenie rywalizacji w Poznaniu przyniosło zwycięstwo Łukasza Wieteckiego oraz Justyny Olejniczak. Łukasz Wietecki to czwarty zawodnik w klasyfikacji generalnej w Poznaniu. Jego sobotni wynik – 15:26 - to najlepszy czas uzyskany na trasie nad Jeziorem Rusałka w bieżącej edycji. W poprzednich biegach Łukasz ani razu nie „złamał” bariery 16 minut, stąd jego wygrana z najlepszymi zawodnikami sezonu CITY TRAIL jest sporym zaskoczeniem.

– Wiedziałem, że z tego co ostatnio biegałem, powinienem zrobić swój najlepszy wynik w tym cyklu, aczkolwiek nie spodziewałem się, że aż tak dobry i że wygram. Przed biegiem czułem się normalnie, ale po paruset metrach od startu wiedziałem już, że to jest mój dzień i że będzie dobrze, że powinienem być w pierwszej trójce i czas powinien być poniżej 16 minut, a im bliżej było mety, tym coraz śmielej myślałem o wygranej, ale czułem także, że będzie ciężko i wszystko rozstrzygnie się na samej końcówce. Wiedziałem też, że mam dobry finisz i że jeśli nie odpuszczę i będę cały czas w „czubie”, to na finiszu mam duże szanse. Dokładnie tak się stało, więc jestem zadowolony zarówno z wyniku, jak i z wygranej – ocenił po biegu Łukasz.

Drugie miejsce w sobotnim biegu zajął Marcin Fehlau - zwycięzca klasyfikacji generalnej CITY TRAIL w Poznaniu. Marcin ma na koncie cztery wygrane i dwie drugie pozycje. Tym razem wynik wielokrotnego medalisty mistrzostw Polski to 15:27.

– Jestem zadowolony. Przed startem chciałem pobiec 15:25, więc do spełnienia tych założeń zabrakło 2 sekund. Sobotnie warunki pozwoliły na szybkie bieganie, od początku prowadziłem bieg mając na plecach rywali, do czwartego kilometra starałem się biec oszczędnie, na czwartym kilometrze zaatakowałem, na 500m do mety wyszedł przede mnie późniejszy zwycięzca biegu, próbowałem się go przytrzymać i wyprzedzić, ale nie dałem już rady. Ostatni kilometr pobiegłem w 2:59, to jak na mnie całkiem nieźle. Prawdziwa walka zaczęła się na ostatnim kilometrze, myślę, że jeśli współpracowalibyśmy od początku pobieglibyśmy poniżej 15:20. Po tym biegu wiem, że jeśli zdrowie pozwoli jestem w stanie na tej trasie zbliżyć się do złamania 15 minut, ale to zostawiam na kolejny cykl – podkreślił po zawodach Marcin Fehlu.

Drugą lokatę w klasyfikacji generalnej wywalczył trzeci zawodnik sobotniego biegu – Marcin Kęsy, a trzecią – Piotr Tomczyk.

Wśród kobiet zwyciężyła tym razem Justyna Olejniczak, która tym samym zapewniła sobie drugie miejsce w „generalce”. Czas Justyny to 19:21. Najlepszą zawodniczką w bieżącej edycji została nieobecna tym razem Angelika Stefańska, która wygrała cztery biegi - wszystkie, w których startowała. Drugie miejsce zajęła wspomniana już Justyna Olejniczak, a trzecie Małgorzata Nowak.

W sobotnim biegu wziął udział muzyk Jacek MEZO Mejer. Był to czwarty start Jacka w CITY TRAIL w bieżącym sezonie, który miał być sprawdzianem aktualnej dyspozycji. Artysta trenuje bieganie regularnie od półtora roku i stawia sobie coraz bardziej ambitnie cele. Tym wzbudzającym największe zainteresowanie w biegowym świecie jest wynik 2h30' w maratonie w 2017 roku. To czas, który w 2015 roku uplasowałby MEZO wśród 30 najszybszych maratończyków w Polsce, dlatego wiele osób powątpiewa w realizację tego celu.

– Bardzo szanuję te sceptyczne głosy, bo tak naprawdę jestem nowicjuszem w bieganiu. Trenuję na poważnie dopiero od półtora roku, wcześniej co prawda truchtałem, a w tej chwili postawiłem sobie takie półprofesjonalne cele i zdaję sobie sprawę, że te sceptyczne głosy to są głosy rozsądku. Ale ja motywację postrzegam jako coś innego niż głos rozsądku. To głos marzeń, głos wyobraźni. To jest mój cel, który świeci mi nad głową i codziennie zachęca do treningu. Chciałbym bardzo go osiągnąć i wierzę, że mogę. Jeśli będę zdrowy, kontuzje będą mnie omijać i będę trenować tak jak przez ostatnie półtora roku, jestem w stanie pobiec 2:30 w maratonie. Może się mylę, ale na pewno zrobię wszystko, co w mojej mocy przez te dwa lata, by przekonać się, czy amator z wybujałą wyobraźnią, jak ja jest w stanie taki ambitny cel osiągnąć – mówił po biegu Jacek Mejer.

– Muszę przyznać, że przełaj nie jest moją mocną stroną. Przed sobotnim biegiem miałem w tej edycji CITY TRAIL trzy starty i z żadnego nie byłem zadowolony. Jeden był na lodzie, więc w ogóle nie analizuję tego wyniku, bo naprawdę bardzo się ślizgałem i tylko patrzyłem żeby się nie przewrócić. Potem za szybko zacząłem i to zemściło się w kolejnym biegu - byłem przestraszony, pobiegłem asekuracyjnie. W sobotę chciałem tak poprowadzić ten bieg, żeby nie przesadzić na pierwszym kilometrze, a potem przyspieszać. Zupełnie mi się to nie udało. Mimo, że doskonale wiem, że na starcie należy powstrzymać adrenalinę, pobiegłem jak kuna z zawodnikami z szerokiej czołówki, a potem skrzydła mi opadły. Jeszcze do trzeciego kilometra trzymałem założone tempo, ale dalej nie byłem w stanie go utrzymać, więc zamiast 17:30, wyszło 17:54. Cieszę się, że jest „17” z przodu i kolejna życiówka, a o 17:30 będę musiał walczyć w przyszłym sezonie – podsumował MEZO.

Podczas sobotniego biegu odbyły się Mistrzostwa Polski Night Runners na 5 km oraz Mistrzostwa Poznania Harcerzy w Biegach Przełajowych.

Linię mety minęło w sobotę 1064 zawodników. Sklasyfikowanych w bieżącej edycji jest 1081 osób.


BYDGOSZCZ

W niedzielnym biegu w bydgoskim Myślęcinku królowała Aleksandra Brzezińska, która pokonała 5-kilometrową pętlę w czasie 16:49, co jest nie tylko rekordem tej trasy, ale również jednym z najlepszych wyników w sześcioletniej historii CITY TRAIL w skali ogólnopolskiej. Szybciej biegała tylko aktualna mistrzyni kraju w biegach przełajowych - Dominika Napieraj, która przed tygodniem we Wrocławiu uzyskała czas 16:48. Zwyciężczyni niedzielnych zawodów to zdecydowanie najlepsza zawodniczka bydgoskiego cyklu. Startowała w trzech biegach, za każdym razem wygrywając. Niestety Aleksandra Brzezińska nie została sklasyfikowana - ukończyła trzy biegi, a do klasyfikacji generalnej potrzeba minimum czterech startów.

– Jestem zadowolona z tego wyniku, szczególnie że startowałam nie modyfikując planu treningowego i wykonując w tygodniu mocne akcenty. Od dwóch tygodni biegam dwa razy dziennie, mimo to, udało się urwać kolejne sekundy. To dobry prognostyk przed Mistrzostwami Polski w Biegach Przełajowych, które za dwa tygodnie odbędą się w Żaganiu. Tam moim celem będzie sprawdzenie się po rocznej przerwie, jaką miałam, na tle czołowych zawodniczek – mówiła po biegu Aleksandra Brzezińska. – Niestety choroba wykluczyła mnie z udziału w czwartym biegu CITY TRAIL, co zaważyło na klasyfikacji generalnej, ale na pewno wrócę na tą trasę w kolejnej edycji i będę tutaj szlifować formę – dodała.

W klasyfikacji generalnej kobiet zwycięstwo odniosła po raz drugi z rzędu Marta Szenk, która zajęła w niedzielę drugie miejsce. Drugą zawodniczką cyklu jest trzecia na mecie niedzielnych zawodów Paulina Kulpa. Trzecie miejsce w „generalce” wywalczyła Natalia Kożuchowska.

Wśród mężczyzn najlepszym w ostatnich zawodach okazał się Vegard Danielsen z czasem 15:38. To Norweg mieszkający w Polsce i regularnie startujący w cyklu CITY TRAIL. Niedzielnym zwycięstwem zapewnił sobie drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Najlepszym zawodnikiem edycji został niestartujący tym razem Bartosz Kotłowski, natomiast trzecie miejsce w „generalce” zajął - tym razem drugi - Mikołaj Raczyński.

W ramach ostatniego biegu CITY TRAIL w Bydgoszczy odbyły się Mistrzostwa Run Bydgoszcz - jednej z najliczniejszych grup biegowych w cyklu.

Linię mety minęły w niedzielę 592 osoby. Sklasyfikowanych w sezonie 2015/2016 w Bydgoszczy jest 633 biegaczy.

ŁÓDŹ

W niedzielę odbył się również szósty bieg w Łodzi. Zwycięstwo odnieśli Błażej Skowroński i Sylwia Ślęzak. Błażej uzyskał wynik 15:48, a niedzielna wygrana zapewniła mu drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Najlepszym biegaczem edycji 2015/2016 został niestartujący tym razem Tomasz Osmulski. Trzecie miejsce w „generalce” zajął Grzegorz Petrusiewicz (trzeci na mecie niedzielnego biegu).

Najlepsza wśród kobiet w niedzielnych zawodach - Sylwia Ślęzak uzyskała wynik 17:57. Dzięki tej wygranej pochodząca z Częstochowy zawodniczka wywalczyła drugą lokatę w klasyfikacji generalnej. Pierwsze miejsce już przed miesiącem zapewniła sobie Monika Kaczmarek (tym razem nie startowała). Trzecia lokata w „generalce” przypadła drugiej w ostatnim biegu - Zuzannie Mokros.

– W ostatnim biegu zależało mi na tym, żeby utrzymać drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. Udało mi się również pokonać trasę biegu najszybciej ze wszystkich startów, co jeszcze bardziej cieszy – podkreśliła po zawodach Sylwia Ślęzak. – Cały cykl jest świetną okazją do sprawdzenia swojej aktualnej dyspozycji na tej samej trasie. Potraktowałam te zawody jako przygotowanie do startów w sezonie letnim, w którym planuję poprawienie życiówek na 3000m z przeszkodami oraz 10 000m – dodała zawodniczka.

Linię mety w Parku 3 Maja minęło w niedzielę 287 osób. Sklasyfikowanych w cyklu jest 306 biegaczy.

Do zakończenia Grand Prix CITY TRAIL z Nationale-Nederlanden w edycji 2015/2016 pozostało jeszcze 5 biegów: 12 marca w Olsztynie, 13 marca w Gdyni, 19 marca w Lublinie oraz 20 marca w Warszawie i Szczecinie. W każdej z lokalizacji CITY TRAIL po zakończeniu części sportowej, odbędzie się siódma impreza - oficjalna uroczystość rozdania nagród i medali. Dwie pierwsze gale kończące sezon są zaplanowane już na najbliższy tydzień - 8 marca z cyklem pożegnają się biegacze z Katowic, a 9 marca - z Wrocławia.

Impreza odbywa się pod patronatem Ministerstwo Sportu i Turystyki. Biegi dla dzieci - CITY TRAIL Junior, które są nieodłącznym elementem każdej imprezy, wspiera Rzecznik Praw Dziecka – Marek Michalak. Szczegółowe informacje o cyklu znajdują się na stronie www.citytrail.pl.

mat. pras.


Nowy lider UTWT po Trangrancanarii

$
0
0

Rozegrana w miniony weekend Transgrancanaria była trzecią w tym roku odsłoną cyklu UTWT i przyniosła zmiany w jego klasyfikacji generalnej.

Nowym liderem tabeli został Gediminas Grinius, który wziął udział w dwóch biegach cyklu. Rywalizację Hong Kong 100 zakończył na trzecim miejscu, a Transgrancanarię na drugim. Zebrał tym samym 402 punkty.

O 21 punktów mniej ma na koncie Pau Capell-Gil, który metę Transgrancanarii przekroczył na trzecim miejscu, wspólnie z Diego Pazosem. W Hongkongu był czwarty. Trzecie miejsce w rankingu zajmuje Jonas Buudy, który był szósty na mecie Transgrancanarii, ale wygrał Tarawera Ultra.

W rankingu obecnych jest również pięciu Polaków. Najwyższe, 46. miejsce zajmuje Rafał Jura – 35. zawodnik Transgrancanarii. Żaden z zawodników biorących udział w cyklu nie startował we wszystkich trzech biegach.

Wśród pań, Caroline Chaverot, Andrea Huser i Uxue Fraile-Aizpeitia, które w tej kolejności stanęły na podium Transgrancanarii, w rankingu zajmują odpowiednio trzecie, czwarte i piąte miejsce. Przed nimi znajdują się: na pierwszym miejscu Silvia Trigueros Garrote, na drugim miejscu Li Dong. Hiszpanka była trzecia w Hongkongu i czwarta na Gran Canarii. Chociaż żadnego biegu nie wygrała, zebrała 333 punkty. Chinka wygrała Hong Kong 100, ale w minioną sobotę była dopiero 8.

Niestety w zestawieniu nie ma Polek.

Kolejne punkty w rankingu, będzie można zdobyć 8 kwietnia podczas Maratonu Piasków.

Pełny ranking UTWT: ZOBACZ

IB



ARD: W Rosji bez zmian. Wciąż oszukują [WIDEO]

$
0
0

Po tym filmie start rosyjskich lekkoatletów na Igrzyskach Olimpijskich w Rio de Janeiro wydaje się wykluczony. Niemiecka telewizja ARD w trzeciej części reportażu o dopingu w Rosji pokazuje, że w największym państwie świata w kwestii nielegalnym wspomaganiem sportowców niewiele się zmieniło. Nadal pracują skompromitowani trenerzy, a działacze wciąż manipulują wynikami testów antydopingowych.

Wątpliwymi bohaterami 30-minutowego dokumentu byli nowa szefowa Rosyjskiej Agencji Antydopingowej (RUSADA) Julia Anceliowicz oraz dwaj szkoleniowcy: Jurij Gordiejew i Władimir Mochniew.

Anceliowicz przyłapano na tym, jak zapewnia jedną z zawodniczek, że zawczasu poinformuje ją o zbliżającej się kontroli antydopingowej. Jest to o tyle bulwersujące, że główne laboratorium w Moskwie ze względu na aferę straciło swoją akredytację, a próbki pobierane od rosyjskich lekkoatletów miały teraz trafiać do Londynu.

Dziennikarzy niemieckiej stacji odkryli też, że trenerzy odpowiedzialni za skandal dopingowy i na których Światowa Agencja Antydopingowa (WADA) nałożyła dożywotnią dyskwalifikację nadal pracują w zawodzie. Nie są, co prawda szkoleniowcami w ośrodkach centralnych, ale na prowincji wciąż zajmują się lekkoatletami. Przykładowo Władimira Mochniewa odnaleziono w miejscowości Gubkin na południu kraju.

Jeszcze bardziej szokujący był przypadek trenera Jurija Gordiejewa, którego sfilmowano jak przyjmuje ofertę sprzedaży środków dopingujących.

– Zgodnie z obecnym stanem wiedzy, rosyjscy sportowcy nie powinni zostać dopuszczeni do rywalizacji na Igrzyskach Olimpijskich – powiedział prezydent Niemieckiego Związku Lekkiej Atletyki Clemens Prokop.

Na razie w swoich wypowiedziach wstrzemięźliwe są władze Międzynarodowe Stowarzyszenie Federacji Lekkoatletycznych. IAAF zapowiedział jedynie, że sprawdzi informacje zawarte w materiale ARD.

Tymczasem rosyjscy polityce już tradycyjnie sceptycznie podeszli do ujawnionych przez niemieckich dziennikarzy rewelacji. – Fakty te zostały ponownie wyjęte z kontekstu – stwierdził minister sportu Witalij Mutko. – Stanowią one próbę wprowadzenia w błąd opinii publicznej. Mamy ogromny kraj, 83 regiony. Możliwe jest, więc, że usunięty trener pracował gdzieś. Ale na pewno nie w reprezentacji i nie na oficjalnych zawodach – dodał.

MGEL

W Koszwicach panie górą! [ZDJĘCIA]

$
0
0

Ja i wielu kolegów biegaczy i biegaczek świętowało Dzień Kobiet już 6 marca. W Koszwicach już po raz drugi odbył się bieg z tej okazji. Czy któraś z pań żałowała, że swoje święto spędziła na sportowo? Sądząc po uśmiechach na mecie, nie wydaje mi się!

Jak na każdej imprezie organizowanej przez Start Koszwice nie zabrakło chyba niczego. Była świetna organizacja, pogoda trochę wietrzna ale wspomagana przez słońce, setki uśmiechów, medale na mecie oraz kwiaty dla każdej z pań. Nie zabrakło też legendarnej malinowej herbaty z cynamonem.

Biegaliśmy po dobrze znanej 5-kilometrowej trasie leśnej w Koszwicach. Ta okazała się sporym wzywaniem, gdyż w 100 procentach okazała się trasą błotną. Zmagania ukończyło 246 biegaczy, w tym 101 Pań.

Prócz biegu odbył się również marsz nordic walking. Tutaj na mecie zameldowało się 133 osób, w tym - uwaga - aż 97 Pań!

Po biegu i marszu wśród wszystkich finiszerów rozlosowano szereg ciekawych nagród.

Już teraz w imieniu organizatorów pragnę zaprosić na kolejne imprezy organizowane przez Start Koszwice. Daty i dokładny opis imprez znajdziecie na stronie start-koszwice.pl. Polecam!

Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów

fot. Tomasz Wilk / Katarzyna Ledwoń Photography


Jest kadra na HMŚ w Portland

$
0
0

Poznaliśmy skład reprezentacji Polski na Halowe Mistrzostwa Świata w Portland. Nasz kraj reprezentować będzie 11 zawodniczek i 6 zawodników.

Oprócz wcześniej zapowiadanych nieobeności Adama Kszczota, Ewy Swobody czy też Joanny Jóźwik, w kadrze zabraknie również halowego mistrza Polski na 400m Łukasz Krawczuka oraz najlepszego sprintera na 60m przez płotki Artura Nogi.

W konkurencjach biegowych największe szanse na medale ma drużyna kobieca 4x400m w składzie Justyna Święty, Małgorzata Hołub, Ewelina Ptak, Monika Szczęsna, Magdalena Gorzkowska i Dominika Muraszewska. Dwa lat temu w Sopocie nasze panie zajęły 4. miejsce. Na tej samej pozycji zmagania indywidualne zakończyła Justyna Święty.

Niestety w USA nie zobaczymy sztafety męskiej 4x400 m, która w Sopocie również uplasowała się na 4. pozycji.

W biegach na 60m wystartują Marika Popowicz-Drapała oraz Agata Forkasiewicz. Wśród panów - Remigiusz Olszewski. W biegach na 60m przez płotki zobaczymy Dominika Bochenka - czwartego zawodnika Halowych Mistrzostw Polski, który mimo gorszego występu w Toruniu jest liderem krajowych list w tej konkurencji. Z wyjazdu do USA zrezygnowała jedyna płotkarka, która miała wypełnione minimum kwalifikacyjne, halowa mistrzyni kraju Karolina Kołaczek.

Polacy nie obronią też srebrnych medali HMŚ z Sopotu na dystansie 800m (Adam Kszczot i Angelika Cichocka). W tej konkurencji nie zobaczymy bowiem żadnego z naszych reprezentantów.

W biegu na 1500m wystartuje dwukrotna złota medalistka z Torunia w biegach na 800 i 1500m - Danuta Urbanik. W tej samej konkurencji zobaczymy też Renatę Pliś - liderkę krajowego rankingu na tym dystansie. Dodatkowo zawodniczka Maratonu Świnoujście pobiegnie też na 3000m. Przypomnijmy, że to na tym dłuższym dystansie w Toruniu Renata Pliś wywalczyła złoty medal HMP.

W pozostałych konkurencjach szansę na obronę złotego medalu z Sopotu ma Kamila Lićwinko w skoku wzwyż. O wygraną walczyć będą walczyli też też Konrad Bukowiecki i Michał Haratykw pchnięciu kulą (sensacyjnie minimum nie wywalczył Tomasz Majewski) oraz Robert Sobera i Piotr Lisek w skoku o tyczce.

Pełny skład Reprezentacji Polski na HMŚ w Portland: TUTAJ

16. Halowe Mistrzostwa Świata w Portland rozegrane zostaną w dniach od 17 do 20 marca. Dwa lata temu w Sopocie nasi zawodnicy wywalczyli 3 medale - 1 złoty i 2 srebrne. Ile uda się zdobyć w USA?

RZ


Pierwszy w Dębicy bieg w spódnicy [ZDJĘCIA]

$
0
0

Z okazji zbliżającego się Dnia Kobiet Klub Biegacza Maratończyk Dębica postanowił zorganizować "coś wyjątkowego" dla Pań. Nie miał, to być bieg ze ściganiem, którego wszyscy się boją, ale coś co zachęci Panie do aktywności, wyjście z domu i wspólną zabawę. 

Relacjonuje Agnieszka Ścisłowska, Ambasadorka Festiwalu Biegów

Aby było barwnie i kolorowo. Warunkiem uczestnictwa była bowiem spódnica. Dodatkowo jako wyzwanie zaproponowaliśmy bieg na szpilkach. 

Do wyboru panie miały trzy dystanse: 1, 2 lub 3 km (można było pomaszerować z kijkami). Bieg na szpilkach to z kolei dystans 100 metrów. Frekwencja przerosła nasze oczekiwania. W niedzielne przedpołudnie nasz miejski park zapełnił się po brzegi - wystartowało ponad 180 kobiet! W barwnym korowodzie, z uśmiechem na ustach!

By było jeszcze zabawnie, w naszej zabawie wzięli taż udział panowie, którzy pobiegli w spódnicach! 

Do biegu na szpilkach zgłosiło się 52 odważne panie. Był to szybki bieg, mnóstwo śmiechu i pogubione szpilki. Wszystkiemu przyglądali się licznie zgromadzeni kibice wspierający swoje żony, dziewczyny, mamy, babcie, bo przedział wiekowy pań startujących był od 18 do ponad 70 lat. 

W Dębicy wystartowała też spora grupa Pań, która przybyła do nas z dalszych miejscowości - m.in. znakomita ultraska Magdalena Łączak. 

Każda z Pań po ukończeniu wybranego dystansu otrzymała na mecie ręcznie wykonany medal i kwiatka. Tyle ze świątecznego obyczaju, co w podzięce za to, że były tego dnia z nami. Dziękujemy!  

Impreza kolorowa i wszyscy się świetnie bawili. Wpisaliśmy tę imprezę w nasz kalendarz biegów cyklicznych! Już dziś zapraszam do Dębicy w przyszłym roku! 

Agnieszka Ścisłowska, Ambasadorka Festiwalu Biegów


Robią swoją i rozdają uśmiechy? Elitę też boli

$
0
0

Przyglądając się maratończykom z elity wydaje się, że bieg niewiele ich kosztuje. Biegną lekko, często bez śladów zmęczenia, a po przekroczeniu mety cierpliwie udzielają wywiadów. Zdaniem naukowców jest jednak zupełnie inaczej, a czołówka doświadcza silnego bólu, także wtedy, gdy nie biegnie.

Taki wniosek był rezultatem rozmów przeprowadzonych ze 199 maratończykami w wieku od 30-39 lat. Zakwalifikowani do rozmowy zostali tylko ci biegacze, którzy w okresie 18 miesięcy przed badaniem wystąpili więcej niż raz w grupie elity maratonu, a uzyskiwane przez nich czasy wynosiło mniej niż 2:35:00 dla mężczyzn i 3:00:00 dla kobiet. Wszyscy biegali w ramach treningów od 160 do 200 km tygodniowo.

Naukowcy pytali uczestników o to, czy odczuwają bóle mięśniowo-szkieletowe, gdzie są one umiejscowione i jaka jest ich intensywność. Okazało się, że bez względu na wiek i ilość treningowych kilometrów, 75% badanych odczuwa bóle mięśniowo szkieletowe. U 19% są one zlokalizowane w rejonie łydki pod kolanem. Kolejne 15% skarżyło się na kolana, niewiele mniej biegaczy wskazywało na Achillesy.

Kolejne 13% odczuwało ból zlokalizowany w udach. Ból w jednym miejscu nie wykluczał bólu w innej lokalizacji. 39% cierpiało na bóle zlokalizowane w dwóch miejscach, 15% w trzech miejscach, a 4% w czterech i więcej miejscach.

Skala tego bólu była oceniana w punktach od 0 do 10. W sumie 28% uczestników badania oceniło swój ból jako silny (8-10), a kolejne 42% jako umiarkowany.

Zdaniem autorów badania, taki ból może być oznaką przeciążenia, aczkolwiek dokładne powiązania przyczynowo-skutkowe wymagają dalszych badań.

IB

źródło

fot. London Money Virgin Marathon


 

Viewing all 13095 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>