Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

Bieg Niepodległości w Gdyni: Maluchy na start - pakiety za 1 zł!

$
0
0

11 listopada to dzień niezwykle ważny i wyniosły w historii naszego kraju. Wiedzę na jego temat chcemy przekazywać kolejnym pokoleniom. Jaki jest najlepszy sposób? Biegi dziecięce i młodzieżowe podczas Biegu Niepodległości z PKO Bankiem Polskim. Maluchy na start!

Kiedy ważne wydarzenie młodszemu pokoleniu można przekazać poprzez zabawę – to nie ma idealniejszego rozwiązania! Tak właśnie będzie 11 listopada, kiedy wszyscy wspólnie będziemy świętowali odzyskanie niepodległości przez Polskę. Jak co roku, przy tej okazji spotykamy się w sercu Gdyni, by stworzyć na starcie wielką biało-czerwoną flagę.

Ale to nie tylko bieg główny. W ramach Biegu Niepodległości z PKO Bankiem Polskim czeka nas wiele atrakcji, również dla najmłodszych:

  • Bieg Malucha
  • Bieg Starszaka
  • Bieg Młodzika
  • Bieg Juniora
  • Marsz Starszaka
  • Marsz Młodzika
  • Marsz Juniora

Łącznie już ponad 1000 młodych uczestników zgłosiło się do uczestnictwa w tym wielkim dniu. To świetny wynik, biorąc pod uwagę rezultat z zeszłego roku, gdy na starcie młodzieżowych konkurencji stanęło 1900 osób. Pobijmy zatem ten rekord!

Zapisy wciąż trwają – do 28 października do godziny 23:59. Cena pakietu na każdy z wymienionych startów wynosi symboliczne 1 zł.

Sprawmy zatem, by ten dzień symbolem stał się również na skwerze Kościuszki!

Źródło: Gdyńskie Centrum Sportu



Zdecydowała o swojej śmierci. Marieke Vervoort – będziemy pamiętać

$
0
0

Eutanazja paraolimpijki Marieke Vervoort stała się ogólnoświatowym newsem, ale ona nie chciałaby, żeby to jej śmierć została zapamiętana. Ważniejsze było to, jak żyła.

Belgijską lekkoatletkę, sprinterkę na wózku lekkoatletycznym mieliśmy okazję spotkać w Rio de Janeiro. Paraolimpiada była jej ostatnim sportowym marzeniem. Pożegnaniem ze sportem. Już wtedy od kilku lat miała zgromadzone niezbędne dokumenty, by poddać się eutanazji.

Dziennikarze z całego świata pytali ją o planowaną śmierć. Pytaliśmy i my. Uśmiechnięta, sympatyczna, zdeterminowana, by z Rio wyjechać z medalami, powtarzała, że ten czas się zbliża, ale jeszcze nie nadszedł. „Ciesz się każdą, najdrobniejszą chwilą życia” - radziła wtedy Belgijka.

Do rywalizacji w Rio przystąpiła w nienajlepszym stanie. Była po silnym ataku, infekcji pęcherza i z gorączką, a mimo to zdobyła srebro na 400m i brąz na 100m. Dla niej ta sytuacja nie była niczym wyjątkowym. Odkąd zdiagnozowano u niej kompleksowy zespół bólu oraz zmiany zanikowe w kręgosłupie i mięśniach tak właśnie wyglądało jej życie.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Can’t forget the good memories!

Post udostępniony przez Marieke Vervoort (@wielemie.marieke.vervoort)

Ataki epilepsji i nasilony ból, utrata samodzielności i zaburzenia snu, a jednocześnie po zaledwie 10 minutach snu i nocy spędzonej na krzyku, pojawiała się na bieżni, w programach telewizyjnych, na spotkaniach z przyjaciółmi. Zawsze uśmiechnięta i pogodna. Zdeterminowana, by wziąć z życia tyle, ile się da. Przez chwilę w znośnym stanie, 30 minut później ciepiąca, krzycząca, na krawędzi, wspomagająca się morfiną.

Choroba zabierała jej kolejne możliwości. Marieke nie mogła prowadzić samochodu, potem musiała zrezygnować z triathlonu, w końcu przyszedł moment, że jakikolwiek sport byłby zbyt dużym wyzwaniem. Walczyła o swoją niezależność, ale od 2008 r., gdy złożyła podpis na oświadczeniu, wiedziała, że podda się eutanazji.

„Będę wiedziała, kiedy nadziejcie moment, w którym już więcej nie zniosę” - mówiła Marieke Vervoort podczas konferencji prasowej w Rio w 2016 r. Ten moment nadszedł 22 października 2019 r.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

 

Post udostępniony przez Marieke Vervoort (@wielemie.marieke.vervoort)

Spoczywaj w pokoju.

IB


"Nie poddam się, będę walczył mimo choroby!" Bartłomiej Przedwojewski w przeddzień finału GTWS w Nepalu

$
0
0

 

Rok temu w pięknym stylu niespodziewanie wygrał w RPA finałowy bieg pierwszego cyklu Golden Trail Series przebojem wdzierając się do światowej czołówki biegaczy górskich. Dziś, w przededniu finałowych zawodów drugiego wydania GTS, do których po znakomitym sezonie miał przystąpić jako jeden z faworytów, leży w hotelowym łóżku u stóp Himalajów i zastanawia się... nie, nie nad taktyką na bieg. Bartłomiej Przedwojewski bije się z myślami, czy będzie w stanie w ogóle stanąć na starcie, a jeśli tak, czy da radę ukończyć bardzo trudny bieg!

– Już na miejscu w Nepalu dopadła mnie grypa jelitowa. Całą środę, zamiast być ze wszystkimi uczestnikami finału na wysokości 3000 m n.p.m., dogorywałem w hotelowym łóżku. Jestem bardzo osłabiony, a jutro rano bieg. Chyba nie bardzo jest o czym ze mną rozmawiać – powiedział Bartek, gdy połączyliśmy się z nim 20 godzin przed startem.

Golden Trail World Series to zorganizowany po raz drugi cykl biegów górskich na całym świecie. W finałowym Annapurna Trail Marathonie (dystans 42 km, przewyższenie 3560 m+) w Nepalu wystartuje po 10 kobiet i mężczyzn, którzy zebrali najwięcej punktów w 6 prestiżowych biegach kwalifikacyjnych: Zegama-Aizkorri w Hiszpanii, Maratonie Mont-Blanc we Francji, DoloMyths Run Skyrace we Włoszech, Sierre-Zinal w Szwajcarii, Maratonie Pikes Peak w USA i Ring of Steall Skyrace w Szkocji.

Bartłomiej Przedwojewski zakwalifikował się do zawodów finalowych z 4 miejsca. Długo był liderem cyklu: po drugim miejscu w Zegamie, trzecim pod Mt.-Blanc i piątym w Dolomitach. Potem, niestety, przyplątał się pech. W Sierre-Zinal strażak z Wrocławia nie mógł wystartować z powodu kontuzji, a w Szkocji miał groźny upadek i nie ukończył zawodów. Kosztowało to Polaka spadek w cyklu na, i tak zresztą bardzo wysoką, 4 pozycję.

Klasyfikacja przed finałem wygląda następująco:

1. Kilian Jornet (ESP) - 300 pkt.
2. Nadir Maguet (ITA) - 276
3. Davide Magnini (ITA) - 253
4. Bartłomiej Przedwojewski (POL) - 234
5. Stian Angermund-Vik (NOR) - 216
6. Thibaut Baronian (FRA) - 205
7. Sage Canaday (USA) - 197
8. Aritz Egea (ESP) - 190
9. Remi Bonnet (SUI) - 180
10. Marc Lauenstein (SUI) - 168

Bieg finałowy jest punktowany nieco wyżej niż starty kwalifikacyjne. Zwycięzca zainkasuje 120 punktów, a dziesiąty zawodnik finału – 64 punkty. Z powyższego zestawienia jasno wynika, że nasz znakomity biegacz ma szansę nawet na zwycięstwo w całym cyklu, a na pewno na to, by wejść do czołowej trójki i stanąć pod Annapurną na podium! Tyle że... musiałby w Himalajach wygrać, a w stanie, w jakim jest w przeddzień rywalizacji, sukcesem będzie samo ukończenie biegu!

– Dopiero powoli do siebie dochodzę. Musiało mi zaszkodzić coś, co zjadłem albo wypiłem po przylocie do Nepalu. To się tutaj ponoć często zdarza – powiedział nam Bartek. – Złożyło mnie porządnie, półtorej doby spędziłem w łóżku, nic nie mogłem w siebie wmusić, więc jestem bardzo słaby. Nie mam pojęcia, czy przed startem zdołam stanąć na nogi. Ech, kiepskie wieści, ale co mam zrobić? Takie życie... Pewnie wystartuję i... tylko to przebiegnę – uśmiecha się smutno. Szybko jednak dodaje: – Na pewno jednak będę walczył ile sił! Takie rzeczy się zdarzają, a ja nie mam zwyczaju poddawać się i odpuszczać!

Ogromna szkoda, bo w pełni zdrowia Bartłomiej Przedwojewski byłby jednym z faworytów maratonu pod Annapurną. Jest w bardzo dobrej formie sportowej, solidnie przygotował się wysokościowo do biegania w Himalajach. – Aklimatyzacja po przylocie do Nepalu przebiegła doskonale, w domu przez trzy tygodnie spałem w namiocie hipoksyjnym imitującym warunki na wysokości 2300 m n.p.m., w który zainwestowałem. Robiłem też treningi na rowerze w masce hipoksyjnej połączonej z generatorem dozującym powietrze o zawartości tlenu jak na wysokości 2100 m. Do tego jeszcze mocne treningi biegowe. Tylko to nieszczęsne zatrucie i tak mało czasu do startu...

Pozostaje mieć nadzieję, że najbliższe godziny przyniosą znaczącą poprawę stanu zdrowia naszego znakomitego biegacza i, mimo problemów, Bartek będzie w stanie powalczyć z gwiazdami. A tych na trasie w Nepalu jest cała plejada: kilku uznanych weteranów np. Sage Canaday z USA, legenda biegów górskich Kilian Jornet z Hiszpanii, młode, ale już utytułowane asy jak Szwajcar Remi Bonnet i wreszcie wielkie talenty, które stać na każdy wynik jak Włosi Davide Magnini i Nadir Maguet.

Kilian Jornet startował w tegorocznym GTWS trzykrotnie i zawsze wygrywał (Zegama, Sierre-Zinal, Pikes Peak Marathon). W Himalajach czuje się znakomicie. Dwukrotnie zdobył Everest, a ostatnio wrócił z rodzinnych wakacji w rejonie, gdzie również udało mu się wejść na ponad 8000 metrów n.p.m. Kilian narzeka na spore zmęczenie, ale z pewnością jego przegrana byłaby sporą niespodzianką.

O detronizacji mistrza myśli wschodząca gwiazda Teamu Salomona, Davide Magnini. Włoch wygrał m.in. Marathon du Mont Blanc i Dolomyths Run przebojem wdzierając się do światowej elity. Profil trasy bardzo sprzyja jego umiejętnościom.

Podobnie jest z jego rodakiem Nadirem Maguetem, który też jest świetnym ski-tourowcem. Włoch wygrał we wrześniu Ring of Steall, wcześniej był drugi pod Mont-Blanc i w Dolomitach.

Stian Angermund-Vik z Norwegii to zeszłoroczny zwycięzca GTWS, zawsze groźny jest Francuz Thibaut Baronian. Teoretycznie jednym z najsłabszych w stawce wydaje się Sage Canaday. Amerykanin nie jest już tak szybki jak jego rywale, bardzo dużo jednak trenuje w górach Kolorado i udowodnił swoją siłę na wysokości, kończąc Pikes Peak na drugim miejscu zaraz za Kilianem.

W finałowej dziesiatce są jeszcze Hiszpan Aritz Egea oraz Szwajcarzy Remi Bonnet i Marc Lauenstein. Ten ostatni z powodu kontuzji opuścił pierwszą część sezonu, ale dwa ostatnie biegi w cyklu miał rewelacyjne: zajął najniższe miejsce na podium Pikes Peak oraz drugie w Ring of Steall. W końcówce sezonu jest w świetnej formie i w piątek może być bardzo groźny.

Wyścig kobiet również zapowiada się niesamowicie. Główne faworytki Annapurna Trail Marathonu to: broniącą tytułu Ruth Croft z Nowej Zelandii, która wygrała Marathon du Mont Blanc, była druga w Dolomyths Run i czwarta w Sierre-Zinal, a do finału weszła z trzeciego miejsca za Szwajcarkami Judith Wyder i Maude Mathys.

Mathys zwyciężyła z rekordowymi czasami w Sierre-Zinal i Pikes Peak. Wyder, była gwiazda biegów na orientację, wygrała w Dolomitach i na Ring of Steall, także bijąc rekordy zawodów.

Jako czwarta do finału w Nepalu zakwalifikowała się Eli Anne Dvergsdal z Norwegii, która rozpoczęła sezon niesamowicie, wygrywając Zegamę w swym pierwszym maratońskim wyścigu i kończąc na trzecim miejscu Marathon du Mont Blanc. Jej wyniki w dalszej części sezonu były już słabsze.

Bardzo mocne powinny być Włoszki Silvia Rampazzo i Elise Desco, a finałową stawkę uzupełniają Meg Mackenzie z RPA, Norweżka Yngvild Kaspersen, Amandine Ferrato z Francji i Brytyjka Holly Page, która rzutem na taśmę zakwalifikowała się do Nepalu. W zeszłym roku, podobnie jak Bartłomiej Przedwojewski, wygrała wyścig finałowy GTS na Otter Trail w RPA.

1. Judith Wyder (SUI) - 288 pkt.
2. Maude Mathys (SUI) - 278
3. Ruth Croft (NZL) - 260
4. Eli Anne Dvergsdal (NOR) - 231
5. Silvia Rampazzo (ITA) - 228
6. Elisa Desco (ITA) - 218
7. Megan Mackenzie (RPA) - 215
8. Yngvild Kaspersen (NOR) - 212
9. Amandine Ferrato (FRA) - 209
10. Holly Page (GB) - 197

Dwadzieścioro zawodników w finale GTSW w Nepalu reprezentuje 11 państw: Francję, Hiszpanię, Norwegię, Nową Zelandię, Polskę, RPA, Szwajcarię, Szwecję, USA, Wielką Brytanię i Włochy.

Bieg finałowy GTSW – Annapurna Trail Marathon wystartuje w Pokharze, drugim co do wielkości mieście Nepalu, w piątek o godzinie 8 czasu miejscowego, czyli o 4:15 rano czasu polskiego.

Piotr Falkowski, wsp. Przemysław Ząbecki

fot. Salomon Running, Golden Trail Series


Młoda, szybka… na koksie. Kenijska juniorka młodsza na sterydach

$
0
0

Młodość ma swoje prawa, jest czasem względnej beztroski i eksperymentów. Jednak stosowanie dopingu w wieku zaledwie 17 lat to już poważny problem. Młoda Kenijka Angela Ndungwa Munguti nie zaczęła jeszcze poważnej przygody z bieganiem, a już została dopingową oszustką.

Ktoś uśmiechnie się pod nosem i powie „nic nowego”. Jednak młody wiek zawodników, którzy sięgają po zakazane substancje budzi przerażenie. Nie tak dawno pisaliśmy o 20-letnim Etiopczyku Berehanu Tsegu, u którego wykryto EPO.

Młody talent poparty nie tylko pracą. Etiopczyk Tsegu zawieszony za EPO

Teraz zawieszona w prawach zawodniczki została o trzy lata młodsza Angela Ndungwa Munguti, u której wykryto steryd anaboliczny - norandrosteron. Kenijka swoje 18. urodziny obchodzić będzie 24 grudnia.

Angela Ndungwa Munguti startowała na dystansie 800 m. Jej życiówka to 2:06.21 z 2018 roku. Dla porównania, w kategorii U18 były już wtedy biegaczki, które łamały 2:0100. W zeszłym roku moda biegaczka wystąpiła na Igrzyskach Olimpijskich Młodzieży w Buenos Aires. Ukonczyła zmagania na dziesiątym miejscu z wynikiem 2:11.06.

W tabelach IAAF przy nazwisku Kenijki już widnieje już wpis o zawieszeniu. Za stosowanie zabronionego środka grożą jej 4 lat dyskwalifikacji.

RZ


Biegaczka zdyskwalifikowana za… sportowy hidżab

$
0
0

Szesnastoletnia uczestniczka szkolnych zawodów przełajowych w amerykańskim Findlay została zdyskwalifikowana za to, że pobiegła w hidżabie. I tak z zawody o zasięgu lokalnym mają niemal globalny rozgłos.

Początkowo Noor Abukaram, licealistka mieszkająca w stanie Ohaio, miała powody do radości. Chociaż nie zajęła żadnego z czołowych miejsc, to jak podają amerykańskie media, na dystansie 5 km nabiegała najlepszy wynik w sezonie (22:22). Rezultatu próżno jednak szukać w oficjalnej klasyfikacji zawodów, bo dziewczyna została zdyskwalifikowana.

Według przepisów lokalnej szkolnej federacji lekkoatletycznej (Ohio High School Athletic Association - red) trener i organizatorzy imprezy powinni przed startem sprawdzić stroje zawodników. Tak się stało, a żaden z opiekunów imprezy nie zgłosił zastrzeżeń. Dziewczyna ruszyła na trasę z koleżankami.

Przywołany regulamin jest zresztą bardzo szczegółowy, opisuje m.in. na jakiej wysokości powinny być spodenki czy też sposób noszenia koszulki (wpuszczone w spodenki). Karę dyskwalifikacji można otrzymać m.in. za bieg z zegarkiem GPS. Chociaż regulamin wprost nie zabrania noszenia hidżabu, to kilka punktów dotyczy nakryć głowy. Jeden z nich ma brzmienie: „Opaski mogą być noszone pod warunkiem, że została wyprodukowana w tym celu. Zwinięte bandany lub inne artykuły są zabronione”. 

I właśnie pod tej przepis najprawdopodobniej podciągnięto hidżab szesnastolatki.

Zgodnie z przepisami, zawodnicy, którzy z powodów religijnych nie mogą spełnić regulaminu federacji, mogą wystąpić o odstępstwo. Młoda biegaczka nie uważa jednak, że miała od czego się odwoływać, bo nie ma przepisu zabraniającego startów w tradycyjnym muzułmańskim nakryciu.

Jak się okazuje, jeszcze przed startem, do trenera dziewczyny dotarła informacja, o tym że może one zostać zdyskwalifikowana. Ten jednak uszanował jej przekonania religijne i nie namawiał do zdjęcia hidżabu.

Sama biegaczka w jednej z rozmów przyznała, że do tej pory nigdy nie miała żadnych problemów związanych z tym, że nosi hidżab, czyli od 2016 roku. Zapewnia, że po jej stronie są trener i koleżanki z drużyny.

Przypomnijmy, że w 2016 roku podczas igrzysk w Rio wystartowała pierwsza saudyjska sprinterka Kariman Abuljadayel. Pobiegła w hidżabie i cała na czarno. Uzyskała czas 14.61 i była daleko za rywalkami, ale stała się inspiracją dla innych muzułmanek. W 2017 roku firma nike zaczęła produkować sportowe hidżaby. Jeden z egzemplarzy tego produktu używała zdyskwalifikowana szesnastolatka.

RZ


Maraton w Bejrucie zawieszony. Libia w kryzysie gospodarczo-politycznym

$
0
0

Siedemnasta edycja Beirut Marathon nie odbędzie się w zaplanowanym terminie.

Ten popularny także wśród Polaków bieg, od lat przypominał o niezgodzie mieszkańców Libanu na wojny i działania terrorystyczne. Był manifestem pokojowym i jednocześnie imprezą biegową na wysokim poziomie. Na trasie handbików niejednokrotnie wygrywał tu Rafał Wilk. Wśród biegaczy w zeszłym roku rywalizowali m.in Marcin Chabowski i Arkadiusz Gardzielewski.

Niestety od 17 października ulice Libanu, nie wyłączając Bejrutu, stały się areną największych protestów od 15 lat. Liban jest zadłużonym krajem, w którym rozwój gospodarczy nie odpowiada wymaganiom jego mieszkańców. Za taki stan rzeczy Libańczycy obwiniają rząd, który oskarżają o korupcję i niegospodarność. Ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy, był projekt wprowadzenia opłaty za korzystanie z serwisu WhatsApp.

Protesty trwają już tygodnia i końca nie widać. Wprawdzie prezydent kraju wyraził gotowość podjęcia rozmów, ale na razie szkoły, banki i inne instytucje zostały zamknięte. W związku z tą sytuacją organizatorzy maratonu w Bejrucie poinformowali, że przesuwają bieg na bardziej właściwą datę, nie podając jednak nawet przybliżonego terminu startu.

Chociaż decyzja organizatorów jest zrozumiała, to jednak dla biegaczy na całym świecie oznacza problemy logistyczne. Bieg miał się odbyć 10 listopada. Hotele są już zarezerwowane, bilety lotnicze kupione, treningi zrobione.

„Do tej pory o wszystkich awariach dowiadywałem się na tyle wcześnie, że coś zawsze dałem radę zaradzić. Ta zmiana rozwala zupełnie mój grafik i cel, który chciałem zrealizować do końca roku”

- pisze na swoim profilu Wojtek Machnik, biegacz, który realizuje swój projekt pokonania maratonu w 249 krajach. Bejrut był na jego liście tegorocznych startów.

IB


Byli uczestnicy, medale… Pępkowy maraton na powitanie potomka

$
0
0

Na oryginalny pomysł wpadł mieszkaniec Rudy Śląskiej. Narodziny syna postanowił uczcić tak, jak na biegacza przystało, czyli… maratonem. Ale na tym nie poprzestał. Łukasz Jurczyk królewski dystans postanowił pokonać na bieżni i zaprosić swoich bliskich i przyjaciół. W ten sposób zorganizował bardzo oryginalne pępkowe.

„Pępkowe Julka - maraton na stadionie w Rudzie Śląskiej”, taką nazwę nosiło wydarzenie utworzone na Facebooku. Zainteresowanie nim wyraziło kilkadziesiąt osób, tyle też pojawiło się na stadionie, by świętować razem z młodym tatą. Niektórzy towarzyszyli przez chwilę, inni zostali dłużej, nawet jeśli tego nie planowali: - Kilka osób przebiegło ze mną 40 km, 30 km, 26 km, 20 km, 15 km czy 10 km. Niektórzy deklarowali 5 km a robili kilka razy więcej. Nawet moi rodzice przeszli 10 km marszem! – opowiada Łukasz Jurczyk.

- Sporo osób pokonało po kilka kilometrów, prawie każdy chociaż jedno kółko przetruchtał. Nawet dzieci z pomocą rodziców zrobiły po kółku a później przybijały nam piątki. Jeden zupełnie niebiegowy znajomy przyjechał kilkadziesiąt kilometrów w jedną stronę, żeby przebiec dwa kółka!

Sam sprawca całego zamieszania też był obecny na stadionie. Tata dwa okrążenia pokonał z wózkiem.

– Julian urodził się 25 września. Początkowo maraton był zaplanowany właśnie na ten dzień, jednak z powodu opóźniającego się porodu musiałem przenieść to wyzwanie – przyznał Łukasz.

Skąd pomysł na takie świętowanie narodzin potomka?

- Pomysł pojawił się gdy tylko dowiedziałem się, że żona jest w ciąży. Od dziecka jestem związany ze sportem, przez wiele lat były to zapasy, od kilku lat bieganie i sporty uzupełniające. Naturalne było, że będę świętował aktywnie. Jako, że z powodów zawodowych nie mogę rzetelnie przygotowywać się do jesiennego maratonu, postanowiłem zrobić właśnie ten dystans, jednak bez gonienia wyniku.

Przyjaciele chętnie odpowiedzieli na zaproszenie młodego taty. Ani przez chwilę nie biegł sam, na bieżni rudzkiego stadionu cały czas coś się działo. W świętowanie włączyła się Aleksandra Taisner: - Było super. Fajna inicjatywa tatusia, żeby nie siedzieć na tyłku i pić, ale zrobić coś innego. Był doping, były uściski, przybijanie piątek... Super atmosfera. Cieszę się, że Łukasz wybrał taką formę uczczenia narodzin swojego synka i że mogłam w tym uczestniczyć w tym. A ta radość, kiedy ukończył ten maraton...coś fantastycznego!

Jaka przyszłość czeka Julka, który nie mając jeszcze miesiąca wziął udział w maratonie? Z pewnością ze swoim tatą nie będzie się nudził. Może złapie biegowego bakcyla? Trzymamy kciuki i życzymy wszystkiego najlepszego.

KM


Na jelitówkę nie ma mocnych. Bartłomiej Przedwojewski nie ukończył finału GTWS w Nepalu. Triumf Kiliana

$
0
0

Powiedzmy sobie szczerze: szanse na inny finał były mizerne. Bartłomiej Przedwojewski nie ukończył Annapurna Trail Marathonu, finałowego biegu Golden Trail World Series. Osłabiony ostrym zatruciem Polak musiał zejść z trasy już po pierwszym kilometrze.

Problemy żołądkowe miał nie tylko nasz biegacz. Wirus pokonał także kilku innych uczestników finału, poddać się musieli także Włoch Nadir Maguet i Szwajcar Remi Bonnet.

Po tym jak 2 dni przed finałowym biegiem cyklu Golden Trail World Series w Nepalu Bartłomieja Przedwojewskiego dopadła grypa jelitowa, jego start w Annapurna Trail Marathonie stanął pod wielkim znakiem zapytania. „Będę jednak walczył ile sił! Nie mam zwyczaju poddawać się i odpuszczać!” - zapewniał w rozmowie, którą przeprowadzilismy niecałą dobę przed startem.

"Nie poddam się, będę walczył mimo choroby!" Bartłomiej Przedwojewski w przeddzień finału Golden Trail World Series

Przedwojewski próbował, stanął na starcie, ruszył do rywalizacji, ale... wycieńczenia organizmu pokonać się nie udało.

A wygrał... któżby mógł inny? Triumfatorem Annapurna Trail Marathonu i całego cyklu Golden Trail World Series został niezrównany Kilian Jornet, który 42-kilometrową trasę o przewyższeniu 3560 m pokonał w czasie 4 godzin i 46 minut.

Katalończyk o prawie 14 minut wyprzedził młodego Włocha Davide Magniniego, a o ponad 22 minuty ubiegłorocznego triumfatora GTWS Norwega Stiana Angermunda-Vika.

Za nimi metę osiągnęli: Francuz Thibaut Baronian, Szwajcar Marc Lauenstein, Hiszpan Aritz Egea i amerykański weteran Sage Canaday, który o ponad minutę przegrał z najlepszą wśród kobiet Szwajcarką Judith Wyder (5:42).

Druga, 4 minuty za Wydet, była jej rodaczka Maude Mathys, a jako trzecia finiszowała Włoszka Silvia Rampazzo.

Bieg jeszcze trwa, wyniki znajdziecie TUTAJ.

Piotr Falkowski

zdj. Martina Valmassoi (Golden Trail Series)



Chińscy orientaliści oszukiwali na wojskowych Igrzyskach!

$
0
0

Gdy gospodarzom idzie zbyt łatwo mówi się, że pomagają im ściany. Ale w tym przypadku organizatorzy mieli po swojej stronie ściany... z drzew w miejscowym lesie. Oszustwo wyszło na jaw, a chińscy biegacze na orientację zostali zdyskwalifikowani. Kuriozalna sytuacja miała miejsce podczas Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych w Wuhan.

Podczas niedzielnych zawodów rozgrywanych na średnim dystansie Chińczycy zaskoczyli faworyzowanych Szwajcarów i wprowadzili małą dezorientację w szeregi rywali. Wśród kobiet Chinki zajmowały trzy z pierwszych czterech miejsc, natomiast wśród mężczyzn ich zawodnik był drugi.

Okazało się, że ta fenomenalna postawa nie była przypadkiem. Międzynarodowa Federacja Biegów na Orientację (IOF) uznała, że sensacyjne wyniki zawodników z Państwa Środka to efekt oszustwa. W sporcie, w którym ważna jest nie tylko szybkość, ale i umiejętność czytania map, sportowcy od kibiców otrzymywali nie tylko doping, ale i wskazówki jak poruszać się do kolejnego punktu kontrolnego. Dodatkowo dla gospodarzy przygotowano dodatkowe oznaczenia trasy i specjalne wąskie ścieżki - przejścia, o których wiedzieli tylko oni.

Protest złożyło kilka krajów, w tym Szwajcaria, Francja oraz Polska. Sędziowie postanowili zdyskwalifikować wszystkich członków drużyny chińskiej.

Wyniki uzyskane w nieuczciwy sposób nie zostały uwzględnione w tabelach wojskowych Igrzysk. W obawie przed kolejnym oszustwem zawodnicy gospodarzy nie mogli startować w kolejnej konkurencji Igrzysk, na długim dystansie. Początkowo planowano nawet odwołać tę konkurencję, ostatecznie po negocjacjach zawody odbyły się.

Światowa federacja biegów na orientację staje właśnie przed poważnym wyzwaniem jaki zadbać o uczciwy przedbieg zawodów Pucharu Świata, które odbędą się w chińskim Guangzhou w dniach 25-29 października.

Wróćmy jednak do Wuhan, bo tam dobrze spisały się Polki - polegające wyłącznie na mapie i kompasie. Na średnim dystansie brązowy medal wywalczyła szer. Aleksandra Hornik. Polki zdobyły też srebro w sztafecie, biegnąc w składzie mar. Agata Olejnik, st. szer. Hanna Wiśniewska i wspomniana Aleksandra Hornik.

Polska zdobyła też brązowy medal klasyfikacji drużynowej wśród mężczyzn i srebro wśród pań.

RZ

źródło: orienteering.sport

fot. Archiwum


Niewidoma Irlandka wygrała z IAU - pobiegnie w MŚ 24h!

$
0
0

Niewidoma irlandzka biegaczka Sinead Kane weźmie udział w Mistrzostwach Świata w biegu 24-godzinnym, które w weekend odbędą się we Francji. Jeszcze nie tak dawno zarzucała rodzimej i światowej federacji dyskryminację.

Uzyskała minimum, ale nie pobiegnie na MŚ 24h. Dyskryminacja?

37-letnia zawodniczka, będąca z zawodu prawniczką, mimo swojej niepełnosprawności należy do czołowych biegaczek ultra w swoim kraju. Zapisała się m.in. w księdze rekordów Guinnesa, pokonując na bieżni mechanicznej 130,5 km w 12 godzin. Jej rekord życiowy w biegu 24-godzinnym to 204,613 km i właśnie ten wynik dał jej przepustkę na mistrzostwa świata.

W weekend MŚ w biegu 24h. Będą polskie medale?

Początkowo na start w Albi nie otrzymała zielonego światła, ponieważ biega z przewodnikiem. Regulamin IAAF, na podstawie którego rozgrywane są mistrzostwa IAU, nie daje możliwości startu ze wsparciem i rywalizacji z pełnosprawnymi zawodnikami, chyba że dopuszcza to regulamin danych zawodów. Wg IAAF Keane mogłaby wystartować, ale w równoległym wyścigu o pietruszkę.

Bliscy i znajomi Irlandki bronili jej akcentując, że przewodnik to nie to samo co pacemaker”, a światowa federacja przymyka oko na inne zabronione przez regulamin sprawy, np. bieganie z muzyką. Postanowiono wytoczyć proces Międzynarodowemu Stowarzyszeniu Biegaczy Ultra. Rozstrzygnięcie okazało się pomyślne dla biegaczki, a IAU wpisało ją na listę startową weekendowych MŚ, obok czterech koleżanek ze swojej reprezentacji.

Sinead Kane podziękowała za wsparcie m.in byłemu dyrektorowi IAU i rodakowi Richardowi Donovanowi, który miał być zszokowany na wieść o tym jaka dyskryminacja ją spotkała. Wsparcia Irlandce udzieliła też Sonia O'Sullivan - mistrzyni świata w begu na 5000 m z 1995 roku. Sama Kane twierdzi, jest to historyczny moment, bo wygrała z międzynarodowym organem sportowym.

Czy „Lex Kane” otworzy drogę innym niewidomym sportowcom na lekkoatletyczne mistrzostwa świata, pokaże przyszłość.

RZ


Godziny do startu a Kaliska Setka odwołana! Uczestnicy zawracają z drogi...

$
0
0

WPIS AKTUALIZOWANY

– Właśnie policja poinformowała mnie, że negatywnie opiniuje jutrzejszy bieg. Mam zgodę starosty, ale policjanci zagrodzili, że i tak jutro zaraz po starcie zamkną bieg. Próbuję jeszcze coś załatwić, ale źle to wygląda. Warunek jest - zamknąć całą trasę dla ruchu i zorganizować objazdy („Ma Pan całą noc”), ale to oczywiście jest nierealne – poinformował przed południem za pośrednictwem facebooka organizator Kaliskiej Setki.

Bieg nie odbędzie się w zaplanowanym terminie, czyli w sobotę 26 października. – (…) Teraz myślę o nowym miejscu i terminie (pierwszy możliwy to początek grudnia) – informują gospodarze wydarzenia.

W godzinach wieczornych organizator planuje opublikowanie szerszego opisu jak doszło to odwołania imprezy.

Wiadomość o odwołaniu imprezy zastała część uczestników w drodze do Kalisza.

„Siedzę właśnie w pociągu i jadę do Was z drugiego końca Polski. Może mi ktoś udzielić informacji co mam zrobić w tej sytuacji?” – skomentował Piotr Pasterz. Po uzyskaniu potwierdzenia o odwołaniu biegu, postanowił przerwać podróż do Kalisza. „Dobra wysiadam” – dopisał.

Tegoroczne zawody miały odbyć się w nowej formule, na 5-kilometrowej atestowanej pętli ze startem i metą Urzędem Gminy Blizanów (wcześniej biegacze startowali w Jarantowie). Zmianę trasy miała wymusić Policja, która miała przedstawić organizatorowi - Klubowi Biegacza Supermaratonczyk - niemożliwe do spełnienia wymagania. Impreza miała zgromadzić ok. 60 osób.

red.


Sifan Hassan pobiegnie w Walencji. Po rekord świata!

$
0
0

Holenderka Sifan Hassan nie zwalnia tempa. Po wyjątkowo udanych mistrzostwach świata w Dosze, teraz chce zaatakować rekord świata w półmaratonie. A jeśli rekord, to tylko Walencji.

Zawodniczka rozwiązanej już grupy Nike Oregon Project dokonała w tym roku rzeczy niebywałej, zdobywając złoto MŚ w biegach na 1500 m i 10 000 m. Gdyby nie program zawodów, to zapewne pobiegłaby jeszcze na 5 000m. Jej sukcesom towarzyszyło piętno zawieszonego trenera Alberto Salazara, z którym pracowała. Dziś trenerem Holenderki jest rodak Charles Van Comenee, przez lata związany także z brytyjską federacją lekkoatletyczną.

Przypomnijmy, że Hassan oprócz świetnych wyników uzyskiwanych na bieżni ma w dorobku także rekord Europy w półmaratonie – 1:05:15. Wynik ten uzyskała w swoim debiucie na 21,097 km, w Kopenhadze w 2018 roku. Teraz Holenderka celuje w poprawienie rekordu świata, należącego do Kenijki Joyciline Jepkosgei – 1:04:51, właśnie z Walencji w 2017 roku.

Bieg kobiet w Walencji ma być prowadzony na rekord świata, czyli w tempie 3:04 min/km. To znaczy, że na pierwsze 10 km zawodniczki mają maksymalnie 30:04! Pacemakerem Hassan będzie m.in. Holender Roy Hoornweg, który często wspomaga na treningach Ugandyjczyka Joshue Cheptegeia - mistrza świata na 10 000 m.

Rywalkami Hassan w Walencji ma być kilka mocnych zawodniczek. Wśród nich są Etiopki Netsanet Gudeta - mistrzyni świata z Walencji z rekordzistka świata w w półmaratonie w biegu bez udziału mężczyzn (1:06:11), czy też Senberi Teferi - rekordzistka kraju w półmaratonie w biegu mieszanym (1:05:45).

Do walki o (rekord) wygraną na pewno będą chciały się włączyć dwie Kenijki: Fancy Chemutai iJoan Chelimo. Pierwsza z wymienionych wygrała w 2018 roku półmaraton w Ras Al Khaimah, z czasem 1:04:52. Tylko sekundy zabrakło więc Kenijce do rekordu świata! Mniej znana jest Chelimo, ale jej rekord życiowy - 1:05:04 z czeskiej Pragi - robi duże wrażenie.

W biegu mężczyzn jednym z faworytów będzie były zawodnik Oregon Project - Etiopczyk Yomif Kejelcha. Jego życiówka to 59:17 i uzyskana została w zeszłym roku, podczas debiutu w Kopenhadze. To będzie dopiero drugi start Kjelchy w półmaratonie. 22-latek jest aktualnym wicemistrzem świata w biegu na 10 000 m. Zimą pobił halowy rekord świata w biegu na milę (3:47.01).

W Walencji pobiegnie też Jemal Yimer - rekordzista Etiopii z czasem 58:33. Wynik ten uzyskany został rok temu w… Walencji. W stawce są też Kenijczyk Benard Ngeno (59:16), Erytrejczyk Aron Kifle (59:51) i Norweg Sondre Moen (59:48).

Organizatorzy przewidzieli premię w wysokości 70 tys. euro za ustanowienie rekordów świata (58:01 i 1:04:51). Dodatkowe 30 tys. można otrzymać za złamanie złamana 58 minut wśród mężczyzn i 1:04:00 wśród pań.

Wysokość nagród za pierwsze i kolejne miejsca zależy do uzyskanego wyniku. Jeśli zwycięzcy pobiegną poniżej 58:45 / 65:30, otrzymają 35 tys. euro. Jeśli zmieszczą się w przedziale 58:45-59:59 / 65:30-66:59) to zarobią 10 tys. euro mniej.

Półmaraton w Walencji zaplanowano na niedzielę 27 października. Start o godzinie 9:00.

RZ


Piotr Łobodziński bliski kolejnego tytułu w Vertical World Circuit

$
0
0

Na początku kończącego się tygodnia polski specjalista biegów po schodach nie obronił tytułu w Szanghaju, gdzie zajął drugie miejsce za Markiem Bournem, ale nie rozpamiętywał jednak zbyt długo tej sytuacji i z przytupem rozpoczął weekend.

„Nie był to zły bieg, ale i tak jestem lekko zawiedziony. Jak zawsze liczyłem na zwycięstwo, jednak Mark skutecznie pokrzyżował moje plany. Był dzisiaj minimalnie lepszy lub to ja po prostu miałem gorszy dzień. Rok temu zwyciężyłem z czasem lepszym o prawie 20 sekund”

- pisał na swoim profilu Piotr, który z nową energią stanął na starcie dziewiątego biegu Vertical World Circuit - Jumeirah Emirates Tower w Dubaju

Do pokonania miał 1334 schodów i 52 piętra, a na celowniku własny rekord imprezy - 7:09. Na klatkę wybiegł z planem złamania 7 minut i dopiął celu. Wygrał, poprawił rekord i połamał siedem minut - na metę przybiegł z czasem 6:55!

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

#DHSkyrun po raz trzeci pada moim łupem i to z nowym rekordem trasy wynoszącym od dzisiaj 6:55. Był to mój piąty start w cyklu @verticalworldcircuit w tym roku, po którym powracam na fotel lidera. Decydujące starcie 10 listopada w Osace. . @ocrapoland @prefbet_sniadowo_lomza @adidasrunning @nutrend_polska @dr_lokiec @river_view_wellness_centre @dubaiholding @jumeirahemiratestowers @dubaisc @talisefitness . #VWC19 #verticalworldcircuit #Dubaiholding #JumeirahEmiratesTowers #DHSkyrun #stairclimbing #stairs #runup #stairclimbing #verticalrunning #stairsup #bieganie #passion #sport #fun #instarunner #adidasrunner #running #love #gym #travel #instatravel #instagood #bestoftheday #instalove #towerrunner #happy #followme #smile

Post udostępniony przez Piotr Łobodziński (@towerrunner)

Zanosi się jednak na to, że wkrótce Piotr będzie miał kolejny powód do radości. Dzięki wygranej w Dubaju znowu jest liderem Vertical World Circuit, a przed zawodnikami już tylko jeden start w cyklu.

Tegoroczny cykl został skrócony. Ze względów bezpieczeństwa został odwołany bieg w Hongkongu. Trwają tam protesty, które mają gwałtowny przebieg. Zamiast więc czekać na finał, zaplanowany na 1 grudnia, zwycięzcę poznamy 10 listopada w Osace.

Piotr Łobodziński do tej pory wygrał Vertical World Circuit już pięć razy z rzędu! W 2013 roku był drugi.

IB


Trail Kuršių Nerija – piękne trasy, dobra organizacja i… niechęć do Polaków? „Co się stało, bracia Litwini?”

$
0
0

Zanim przystąpicie do przeczytania relacji, uprzedzam, że nie mam żadnych złych intencji czy zamiarów. Nikogo nie obrażam, chce się tylko podzielić odczuciami jak przytrafiły mi się na moich ostatnich zawodach na Litwie - Trail Kuršių Nerija.

Relacja Marka Grunda

Od małego wmawiano mi na lekcjach wychowania fizycznego, w domu jak i później w środowisku sportowym, że sport polega na zdrowej rywalizacji. Że w sporcie jedną z najważniejszych - chyba najważniejszą – z zasad jest „fair play”.

Czym jest zatem to „fair play”? Czyż nie powinna to być uczciwość, szczerość i lojalność? Czyż nie polega ono na przestrzeganiu zasad gry? Honorowym podejściu do walki, do rywalizacji? Czyż nie powinno być to powstrzymywanie złych emocji między zawodnikami, kibicami?

Całe życie mówiono mi, że tak właśnie wygląda „fair play”. Zatem co złego wydarzyło się gdzieś po drodze, bracia Litwini?

Ale po kolei...

Pierwszy raz o Trail Kuršių Nerija przeczytałem w portalu Festiwalu Biegów, jeszcze w 2018 roku. Pod razu zainteresowałem się tą imprezą. Spodobała mi się trasa imprezy, dystans i przewyższenie. Ponadto szukałem odmiany w moim bieganiu, więc stwierdziłem że to nada się idealnie.

Ultra na świecie: Jedyne punktowane ultra na Litwie. Po piasku!

NIestety nie udało mi się znaleźć kompana do podróży. Nie chciałem też za bardzo szaleć przed wyjazdem na Bajkał. Odpuściłem zawody, przynajmniej w 2018 r. Do imprezy wróciłem myślami w tym roku. Termin pasował idealnie, znalazłem też wesołą kompanię z Krakowa - aż 12 osób, ekipa Ultra Trail Małopolska. Pozdrawiam was serdecznie i dziękuje jeszcze raz za wspólny wypad.

Zapisałem się opłaciłem start no i rozpocząłem trening. Trening okazał dużym wyzwaniem - nie zawsze się z nim w pełni zgadzałem, ale wierzyłem w jego „magiczną moc”, że zadziała w momencie gdy miałem wszystkiego dość. Efekty okazały się być bardzo widoczne, a ja zacząłem wierzyć w powodzenie tej misji. Byłem gotowy.

Im było imprezy, tym bardziej odczuwałem dziwny niepokój. Obawiałem się czegoś, sam nie wiedziałem czego. Ale nie dam się przecież głowie - postanowiłem. Spakowałem się na wyjazd, zabrałem naprawdę mało rzeczy. Tylko sprzęt do biegania, kosmetyki, ciuchy na zmianę na 3 dni i... tyle, żadnych zbędnych rzeczy.

51. Marek Grund - Poland

W piątek 19 października o 5:00 ruszyłem autobusem z Katowic do Krakowa, gdzie czekali na mnie towarzysze podróży. Podróż na Litwę mijała szybko, tematy rozmów zdawały się nie wyczerpywać. Zresztą emocje brały górę. Czas do startu upływał nie ubłagalnie.

Jechaliśmy około 10 godzin. Po dojechaniu do Kłajpedy udałem się do biura zawodów po swój pakiet. „51. Marek Grund - Poland” - dumnie popatrzyłem na listę startowa. Na numerku startowym widniała flaga Polski - wspaniałe odczucie, naprawdę! Flaga którą z duma zawsze reprezentuje, w dniu startu miała się jednak okazać całym „złem”...

W pakiecie startowym znalazła się również koszulka techniczna… i to by było na tyle.

Pojechaliśmy do wynajętego domku. Szybko załatwione formalności i od razu przystąpiłem do przygotowania sprzętu na start. Żele, batony, woda z magnezem do bukłaka, cola do soft flaska, wymagana folia NRC, wiatrówka. No i ultra-żabka do kieszeni. Zamontowałem chip do buta i przygotowałem stuptuty. Wziąłem kąpiel, zjadłem kolacje i posiedziałem chwilę z ekipą. Ale szybko poszedłem spać. Byłem zmęczony podróżą, chodź emocje dalej trzymały. Zanim się położyłem sięgnąłem do torby, wyciągnąłem list i przeczytałem „słów kilka”. Słowa, które wywołały dużo emocji. Bardzo dużo emocji. Ale tylko i wyłącznie tych dobrych. Siła rosła z każdym słowem. Wiedziałem, że podczas biegu sięgnę po te „słów kilka”. Dobranoc.

Gotowi, do startu...

Budzik zadzwonił o 4:45. Zerwałem się z łóżka, nie miałem z tym żadnych problemów. Ogarnąłem się i ubrałem. Zrobiłem sobie mocne śniadanie. Do posiłku znów przeczytałem „słów kilka”. Siła…

Pojechałem na wyznaczone przez organizatora miejsce, gdzie czekał na wszystkich zawodników autobus, który miał nas zabrać na linię startu. Po chwili byliśmy już na promie, który przewoził nas na Mierzeję Kurońską. A następnie, już drogą ,do miejscowości Nida, gdzie znajdował się start biegu. W autobusie przypomniałem sobie przeczytane wcześniej wersy. I jeszcze na chwile zamknąłem oczy.

Dojechaliśmy na start. Na miejscu głośna muzyka. 30 minut do startu. Zgodnie z zaleceniem organizatora, niebieski worek (na metę) zostawiam w autobusie, a żółty worek (na przepak) w busiku. Pochodziłem trochę po wydmach, napawając się widokiem wschodzącego słońca. Nagle pojawił się deszcz, zrobiło się zimno. Ale deszcz chciał nas tylko nastraszyć, bo bardzo szybko się zmył. Czas startu nastał, pora ustawić się na linii startu z pozostałą setką uczestników.

Stanąłem w pierwszym rzędzie, bo byłem nastawiony na walkę od samego początku. Muzyka ucichła i rozpoczęło się odliczanie 10…. 3, 2, 1…

Nie do uwierzenia...

Ruszyłem mocno. Musiałem zobaczyć jak ułoży się stawka, kto podejmie walkę, a kto zaatakuje później. Uciekłem z pierwsza trójką. Prowadziliśmy na zmianę. Widziałem, że tempo jest lekko za mocne, no ale na początku było sporo z górki. Nogi uciekały na miękkim piasku. Wiedziałem, że wysysa to energię zdecydowanie bardziej niż leśna droga, na którą po chwili wbiegliśmy. Po chwili znów pojawiły się wydmy i piach.

I większy podbieg. Zwolniłem minimalnie, tak jak pozostała trójka rywali. Wbiegliśmy na kolejną wydmę, z której od razu zbiegaliśmy po schodach. Po chwili znów się wdrapujemy, do latarni morskiej. Nie zdążyłem się jej dokładnie przyjrzeć, ale była duża. Od latarni znów mocno w dół….

Góra dół, góra dół, tak będzie cały czas….

Po zbiegnięciu z wydmy pojawia się asfalt. A potem kolejna wydma. Powiedzmy, że wszyscy ją przebiegli, bo jeden z zawodników, który na koniec stanął na podium, postanowił sobie pobiec dalej asfaltem, omijając wszystkie wzniesienia i około 300 metrów trasy. Ordynarnie, bez skrupułów. Wszystko widział jeden z wolontariuszy, który pilnował przebiegu trasy po asfalcie. Niewzruszony sytuacją, kompletnie nie zareagował na niesportowe zachowanie zawodnika. Udał, że kompletnie tego nie widzi. Nie do uwierzenia...

Ale nic, biegnę dalej.

Po dobiegnięciu do kolejnej wydmy widzę jeszcze plecy oszusta. I to by było na tyle.


Klaskanie męczy?

Zszokowany i lekko poirytowany, napieram do pierwszego serwisu. Mijam pierwszych przechodniów, którzy zagrzewają biegaczy przede mną do walki. Dobiegam do grupy, a brawa ustają. A co to? Nie chce się im już klaskać? - zaśmiałem się w myślach. Biegnę dalej nie zwracając na to większej uwagi.

Dogania mnie dwóch 3 zawodników. Biegniemy w czwórkę, zmieniając się pozycjami co jakiś czas. Na kolejnej wydmie dwójka rywali przegapiła skręt w lewo.

Ogólnie nie mam uwag co do oznaczeń trasy - było ich bardzo dużo, kolorowe. Jedyny minus jest taki, że były one bardzo małe.

Nie dziwie się, że przegapili ten skręt. Zbieg był dosyć mocny, a zakręt odbijał z szlaku w kompletną leśną, korzenistą dzicz. Ja zauważyłem skręt. Zawahałem się i popatrzyłem jeszcze raz, czy aby na pewno mam zmienić kurs. Zanim ostatecznie upewniłem się co do skrętu, kompan z grupy zatrzymał się i krzyknął do dwójki przed nami „hey guys”. Biegacze obrócili się do tyłu i już wiedzieli, że muszą wracać i nas gonić. Doszli nas szybko i dalej biegliśmy razem.

Po drodze luźne rozmowy. Moimi kompanami okazali się Łotysz, Litwin oraz Szwed. Dobiegamy razem do pierwszego punktu odżywczego, na około 12. kilometrze. Złapałem tylko za kubek z wodą i przepłukałem usta. Zjadłem kawałek batona. Kiedy poprosiłem wolontariusza, by oblał mi ręce wodą, sprzedał mi dziwne spojrzenie i obrócił się do drugiego zawodnika. Zszokowany sam wziąłem za kubek, obmyłem twarz i ruszyłem dalej.

Biegliśmy już w trójkę, bo jeden z kompanów zamarudził na punkcie troszkę dłużej.

Zaczął się bardzo piaszczysty teren, czasami fragmenty jak na pustyni. Czysty, w żaden sposób nie ubity piach. A do tego ciągłe podbiegi i zbiegi. Potrafiły zniszczyć psychikę, naprawdę. Teraz już wiem za co bardziej kocham góry.

Sinusoida wydm zdawała się nie mieć końca. Brzuch dostawał mocno w kość, ciężko było się regularnie żywić. Bo cały czas wszystko podskakiwało. W międzyczasie po raz kolejny mijam kilkukrotnie ludzi, którzy kibicują biegaczom tak jak bym miał wrażenie że wszystkim, tylko po z mną. Zaczynało się robić dziwnie. Mam coś na twarzy? Coś źle zrobiłem? Zaczynałem się zastanawiać…

Kilometry uciekają, a sytuacja z dopingiem powtarza się regularnie…

Dobiegam do drugiego punktu odżywczego. Już z daleka widziałem, że jest tam wesoło. Głośna muzyka, wolontariusze pomagający zawodnikom biegnącym przede mną. Z bananem na twarzy wbiegam na punkt licząc na jakiś uśmiech czy pozytywne słowo. Szybko zderzam się z niechęcią…

Niepewnym ruchem sięgnąłem po kubek z colą. Wypiłem i odstawiłem na bok. Sięgnąłem znów po kawałek batona i przegryzłem. Obmyłem się wodą, uśmiecham się serdecznie. Ale grobowa atmosfera stawała się co raz trudniejsza do zniesienia. Wybiegam z punktu z myślą „co z tymi ludźmi jest nie tak?” Kurde może serio coś zrobiłem nie tak? Biegnę…

Za punktem od razu wbiegam na plażę. Stawka trochę się rozciągnęła, w tamtym momencie zajmowałem chyba 7-8 miejsce.

Przepak selfsupported

Początek biegu po plaży był straszny, ale szybko znalazłem fragment który nadawał się do pewnego szybkiego kroku najbardziej. Z pomocą przyszła ultra-żabka. Przypomniała się, że leży tam w kieszeni i tez chce pobiegać. Szybko złapałem jej rytm.

Trzymałem stałe tempo, czułem się świetnie a odległość do zawodników przede mną malała. Nagle w głowie pojawiły się złe myśli. Musiałem szybko reagować, poszukać czegoś optymistycznego aby nie stracić koncentracji. Wyciągnąłem telefon z kieszeni i nagrałem film, który po drodze udało mi się nawet wrzucić na facebooka, z czego sam się potem śmiałem.

Fragment po plaży był naprawdę świetny - lekko wiało, słońce świeciło bardzo przyjemnie. A wiadomo, że wszystko co przyjemne szybko się kończy.

Wybiegam z plaży na około 39. kilometrze. Kolejny punkt odżywczy, tym razem z przepakiem. Tutaj można było zostawić worek z wszystkim, na co się tylko miało ochotę. U mnie nic specjalnego, ot dwa żele, batona i elektrolity. Wchodzę na punkt i już z daleka widzę więdnące miny.

Ustawiam się za dwoma zawodnikami, którzy czekają na swój worek z przepaku, który po chwili podaje im wolontariusz. Kiedy proszę o mój worek wolontariusz mówi, że... mam go sobie sam zabrać. Mimo, że bez problemu obsłużył osoby biegnące przede mną. Myślę sobie, spoko, nie ma problemu. Szybko znajduje worek, przyswajam elektrolity, zabieram żele. Zapijam energetykiem, co nie było najlepszym pomysłem, jak się później okaże.

Opuszczam „smutny namiot”. Sporo osób zmieniło tam skarpetki. Pewnie przez piach, który wsypał się do buta na plaży. Przewidziałem to dlatego od początku biegłem z stuptutami, które całkowicie mnie przed tym problemem uchroniły.

Z liścia w twarz

Gdy wbiegłem do lasu i poczułem się źle. Zaczęło mi się odbijać red bull’em… Żołądek zaczynał się ze mną boksować. W pewnym momencie było tak źle, że pomyślałem o wycieczce w „głębszy las”. Obyło się jednak bez rewolucji. Ból minął. A ja lekko przyspieszyłem.

Minąłem 42 km – o ho, maraton za mną. Wbiegłem w jakieś miasto, w alejki przy brzegu zatoki. Cały czas kogoś mijałem. Czy to na ławce, osoby spacerujące, śmigające na rolkach. Nie byłem już zaskoczony tym, że nikt mi nie kibicował. Nie robiło to na mnie już żadnego wrażenia (przynajmniej tak mi się wydawało).

Od ostatniego punktu biegł za mną Litwin który na tym odcinku ewidentnie zaczynał słabnąć. Zachęcałem go do wspólnej walki. W końcu mnie doszedł. Razem dobiegamy do punktu odżywczego na 50. kilometrze. Miałem dość coli już, dość red bull’a, dość słodkiego… złapałem za słone orzeszki i zapiłem wodą.

Kiedy poprosiłem wolontariuszkę aby dolała mi wody z dzbanka (nie chciałem marnować kolejnego kubka), ta... odsunęła się zakładając ręce za plecy. Poczułem się jakbym dostał w twarz. Byłem już pewny, że nikt mnie tutaj nie lubi. I mam sobie radzić w pojedynkę. Złapałem kolejny kubek i wylałem na twarz. Wybiegłem z punkt mimo wszystko zostawiając tam uśmiech...

Znalazłem się w ciemnym lesie. Scenariusz jak z horroru powyginane szare drzewa, ponuro, mroczno i ta wszechogarniająca cisza. Do głowy wpadały wszystkie złe odczucia, z którymi spotkałem się po drodze. Cała ta niechęć właśnie się na mnie wylała. A ja, nieświadomie, dałem się w to wciągnąć.

Tak bardzo mnie to wszystko przytłoczyło, że moje tempo spadło poniżej 6:00 min./km. Zacząłem się bać, ale znów nie wiedziałem czego. Ode chciało mi się nawet biec. Szukałem jakiejś odskoczni. Długo szukałem. Znalazłem. Wróciłem moją pamięcią do tych „słów kilku”, uruchomiłem wyobraźnię. Dojrzałem słońce. Jak to mówi mój biegowy przyjaciel Maciuś, „słońce świeci Marek”… Tak Maciuś, słonko świeci!

Poderwałem się lekko do walki. Na zegarku „6” zmieniła się w „5”. Złe myśli zostały przełamane.

Zbieg, podbieg, zbieg, piach, podbieg, zbieg, piach…. Błeeeee. Na dłuższa metę ciągłe podbiegi i zbiegi w piasku mogły wydawać się udręką, ale pozwalały zachować trzeźwy umysł, biec w skupieniu patrząc pod nogi i na kierunek trasy.

„Jestem duchem”

Dobiegam do ostatniego punktu odżywczego na 59. kilometrze. Nie będę ukrywał, byłem słaby, naprawdę słaby. Ciągła walka w mocnym tempie wyrysowana była na mojej twarzy. Na punkcie standardowa procedura - jestem duchem. Nikt nie zamierza się odezwać, pomóc z woda. Machnąłem tylko ręka. Oj bracia Litwini…

Podjąłem walkę z ostatnim 9. kilometrowym fragmencie. Starałem się już nie dopuszczać złych do głowy, całych tych złych emocji. Nie zwracałem uwagi na kibiców po drodze, bo i tak nie miało to sensu. Walczyłem z ostatnim kilometrami i przesuwałem się do przodu.

Na ostatnim fragmencie pogawędziłem jeszcze z jednym zawodników z Łotwy. Ostatecznie dałem mu się wyprzedzić. Słyszę metę - muzykę, okrzyki, brawa. Mowie kurde w końcu! Słyszę jak spiker wyczytuje wszystkich z imienia i nazwiska a także ogłasza narodowość. W końcu coś pozytywnego się wydarzy!

Widzę metę. Wbiegam po schodach i jest, pokonana z lekkim okrzykiem radości. Z uśmiechem patrzę przed siebie, a spiker…. obraca się w druga stronę. I nie mówi nic. Po prostu milczy… Nie wierzę! Upadam na kolana. Sam nie wiem czy już z zmęczenia czy z kolejnego zdziwienia. Podchodzi do mnie młoda dziewczyna. Wiesza medal na szyi i pyta się czy chce kawę czy red bull’a. Wziąłem kawę do ręki. Chciałem jej serdecznie podziękować, bo była pierwszą osobą, która w jakiś sposób do mnie podeszła i wyciągnęła rękę. Nie zdążyłem, dziewczyna biegła już do kolejnego zawodnika.

Miejsce 13, czas: 6:27:45...

I tak odszedłem z mety gdzieś na bok, usiadłem na ziemi. I byłem totalnie zmieszany. Nie byłem jeszcze świadomy tego, co się tu wydarzyło. Zamknąłem oczy i przypomniałem sobie „słów kilka”, z którymi chciałem już zostać sam.

Pochodzenie, polityka?

Dziś pytam głośno, gdzie rozpoczyna i kończy się ta historia? Myślałem, że sport, bez względu na rasę, kolor skóry, włosów, pochodzenie czy jakiekolwiek inne aspekty kulturowe, traktuje wszystkich tak samo. Jakież wielkie spotkało mnie rozczarowanie. 13 lat biegania, 5 krajów w wynikach (wiem, nie dużo), ale nigdzie nie spotkałem się z takim traktowaniem…

Tutaj zakończę swoje wywody. Dziękuje wszystkim, którzy przeczytali tę historię. Mimo wszystko imprezę bym polecił, bo jeśli chodzi o organizację to naprawdę było w porządku. A trasa zaiste przepiękna, co nie dziwi, bo to miejsce naprawdę jest magiczne.

Litewskie wybrzeże dobre na ultra. Biało-czerwoni tym razem poza podium - najprawdopodobniej [WYNIKI POLAKÓW]

Koszty:

  • Wpisowe na ultra 68km - 40 euro
  • Dwa noclegi w wynajętym domku - 75 zł
  • Paliwo – 150 zł
  • Busy – 40 zł

Marek Grund, Ambasador Festiwalu Biegów


Kameralny 4. Cross Bielański. „W las i dzida” [ZDJĘCIA]

$
0
0

Chociaż biegi sztafetowe kojarzą się głównie z bieżnią, to organizatorzy Crossu Bielańskiego od lat promują zespołową rywalizację na przełajowych trasach w centrum miasta. W biegowym kalendarzu nie ma wielu tego typu imprez i choć dopisała pogoda, to zawiodła frekwencja.

Może sprawiła to słaba promocja, może konkurencyjne imprezy, a może zbliżające się święto zmarłych. A może wszystko po trochu. A drugiej strony trzeba jednak przyznać, że łatwiej jest wystartować w biegu indywidualnym niż zebrać jeszcze znajomych do drużyny.

Na starcie stanęło zaledwie 16 drużyn. Do wyczerpaniu limitu 75 zespołów brakowało więc sporo. W porównaniu z poprzednimi latami jest to znaczący spadek frekwencji, tylko w zeszłym roku w zmaganiach wzięły udział 52 sztafety.

Uczestnicy rywalizowali na terasie Lasu Bielańskiego w formule 4 x 2,5 km. Każdy z biegaczy miał do pokonania jedną rundę, po czym następowało przekazanie pałeczki. Wszystkie drużyny miały przypisane kolory. Zmiennicy i zmienniczki czekali w odpowiednich strefach.

Biegano w pełnym słońcu, a termometry wskazywały ponad 20 stopni. Trudno uwierzyć, że to koniec października!

Etatowi zwycięzcy zawodów - ekipa Naprzód Młociny, w tym roku złożona z przyjaciół Konrad Kobiałka, Paweł Kamiński, Wawrzyk Pawski oraz Igor Glapiński – i tym razem stanęli na najwyższym stopniu podium. 10 km pokonali w 35:40.

– Oczywiście, że cieszymy się z wygranej. Nasza taktyka była prosta - „w las i dzida”. Jako pierwszy miałem wyrobić pewną przewagę, a koledzy ją powiększać lub utrzymywać. Sama trasa była bardzo wymagająca, ale dobra, taka crossowa. Taka powinien być przełaj. Były różne górki, czasem trzeba było też przeskoczyć nad czymś – mówił nam Konrad Kobiałka, kapitan drużyny, który zwyciężył tu we wszystkich edycjach imprezy! Zmieniała się tylko reszta ekipy.

– Szkoda, że była tak mała frekwencja, bo to jest naprawdę fajna, rodzinna impreza. Może przed Biegiem Niepodległości ludzie bali się kontuzji i odpuszczali – zastanawiał się nasz rozmówca.

Najlepszą drużyną kobiecą zostali Markowi Biegacze, w składzie Ewa Szyszko, Katarzyna Lipińska, Marta Kruk oraz Agata Isasi-Kuran. Uzyskały one czas 46:39 i o trzy sekundy wyprzedziły rywalki z Ekobiegów.

Cross Bielański wyniki open:

  1. Naprzód Młociny i przyjaciele - 35:40
  2. #Notosteryd - 36:17
  3. Naprzód Młociny - 38:48

Pełne wyniki: TUTAJ

RZ



W półtorej minuty na 17 piętro Collegium Altum w Poznaniu

$
0
0

Za nami rywalizacja w 5. Biegu po schodach Collegium Altum Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu. O medale na 100-lecie tamtejszego AZS-u walczyło ponad 300 uczestników.

Najszybciej dystans 372 schodów i tym samym 17 pięter wieżowca uczelni pokonał Adrian Bednarski z drużyny Piechotą po schodach / OSP, który na mecie zameldował się z czasem 1:31. Kolejnych dwóch biegaczy miało stratę do lidera odpowiednio jednej i trzech sekund. Pierwszą kobietą na mecie była Ilona Gradusz czasem 1:58.

W ramach imprezy odbyły się 5. Mistrzostwa Polski Nauczycieli Akademickich oraz 5. Mistrzostwa Polski Studentów w biegu po schodach. Najlepszym biegaczem wśród wykładowców okazał się Rafał Wróbel z czasem 1:48. Spośród pań najszybsza była Baha Kalinowska-Sufinowicz z czasem 3:40. Wśród studentów najszybciej dystans pokonał Michał Gil (01:32), wśród studentek najlepsza była Weronika Kuchno (2:32).

Na trasie rywalizowali ze sobą również policjanci oraz strażacy, startując w 5. Mistrzostwach Policjantów w biegu po schodach pod patronatem komendanta głównego policji, gen. insp. dr. Jarosława Szymczyka oraz w 3. Mistrzostwach Wielkopolski o Puchar Wielkopolskiego Komendanta Wojewódzkiego PSP, bryg. Andrzeja Bartkowiaka.

Pełne wyniki: TUTAJ

źródło: Uniwersytet Ekonomiczny w Poznaniu


6. PKO Półmaraton Gliwicki udany pod każdym względem! [ZDJĘCIA]

$
0
0

Organizacja, kibice, pogoda i frekwencja – podczas szóstej edycji Gliwickiego Półmaratonu dopisało wszystko. Ponad 1700 uczestników wyruszyło na ulice miasta, by rywalizować w trzech konkurencjach. Chociaż największym zainteresowaniem cieszył się, jak zwykle, tytułowy dystans, rekordową frekwencję zanotowała w tym roku Gliwicka Dycha. DO mety dobiegło 620 osób. Także marsz nordic walking na tym samym dystansie ukończyła największa jak dotąd liczba uczestników.

Zwycięzcą tej edycji został drugi przed rokiem Pawel Olijnyk, który finiszował z czasem 1:09:37. Na mecie nie krył zadowolenia: - Plany, żeby wygrać jest zawsze, ale nie zawsze się uda. Dzisiaj konkurencja była bardzo mocna, zwłaszcza drugi zawodnik, ale się udało. Nie było łatwo. Biegłem tutaj trzeci raz, więc wiedziałem, że trasa jest płaska, ale ma bardzo dużo zakrętów. Za to dzisiaj pogoda była fajna, emocje niosły.

Drugim zawodnikiem, który tak nastraszył zwycięzcę, był Dawid Malina (1:10:58). Podium dopełnił Marcin Ciepłak (1:13:16).

Wśród pań ze spokojną przewagą ponad 3 minut wygrała Magdalena Patas (1:27:56). – Bardzo chciałam wygrać i się udało. Nie było mocnej konkurencji, więc nie trzeba było się tak wysilać. Na 10 km też bym dzisiaj wygrała, bo biegłam pierwsza – przyznała zwyciężczyni. – Trasa tutaj nie jest trudna, ale zakrętów jest dużo i to wybija z rytmu, bo nie można utrzymać stałej prędkości. Ale organizacyjnie super! Cieszę się, że udało mi się jeszcze dostać pakiet, bo zapisałam się na ten bieg dopiero wczoraj.

Druga była Katarzyna Stolorz (1:31:14) a trzecia Zuzanna Palej (1:31:34).

Zwycięzcą Gliwickiej Dychy został Jakub Lysko z wynikiem 34:28. Drugi był Przemysław Babula (37:49) a trzeci Karol Urbańczyk (38:16). Wśród pań triumfowała Elżbieta Lewicka (44:37) przed Ewą Karchniwy (46:04) i Beatą Lange (46:23).

Gliwicki Nordic Walking jako pierwszy ukończył Bogdan Cyrus (1:07:45). Drugie miejsce zajął Tomasz Boroń (1:08:42) a podium dopełnił Marian Małka (1:08:49). Wśród pań najszybsza okazała się Małgorzata Rzepka (1:11:00) przed Aleksandrą Taisner (1:14:40) i Anną Danielewicz (1:14:51).

Gliwicki Półmaraton od lat przyciąga stałych bywalców i mobilizuje do startu wielu mieszkańców miasta, dla których przygotowano specjalne klasyfikacje w każdej konkurencji. Wśród nich była Viola Paul:

- Startowałam w Gliwicach czwarty raz. Trzy razy był półmaraton a dzisiaj dycha. Połówka lepsza, ale w tym miesiącu były już dwa długie biegi, więc trzeba mierzyć siły na zamiary. Za to pobiec musiałam, bo w swoim mieście po prostu trzeba – mówiła na mecie. - Poza tym trasa tutaj jest bardzo fajna, zawsze dużo ludzi kibicuje, spotykam znajomych… Dzisiaj było wybitnie konwersacyjnie, bo biegłam z kolegą i sobie porozmawialiśmy. Organizacja jak zawsze na plus. Sama byłam w biurze zawodów wczoraj i dzisiaj… Myślę, że organizacyjnie to jedna z najlepszych edycji. No i dopisała nam pogoda!

Pełne wyniki: TUTAJ

Niebawem więcej zdjęć.

KM


Maratończycy ze złotem, maratonki ze srebrem 7. Światowych Igrzysk Wojskowych! [WYNIKI]

$
0
0

Złoty i srebrny medal w klasyfikacji drużynowej wywalczyli polscy maratończycy podczas 7. Światowych Wojskowych Igrzysk Sportowych rozgrywanych w chińskim Wuhan. Indywidualnie podium było blisko.

„Widzę szanse w medalach drużynowych, bo naszą mocną jest równy, a przy tym wysoki poziom” - takie niemal prorocze słowa wypowiedział trener Grzegorz Gajdus, tuż przed wylotem naszych maratończyków do Chin.

"Równy, a przy tym wysoki poziom" - polska kadra maratońska na 7. Wojskowe Igrzyska Sportowe

Mężczyźni

Zmagania na królewskim dystansie kończyły lekkoatletyczne zmagania wojskowych Igrzysk. Do pokonania była jedna pętla w okolicach Wschodniego Jeziora, największego z jezior miejskich w Chinach. – Mieliśmy dziś bardzo dobrą pogodę. Trasa była pagórkowata i kręta, jednak bardzo dobrze oznaczona i malownicza – relacjonuje st. szer. Mariusz Giżyński.

Wśród mężczyzn złoty medal zdobył dobrze znany z maratońskich tras Shumi Leche Dechasa, który pokonał dystans w czasie 2:08:28 (maratońska życiówka biegacza to 2:06:43 z Hamburga w 2014 r.). Nad drugim na mecie Tanzańczykiem Alponce Simbu (2:11:16) reprezentant Bahrajnu miał sporą przewagą.

Najwyżej z Polaków uplasował się kpr. Henryk Szost, który uzyskał wynik 2:13:00, co jest jego najlepszym wynikiem w tym sezonie.

Tuż za Szostem uplasował się kpr. Arkadiusz Gardzielewski z wynikiem 2:13:31. To jego trzeci najlepszy wynik w karierze, a zarazem pierwszy ukończony maraton w tym roku. – Biegło się dobrze do samej mety – opisuje na swoim fanpage’u Arkadiusz.

Z pewnością na lepsze czasy liczyli pozostali dwaj reprezentanci, medaliści mistrzostw Polski w maratonie, czyli st. mar. Marcin Chabowski, który był siódmy z wynikiem 2:16:43, oraz st. szer. Mariusz Giżyński, plasujący się na 11. pozycji z rezultatem 2:17:21, ale obaj wydatnie przyczynili się do zdobycia przez naszą drużynę złotego medali w klasyfikacji zespołowej, z łącznym czasem 6:43:14. Drugie miejsce zajęła Korea Północna (6:53:20), a trzecie Francja (6:53:34)

Kobiety

W rywalizacji kobiet złoty medal również wywalczyła reprezentantka Bahrajnu - Eunice Chumba, mająca na koncie m.in. wygraną w półmaratonie w Kopenhadze. Biegaczka uzyskała 2:30:10, nieznacznie wyprzedzając zawodniczkę z Korei Północnej – Sim Park Il (2:30:26).

Najlepszą z Polek została szer. Izabela Paszkiewicz (Trzaskalska - red), która uzyskała 2:31:39. Dało to zawodniczce z Terespola piąte miejsce (również pierwszy oficjalny maraton w tym roku).

– Jest niedosyt. Trener jak zwykle mnie przygotował świetnie, tylko ja, taka „pierdoła”, że poddałam się po 32. kilometrze, gdy rywalki mi odskoczyły. Nie wiem dlaczego tak się stało, ale głowa jeszcze nie pracuje tak jak powinna. Może to przez ostatnie kontuzje. Brak mi jeszcze tej pewności siebie – powiedziała nam Izabela Paszkiewicz.

Tuż za Paszkiewicz uplasowała się mar. Aleksandra Lisowska. Wynikiem 2:31:40 nasza zawodniczka o ponad półtorej minuty (!) poprawiła rekord życiowy (wcześniej 2:33:13).

Koleżankę z reprezentacji przebiła szer. Monika Andrzejczak, która w Wuhan była siódma czasem 2:31:56, o blisko sześć i pół minuty poprawiając najlepszy wynik w karierze (wcześniej 2:38:27). Trzeba jednak zauważyć, że był to dopiero jej drugi maraton w karierze. Pani Monika debiutowała wiosną w Dębnie, zdobywając tytuł wicemistrzyni kraju.

Na jedenastym miejscu w Wuhan uplasowała się st. szer. Olga Kalendarova-Ochal - 2:37:02. To wynik znacznie poniżej oczekiwań tej zawodniczki, która rok temu w Bejrucie została wojskową mistrzynią świata.

W klasyfikacji drużynowej kobiet zwyciężyła Korea Północna z łącznym czasem 7:33:58. Polki sięgnęły po srebro, z 7:35:15. Brąz przypadł w udziale Chinkom 7:50:58.

Wyniki:

Mężczyźni:

Indywidualnie:

1. Shumi Leche Dechasa, BRN - 2:08:28
2. Alphonce Simbu, TAN - 2:11:16
3. John Hakizimana, RWA  - 2:11:19
4. Byamb Tseveenravdan, MGL - 2:12:56
5. Henryk Szost, POL - 2:13:00
6. Arkadiusz Gardzielewski, POL - 2:13:31
7. Marcin Chabowski, POL - 2:16:43
8. Kyle King, USA - 2:16:56
9. Dong Pak Kum, PRK - 2:17:04
10. James Theuri, FRA - 2:17:12
11. Mariusz Giżyński, POL - 2:17:21 

Drużynowo:

1. POLSKA - 6:43:14
2. KOREA PÓŁNOCNA - 6:53:20
3. FRANCJA - 6:53:34
4. KOREA POŁUDNIOWA - 6:58:25
5. STANY ZJEDNOCZONE - 6:59:41

Kobiety:

Indywidualnie: 

1. Eunice Chumba, BHR - 2:30:10 
2. Sim Pak Il, DPRK - 2:30:26
3. Dan Li, CHN - 2:30:33
4. Song Kim Hye, DPRK - 2:30:51
5. Izabela Paszkiewicz, POL - 2:31:39
6. Aleksandra Lisowska, POL - 2:31:40 (rekord życiowy)
7. Monika Andrzejczak, POL - 2:31:56 (rekord życiowy)
8. Ok Kim Hyang, DPRK - 2:31:41
9. Munkhzaya Bayartsogt, MNG - 2:35:47
10. Khishigsaikhan Galbadrakh, MNG - 2:35:47.
11. Olga Kalendarova-Ochal, POL - 2:37:02

Drużynowo:

1. KOREA PÓŁNOCNA - 7:33:58
2. POLSKA - 7:35:15
3. CHINY - 7:50:58
4. MONGOLIA - 7:56:59
5. STANY ZJEDNOCZONE - 8:29:13 

Pełne wyniki: TUTAJ

red.


Polki wicemistrzyniami świata w biegu 24-godzinnym! Andrzej Piotrowski bije REKORD POLSKI, Camille Heron – REKORD ŚWIATA!

$
0
0

Rekordowy przebieg miały Mistrzostwa Świata w Biegu 24-godzinnym IAU, odbywające się w weekend we francuskim Albi. Kapitalnie spisały się reprezentantki Polski, które w rywalizacji drużynowej sięgnęły po srebrny medal. Indywidualnie Patrycja Bereznowska sięgnęła po brąz!

W rywalizacji mężczyzn wyśmienicie wypadł Andrzej „Meloniq” Piotrowski, który wynikiem 267,964 km (nieoficjalnie) pobił REKORD POLSKI w biegu 24-godzinnym (poprzedni rekord należał do Sebastiana Białobrzeskiego z MŚ w Belfaście w 2017 r. - 267,810 km). Andrzej to także aktualny mistrz Polski w tej konkurencji. 

Gwiazdą imprezy została Amerykanka Camille Heron, która odebrała naszej Patrycji Bereznowskiej REKORD ŚWIATA – 270,116 km (dotychczasowy rekord Patrycji - 259,991 km z Belfastu).

Wyniki (nieoficjalne):  

Mężczyźni:

1. Aleksandr Sorokin, LTU, - 278,973 km
2. Tamas BODIS, HUN - 276,222 km
3. Olivier Leblond, FRA - 275,485 km

6. Andrzej Piotrowski, POL – 267,964 km – REKORD POLSKI
15. Rafał Kot, POL - 251,399 km
24. Andrzej Wereszczak, POL - 243,894 km
33. Leszek Małyszek, POL - 236,321 km
44. Krzysztof Braczyk, POL - 227,491 km

Kobiety:

1. Camile Herron, USA - 270,116 km – REKORD ŚWIATA
2. Nele Alder-Bearens, GER - 254,288 km
3. Patrycja Bereznowska, POL - 247,724 km
...
9. Aleksandra Niwińska, POL - 238,379 km
10. Małgorzata Pazda-Pozorska, POL - 235,021 km
18. Aneta Rajda, POL - 223,277 km

Pełne wyniki (nieoficjalne) TUTAJ

Niebawem więcej

red.


Ciężki teren, trudne przeszkody. Nasz Armagedon Active w Sieradzu [ZDJĘCIA]

$
0
0

Nowa miejscówka, już trzecia w tym roku. Po Okręglicy pod Sieradzem i Kamieniu koło Konina, tym razem przedmieście Sieradza – Męka. Nazwa miejscowości całkiem trafna. Organizatorzy z sieradzkiego klubu Rajsport Active przygotowali trasy, które wyjątkowo umęczyły zawodników. Zarówno pod względem terenowym, jak i przeszkodowym.

Zawody OCR Armagedon Active w Męce w sobotę 26 października rozpoczęły się rano od biegów dziecięcych w poszczególnych grupach wiekowych, zwanych Warchlak. Zgodnie z dziczą tradycją, krótszy dystans głównego biegu, na dystansie około 6 km (od 12:30), nazywał się Loszka. Dłuższy, ok. 13-kilometrowy (starty poszczególnych fal od 14:30) – jakby ktoś nie zgadł – Dzik.

Mimo wspomnianych trudności, zaledwie poniżej niż 40 minut potrzebowali na pokonanie trasy najszybsi zawodnicy Loszki. Na końcową sekwencję przeszkód pierwszy z lasu wybiegł utytułowany zawodnik biegów z przeszkodami Wojciech Sobierajski (OCRA Poland). Spokojnie pokonał Schody do Nieba, Chomika i końcową kombinację, zwaną Destiny (ang. „przeznaczenie”). Niezagrożony dobiegł do mety w czasie 38:26, o nieco ponad minutę pokonując Wiktora Wójcika (39:32).

Jako trzeci do Destiny dobiegł Tomasz Prykowski (xRunners), jednak stracił czas na kilku próbach pokonania skomplikowanej równoważni, stanowiącej środkową część kombinacji, i spadł na piąte miejsce. Na podium wskoczył dzięki temu młodszy brat zwycięzcy, Krzysztof Sobierajski (również OCRA Poland), z wynikiem 43:16. Tomka wyprzedził jeszcze Jacek Konewka z Husarii Race Team. Warto dodać, że kolejny z przeszkodowych braci – Bolesław – ukończył Loszkę na 8. miejscu! Jako jedyna z pań, opaskę elity (zawodnicy elity musieli samodzielnie pokonać wszystkie przeszkody) obroniła Natalia Wielechowska z drużyny United Runners (1:18:14).

Wśród zawodników startujących w kategorii open, na podium stanęli: Marek Poważny z Watahy (49:33), Rafał Dudek z Reha-Ort Złotów (52:31) i Grzegorz Dyszkiewicz z Koniuchów OCR (56:18) oraz Anna Zientala z BBL Zduńska Wola (1:02:19), Julita Titz-Koza z Rajsport Active (1:02:39) i Joanna Mańczak z Ms-Fit Studio Gostyń (1:04:22). Drużynowo wygrał Rajsport Active przed Ms-Fit Studio Gostyń i Watahą.

– To mój pierwszy raz na Armagedonie – przyznała zwyciężczyni Natalia Wielechowska – i to jest świetna impreza, bardzo mi się podobało. Była ogromna ilość podbiegów, jeszcze więcej zbiegów, a w międzyczasie przeszkody, i to naprawdę fajne. Najważniejsze, że bieganie i przeszkody były zrównoważone, nie było kombinacji przeszkód jednej po drugiej, natomiast były przeplatane trudnym terenem. Do tego trochę błota było tylko w jednym miejscu, więc w sumie to był suchy bieg. Ale jak ktoś się dobrze czuje tylko na płaskim, to tu będzie miał ciężko. Ja na szczęście bardzo lubię góry i startuję też w biegach górskich na dystansach ultra (ostatnio ukończyła Łemkowynę Ultra Trail na dystansie 70 km – red.). Z przeszkód trudne dla mnie były Schody do Nieba ze względu na szeroki rozstaw, a ja nie jestem zbyt duża. No i miesiąc odpoczynku od treningu przeszkodowego dał się odczuć. A poza tym Destiny pokonałam w drugiej próbie, bo spadłam z równoważni.

– Mi też się trasa bardzo podobała, bo prawie nie było błota, wody i krzaków – podsumował zwycięzca Wojciech Sobierajski. – Teren był wyjątkowo zróżnicowany, cały czas góra-dół, chociaż to niby płaska środkowa Polska. Przeszkody też ciekawe, bardzo trudny Low Rig, Schody do Nieba, no i na koniec słynna Destiny od Ospro.pl. Największy kłopot sprawił mi wspomniany Low Rig. Do niego dobiegłem jako drugi, jednak wyszedłem tam na prowadzenie. Później już tylko powiększałem przewagę.

* * * * *

Na starcie Dzika stoję w drugiej fali open, o 14:45. Zupełnie bez ciśnienia. Po wyszarpanym Glen Coe Skyline całkiem zeszło ze mnie powietrze. Miesiąc roztrenowania i forma spadła gdzieś w głęboką, czarną... dziurę. Szczególnie ta biegowa. Typowo pod OCR w ostatnich miesiącach ćwiczyłem też od przypadku do przypadku, chociaż podczas ostatniego odpoczynku od biegania kilka fajnych treningów udało mi się zrobić, tak żeby całkiem nie zardzewieć. Dziś chcę się dobrze bawić i porządnie zmęczyć na nowych zabawkach.

Jak na październik, jest bardzo ciepło. Od samego początku mnóstwo wyjątkowo stromych hopek i kilka łatwiejszych przeszkód. No może Libra, czyli równoważnia w formie huśtawki, nie jest taka łatwa, bo nigdy nie lubiłem równoważni. Co chwilę wbiegamy na piaszczyste skarpy, by zaraz z nich na łeb, na szyję zbiec. Przewieszona ścianka z drążków, Księżycowe Płyty i Multirig, choć stoją blisko siebie, przedzielone są trudnymi pętlami po skarpach. Ciekawe rozwiązanie, nie pozwalające ani chwili odpocząć.

Końcówka Multiriga po kółkach na przemian z kulkami. Spadam z ostatniego przechwytu, choć nie powinienem – zabrakło bujnięcia. Kilka minut odpoczynku i w drugiej próbie klepię dzwonek, ale zmęczenie się nawarstwia. Długi, pokręcony odcinek po leśnych hopkach, a po nim wysoka ścianka i Strażak, czyli słup ze sznurkami. Oczywiście też przedzielone kilkoma wejściami na skarpy.

Jedyne dziś przejście przez wodę i błoto – zaledwie powyżej kostek – a zaraz po nim Low Rig, czyli nisko zawieszona konstrukcja do przejścia na rękach i nogach. Nigdy tego nie trenowałem, a wcześniej spotkałem tylko raz na Armagedonie w Kamieniu. Oczywiście spadam, przez brak wprawy i techniki tracąc siły na belce. Skurcze w łydkach i 20 karnych burpees. Żeby zbytnio nie odpocząć, za chwilę pętla z workiem z piaskiem pod bardzo stromą górkę. Zgodnie z przewidywaniami, wydolność biegową mam wyjątkowo słabą.

Po kilku, a może kilkunastu kolejnych hopkach z lasu wyłania się coś, co wygląda jak następny multirig. Żeby jednak nie było za prosto, jego przejście (na samych rękach) polega na wkładaniu drewnianych drążków w coś jakby metalowe zawiasy podwieszone na łańcuchach, które bujają się i odskakują przy każdej próbie umieszczenia drążka. Później się dowiem, że ta przeszkoda zwie się Gibony. Trafna nazwa, bo rzeczywiście zawiasy gibią się jak należy. Łapy mi puszczają w połowie przejścia i przytulam 20 krokodylków, podobnie jak większość współzawodników.

Później teren na szczęście robi się nieco łatwiejszy, czasem przeplatany przeszkodami. Spośród nich wyróżnia się Winda do Nieba: lina przewleczona przez wysoko zawieszony, kręcący się bloczek. Ręce na obu żyłach i dynamiczne, jenoczesne przechwyty bez pomocy nóg, aż do dotknięcia węzłów. Puszcza za drugim podejściem.

Po długim biegowym odcinku pośrodku pola wyrasta Wariat – genialny w swojej prostocie wynalazek znany z RMG. Obracająca się rura z wypustkami wystającymi w różne strony, po których należy przejść na samych rękach. I to nie jest zwykły Wariat, lecz Combo-Wariat: prosto z niego przechodzimy po trzech deskach zawieszonych na łańcuchach. Druga część sekwencji nazywa się Tetris – od starej, popularnej gry komputerowej.

Wariata specjalnie nie ćwiczyłem, więc nie mam wypracowanej dobrej techniki. Pozostaje zaufać sile chwytu, wypracowanej przez kilkanaście lat wspinania, chociaż to było w poprzednim życiu. Dochodzę do końca – zbyt wolno i tracąc za dużo siły – i jakoś przechodzę na deski, docierając do końca. Dziki, niezbyt cenzuralny okrzyk zwycięstwa niesie się po lesie.

Żeby nie było za łatwo, za rogiem czyha Anakonda. Kilka równoległych metalowych drągów pod górę i w dół do przewinięcia się wężowymi ruchami na przemian nad i pod nimi. Znów coś dla mnie nowego i ponownie skurcze w łydkach. Potrafi zmęczyć, ale jakoś daję radę.

Jeszcze bardziej męczy długaśna pętla z kłodami. Najwyższy stopień wykończenia zapewnia natomiast następujący zaraz po niej spacer z pieskiem, czyli przeciąganie trylinek po piaszczystej drodze. Też odpowiednio długie. Stąd do mety już tylko dwa kilometry, lecz znaczną część tej odległości pokonujemy... obciążeni oponami.

Końcówka w miasteczku zawodów rozpoczyna się od klasycznej Porodówki pod oponami i Komandosa, czyli wysokiej ściany z linami. Parę górek i znów równoważnia, tym razem trzęsąca się jak galareta. Celowo w ten sposób zbudowana. Zaraz za nią Schody do Nieba, autorska przeszkoda Darka z Rajsportu. Wysoka, drewniana konstrukcja w kształcie litery A, z deskami w dalekich odstępach, po których trzeba wejść i zejść na samych rękach od wewnętrznej strony. Obowiązkowa tylko dla elity, ale przechodzę ją dla sportu.

Wypompowanie łap daje o sobie znać na Chomiku. By wciągnąć ciężarek (symboliczny – dostatecznym obciążeniem jest waga własnego ciała), trzeba by obrócić bęben chyba dwukrotnie, robiąc praktycznie kilkanaście podciągnięć z dynamicznymi przechwytami. Na świeżo pewnie dałbym radę, ale nie teraz. Dociągam obciążnik do połowy wysokości. Ilość karniaków jest proporcjonalna do wysiłku: trzydzieści.

Na Destiny ustawia się spora kolejka, a do trzygodzinnego limitu zostało mi raptem 20 minut. Połowę z tego zajmuje czekanie. Nie ma czasu na zabawę, co najwyżej po jednej próbie na każdą część. Pierwszy małpi gaj z bujanymi elementami i siatką przechodzę, lecz nie sięgam nogami do huśtawki. Myślałem, że dotrę przynajmniej do równoważni. Brakuje chyba po prostu kondycji. Znowu 30 krokodylków.

Pięć minut do limitu, końcowa część Destiny, a ja padam ze zmęczenia. Dwadzieścia burpees bez walki, czy podjąć próbę? W Kamieniu się udało. Teraz też się przymierzam. Długi poziomy drąg i dwa bujane kółka jeszcze puszczają, po linie wchodzę, lecz na ramie łapa się rozgina. Trzy minuty, brak czasu na odpoczynek i kolejną próbę, 20 karniaków i minutę przed limitem wtaczam się na metę. Jak na totalne bezformie biegowe i przeszkodowe, może być. Przynajmniej była zabawa.

* * * * *

Żadna z kobiet startujących w elicie Dzika nie obroniła opaski, natomiast wśród mężczyzn na podium stanęli: Konrad Farkowski z Koniuchów OCR (1:20:38), Artur Kozłowski z Husarii Race Team (1:21:16) i Paweł Jaciów z Watahy (1:25:17). W kategorii open najszybsi byli trzej zawodnicy z drużyny Dzikie Borsuki: Marcin Laskowski (1:33:08), Jacek Małecki (1:35:31) i Marcin Dawicki (1:40:32) oraz trzy panie z Dzik Komando: Agata Tamborska (1:46:06), Edyta Bartela (2:08:25) i Dorota Grzelińska (2:17:47). Drużynowo zwyciężyła Wataha przed Dzik Komando i Wieluń Biega.

Pełne wyniki obu biegów we wszystkich kategoriach można zobaczyć TUTAJ.

– Trasa była wymagająca, dużo podbiegów i ciężki teren – opowiadał trzeci na mecie Paweł Jaciów. – Do tego trudne przeszkody techniczne, ale doskonale i równomiernie rozmieszczone na trasie. Kilka odcinków z obciążeniem też mogło zmęczyć. Teren jednak był dla mnie zdecydowanie trudniejszy od przeszkód, bo na co dzień nie biegam po górach. Trzecie miejsce było miłą niespodzianką, szczególnie, że dowiedziałem się o nim tuż przed dekoracją, bo elita była podzielona na dwie fale i wystartowałem w tej drugiej.

Kolejna edycja Armagedonu Active odbędzie się z okazji Walentynek i będzie można w niej pobiec parami. Główny organizator Michał Piotrowicz z Rajsportu na przyszły rok zapowiedział dalszy rozwój swojego biegu w kierunku sportowym: nowe, trudniejsze przeszkody, szczególnie na dystansie Dzik.

Kamil Weinberg

Fot. KW, Martyna Błasiak


Viewing all 13095 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>