Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

Bardzo szybki WSER z rekordem Jima Walmslaya!

$
0
0

Już 46. edycja Western States Endurace 100 Miles Run okazała się wyjątkowo szybka i to nie tylko dla zwycięzcy.

Jim Walmsley bez problemu obronił tytuł sprzed roku, sięgając po zwycięstwo z najlepszym czasem w historii imprezy - 14:09:28. Amerykanin poprawił własny rekord trasy sprzed roku (14:30:04).

Walmsley przyjął na ten rok spokojną strategię biegu. Biegł w swoim tempie, wyczekując na odpowiedni moment do ataku. Ten nadszedł około 23. kilometra. Potem Amerykanin już tylko powiększał przewagę nad rywalami ale za jego plecami również rozgrywał się szybki bieg. W efekcie cała pierwsza dziesiątka ukończyła zmagania przed upływem 16 godzin, a wszyscy zawodnicy na podium potrzebowali mniej niż 15 godzin na dotarcie do mety. Taka sytuacja miała miejsce po raz pierwszy w historii WSER!

Do tej pory wyniki poniżej 15 godzin zdarzały się pojedynczym zawodnikom i to raz na kilka lat. Pierwszym biegaczem, który tego dokonał, był Jim King w 1984r. - 14:54:00. Na kolejny taki wynik trzeba było czekać aż do 2012 r, gdy Tom Olson nabiegał 14:46:44.

Z kolei Rob Krar złamał 15 godzin dwukrotnie. Pierwszy raz w 2014r ., przekraczając linię mety z czasem 14:53:22. Rok później jeszcze przyspieszył i wstęgę przecinał z rezultatem 14:48:59. Miał wtedy 38 lat i pozostaje najstarszym zawodnikiem z takim rezultatem.

Nowy rozdział w historii WSER za plecami Walmsleya napisali: na drugim miejscu Jared Hazen -14:26:46 i na trzeciej pozycji Tom Evans - 14:59:44.

Rywalizacja pań również stała na wysokim poziomie, niemniej rekord imprezy zapuszcza brodę. Nadal należy do Ellie Greenwood, która w 2012 r. nabiegała wynik 16:47:19. Tegoroczna zwyciężczyni Clare Gallagher zrobiła za to drugi wynik w historii biegu - 17:23:24.

Na drugim miejscu z wynikiem 17:34:29 uplasowała się Brittany Peterson. Podium dopełniła Kaci Lickteig - 17:55:55, która w 2016 r. była tu zwyciężczynią.

Obrończyni tytułu Courtney Dauwalter zeszła z trasy z powodu kontuzji.

IB

fot. WSER



Marathon du Mont-Blanc to nie tylko GTS [WYNIKI POLAKÓW]

$
0
0

Wszyscy jesteśmy wciąż pod wrażeniem kapitalnego pościgu Bartłomieja Przedwojewskiego zakończonego wdarciem się na podium i trzecim miejscem w Marathonie Mont-Blanc, drugiej odslonie cyklu Golden Trail World Series.

26 miejsce w tym biegu zajął debiutujący w prestiżowej rywalizacji Krzysztof Bodurka.

Ale Marathon du Mont-Blanc to nie tylko elita i „liga mistrzów w biegach górskich”. To także bardzo popularny od lat bieg otwarty, wieńczący festiwal biegów u stóp najwyższej góry Europy.

O wydarzeniach piątku i soboty, przede wszystkim zwycięstwie Xaviera Thévenarda na dystansie 90 km oraz 13 pozycji Marcina Rzeszótki w Kilometre Vertical już pisaliśmy.

Xavier Thévenard znów królem pod Mont-Blanc! Marcin Rzeszótko wysoko w KM Verticalu [WYNIKI POLAKÓW]

Bieg główny festiwalu, niedzielny maraton na 42 km, ukończyło 2034 zawodników, w tym 8 Polaków. Startowali na deptaku w centrum Chamonix, w miejscu gdzie zaczynają się niektóre, a kończą wszystkie biegi słynnego UTMB.

Poza Przedwojewskim i Bodurką, najlepiej spisał się Grzegorz Wołczko, który finiszował na Planpraz na 136 pozycji w czasie 5:38:58.

Po raz drugi w ten weekend w Chamonix pobiegł Adam Buczyński. W piątek zajął wysokie, 65 miejsce w wertikalu, w niedzielę przebiegł maraton.

Limit czasu na pokonanie maratonu wynosił 9 godzin i 30 minut.

42K DU MONT-BLANC – miejsca i wyniki Polaków

Mężczyźni (1677 zaw.):

  • 3. Bartłomiej Przedwojewski - 3:56:15
  • 25. Krzysztof Bodurka - 4:20:47
  • 109. Grzegorz Wołczko - 5:38:58
  • 281. Adam Buczyński - 6:25:02
  • 936. Cezary Dąbrowski - 7:54:38
  • 993. Maciej Zgadzaj - 7:59:27
  • 1280. Przemek Kacikowski - 8:36:02

Kobiety (362 zaw.):

  • 357. Izabela Piątek - 9:36:55

Piotr Falkowski

zdj. facebook Marathon du Mont-Blanc


 

5. Festiwal Biegu Rzeźnika – ultra debiut Run Addicts

$
0
0

Zapisy i pomysł – jak to się stało?!

Zacznijmy od początku. Sami zastanawiamy się jak zrodziła się w naszych mózgownicach idea startu w tym kultowym biegu… Mamy wielu znajomych biegaczy – ultrasów, którzy przebiegli dystanse dotąd dla nas nieosiągalne, nawet w głowach. Po przebytej przez Pawła kontuzji zerwania achillesa, rehabilitacji i powrotu do biegania pomysł uczestnictwa w tak trudnym biegu był raczej z tych szalonych i nierealnych.

Gdy wspólne treningi zaczęły nam wychodzić, z nogą Pawła było już dobrze, a dodatkowo Łukasz na jesieni, start w start poprawiał swoje życiówki na każdym dystansie, postanowiliśmy spróbować szczęścia i targnęliśmy się na zapisy do 5. Festiwalu Biegu Rzeźnika w odległych o 8 godzin jazdy autem Bieszczadach. No właśnie… zapisy! Kto jeszcze nie wie, to zapisy to nie wszystko by wziąć udział w biegu. W głównym biegu, czyli Biegu Rzeźnika – obowiązkowo rozgrywanego parami, obowiązuje losowanie! Rok w rok chętnych nie maleje a wręcz przybywa. Słowo się rzekło zapisaliśmy się i.... ?

Nadszedł dzień a w zasadzie wieczór losowania. Na fanpage’u organizator podał zasady losowania i algorytm, który decydować miał o przyznawaniu bądź nie, miejsc na liście startowej. Każdy kto choć raz przebiegł jakieś ultra miał większe szanse bycia wylosowanym. Pomagała też historia startów w samym Biegu Rzeźnika. My nie mieliśmy ani tego ani tamtego. Mieliśmy całe dwa losy czyli po losie na głowę za sam zapis na listę startową…

Wariatów na świecie jak wiecie nie brakuje. Po podaniu listy z punktami i podstawieniu pod algorytm losujący, jeden z obserwujących i komentujących jeszcze przed samymi organizatorami ogłosił swoją listę szczęśliwców, którzy wg jego obliczeń powinni zostać wylosowani. Znaleźliśmy się na tej liście ku naszemu ogromnemu zdziwieniu. Jak się okazało później, po około dwóch godzinach od losowania – ukazała się oficjalna lista i również na niej znaleźliśmy nasze nazwiska a obok klub runaddicts! Wtedy właśnie na dobre rozpoczęło się wielkie przygotowanie by zmierzyć się z legendarną już trasą czerwonym bieszczadzkim szlakiem. Łukasz na Boże Narodzenie otrzymał wydaną w 2018 roku książkę o Biegu Rzeźnika. Aby złapać klimat i wiedzieć co nas czeka z wypiekami na twarzy obaj pochłonęliśmy tę pozycję w kilka wieczorów. Z opisu domyślaliśmy się co może nas czekać jednak rzeczywistość okazała się być bardzo zaskakująca!

Plan treningowy - treningi… pod? No właśnie?!

Mieliśmy nie lada zagwozdkę jak ułożyć nasz plan treningowy na zimę i wiosnę aby… pogodzić 80 kilometrowe ultra po górach z szybkim bieganiem 5 i 10 kilometrowych biegów po płaskim, kujawsko-pomorskim terenie. Z pomocą przybył nam nasz dobry znajomy biegacz i trener Sebastian Chmielarz. Nasze treningi rozpoczęliśmy od mozolnego budowania bazy tlenowej, następnie włączaliśmy dłuższe jednostki treningowe (biegi po 15, 18, 20 kilometrów) niejednokrotnie przeplatane różnymi tempami podczas jednej jednostki oraz wieloma szybkościowymi akcentami. W ramach dłuższego biegu, dedykowanemu ultra, w kwietniu zrobiliśmy sobie treningowy maraton. Były przerwy, symulacje przepaków i ładowania kalorii na punktach żywieniowych – wizyty u Łukasza rodziców i teściów po drodze naszej trasy.

Pod koniec etapu przygotowań (i obiecujących startach wiosennych) dorzuciliśmy ważne jak dla ultra i gór podbiegi. Dziś wiemy, że było ich zdecydowanie za mało. Nie ze względu na ich brak w planie, a brak realizacji z przynajmniej dwóch przyczyn. Kontuzji Łukasza (na 2 miesiące przed Rzeźnikiem dał o sobie znać ból biodra – zapalenie kaletki stawu biodrowego) gdy wydawało się, że z biodrem jest już w miarę w porządku zaatakowała łydka… Podczas gdy Łukasz wraz z pomocą naszego nieocenionego partnera @medycynadlasportu.pl ratował nasz wspólny start w Rzeźniku, Paweł zmagał się z czasem i pomagał przy remoncie mieszkania, by po ponad 4 miesiącach pomieszkiwania u rodziców, mógł z rodziną wrócić do swojego mieszkania. I tak właśnie, w zasadzie bez jakościowych treningów spędziliśmy ostatnie półtora miesiąca przed najważniejszą dla nas imprezą biegową tego roku…

Checklista – przepaki, logistyka – załatwianie noclegu i tak daleeeeej

Początkowo, nie mieliśmy pojęcia co może, a co niekoniecznie przydać się nam na biegu. Czym i jak często odżywiać organizm aby bieg ten przebiec w jak największym komforcie fizycznym i psychicznym? W naszych głowach rodziło się jeszcze więcej niewiadomych. Po przeczytaniu książki o biegu i kilku relacji z internetu innych biegaczy wiedzieliśmy już dużo więcej! Na tej bazie powstała nasza checklista, którą punkt po punkcie analizowaliśmy i dopisywaliśmy do niej kolejne pozycje, by w dzień biegu zgromadzić wszystko i rozdzielić to na przepaki i rzeczy, które były z nami non stop podczas biegu. Nasza checklista na Bieg Rzeźnika dostępna jest poniżej:

Nasza checklista i jej skrupulatne sprawdzenie przed biegiem uratowało nas dosłownie i pozwoliło zmierzyć się z trudną trasą Biegu Rzeźnika! Jak tylko dowiedzieliśmy się, że jesteśmy zapisani a nasza wpłata zaksięgowała się na koncie organizatora zaczęliśmy szukać noclegu. Okazało się, że Cisna to malutka miejscowość i o nocleg nie będzie tak łatwo. Finał poszukiwań na szczęście okazał się być dla nas szczęśliwy – znaleźliśmy nocleg, który zlokalizowany był zaledwie 200 metrów od centrum i 300 m od biegowego miasteczka, tradycyjnie zlokalizowanego na terenie Orlika w Cisnej. Nocowaliśmy pod adresem Cisna 55 (Ostoja Cisna) – z czystym sercem polecamy to miejsce – właściciele mili, nie brakowało nam niczego, no może czajnika w pokoju bo Paweł lubi kawę, w zasadzie dużo kawy. Ustaliliśmy, że wyjeżdżamy w środę w nocy z Bydgoszczy by mieć całe środowe popołudnie i całą noc na porządne wyspanie się i dodatkowo cały czwartek na regenerację przed nocnym startem. Jak wymyśliliśmy tak zrobiliśmy! Czas zleciał jak z bicza strzelił i bum! Pojechali!

W drodze – po wszamanym śniadanku i wypitej kawce humory dopisują.

Sprzęt – czyli czego tak naprawdę potrzebuje ultras w górach?

Przygotowania do ostatecznego wyboru odzieży na start – nie obyło się bez długich narad i dyskusji – co i jak z czym i dlaczego?

Zacznijmy od najważniejszego – obuwie! Mieliśmy okrooooopny dylemat, które buty ubrać na start a które zdeponować w przepakowych workach. Postanowiliśmy, że mimo dużej ilości błota i płynnej gliny na trasie startujemy w Salomonach S/LAB ULTRA 2, które na dwa miesiące przed startem do testowania podesłał nam Salomon. Każdy z nas dodatkowo miał po 2 pary butów jako obuwie rezerwowe zapakowane w worki na przepakach. Zestaw Łukasza to: przepak Cisna: buty Kalenji Kiprun Trail MT, przepak Smerek: Salomon Sense Ride GTX Invisible Fit. Zestaw Pawła to: przepak Cisna: Salomon Speedcross 4 Gtx Race , przepak Smerek: Kalenji Kiprun Trail XT6. Skoro jest taka możliwość to czemu z niej nie skorzystać, prawda? Plecak – i kolejna zagwozdka. Rozważaliśmy dwie opcje. Podobnie jak z butami, w grę wchodził plecak testowany przez nas dla bydgoskiego Decathlonu – model Kalenji 10L oraz przesłany na dwa tygodnie przed Biegiem Rzeźnika od Salomona – model S/LAB SENSE ULTRA 8 SET. Oba wzięliśmy oczywiście do Cisnej. Pogoda zdecydowała za nas.

Pakiety odebrane – przygoda z Biegiem Rzeźnika rozpoczęta!

Chcieliśmy wykorzystać możliwość posiadania dodatkowej opcji nawodnienia w postaci bukłaka na plecach, poza softflaskami dostępnymi w kieszonkach i zdecydowaliśmy się na plecak Kalenji. Oba plecaki miały możliwość zamocowania do nich kijków NW. No właśnie, kije… My w tym roku nie używaliśmy kijków bo nigdy z nimi nie biegaliśmy. Wiemy z obserwacji, że wielu ich na trasie używała. Mamy zamiar popróbować jak będzie się z nimi nam wbiegało i zbiegało z naszego Myślęcińskiego stoku, a nóż widelec za rok czy dwa z nimi pobiegniemy? Ważny jest też dobór odpowiedniej, wygodnej koszulki – szczególnie mężczyźni na tak długiej trasie i zmiennych warunkach z racji braku stanika narażeni są na obtarcia – my korzystaliśmy z podesłanej wraz z plecakiem ultra lekkiej koszulki S/LAB SENSE TEE M, która waży zaledwie 40 gramów! Była niesamowita, wytrzymała całą trasę, idealnie odprowadzając nadmiar wilgoci – nawet podczas opadów deszczu, który towarzyszył nam na trasie czuliśmy że nadal jest lekka i szybko wysycha! Pamiętajcie też o odpowiednim okryciu głowy! Przy prażącym słońcu, będąc na dużym zmęczeniu znacznie łatwiej o udary, to bardzo ważny punkt wyposażenia, nie lekceważcie czapki/ buffki lub innej chusty, która odpowiednio zadba o zacienienie głowy. Łukasz biegł bez czapki i buffki, Paweł wykorzystał zakupioną w Decathlonie białą czapeczkę CZAPKA Z DASZKIEM KALENJI.

Sam ubiór to jednak nie wszystko. Takie długie ultra to też opracowana i sprawdzona wcześniej strategia żywieniowa. Biegnąc treningowo maraton w trakcie biegu testowaliśmy to jak będziemy się na trasie żywić. Zabraliśmy ze sobą wtedy energetyczne musy z Decathlonu – Aptonia oraz jedzone przez nas różne batony. Podstawę nawodnienia stanowiła woda. Decathlon jest dobrze zaopatrzony i śmiało wybierzecie sobie energetyczne specjały, które pozwolą Wam przetrwać pewnie każdy podobny bieg. Naszą podstawę żywieniową (na trasie zjedliśmy każdy z nas ponad 10 takich musów) stanowiły wielosmakowe musy APTONIA, dodatkowo mieliśmy w przepakach i w plecakach w różnej konfiguracji następujące produkty: Batony, elektrolity, magnez i potas w żelu, oraz galaretki i batony takie i takie.

 


Trasa – czyli bieg czerwonym szlakiem z Komańczy do Cisnej

Trasa podstawowa Biegu Rzeźnika wiedzie z Komańczy do Cisnej. Początkowo około 8 km “drogą utwardzoną” do Duszatyn (ok. 480 m n.p.m.), a dalej czerwonym szlakiem: Chryszczata (997 m n.p.m.) – Przełęcz Żebrak (816 m n.p.m.) – Wołosań (1071 m n.p.m.) – miejscowość Cisna (ok. 550 m n.p.m.) – Małe Jasło (1102 m n.p.m.) – Jasło (1153 m n.p.m.) – Okrąglik (1101 m n.p.m.) – Fereczata (1102 m n.p.m.). Dalej “drogą Mirka” i przez szczyty: Paportna, Rabia Skała, Okrąglik, Przełęcz nad Roztokami, Rosocha, Hyrlata, Worwosoka i dalej czerwonym szlakiem do Cisnej.

Gdzie ta meta Panie?!

A my skupiamy się na trasie.

1 etap – Komańcza – Cisna

Na start, z Cisnej do Komańczy jak wiecie wiozą nas autobusy – 30 pełnych biegaczy autokarów, startuje jeden za drugim z Cisnej o 1:45, równo. Kto nie zdąży, na start musi dojechać we własnym zakresie! Początek biegu to całkiem żwawe tempo. Zaczęliśmy zachowawczo, celowo utrzymując tempo oscylujące w granicach 5.15-5.30 aby nie zajeżdżać na dzień dobry nóg, które musiały jeszcze wiele tego dnia wytrzymać. Mieliśmy też założenie, że nie hamujemy na zbiegach i gdzie było w dół to puszczaliśmy nogi by kraść cenne sekundy. Zabawa i pierwsze chwile zwątpienia zaczęły się około 20 kilometra. Wtedy, na początku delikatnie lecz zaczęło boleć Łukasza biodro a Pawła dopadły pierwsze oznaki zmęczenia mięśni czworogłowych.

Pierwszy kryzys przyszedł w okolicach 25-26 kilometra. Na dobre rozpoczęło się mozolne wspinanie. Nogi bolałby co raz mocniej a metry zdawały się nie mijać w ogóle. Co spojrzeliśmy na zegarki tam ciągle ten sam kilometr, ciągnący się w nieskończoność. Gdy zaczęliśmy zbiegać w stronę Cisnej, na zegarku wybił 29-30 kilometr, wtedy zachowując siły na zmianę biegnąc i idąc dobiegliśmy wreszcie na Orlika gdzie znajdował się pierwszy oficjalny punkt odżywczy wraz z przepakiem. Spędziliśmy na nim około 15 minut, pijąc colę i jedząc owoce, pieczone ziemniaki, ciastka oraz uzupełniając zapasy do plecaka oraz przede wszystkim wodę. Zostawiliśmy też w przepakowym worku swoje czołówki, które i tak już by nam się nie przydały w kolejnej części zmagań. Paweł przed wyruszeniem w kolejny etap trasy delikatnie posmarował czwórki maścią rozgrzewająco-przeciwbólową i wyruszyliśmy na podbój Smereka.

Etap 2 – Cisna – Smerek

Robiąc założenia taktyczne do całego biegu, zakładaliśmy, że na postojach spędzamy maximum 10 minut. Były to jednak założenia czysto teoretyczne dwóch amatorów debiutantów. Rzeczywistość okazała się być jednak trochę bardziej skomplikowana. Pomijając zmęczenie i ogromną ochotę na rozłożenie się plackiem niczym naleśnik na patelni, czas zjadała cała logistyka. Nakarmić, napoić, uzupełnić zapasy wody, uzupełnić zapasy jedzenia, zająć się bolącymi miejscami. Odpadło nam i tak zmienianie odzieży i obuwia. Uznaliśmy, że to co mamy na sobie spełnia swoje zadanie w 100% i nie ma co kombinować. Minuty mijały, a kolejne pary wybiegały, inne przybiegały. Tutaj zdecydowanie trzeba wziąć pod uwagę organizację ekipy wspomagającej na przyszłość. Taka ekipa / osoba znacznie usprawnia pobyt na przepakach. Koniec końców zebraliśmy się do przysłowiowej kupy i ruszyliśmy na szlak, szlak jakże inny od tego z pierwszych 32 km…

Trzeba przyznać, że ten pierwszy etap pod względem podłoża był piękny! Ponad 10 km drogi utwardzonej, na szlaku względnie sucho i stabilnie, brak deszczu, idealna temperatura. Wszystko zmieniło się już na pierwszych metrach etapu do Smereka. Wcześniejsze opady deszczu na tej części trasy sprawiły, że zbocza dosłownie płynęły błotem, gliną i wodą. Na marginesie, przelotne ulewy na tych terenach pojawiały się od wielu dni niemal codziennie, a ponieważ podłoże jest głównie gliniaste to sami wiecie, że woda jak w gąbkę to się nie wchłania – raczej spływa jak po wysmarowanym wazeliną ciele. Dosłownie pierwsze 100 m po wybiegnięciu z przepaku to zapoznanie się z konsystencją błociska i dalej już mogło być tylko ciekawiej. Od razu wspinaczka po błotnistej rzece. Próbowaliśmy poboczem, między krzakami, później środkiem, wpadaliśmy w koleiny, a błotko próbowało ukraść nam nasze buty, zasysając je niczym odkurzacz przed ograniczeniem mocy.

Blisko kilometrowe podejście dało nam nieźle w kość. Wydawało się, że nigdy się nie skończy. Kiedy pojawiała się nadzieja na wypłaszczenie, za zakrętem zaskakiwała nas kolejna „ściana” do pokonania. Cyferki na zegarku prawie się nie zmieniały, a my brodziliśmy w bagienku myśląc już tylko o tym, aby dotrwać do mety. Wydaje nam się, że osoby poruszające się z kijkami, rzeczywiście mogły utrzymać lepsze tempo na podejściach. Jednak trochę osób nas dochodziło i wymijało. Za to na zbiegach to my lecieliśmy do przodu, wyprzedzając kolejne osoby. Tak było już do samej mety. Mimo błotnego lodowiska, próbowaliśmy lecieć mocno. Bardziej niż błoto spowalniały nas bóle mięśni. U Łukasza nasilał się ból okolic biodra, mięśni pośladkowych i promieniowanie aż do stopy, a Pawła zaczynały dopadać kurcze mięśni czworogłowych. Ostatnie kilometry tego odcinka były jednymi z trudniejszych dla nas psychicznie. W większości szliśmy i mieliśmy dość. Postój w Smereku wiele zmienił. Całe szczęście!

Etap 3 – Smerek – Roztoki Górne

W Smereku tośmy trochę zamarudzili można rzec. Blisko 30 minut postoju, 3 miski zimnej wody na głowę, woda, cola, ziemniaki, owoce, bułka z dżemem i toaleta. Nogi i biodro wysmarowane maścią rozgrzewającą, przeciwbólową jak kremem do opalania z filtrem 50. Normalnie, z białą warstwą na skórze ruszaliśmy dalej. Lepiej czuć ogień na skórze niż ból mięśni, prawda? Na wylocie z punktu trafiliśmy prawie na kontrolę paszportową. Organizatorzy sprawdzili stan posiadania obowiązkowego wyposażenia, a więc naładowanego telefonu i folii NRC. Wielkie brawa za takie akcje. Po to jest regulamin, aby go weryfikować – o bezpieczeństwie biegaczy już nie wspominając.

Początek tego etapu to oczywiście wspinaczka po błocie, ale po tym blisko pół godzinnym odpoczynku było naprawdę dobrze w głowach. Humory bardzo dopisywały, nogi podawały bez narzekania i nawet słonko się do nas uśmiechało. Dla oddania tych podejść napiszemy, że 1 km potrafiliśmy pokonywać przez 25 minut. Tempo zawrotne jak na biegaczy co nie? Później był deszcz, była burza i dużo chmur. Niestety zabrało nam to wiele widoków na Bieszczady. Większość trasy to i tak lasy, a kiedy pojawiał się odkryty teren to widzieliśmy mleczko. Na szczęście nie zawsze. Poniżej fragment filmu z odcinka biegnącego pograniczem polsko – słowackim.

Na tym etapie nasze mózgi pracowały już trochę wolniej i błędnie odczytaliśmy z mapki moment, w którym powinien pojawić się punkt odżywczy w Roztokach. Zawiedzeni jego brakiem, rozkminialiśmy czy organizatorzy go przenieśli dalej, czy może zrezygnowali z niego bo była niezła ulewa HAHAHAHAHA. Pocieszając się faktem, że odległość do mety się nie zmienia i pozostaje poniżej 15 km biegliśmy dalej i w końcu zorientowaliśmy się, że to nasze błędne odczyty i punkt odżywczy za chwilę się pojawi. Wydawało się, że byliśmy już w domu. Właśnie… wydawało.


Etap 4 – Roztoki Górne – META

Bufet w Roztokach był świetnie przygotowany – tak jak i na wszystkich innych punktach. Osoby pracujące przy nich wykonywały rewelacyjną pracę. Uwijały się jak mogły, aby wszystkim ułatwić pobyt i przyspieszyć ponowny powrót na szlak. My ponownie wysmarowaliśmy się maścią, popiliśmy, pojedliśmy i z wielką ulgą ruszyliśmy na te ostatnie 14 km z hakiem. Jeszcze nie bezpośrednio na metę, bo po drodze czekał nas ostatni mały checkpoint z wodą i przekąskami w Lisznej (jakieś 6 km przed metą).

Mimo iż ból był tak duży, że Łukasz mógł biec tylko z wciśniętymi palcami między kości biodrowe (i tak przez kolejne 2,5 h), a Pawła „czwórki” żyły swoim życiem – wiedzieliśmy, że ten bieg ukończymy. Nie wiedzieliśmy jednak, że potrwa to jeszcze tak długo i będzie tak ciężko. Wielokrotnie czytaliśmy relacje osób biegających tu wcześniej, że ostatnie 10 km to nie jest jeszcze „domek z gąskami” z którymi możemy zacząć się już witać, ale doświadczyć tego na własnej skórze, to zupełnie co innego. Tak jak wcześniej podejścia potrafiły się ciągnąć w nieskończoność, tak te ciągnęły się w dwie nieskończoności i były zdecydowanie bardziej strome niż tamte wcześniej. Zbiegi na pewno miały więcej błota, a bramę z metą ktoś ciągle przestawiał dalej. Powtarzał się też schemat z wyprzedzaniem na zbiegach. Im więcej było błota, tym więcej osób mijaliśmy – chociaż wyprzedzanie nie było łatwe. Utrzymać przyczepność, nie potknąć się o kijki i w nikogo nie wpaść wymagało sporego skupienia, a o to nie było wtedy już tak łatwo jak wcześniej.

Po lekkim doładowaniu się energetykiem w Lisznej (nigdy tego nie pijemy, ale w takim momencie masz ochotę na wszystko – a to wtedy pomogło!) ponownie humory wróciły – w końcu do mety już tuż tuż. I te tuż tuż trwało jeszcze jakieś 149 rzuconych „ja pierdolę” bądź innych podobnych niecenzuralnych synonimów. Przewińmy jednak wyścig do przodu i oto jesteśmy na mecie. Słychać dzwonki, krzyki kibiców, wyprzedzamy ostatnich zawodników przed nami, ostatnie poślizgi na błotku i wpadamy szczęśliwi na metę po 14 h i 29 min morderczego biegu.

5. Festiwal Biegu Rzeźnika – ogólne wrażenia i podsumowanie

Ten wyjazd do Cisnej był dla nas wielkim wydarzeniem, nie tylko sportowym. W naszych głowach siedział już od końcówki ubiegłego roku, wywołując dreszczyk emocji i niepewność, czy jesteśmy w stanie pokonać ten dystans. Dużo biegania na treningach i kontuzje to okres pełen sportowego napięcia. Tam w Bieszczadach był już spokój. Zrobiliśmy wszystko co mogliśmy, tam mieliśmy już tylko zbierać plony i cieszyć się biegowym świętem. Tak też było. Małe miasteczko na skraju Polski tętniło życiem lepiej niż Bydgoszcz w sobotni wieczór. Mnóstwo pozytywnych osób, ludzi kochających to co robią i cieszących się życiem.

Po kolejnych biegach zamieniało się trochę w festiwal chodzących pokracznie ludzi, ale to też było piękne. Każdy spoglądał na siebie z uśmiechem i zrozumieniem. Na twarzy było widać dumę i szacunek dla innych, bo to co nas ten bieg nauczył to to, że każdy kto taki bieg ukończy zasługuje na ogromy szacunek. Trzeba w to włożyć ogromną pracę i być mega odpornym psychicznie.

Wielkie ukłony dla organizatora i prekursora biegu, pana Mirka Bienieckiego, z którym mieliśmy okazję chwilę porozmawiać i cyknąć wspólną fotkę.

Te kilka chwil pozwoliło potwierdzić książkowe opisy – mega pozytywny pasjonat i super człowiek. Świetna organizacja Festiwalu! My od siebie mielibyśmy tylko jedną uwagę. Zaplanowane koncerty powinny odbywać się przed dekoracjami – tak jak się odbyło po wszystkim to nie było komu się bawić – było pustawo. Słabe było to pakowanie miasteczka już od soboty, jak Festiwal trwał do niedzieli. To tyle tego gorszego.

Czy wrócimy?

Kiedy kończyliśmy bieg to stwierdziliśmy, że jest to nasz debiut w ultra i zarazem zakończenie kariery. Że to nie dla nas, że do 40 km to jeszcze po górkach można porobić, ale nie takie rzeczy. Mijały jednak godziny i kiedy rano na następny dzień wstaliśmy już wiedzieliśmy, że tak to się chyba nie skończy. Dziś, ku rozpaczy bliskich, którzy są tym biegiem chyba bardziej zmęczeni niż my. Musimy stwierdzić, że pewnie do Cisnej jeszcze wpadniemy.

PS – Odzież opisana w niniejszej relacji została nam wysłana do testów przez Decathlon Bydgoszcz (buty i plecak Kalenji) oraz od Salomona (plecak z wyposażeniem oraz buty opisane w relacji). W ramach współpracy nie zostaliśmy zobowiązani do reklamy, dlatego wpis ten jest jedynie rzetelną informacją o naszym wyposażeniu na ten wyjątkowy bieg. 

Łukasz i Paweł – runaddicts, 2019


 

Szturm Śląski – czas na przybliżenie trasy! Start już 7 lipca! [REJESTRACJA]

$
0
0

Już 7 lipca zmierzycie się z ponad 2000 schodów! A to nie wszystko! - informują organizatorzy. Obiecują, że mocno zaskoczą uczestników imprezy!

Szturmem na Stadion Śląski! Jedyny taki bieg w Polsce!

- Na pewno zastanawiacie się jakie przeszkody będą czekały na trasie? 5 km i 20 przeszkód a w tym:

  • Ścianki
  • Liny
  • Zasieki
  • Multirigi!
  • Pętle z obciążeniem
  • Przeszkodą wodna

I wiele innych przeszkód na trasie!

- Bieg będzie się różnił od innych tego typu przede wszystkim możliwością przebiegnięcia przez trybuny stadionu, każdą kondygnację. Zawodnicy poznają Kocioł Czarownic od wewnątrz. Trasa będzie przebiegała wielopoziomowo, co da możliwość podziwiania tego niesamowitego obiektu również z najwyższych jego punktów.

- Wykorzystamy też przestrzeń wokół budynku i dużą liczbę schodów – zapowiada organizator. - I najważniejsze: mamy możliwość finiszu na najszybszej bieżni lekkoatletycznej świata. Tu każdy poczuje się zwycięzcą na mecie! - obiecuje gospodarz.

Na uczestników czekają też medale i pamiątkowe koszulki:

Już tylko kilka dni pozostało do Szturmu na Stadion Śląski – można się jeszcze zgłaszać na start – TUTAJ.

Polecamy i zachęcamy!

Bieg z Przeszkodami na Stadionie Śląskim, czyli Szturm Śląski w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

red.

fot: Stadion Śląski / Andrzej Kawczyk

Triathlon Wrocław przeniesiony na przyszły rok

$
0
0

- (…) zawody to bardzo trudne logistycznie przedsięwzięcie wymagające zaangażowania, nie tylko organizatora, ale też kooperacji wielu organów administracyjnych. W tym roku tego zabrakło – piszą organizatorzy Triathlonu Wrocław w oświadczeniu o przeniesieniu imprezy na przyszły rok.

Jak informuje Fundacja Pro Sport Pro Life, problemy wygenerowały nowe wymogi względem trasy kolarskiej.

Impreza miała się odbyć 14 lipca. – Pływanie w Odrze, trasa kolarska poprowadzona głównymi ulicami miasta i poza nim, a także trasa biegowa z widokiem na Ostrów Tumski sprawią, że wydarzenie to stanie się sportowym hitem tego lata – zachęcali gospodarze.

Uczestnicy mieli rywalizować na dystansach 1/4 IM czyli: 950 m pływania, 45 km roweru, 10,5 km biegu, i 1/8 IM czyli: 425 m pływania, 22,5 km roweru, 5,25 km biegu. Wydarzeniu miały towarzyszyć liczne atrakcje dodatkowe oraz działania charytatywne.

red.


Rekord Europy, najlepsze czasy mityngu... Szybkie bieganie w Stanford [WIDEO]

$
0
0

Z powodu przebudowy stadionu Hayward Field, po raz pierwszy w historii słynny mityng Prefontaine Classic musiał przenieść się z Eugene. Nie wpłynęło to jednak na jakość widowiska, a Stanford okazało się być bardzo gościnne dla uczestników Diamentowej Ligi. Padło wiele doskonałych wyników, nie zabrakło niespodzianek.

Za największą sensację można uznać rozstrzygnięcia w biegu na 3000 m kobiet. O wygraną miały tu walczyć takie gwiazdy jak liderka światowych list Kenijka Hellen Obiri czy Etiopka Genzebe Dibaba. Jednak przez długi czas na prowadzeniu ze sporą przewagą utrzymywała się inna z Etiopek - Letesenbet Gidey. Pachniało nawet sporą sensacją, bo biegnąca na drugim miejscu Dibaba nie była w stanie zmniejszyć straty.

Przed rozpoczęciem ostatniego okrążenia do pracy wzięła się jednak Holenderka Sifan Hassan, która przegoniła Dibabę, delikatnie nawet ją przepychając barkiem. Do długiego finiszu zabrała się również Niemka Konstanze Klosterhalfen. Rozpędzone Europejki na ok. 250 merów przed metą dogoniły w końcu słabnącą nieco Gidey. Etiopka nie mogła już powstrzymać Hassan, ale walczyła jeszcze z Niemką o drugie miejsce.

Ostatecznie bieg wygrała Sifan Hassan z czasem 8:18.49, co jest nie tylko rekordem mityngu, ale też rekordem Diamentowej Ligi, rekordem Europy (!) i rekordem kraju na tym dystansie. Druga finiszowała Konstanze Klosterhalfen z rezultatem 8:20.07, ustanawiając rekord Niemiec. Trzecia była Letesenbet Gidey, a czwarta Genzebe Dibaba. Dwa miejsca niżej uplasowała się Hellen Obiri, z rezultatem 8:27.26.

Rekord mityngu i prowadzenie na światowych listach – to efekt kapitalnego biegu Beatrice Chepkoech na 3000 m z prz.. Kenijka prowadziła od samego początku, wygrywając z czasem 8:55.58. Apatyty były jeszcze większe,, bo nawet na pobicie własnego rekordu rekordu świata (8:44:32 - red).

Ciekawie było też za plecami faworytki. Mimo fatalnego upadku na jednej z przeszkód, Amerykanka Emma Coburn zdołała wywalczyć jeszcze drugie miejsce z wynikiem 9:04.90. To najlepszy rezultat w tym sezonie mistrzyni świata z Londynu. Za dwa miesiące Coburn będzie broniła złota w Dosze.

Pechowych upadków było zresztą więcej, także w oczekiwanym biegu na 800 m kobiet z udziałem Caster Semenyi. Biegaczka z RPA prowadziła z dużą przewagą nad rywalkami. Wygrała z wynikiem 1:55.70, bijąc własny rekord mityngu.

W nieco innej sytuacji znalazła się Natalia Pryszczepa, która próbowała obiegać rywalki przed wyjściem na ostatnią prostą. Ukrainka musiała się potknąć na pełnej szybkości, przez co upadła na bieżnię. Niemniej ukończyła bieg z czasem 2:50.33.

Interesujący przebieg miała rywalizacja na 2 mile, nie zaliczana do punktacji Diamentowej Ligi. Tu tempo nadawał faworyt Etiopczyk Salomon Barega, który wydawał się pewnym faworytem do wygranej. Na ostatnim „kole” zbliżył się jednak do niego Ugandyjczyk Joshua Cheptegei, który czekał tylko na odpowiedni moment do ataku. Ruszył na ostatnich 200 metrach.

Wydawało się, że już jest po zawodach, gdy na finiszu jak spod ziemi wyrósł Paul Chelimo. Amerykanin omal nie wygrał. Triumfował Cheptegei z czasem 8:07.54, ustanawiając rekord kraju. Chelimo stracił tylko 0.05. sekundy. Berega zajął trzecie miejsce z wynikiem 8:08.69.

Na zakończenie zawodów rozegrano silnie obsadzony bieg na mile upamiętniającą trenera Billa Bowermana. Zła wiadomość jest taka, że Marcin Lewandowski nie jest już liderem światowych z czasem 3:52:34. W niedzielę został nim Kenijczyk Timothy Cheruiyot, który pokonał dystans w 3:50.49.

Bardzo dobrze spisali się też dwaj norwescy bracia. Na trzecim miejscu uplasował się Filip Ingebrigtsen z rezultatem 3:51.28. Młodszy brat Jacob był tuż za nim, z rezultatem 3:51.30. Oba wyniki są rekordami życiowymi Wikingów. Zaskakująco słabo, jak na swoje możliwości, pobiegł Etiopczyk Yomif Kejelcha, który był dopiero trzynasty z rezultatem 3:58.24. Przypomnijmy, że zawodnik ten jest halowym rekordzistą świata w biegu na milę.

Kolejny mityng Diamentowej Ligi odbędzie się już 5 lipca w Lozannie.

RZ


Wszystkie medale Polaków w Mistrzostwach Europy OCR

$
0
0

Rekordową liczbę 4 000 uczestników zgromadziły Mistrzostwac Europy OCR w Gdyni. Miłośnicy biegów przeszkodowych rywalizowali przez cztery dni na Stadionie Narodom Rugby i w jego okolicach. Dobrze radzili sobie Polacy.

Mistrzostwa starego kontynentu w biegach przeszkodowych to stosunkowo młoda impreza, zresztą tak młoda jak sama dyscyplina. Z roku na rok cieszy się jednak coraz większą popularnością. Pierwszy raz o medale walczono w 2016 roku w holenderskim Wijhen. Teraz zawitały do Polski.

Uczestnicy rywalizowali przede wszystkim na dystansie krótkim - 5 km i 40 przeszkód, oraz standardowym - 15 km i 60 utrudnień. Dodatkowo rozgrywana była trzyosobowa sztafeta na 9 km z 60 przeszkodami. W programie znalazła się też nowość, tzw „Ninja Track” - widowiskowy sprinterski dystans 150 m.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Information & Rules about the Team Relay Run The 1st round is a running relay. The group of competitors from each relay team start from the main Stadium pitch and have to run the distance of 4.8 km and overcome few obstacles. 
 The 2nd round is the strength relay, marked on the map with the letter B (across from the Gdynia Arena Hall). The 2nd group of competitors from each relay team must run almost 2.5 km and overcome 3 or maybe 4 quite difficult strength obstacles.
  The 3rd round is the technical relay, marked on the map with letter C (just in front the NORTH POLE obstacle). The competitors must run almost 3.2 km and overcome many technically demanding obstacles. The last round of the relay is a run of the whole teams. It starts in the zone market with the letter D, just behind the SNAKE obstacle . The competitors pick up the load (this requires team cooperation) and run back to the Stadium (around 600 m). Along the way they must overcome (together with the load) an obstacle nb 29 – Balance Beam in the Pipe. Then, the whole team, without the load, have to overcome the obstacle nb. 33 – KOMANDOS  After that, the team must pick up the load again and run with it to the obstacle nb. 37 – RAMP. They should leave the load there, overcome the RAMP and together overcome the obstacles nb. 38 and 39 (part of it).‼️ Important! All competitors from the team must overcome these obstacles on the track on which they have started their run! . . . #ocrec2019 #ocreuropeanchampionships #OCR #Gdynia #snake #obstacle #komandos #ramp #run #running #team #obstraclerunning

Post udostępniony przez OCR European Championships (@ocreurochamps)

Żeby wystartować w imprezie w kategorii elity i w kategorii wiekowej, trzeba było wywalczyć kwalifikację, czyli zająć odpowiednie miejsce w wyznaczonych imprezach.

W pierwszym dniu imprezy na dystansie 5 km bardzo dobrze spisał się Sebastian Kasprzyk, który był drugi wśród wszystkich zawodników (elita + kategorie wiekowe)! Wynik 40:53 dał mu jednocześnie złoto w kategorii M18-24. Rywalizację elity wygrał Duńczyk Leon Kofoed - 41:27. Brąz w zmaganiach elity wywalczył Polak Dawid Hajnos (45:05).

Wśród pań najlepsza była Szwedka Karin Karlsson, która uzyskała rezultat 51:26 i sięgnęła po złoto w kategorii „elity”. Najlepsza z Polek w tej grupie była Natalia Wielochowska, która zajęła czternaste miejsce z czasem 1:29:30.

Na długiej trasie duże powody do zadowolenia miał Tomasz Oślizło, który wygrał zmagania elity! 15-kilometrową trasę pokonał w 1:34:41.

Za plecami Polaka uplasował się Białorusin Artsiom Tochka, mając dwie minuty straty. Wśród pań wygrała Dunka Katja Christensen z wynikiem 2:08.54 i pokonując wspomnianą wcześniej Karin Karlsson. Najlepsza z Polek była Małgorzata Daszkiewicz, która wśród „elity” zajęła siódme miejsce.

5 km:

Elita:
3. Dawid Hajnos - 45:05

M18-24
1. Sebastian Kasprzyk - 40:53
3. Sylwester Wilk - 43:39

M25-29
3. Bartosz Januszewski - 46:02

M30
1. Piotr Prusak - 43:27

M35
1. Marcin Szczepaniak - 1:09:51

M40
3. Krzysztof Budzisz - 1:03:13

M45
1. Robert Krzystyniak - 50:57
3. Zygmunt Machtyl - 1:02:05

K30-34
2. Jekaterina Worobiewa - 1:12:01

15 km

Elita:
1. Tomasz Oślizło - 1:34:42

M30
1. Piotr Prusak - 1:47:17
3. Kateusz Krawiecki - 1:49:02

M40-44
2. Krzysztof Bujdzisz - 2:06:11

M45-49
1. Robert Krzystyniak - 1:58:48
3. Tomasz Zgutka - 2:24:59

Sztafety OCR to zawsze mocna broń biało-czerwonych. Męska drużyna w składzie Grzegorz SzczechlaSebastian Kasprzak i specjalista od biegów długich, ale na bieżni - Mateusz Demczyszak, zdobyła brązowy medal gdyńskich mistrzostw. Polacy uzyskali czas 1:00:10. Walka o wygraną była zacięta, bo pierwsi na mecie Belgowie zanotowali wynik 59:36.

Srebro dołożyła też nasza sztafeta mieszana w składzie Jakub Kazuła, Dawid Cejko, Iza Wysłuch, z wynikiem 1:15:09. Lepsza okazała się tylko ekipa Stage Team Russia.

W „Ninja Track” zwyciężyła wspomniana wcześniej Dunka Christensen, z wynikiem 1:54. Trzecie miejsce w rywalizacji kobiet zajęła Karolina Pisarczyk.

Wśród mężczyzn najlepszy był Czech Vitek Svoboda, którego nazwisko wybitnie pasuje do tego sprinterskiego pojedynku. Zawodnik ten o minutę pokonał w finale Polaka Jakuba Zawistowskiego

Mistrzostwa zakończył bieg otwarty na 5-kilometrowej trasie. W klasyfikacji generalnej najlepsi z Polaków uplasowali się na drugich miejscach - wśród mężczyzn Adam Papp (54:25), a wśród kobiet Klaudia Olender (1:23:06).

Pełne wyniki mistrzostw: TUTAJ

RZ


Malofatranská Stovka 2019 „raczej mało biegowa” [WYNIKI POLAKÓW]

$
0
0

W miniony weekend na Słowacji rozegrano bieg Malofatranská Stovka. Polacy rywalizowali na dwóch z trzech dostępnych tras - biegu MF 50, który w rzeczywistości miał ok. 56-57 km, oraz MF 100.

Zwycięzcą 50 MF został słowacki biegacz Martin Halasz. W postartowych wypowiedział uznał, że trasa była wymagająca. Linię mety przekraczał z czasem 7:22:41.

Bartosz Małka, który zajął na tym dystansie 18. miejsce wśród mężczyzn i drugie wśród Polaków, z czasem 10:50:37, zgodził się ze zwycięzcą:

„Trasa raczej mało biegowa - łańcuchy, liny, drabinki, za to bardzo widokowa. Jeszcze nigdy tyle nie spędziłem na trasie” - pisał na swoim profilu Bartosz, któremu dotarcie do mety mocno utrudniał ból mięśni.

Najszybszym Polakiem na trasie MF 50 został sklasyfikowany na 8. miejscu z czasem 9:52:45 Wojciech Weinert.

Klasyfikację pań MF50 wygrała Czeszka Tatána Straková 8:59:00. Magdalena Świerzowska, z wynikiem 12:01:29 uplasowała się, na piątym miejscu.

„Mała Fatra jest niesamowicie piękna, a moje uda są zbite jak schabowe w niedzielę” - malowniczo opisała trudy pokonywania technicznych odcinków trasy Magdalena.

Dystans 100-kilometrowy można było pokonać indywidualnie lub zespołowo. Na pierwszym miejscu w klasyfikacji generalnej linię mety minęli Vandelin Bugan i Paval Porubcan – 15:00:28. Drużynowo duet Magdalena Bień - Paweł Jakubczyk uplasowali się na drugim miejscu, z wynikiem 17:23:40.

W klasyfikacji pań triumfowała Petra Ševčíková - 18:17:13. Polka, Aleksandra Mielczarek z rezultatem 28:15:02 zakończyła bieg na szóstym miejscu.

Wyniki Polaków:

MF 50

Mężczyźni:

8. Wojciech Weinert - 9:52:45
18. Bartosz Małka - 10:50:37
23. Maciej Walczak- 11:24:02
33. Maciej Czerwiński - 12:19:24
34. Piotr Mutrynowski- 12:24:29

Kobiety:

5. Magdalena Świerzowska - 12:01:29

MF 100 sztafeta:

2. Magdalena Bień i Paweł Jakubczyk - 17:23:40 (jedyna sztafeta mieszana)

MF 100:

Mężczyźni:

26. Arkadiusz Tokarczyk - 25:19:32
36. Adam Kowalczyk - 28:15:05
40. Mateusz Hyski - 30:52:20

Kobiety:

6. Aleksandra Mielczarek - 28:15:05

Pełne wyniki: TUTAJ

IB



 


"Dla marzeń warto wiele poświęcić". Wielkie wyzwanie biegowego hipisa. Roman Ficek pobiegnie Łukiem Karpat. Ponad 2 tysiące kilometrów!

$
0
0

Roman Ficek ma 28 lat. Mieszka we wsi Skawica koło Zawoi, czyli u samych stóp Babiej Góry. Po raz pierwszy usłyszałem o nim od Rafała Bielawy. Nie pamiętam już nawet, w jakim kontekście, ale gdy w marcu tego roku w ekstremalnej wichurze pobiegli razem całą trasę Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego mimo poważnego skrócenia trasy przez organizatorów i GOPR, pomyślałem, że warto byłoby poznać takiego biegowego „wariata”.

Okazja nadarzyła się sama: Romek postanowił przebiec Łuk Karpat. Bagatela, 2 tysiące kilometrów przez najwyższe szczyty wielkiego pasma górskiego! Spotkaliśmy się w Cisnej, niedługo po tym, jak Ficek z rekordowym czasem pokonał (jako drugi w historii) trasę Ultramaratonu 6 x Babia Góra, a dzień po tym, jak wygrał Rzeźnik Ultra na dystansie 105 km.

Roman Ficek z rekordem 6 x Babia Góra! Dopiero drugi finiszer w historii! "Nie możesz się zastanawiać!"

– Kiedy tylko zacząłem chodzić po górach, chciałem mieć taką siłę i kondycję, żeby robić to mocno i z przyjemnością, żeby w tych górach nie „umierać” – zaczął opowieść o sobie Roman Ficek. – 6 lat temu zacząłem więc uprawiać sport: biegać, jeździć na rowerze, ćwiczyć. Poskładałem to „do kupy” i szybko mnie wciągnęło. Biegałem coraz więcej, wypatrzyłem zawody - to był Chaszczok w 2014 r., mój pierwszy start. W ten sposób polubiłem rywalizację.

Chciałem biegać coraz więcej, zacząłem tworzyć swoje wyprawy, wyzwania... No i wciągnęło.

– A skąd się brało to pragnienie biegania „coraz więcej”?

– Nigdy wcześniej nie miałem żadnej pasji. Nie robiłem niczego ciekawego. Może więc zadziałało to jak pierwsza miłość? Góry i bieganie niesamowicie mi się spodobały, wciągnęły głęboko. Czułem, że mam siłę, jestem niezły, daję radę. Trenowałem na Babiej Górze i porównując swoje czasy z wynikami ludzi na zawodach, widziałem, że spokojnie łapałbym się w czołowej dwudziestce. A im więcej trenowałem, tym dłuższe dystanse biegałem.

– Bardzo szybko od zera doszedłeś do wysokiej formy. Jesteś wielkim talentem, tyle że późno odkrytym?

– Pierwsze 5 lat biegania to był podkład. Biegałem niewiele, może 50-60 km tygodniowo. Do tego dużo roweru, bo on daje siłę, no i sporo ćwiczeń. Ale w treningu biegowym nie robiłem nic specjalistycznego: żadnych skipów, żadnych interwałów, tempówek, ostrych biegów pod górę. Biegałem dla siebie i kondycji, żeby mieć siłę w górach.

Do ultra podszedłem dopiero kilkanaście miesięcy temu, bo pierwszy taki dystans pokonałem w kwietniu ubiegłego roku na Salamandrze. Wystartowałem na 100 km mając w nogach jedynie grudniową „trzydziestkę” na Winter Trail Małopolska. To był skok na głęboką wodę, ale wspomniany podklad okazał się wartościowy: pobiegłem elegancko i zająłem pierwsze miejsce (uśmiech). Pomyślałem, że coś z tego będzie i postanowiłem bardziej przycisnąć, ułożyć sensowniej trening.

– Mieszkając pod Babią Górą i mogąc na niej trenować trudno chyba nie być biegaczem i to biegaczem dobrym?

– Rzeczywiście, Babia to góra, która oferuje dobry trening, daje pole do popisu, można na niej robić naprawdę fajne rzeczy! Jak mieszkasz u stóp Babiej to raczej na niej trenujesz, chociaż znam ludzi, na przykład moją ponad 60-letnią mamę, którzy w życiu na Babiej Górze nie byli. Są więc i tacy mieszkańcy, którzy nie wykorzystują piękna natury, choć mają je na wyciągnięcie ręki! Ja na szczęście czerpię z niego pełnymi garściami. (czytaj dalej) 


– Babia Góra skazała Cię na bieganie?

– Może to rzeczywiście przeznaczenie... Bardzo chciałem mieć pasję i wreszcie ją do siebie przyciagnąłem, myślami i podświadomością. Dziś wiem, że chciałbym to robić do końca życia. Kocham bieganie, myślę, że mógłbym mu poświęcić zdrowie i życie.

– Poświęcić zdrowie? A nawet życie?!

– No... może z życiem to przesadziłem... Ale zdrowie, czas i pieniądze na pewno, żeby spełniać marzenia i sprawdzać, czy dam radę podołać wyzwaniom.

– Po zwycięskim debiucie w Salamandrze zacząłeś wygrywac co się dało...

– Bez przesady, było trochę pierwszych miejsc, były jednak też piąte czy szóste. Ale ten rok, mój drugi sezon ultra, to rzeczywiście już same „jedynki” (śmiech). Na długich dystansach, bo na krótszych nie czuję się najmocniej. Im dłużej i bardziej pod górę, im trudniejsze są szlak i teren, tym mam więcej mocy.

Jak mam przed sobą rywali i tracę do nich 5-10 minut, a w perspektywie na trasie dwa ostre szczyty, to jestem pewny, że ich dojdę, mam dość siły, żeby ich dogonić. To moja mocna strona. Ale jak na wylatuję na płaski teren, to dla odmiany wiem, że będzie ciężko (śmiech).

– Coś musisz w sobie mieć, skoro z uznaniem mówi o Tobie taka osobowość długich biegów jak Rafał Bielawa.

– To zaszczyt, że taki mistrz biegów długodystansowych w ogóle o mnie wspomina. To bardzo motywuje i wzmacnia. Rafał jest super gościem, bije niesamowite rekordy jak na Głównym Szlaku Beskidzkim czy Sudeckim.

Bardzo fajnie biegło się z nim na Śnieżkę podczas huraganowego ZUK. Byłby super partnerem na długie wycieczki, jakiś wspólny czelendż w górach. Może się uda pobić razem jakiś rekord?

– A to właśnie rekordy Rafała Bielawy zainspirowały Cię do stawiania sobie podobnych wyzwań​?

– Główny Szlak Beskidzki próbowałem zrobić piechotą, w formie trekkingu. Pokonało mnie jednak po 400 km jak zszedłem z Babiej Góry. Przekonałem się, że ciężki 30-kilogramowy plecak i wolne dreptanie to nie dla mnie. Wolałem mniejszy plecaczek i na szybko.

Chciałem robić coś niezwykłego. Coś odkrywać, robić coś nowego, czego jeszcze nikt nie dokonał. Trzy lata temu zrobiłem zimą Koronę Gór Polskich – 28 najwyższych szczytów polskich pasm górskich, od Łysicy w Górach Świętokrzyskich po Rysy w Tatrach. Zajęło mi to 83 godziny, prawie 3 i pół doby. To był mój pierwszy rekord.

A w ubiegłym roku zdobyłem 55 oszlakowanych tatrzańskich 2-tysięczników. Przebiegłem wtedy 340 km i 22 tysięące metrów w pionie, prawie 6 dni bez wsparcia.

Do zmierzenia się z Łukiem Karpat zainspirowal mnie Łukasz Supergan, który przeszedł go dwukrotnie tam i z powrotem. Zakręciło mi w głowie: niesamowite, jak można tyle przejść, bez żadnej pomocy, tyle czasu samemu w górach, wielkie wow! Najpierw chciałem go przejść zimą, ale gdy wpadłem na ten pomysł, to akurat dwie osoby tak zrobiło. Więc pomyślałem, że skoro biegam – podejmę wyzwaniem pokonanie Łuku Karpat biegiem.

– Co to jest ten Łuk Karpat?

Łuk Karpat to drugi największy, po Alpach, łańcuch górski w Europie ciągnący się w 7 pasmach od Rumunii przez Ukrainę, Polskę i Słowację. Zaczyna się od Miejscowości Orsova i Żelaznej Bramy, przełomu Dunaju na granicy rumuńsko-serbskiej, a kończy w dolinie Dunaju kolo stolicy Słowacji, Bratysławy.

Szczytów po drodze jest niezliczona liczba, kilometrów wychodzi 2000-2500 km, w zależności od tego, którą drogę obierzesz, bo nie dasz rady zaliczyć wszystkich szczytó, musiałbyś iść slalomem, zygzakiem. Ja bym chciał biec po najwyższych partiach, zaliczyć główne szczyty, więc przewyższenia wychodzi około 100 tysięcy metrów w górę. Najwyższym szczytem po drodze jest główna góra Tatr, słowacki Gerlach liczący 2655 m n.p.m.

Planuję pokonywać dziennie 80-100 km, chcę jak najwięcej zrobić biegiem i jak najszybciej. Wiadomo, że w górach takich jak Tatry biegnie się wolniej, ale na połoninach, w Bieszczadach polskich czy ukraińskich, na pewno będzie można przycisnąć więcej. Cały Łuk chciałbym pokonać w czasie od 3 do 4 tygodni. Startuję z Orsovy 24 lipca. (czytaj dalej) 


– Logistycznie to trudna wyprawa?

– Pojedziemy busem przerobionym na kampera, w którym będziemy mieli spanie, jedzenie, mozliwość umycia się. Będą ze mną siostra i jej chłopak, a jeśli uda się zebrać wystarczającą ilość pieniędzy, także dwaj kamerzyści, bo chcielibyśmy nakręcić z tego fajny dokument filmowy. Warto by było potem pokazać szerzej dowód takiej wyprawy, bo rzadko ktoś się porywa na takie wyzwanie.

– A skąd ty masz tyle wolnego czasu, żeby się go podjąć?

– W tym roku pracowałem za granicą, w wielkiej firmie w Niemczech wysyłającej kwiaty na całą Europę. Pakowałem je po 12-13 godzin dziennie, ale zarobiłem trochę pieniędzy i dzięki temu mam teraz czas na bieganie i przygotowania do wyprawy.

– Na ile szacujesz koszt całej wyprawy?

– W 3 osoby powinniśmy się zamknąć w 10 tysiącach złotych, natomiast z kamerzystami to będzie więcej, bo trzeba będzie dokupić trochę sprzętu, ubezpieczyć go, zapłacić im za pracę. Cały czas prowadzę jeszcze zbiórkę na portalu zrzutka.pl, ale najważniejsze, że mam już kwotę, która na sto procent zapewnia mi możliwość wystartowania. Pobiegnę na pewno.

– Warto?

– Na pewno tak. Warto robić coś, co cię cieszy, spełniać marzenia, bo to napędza, chce się żyć po prostu. Rano staję, myślę o bieganiu, o wyprawie, żyję tym wszystkim. Mam cel w życiu i mam marzenia. To jest piękne.

– A nie chciałeś zaproponować komuś tego wyzwania, żeby zrobic Łuk Karpat wspólnie?

– Myślałem o tym, żeby przelecieć Karppaty we dwóch, ale... kto znajdzie tyle czasu na przygotowania i potem całe wyzwanie? Ja wykombinowałem z tą pracą za granicą, która dała mi teraz wolną rękę i swobodę czasową, ale ludzie mają swoje zobowiązania, zawodowe i rodzinne. Nie jest łatwo znaleźć, kto mógłby się tego podjąć.

– A poza tym jak dokonasz tego sam, to cała sława spadnie na Ciebie, nie trzeba będzie się nią dzielić...

– Hahaha, fajnie jak się dokona takie wyczynu, podoła tak wielkiemiu wyzwaniu. Każdy lubi coś wygrywać, coś zdobywać. To chyba tkwi w każdym człowieku?

– Co będzie dla Ciebie najtrudniejsze podczas pokonywania biegiem Łuku Karpat?

– Chyba to, żeby się nie gubić w terenie. W Rumunii i na Ukrainie nigdy nie byłem, ponoć na Ukrainie nie jest do końca bezpiecznie. Kto wie, czy całego tamtego odcinka nie przelecę samotnie, bez wsparcia, bo moi towarzysze trochę boją się tam wjeżdżać. Ale najważniejsze, żebym nie złapał jakiejś kontuzji. Wtedy będzie dobrze.

Na razie nie odczuwam strachu, jest jeszcze tyle czasu, że o tym nie myślę (śmiech). Adrenalina zacznie rosnąć pewnie tydzień przed wyprawą, tak przynajmniej było przed tatrzańskimi 2-tysięcznikami. Na razie ciągle się cieszę planowaniem, projektoaniem, rysowaniem trasy, załatwianiem spraw organizacyjnych.

– Jak teraz wygląda twój normalny dzień? 

– Wstaję około godziny 6, jem śniadanie, potem kawa, coś poczytam i idę na trening. Biegam od 2 do 4 godzin. Po powrocie drugie śniadanie, potem załatwiam różne rzeczy związane z bieganiem i wyprawą bądź robię coś koło domu albo się relaksuję. Wieczorem też robię trening, na przykład siłowy. Co ćwiczę to zależy od dnia. Spędzam czas z dziewczyną i odpoczywam. Spać chodzę między 22-23.

– Nazwałem cię biegowym wariatem, ale jak cię pierwszy raz zobaczyłem na zdjęciach, a potem poznałem na żywo, skojarzyłeś mi się od razu z hippisem z lat 60. Charakterologicznie, osobowościowo też jesteś takim „dzieckiem-kwiatem” jak z wyglądu?

– Ja zawsze byłem inny. Mając 16-18 lat ubierałem się inaczej niż rówieśnicy, nosiłem charakterystyczne spodnie, fryzurę, słuchałem innej muzyki, miałem swoje zainteresowania. Lubiłem wyróżniać się w tłumie, od reszty ludzi i to mi chyba zostało do dzisiaj. Na bieganie też mi się przełożyło, że szukam czegoś innego, nowych wyzwań.

– To powodzenia, Romku, w tym największym, które teraz przed sobą postawiłeś! Niech Łuk Karpat będzie twój!

Jeśli chcecie pomóc Romkowi w realizacji marzenia - możecie to zrobić TUTAJ. Ważna jest każda złotówka!

Rozmawiał Piotr Falkowski

zdj. archiwum biegacza, Fotografia Bez Miary Magdalena Sedlak, Karolina Krawczyk Fotografia


Ruszyły zapisy na 4. Bieg Beskidnika

$
0
0

Grono miłośników biegów górskich powiększa się z roku na rok. Biega prawie każdy z nas, albo znajomi z naszego otoczenia. Dodatkowo wzrasta zainteresowanie przyrodą Beskidu Niskiego, który zyskuje wśród wielu turystów na popularności.

– Wiemy, że od dawna niektórzy z Was czekają na informacje dotyczące zapisów na 4. Bieg Beskidnika. W końcu mamy to! - zapisy ruszyły 1 lipca 2019 r. o godz. 20. Przed zapisami prosimy o zapoznanie się z Regulaminem Biegu. Przypominamy że łączny limit Beskidnika wynosi 500 osób. Mamy dwa dystanse 6 km i 21 km – informuje Justyna Maniak z MDK Jasło, organizatorka imprezy.

– Mamy nadzieję, że macie jeszcze wolny termin 29 września 2019 r. i pobiegacie razem z nami w przepięknych terenach Magurskiego Parku Narodowego – zaprasza.

Organizatorem zawodów jest Młodzieżowy Dom Kultury w Jaśle, a patronat honorowy nad imprezą sprawuje starosta jasielski. Na liście startowej już pojawiły się pierwsze nazwiska. Start obu dystansów odbędzie się o godzinie 11 w Parku Rekreacji i Edukacji Ekologicznej im. Stanisława Zająca Senatora RP, w którym mieścić się będzie również Strefa Kibica.

Miałem okazję wystartować w tym wyjątkowym biegu w ubiegłym roku. Polecam go tym którzy lubią wspaniałe górskie widoki, super organizację, bogate pakiety startowe i wspólną integrację przy ognisku. Oczywiście dla najlepszych jest masę nagród. Zachęcam!

Zapisy: TUTAJ

Szczegóły i regulamin: TUTAJ

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów


 

600 km przez Islandię. Szymon Makuch pomaga Kacprowi

$
0
0

Szymon Makuch jest już na Islandii. Nie po raz pierwszy zamierza biegać na wyspie, ale nigdy jeszcze nie pokonał tam tylu kilometrów. Gdy dotrze do Rifstangi na północy Islandii, stanie na linii swojego umownego startu i w ciągu 12 dni przebiegnie 620 km na południe wyspy.

Przed nim ok. 50 km samotnego biegu dziennie. Samotnego, bo Szymon po pierwsze biegnie bez wsparcia z zewnątrz, niosąc wszystko, co mu potrzebne w plecaku. Po drugie dlatego, że obrał trasę, na której ma niewielkie szanse, by na kogoś wpaść.

Zanim nasz bohater dotrze do wodospadu Skogafoss, gdzie zakończy wyzwanie, będzie biegł na lodowcach. Nie uniknie również przekraczania rzek i zmagania się z chłodem. 7000 m przewyższeń przy dystansie 600 km może nie robić szczególnego wrażenia, ale ukształtowanie terenu i podłoże czynią ten bieg ekstremalnym.

Szymon prawdopodobnie będzie pierwszym Polakiem, który przebiegnie Islandię z północy na południe, ale w tym wyzwaniu nie chodzi o ustanawianie rekordów, ani nawet o przesuwanie własnych granic. To bieg charytatywny, który służy zbiórce funduszy na leczenie i rehabilitację Kacpra, cierpiącego na dystrofię mięśni. Kacper ma 15 lat.

Szymon przyjął, że 600 km oznacza dystans 15 maratonów. Po jednym na każdy rok życia i zmagań chłopca z chorobą.

Ważniejsza od biegu, jest zbiórka pieniędzy. Razem potrzebują 37 000 zł - 7 000 to koszty logistyki biegu, 30 000 to koszty terapii komórkami macierzystymi. Szymon zbliża się do Rifstangi, ale zbiórka jeszcze nie osiągnęła celu. Na razie na jej koncie widnieje kwota 11 610 zł. To 31% założonego celu.

Postępy Szymona w biegu można śledzić na jego profilu: TUTAJ

Zbiórkę można wesprzeć TUTAJ

IB


Najszybszy futbolista świata to… były lekkoatleta! [WIDEO]

$
0
0

Każda akcja biegowa w futbolu amerykańskim jest na wagę złota i budzi podziw fanów. Dlatego postanowiono przerwać spekulacje kibiców i wyłonić najszybszego zawodnika ligi amerykańskiej NFL. Jak na najbogatszą ligę zawodową świata przystało, zorganizowano efektowny turniej pn. „Złote 40 jardów” a zwycięzca zarobił okrągły milion dolarów!

Pierwsza edycja zawodów odbyła się w Sunrise na Florydzie. Rywalizacja prowadzona była w systemie pucharowym, a atmosferę podkręcały futurystyczne rampy, na których biegali zawodnicy.

Wybranych przez ligę 16 graczy rywalizowało na dystansie 40 jardów (36,6 m – red.), w systemie jeden na jednego. Tylko zwycięzca pojedynku przechodził dalej. Kibicom mogło się to podobać, bo wszystkie, niezależnie od dyscypliny, bezpośrednie pojedynki zawsze dostarczają największych emocji. Osobno rywalizowali ze sobą gracze ofensywni i defensywni. W finale doszło do decydującego starcia najlepszych przedstawicieli tych formacji.

Zwycięzcą oryginalnych zawodów został Marquise Goodwin. W finale skrzydłowy drużyny San Francisco 49ers pokonał obrońcę ekipy Carolina Panthers - Donte Jacksona, ale tylko o 0.05 sek! Zawodnik odebrał już pokaźny czek.

 
 
 
 

 
 
 
 
 
 
 
 
 

Fastest way to make a Milly  #AllGod #GOODWINSZN thanks @40yardsofgold  @cdiazmiami

Post udostępniony przez MG (@marquisegoodwin)

Niemal bezpośrednio po zawodach zaczęły pojawiać się też spekulacje o rozszerzeniu formuły imprezy i zaproszeniu do rywalizacji czołowych sprinterów świata. Marquise Goodwin vs. Justin Gatlin / Usain Bolt? To byłoby ciekawe!

Goodwin, zresztą jak wielu graczy NFL, ma za sobą karierę lekkoatletyczną. I to na całkiem wysokim poziomie. Był mistrzem świata juniorów - Bydgoszcz 2008 - w skoku w dal. W Polsce razem z kolegami zdobył też złoto w sztafecie 4 x 100 m. Cztery lata później wystąpił na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie w skoku w dal, gdzie był dziesiąty. Jego życiówka na 100 m to 10.38.

Dodajmy, że jego rywal z finału, Donte Jackson, był sprinterem na uniwersytecie w Luizjanie, a jego rekordy życiowe to 6.63 na 60 m i 10.22 na „setkę”.

RZ


10/10! Cross Dziewicza Góra Ambasadora

$
0
0

W ostatni weekend czerwca za sprawą Centrum Rozwoju Kultury Fizycznej AKWEN i Stowarzyszenia Biegaczy „Mens Sana in Corpore Sano” odbył się niecodzienny bieg przełajowy czyli CROSS DZIEWICZA GÓRA im. Januarego. Była to już jego dziesiąta edycja i przyznam nieskromnie udało mi się ukończyć wszystkie.

Skąd jego niecodzienność? A choćby stąd, że odbywa się w przepięknej scenerii Puszczy Zielonki z blisko 13-kilometrową crossową trasą o zróżnicowanym profilu, ze stromym podbiegiem pod Dziewiczą Górę oraz niespotykaną formułą startu.

Na czym ona polega? już wyjaśniam: zawodnicy puszczani są na trasę co 10 sekund, lista startowa „poukładana” jest od najwolniejszego do najszybszego biegacza/ki wg czasów jakie podali w formularzu zgłoszeniowym i tak ostatni zawodnik wybiegający z linii startu goni całą stawkę.

Do niewątpliwych zalet tych zawodów należy też fakt jego kameralności i atmosfery oraz usytuowanie startu i mety tuż przy kąpielisku AKWEN Tropicana gdzie po biegu można zażyć kąpieli.

Przejdźmy do samego biegu.

Standardowo zacząłem rozgrzewką, po niej kilka krzepiących słów od mojej żony Karolci i ustawiam się w końcówce stawki, będę startował około 13 min po pierwszym zawodniku. Zgodnie z tym co zapowiadali synoptycy w niedzielą nastąpiła prawdziwa kumulacja ciepła, Czomolungma czerwcowych temperatur, a termometry gotowały się wskazując w słońcu 37 stopni Celsjusza i mimo, że lubię ciepło i wyższą temperaturę, która jest mi raczej obojętna, to ta niedzielna była ponadto. Wiedziałem, że na trasie lekko nie będzie i początkowe założenia utrzymania szybkiego tempa mogą nie wypalić.

W końcu moja kolej, starter wyczytuje numer i nazwisko, ruszam. Na początek długa prosta w pełnym słońcu, po około 1 km wbiegam w zacieniony teren. Znam dobrze trasę i wiem, że za chwilę będzie ostry zakręt w prawo i zacznie się prawdziwa crossowa trasa z wieloma podbiegami i zbiegami. Wcześniejsze informacje o piachu na trasie sprawdzają się, mimo to udaje mi się wyprzedać koleje osoby. Oddech już mocno przyspieszony, jedno szczęście, że jest cień. Dzięki tej formule do samego końca nie wiadomo którym się jest w stawce więc trzeba cisnąć do końca.

Po siódmym kilometrze zaczyna się mocny podbieg pod sam szczyt Dziewiczej Góry. Tutaj mogę zaczerpnąć łyka wody, która jest dla mnie prawdziwym zbawieniem. Po obiegnięciu wieży widokowej, przy akompaniamencie bębniarzy, rozpoczynam zbieg. Stawka jakby się przerzedziła i coraz mniej biegaczy, ale i tak trzeba mocno się pilnować ponieważ ostry zbieg pozwala rozwinąć znaczne szybkości i o zderzenie nie trudno. Zaraz potem kilka kilometrów łagodniejszego zbiegania, mogłem więc unormować tempo w międzyczasie doganiając jeszcze jednego zawodnika.

Na około dziesiątym kilometrze kończy się cień i zaczyna szutrowa droga pomiędzy polami tu dowiaduję się, że przede mną nie ma już żadnego biegacza, to pozwala myśleć o sukcesie i dodaje mi sił. Przed ostatnimi kilometrami łapię butelkę wody od strażaków, którzy chyba nie spodziewali się tak szybko zawodnika, bo nie do końca byli przygotowani na moją wizytę i musiałem zwolnić zanim podali mi buteleczkę ze zbawiennym płynem. Mijam uczestników nordic walking, oni wystartowali jeszcze przed nami.

Na horyzoncie podbieg mocno go atakuję, zakręt w prawo i już widać metę, zamykam oczy zlane potem i finiszuję. Słyszę z oddali spikera, który mnie rozpoznał i dopinguje. Wbiegam, zatrzymuję stoper i zerkam na czas, jest całkiem przyzwoity biorąc pod uwagę panujące warunki oraz fakt, że jestem w cyklu treningowym i w ostatnich tygodniach kilometraż znacznie się zwiększył. Chwila na nabranie oddechu i napojenie się. Najlepszy na świecie kibic, moja Karolcia gratuluje, jak ja uwielbiam to uczucie. Linię mety zaczynają przekraczać kolejni zawodnicy, a my czekamy, aż firma pomiarowa poda wyniki. Nieoficjalnie komentator podaje czasy pierwszej trójki, okazuje się, że uzyskałem najlepszy. Po paru minutach już wszystko wiadomo, wcześniejsze doniesienie potwierdziły moje zwycięstwo i oficjalnie mogę nazwać siebie zwycięzcą biegu. To nie często się zdarza, więc tym bardziej cieszy mnie ta wygrana.

Teraz czas na relaks i dekorację oraz losowanie nagród, których jest tutaj naprawdę sporo. W międzyczasie udaję się pomiędzy oczekujących zawodników i kibiców, i rozdaję im ulotki reklamujące wrześniowe wielkie święto biegania czyli 10. TAURON Festiwal Biegowy w Krynicy.

To było bardzo emocjonujące i mile spędzone przedpołudnie!

Piotr Kotkowski, Ambasador Festiwalu Biegów


Do Polski rowerem, przez Irlandię biegiem i marszem…

$
0
0

Noel Johnson dystans dookoła Irlandii na różne sposoby pokonywał już trzykrotnie, ale dopiero teraz zrobi to w roli ultramaratończyka. Na liście swoich dokonać ma między innymi 40 maratonów w 40 dni i szlak Ulster Way w rekordowym czasie. Ten projekt zrealizował pokonując 1000 km marszem.

W 2016 r. odwiedził również Polskę. Zrobił to przejeżdżając ponad 3000 km na rowerze. Wyprawa Irlandczyka nad Wisłę miała cel charytatywny. Były zawodnik młodzieżowej reprezentacji Irlandii w piłce nożnej zbierał fundusze dla dzieci z rzadkimi chorobami. Rowerową podróż odbywał samotnie, bez wsparcia z zewnątrz.

Od 4 dni Johnson jest na trasie swojego najnowszego wyzwania. Zamierza przebiec 1600 km dookoła Irlandii. Codziennie będzie pokonywał ok. 80 km. W biegu spędzi od 10 do 12 godzin dziennie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, bieg zakończy się 17 lipca.

Celem Johnsona jest zbiórka pieniędzy dla fundacji upamiętniającej Jordana Kennediego, 22-latka, który zmarł w 2014 r. po silnym ataku epilepsji i zatrzymaniu akcji serca. Biegacz ma nadzieję przekazać fundacji 500 funtów. Na razie zebrał 210 funtów, ale jego bieg dopiero się zaczyna.

Po pierwszym 11-godzinnym dniu biegu, uznał swoje wyzwanie za „intensywne doznanie”. Po drodze walczy z natężonym ruchem drogowym i narastającym zmęczeniem. Cztery dni wystarczyły, by mówił o solidnym zmęczeniu a przed nim jeszcze 16 dni wypełnionych ultramaratonami.

Postępy Noel Johnson można obserwować na profilu facebook – TUTAJ

IB


Senior oszust? Niejasny przypadek Franka Mezy

$
0
0

Od maratonu w Los Angeles mięło już kilka miesięcy, jednak dopiero teraz organizatorzy zdecydowali się zdyskwalifikować 70-letniego biegacza Franka Mezę, który popisał się fantastycznym wynikiem 2:53:10 – lepszym od rekordu świata Masters w kat. M70. Zdaniem gospodarzy maratończyk skrócił trasę. On sam się tego wypiera.

W sprawie amerykańskiego seniora zostało wszczęte prawdzie biegowe dochodzenie. Organizatorzy maratonu przeglądali nie tylko zapis kamer rejestrujących bieg, ale też monitoring sklepów znajdujących się przy trasie. Również zdjęcia zrobione przez fotografów miały pokazać, że emerytowany lekarz schodzi z trasy i pojawia się w innym jej fragmencie. Organizatorzy mówią też o relacjach świadków, którzy widzieli szwendającego się biegacza.

Dodatkowo, według obliczeń organizatorów, Frank Meza pokonał jeden 5-kilometrowych odcinków między matami pomiarowymi w wyraźnie szybszym i niewytłumaczalnym tempie.

Sprawą zajęły się portale lubujące się w takich historiach, choćby Marathon Investigation. Serwis przeanalizował zdjęcia z biegu oraz zapis GPS trasy maratończyka, który podążał obok Franka Maze. Zauważono nieścisłości, ale też nie udowodniono mu ewidentnego oszustwa.

Biegacz utrzymuje, że zszedł z trasy, ale tylko na kilka sekund, w poszukiwaniu toalety. Szukając ustronnego miejsca miał kontynuować zmagania biegnąc wzdłuż chodnika. Zapewnia on, że w żaden sposób nie skrócił trasy. Ponieważ Meza nie stosuje zegarka z GPS, nie ma żadnego zapisu na potwierdzenie swojej relacji.

Inny z kalifornijskich biegów - California International Marathon, rozgrywany w Sacramento, już dwukrotnie kwestionował wyniki Franka Maze. Zwracano uwagę na duże różnice w międzyczasach biegacza. Dwa razy dyskwalifikowali biegacza, a nawet zakazali mu udziału w imprezie. Znając jego historię, organizatorzy maratonu w Los Angeles mieli prosić seniora, by pobiegł z osobą towarzyszącą, pełniąca rolę obserwatora. Ten nie przystał jednak na tę „propozycję”. W 2020 roku Maze znów zamierza wystartować w Mieście Aniołów i udowodnić organizatorom i kibicom, że potrafi złamać 3 godziny.

Maratończyk nie cieszy się sympatią kibiców, co można dostrzec choćby na forum popularnego serwisu letsrun.com. Po początkowych gratulacjach, szybko przypomniano jego przeszłość i postawiono znaki zapytania przy jego wyniku. Forumowicze sami analizowali przebieg kariery biegacza. Oczywiście nie brakowało też obrońców jego talentu i progresu.

Dodajmy, że rekord świata w maratonie w kategorii M70-74 należy do legendarnego Kanadyjczyka Eda Witchlocka - 2:54:48. Nawet gdyby Frank Meza nie został zdyskwalifikowany, to i tak jego rezultat nie zostałby uznany za rekord, bo trasa nie spełnia wymogów regulaminowych, m.in. w różnicy odległości startu od mety.

RZ

fot. youtube



Dotrzymał słowa! Dariusz Strychalski wraca na Główny Szlak Beskidzki z pomocą dla Lenki

$
0
0

Jak obiecał - tak robi. Dariusz Strychalski wraca na Główny Szlak Beskidzki, abo kontynuować swój bieg z pomocą dla Lenki Bęben. 7-letnia dziewczynka cierpi na rzadką chorobę autoimmunologiczną, objawiającą się m. in. ostrą niewydolnością płuc.

– Jak tylko wyleczę stopy, od razu wracam do Ustronia i na pewno pokonam GSB, dokończę wyzwanie #BiegiemDlaLenki – mówił nam 2 tygodnie temu niepełnosprawny ultras z podbiałostockich Łap po tym, jak w Ustroniu musiał przerwać sportowo-charytatywne wyzwanie. Ulewa i przemoczone buty w pierwszej części biegu, na Głównym Szlaku Sudeckim, zmasakrowały mu stopy uniemożliwiając kontynuowanie wyprawy.

"Niedługo dokończę!" Dariusz Strychalski nie poddaje się, choć musiał przerwać wyzwanie dla chorej Lenki

Tym razem musi się udać, bo będzie to „bieg na piątkę”. W piątek 5 lipca o godzinie 5 rano Darek Strychalski wyruszy z Ustronia przez Czantorię na czerwony Główny Szlak Beskidzki do Wołosatego w Bieszczadach. Przez 7 dni chce pokonać 500 km dystansu i 22 tysiące metrów przewyższenia.

"Jestem szczęśliwy, ale przede mną druga trudna część". Dariusz Strychalski z pomocą chorej Lence na półmetku wyzwania GSS+GSB

– Mam nadzieję, że tydzień wystarczy, obym tylko nie musiał błądzić jak poprzednio na szlaku sudeckim. Ale z tego co słyszałem, beskidzki jest dużo lepiej oznakowany – mówi z nadzieją biegacz.

– W stosunku do poprzedniego planu wprowadziłem jedną modyfikację. Wtedy ostatni etap miał liczyć prawie 100 km, bo planowałem biec z uczestnikami Biegu Rzeźnika. Teraz już tak nie będzie, więc w przedostatni dzień chciałbym przebiec 75 km z Iwonicza-Zdroju do Cisnej, a zakończyć wyzwanie 65-kilometrowym odcinkiem Cisna - Wołosate – mówi Darek.

  • piątek 5.07: Ustroń – Schronisko Górskie PTTK na Hali Rysianka 70 km (70 km)
  • sobota 6.07: Rabka-Zdrój 78 km (148 km)
  • niedziela 7.07: Rytro 74 km (222 km)
  • poniedziałek 8.07: Bacówka PTTK w Bartnem 80 km (302 km)
  • wtorek 9.07: Iwonicz-Zdrój 54 km (356 km)
  • środa 10.07: Cisna 75 km (431 km)
  • czwartek 11.07: Wołosate 65 km (496 km)

Stopy biegacza spod Białegostoku są już w dobrym stanie. – Usunąłem wszystkie bąble i wróciłem do treningów. Dużo przez te 2 tygodnie nie biegałem, bo nie było sensu, ale około 15 km starałem się robić systematycznie. Mam tu w Uhowie pod Łapami pętelkę po lesie takiej długości – opowiada. – Dobrze się czuję, nogi już nie bolą. Jeszcze w zeszłym tygodniu zmęczenie trochę doskwierało, ale teraz jest w porządku – zapewnia.

Urlop dostał bez problemu. – Pracuję w siłowni, mam fajną kierowniczkę, która bez problemu daje mi wolne jak potrzebuję gdzieś pobiec. Muszę tylko z wyprzedzeniem jej to zglosić. Potem odpracowuję, a po powrocie z GSB nigdzie już w lipcu nie startuję, może gdzieś pojadę dopiero na przełomie sierpnia i września.

#BiegiemDlaLenki to już trzecie tak długie charytatywne wyzwanie Darka Strychalskiego. W styczniu 2015 r. przebiegł prawie 550 km z Łap do Poznania #BiegDlaAsi, a w zeszłym roku pokonał 450-kilometrowy #BiegDlaWiki Podlaskim Szlakiem Bocianim. – Trudno mi powiedzieć, które z nich jest najtrudniejsze – mówi ultras o wielkim sercu. – Może ten obecny, przez deszcze i błądzenie w Sudetach... – zastanawia się.

Na drugiej części biegu dla Lenki aura powinna Darkowi sprzyjać. – Patrzyłem na prognozy długoterminowe, ma być słonecznie, ale nie bardzo gorąco i bez deszczu, poza drobniutkimi opadami. Teraz jednak pogoda jest tak niestabilna, że trudno cokolwiek przewidywać – mówi.

Podobnie jak w Sudetach, Dariusz Strychalski będzie realizował beskidzkie wyzwanie samotnie. – Nie mam nikogo do pomocy, żadnego wsparcia, ale mam nadzieję, że ludzie będą się dołączali chętniej niż na Głównym Szlaku Sudeckim. Biorę tylko jedne buty, takie same jak na Sudety. Drugiej pary nie będę pchał do plecaka, wrzucę tylko 3 pary spodenek, tyle samo koszulek, kurteczkę i jakąś czapkę. Muszą wystarczyć! – ma nadzieję Darek.

Biegacz jest nieco zawiedziony odzewem na jego akcję. – Podczas moich poprzednich biegów charytatywnych ludzie wpłacali więcej pieniędzy, może dlatego, że na trasie dołączało się bardzo wielu ludzi. Teraz chętnych było niewielu. Może dlatego, że trasa wiedzie przez góry? – zastanawia się i mówi z nadzieją: – Bardzo chciałbym, żeby w Beskidach to się zmieniło i biegacze chcieli mi towarzyszyć nawet przez kilkanaście (a może kilkadziesiąt?) kilometrów, bo wtedy będzie mi łatwiej.

– Ale najważniejsze – dodaje – żeby ludzie wpłacali pieniądze na Fundację Darka Strychalskiego Zwycięzca, bo wszystkie datki z dopiskiem „Dla Lenki” pójdą na bardzo dobry cel: pomoc chorej dziewczynce. Bardzo namawiam! – zachęca biegacz.

A my zachęcamy razem z Darkiem. Akcję #BiegDlaLenki można wesprzeć wpłacając pieniądze na konto fundacji Zwycięzca. Wszystkie niezbędne informacje i szczegóły znajdziecie TUTAJ.

Piotr Falkowski


Aż 13 rekordów Polski w MP Masters w Białymstoku!

$
0
0

29. Mistrzostwa Polski LA Masters. 8. MPLw LA przechodzą do historii. W weekend w Białymstoku Wystartowało 443 zawodniczek (98) i zawodników (346). Ustanowionych zostało 13 rekordów Polski i 26 rekordów Mistrzostw Polski. 

Rekordy Polski Masters - bieganie:

800 m
M60 - 2:18.68 - Jan CZĄSTKA, Maćkowice 

1500 m
M60 - 4:50.10 - Jan CZĄSTKA, Maćkowice 
M65 - 5:22.51 - Jerzy ROSOŁOWICZ, Lublin

300 m pł.
M70 - 52.66 - Marek MIELCAREK, Bydgoszcz

2000 m prz.
W35 - 7:36.36 - Aneta ŚWITAJ, Częstochowa

Rekordy Mistrzostw Polski Masters - bieganie:

100 m
M35 - 11.18 - Marcin MARCINKOWSKI, Poznań 
M40 - 11.33 - Marcin KRZYWAŃSKI, Łódź 

200 m
W50 - 29.67 - Ewa SKRZYŃSKA, Olsztyn 
W65 - 38.00 - Aleksandra PODIADŁO, Rogierówko 
M40 - 23.35 - Marcin KRZYWAŃSKI, Łódź 

800 m
M60 - 2:18.68 - Jan CZĄSTKA, Maćkowice 

1500 m
M60 - 4:50.10 - Jan CZĄSTKA, Maćkowice 
M65 - 5:22.51 - Jerzy ROSOŁOWICZ, Lublin 

80 m pł.
W55 - 16.43 - Anna KIELING, Barwice 

400 m pł.
M40 - 59.00 - Leanid WERSHYNIN, Białoruś

300 m pł.
M70 - 52.66 - Marek MIELCAREK, Bydgoszcz 

3000 m prz.
M40 - 9:44.91 - Rafał NOWAK, Częstochowa 

2000 m prz.
W35 - 7:36.36 - Aneta ŚWITAJ, Częstochowa 

W Białymstoku rozegrano też MPM Dziennikarzy i MPM Lekarzy - szczegóły na stronie PZLAM.

źródło: PZLAM


Red Bull 400 dla Kozielskiej i Celko

$
0
0

Prawie 800 biegaczy wzięło udział w rozegranej w minioną sobotę drugiej edycji Red Bull 400 w Zakopanem – 400-metrowym sprincie od podstawy na szczyt Wielkiej Krokwi. Zwyciężył Tomas Celko, który w biegu finałowym wbiegł na najsłynniejszą skocznię narciarską w Polsce w czasie 3 minut 51 sekund i obronił zwycięski tytuł z zeszłego roku. Najlepszą z kobiet była Magdalena Kozielska z wynikiem 4 minut 51 sekund. W rywalizacji sztafet zwyciężyła załoga Harpagan Beast.

Niewielki z pozoru, 400-metrowy dystans, odpowiadający jednemu okrążeniu stadionowej bieżni, mógł okazać się najtrudniejszym w życiu. Przewyższenie wynosiło ponad 130 metrów, a nachylenie trasy w najbardziej stromym miejscu sięgało ponad 37 stopni. Limit czasu na ukończenie to 15 minut.

– To ekstremalny wysiłek w bardzo krótkim czasie. Nie wolno za szybko zacząć, żeby się nie spalić. Warto też trzymać się poręczy w górnej części najazdu skoczni i pomagać sobie rękami. Dobra technika i równe tempo to klucz do sukcesu – radził zawodnikom przed startem Andrzej Bargiel. Pierwszy człowiek, który zjechał na nartach z K2 sam, „treningowym tempem” - 5:38 - wbiegł na szczyt Wielkiej Krokwi, w przeddzień zawodów.

Najlepsi zawodnicy eliminacji musieli ponownie zmierzyć się z Wielką Krokwią w finałach. Wykorzystywano silne nogi, ale i silne ręce. Liczyła się dobra przyczepność, odpowiednie obuwie i umiejętność korzystania z ułatwień udostępnionych przez organizatora, takich jak wciąganie się rękami po linowej siatce, którą pokryta była część trasy.

– Kilka lat temu wygrałam wyścig narciarski Red Bull Bieg Zbójników, dziś udało się zająć 1. miejsce w biegu na skocznię tu w Zakopanem, bardzo się cieszę. Biegam w górach, jestem skialpinistką i świeżo upieczoną mamą. Moje dziecko ma 9 miesięcy i nie przerwałam kariery sportowej. Często trenuję o 5 rano, uważam że macierzyństwo daje niesamowitą siłę w sporcie – mówiła Magdalena Kozielska, zwyciężczyni rywalizacji kobiet.

Zakopane odwiedzili goście specjalni. Jak w ubiegłym roku biegaczy dopingował Adam Małysz, który niegdyś święcił wielkie triumfy na Wielkiej Krokwi, skacząc z niej na oczach wiwatujących tłumów. Piątki na trasie przybijała lekkoatletka, Joanna Jóźwik. – Moje 800 metrów w porównaniu z tym, co się tutaj dzieje, to jest łatwizna. Bieg w Red Bull 400 trwa może 100 metrów, a potem jest połączenie wspinaczki z chodzeniem na czworaka. Przewyższenie robi niesamowite wrażenie, nawet nie próbuję sobie wyobrazić, jak się zakwaszają mięśnie zawodników – tak skomentowała zmagania uczestników Joanna Jóźwik.

Impreza organizowana w COS OPO Zakopane jest częścią cyklu wyścigów Red Bull 400, które w 2019 roku odbędą się w 20 lokalizacjach, na trzech kontynentach. Najlepsi zawodnicy spotkają się 13 lipca w kanadyjskim Whistler na przystanku rangi Mistrzostw Świata.

mat. pras

fot. Marcin Kin


Dramatyczne chwile liderki Ironmen Frankfurt [WIDEO]

$
0
0

Upał to nie przelewki, nawet w sporcie zawodowym. Brutalnie przekonała się o tym triathlonistka Sarah True, liderka niedzielnych zawodów serii Ironman Europe we Frankfurcie

Jeszcze na kilometr przed metą morderczych zmagań - 3,8 km pływania, 180 km na rowerze i maraton - Amerykańska prowadziła z ponad 7-minutową przewagą nad najgroźniejszą rywalką. W punkcie serwisowym, po upływie 9 godzin rywalizacji triathlonistka zaczęła się słaniać na nogach, powoli tracąc świadomość. Widok był dramatyczny:

Po interwencji zawodników, True została podjęta z trasy przez służby medyczne. Po imprezie przyznała, że zupełnie nie pamięta ostatnich chwil na trasie, a cała sytuacja była dla niej „super przerażająca, frustrująca i rozczarowująca”. Żałując straconej szansy na pierwszy zwycięstwo w serii Ironman, co dało by jej przepustkę na MŚ Ironman na Hawajach, podziękowała współtowarzyszom rywalizacji i medykom za udzieloną pomoc.

„Bieganie maratonu w 38 stopniach Celsjusza jest brutalne” - oceniła na koniec.

Rywalizację we Frankfurcie wygrali Niemiec Jan Frodeno (7:56:02) i Amerykanka Skye Moench (9:15:31).

red.


Mistrzyni Olimpijska wydała książkę dla lekkoatletów

$
0
0

Utytułowana sprinterka i bobsleistka Lauryn Williams radzi młodszym kolegom jak efektywnie zarządzać swoją karierą i czerpać radość ze swojej pracy na bieżni.

W książce pod wymownym tytułem „The Oval Office” (Owalne biuro) Williams pisze m.in. o kolejnych szczeblach kariery lekkoatletycznej, o współpracy z agentem, doborze trenera, zarządzaniu grafikiem startów i podróżowaniu na zawody, dobieraniu współpracowników, zarządzaniu pieniędzmi i podatkami, a przede wszystkim – jak czerpać radość ze sportu jako pracy.

Wicemistrzyni Olimpijska na 100m z Aten i Mistrzyni Olimpijska z Londynu w sztafecie 4x100m, a także Wicemistrzyni Olimpijska w bobslejowych dwójkach z Soczi, doradza też jak rozwijać swoją markę, szczególnie w kontekście social mediów. Proponuje też swoje rozwiązania związane ze sportową emeryturą czy planowaniem przyszłości poza sportem.

– Lekkoatletyka to nie tylko starty i rywalizacja. Jeśli chcesz odnosić sukcesy w zawodowym sporcie musisz być przedsiębiorcą. Jeśli nie interesujesz się biegowym biznesem, to profesjonalny sport nie jest dla ciebie – twierdzi Lauryn Williams.

Książka dedykowana jest zawodowcom i sportowcom, którzy dążą do zawodowego uprawiania sportu. The Oval Office” dostępna jest na razie tylko w USA. Nie wiadomo jeszcze czy pozycja trafi do Europy i czy zostanie przetłumaczona na inne języki. Obawy są spore, bo pozycja przeznaczona jest dla bardzo wąskiego grona odbiorców.

red.


Viewing all 13095 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>