Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

"Niedługo to dokończę!" Dariusz Strychalski nie poddaje się, choć musiał przerwać wyzwanie dla chorej Lenki

$
0
0

Hart ducha, ambicja i dobre chęci czasami nie wystarczą. Mimo dużej dozy samozaparcia Dariusz Strychalski musiał przerwać podjęte wyzwanie przebiegnięcia łącznie Głównych Szlaków Sudeckiego i Beskidzkiego (ok. 950 km ze Świeradowa-Zdroju w Górach Izerskich do Wołosatego w Bieszczadach). Po ukończeniu odcinka w Sudetach rozpoczął bieg przez Beskidy, ale fatalny stan stóp bardzo szybko zmusił go do zaprzestania aktywności.

– Jak tylko wyleczę stopy, od razu wracam do Ustronia i na pewno pokonam GSB, dokończę wyzwanie #BiegiemDlaLenki– deklaruje stanowczo ultras z podbiałostockich Łap, którym swoim biegiem wspiera zbiórkę pieniędzy na leczenie i rehabilitację 7-letniej Leny Bęben, cierpiącej na rzadką chorobę autoimmunologiczną przejawiającą się ostrą niewydolnością płuc.

"Jestem szczęśliwy, ale przede mną druga trudna część". Dariusz Strychalski z pomocą chorej Lence na półmetku wyzwania GSS+GSB

– „Załatwiła” mnie długa ulewa przedostatniego dnia w Sudetach, zaraz za Lądkiem-Zdrojem, w której doszczętnie przemoczyłem buty i nogi – opowiada 44-letni niepełnosprawny biegacz. – Wydawało się, że będzie jako tako dobrze, po odpoczynku w Ustroniu wyruszyłem na czerwony szlak i wdrapałem się na Czantorię, ale jak próbowałem zbiegać to odparzenia na stopie powodowały potworny ból. Zbadał i opatrzył mnie lekarz, po czym zalecił 2-3 tygodnie przerwy, żeby się wszystko zagoiło. Jak doprowadzę nogi do porządku to załatwiam urlop i jeszcze raz ruszam na Główny Szlak Beskidzki! – zapowiada.

Wczoraj wieczorem Dariusz Strychalski wrócił do domu w Łapach. – Zaraz idę do pracy, obiecałem kierowniczce odpracować czas, który poświęciłem na Sudety. Niedługo przecież znów będę potrzebował ponad tydzień wolnego… Mam teraz sporo wolnych godzin, bo przez kilka dni muszę odpuścić jakiekolwiek bieganie, potem dopiero coś potruchtam, zobaczę, jak te moje paluchy będą wyglądały i się czuły.

A tymczasem, choć wyzwanie jest zawieszone, akcja pomocy dla Lenki, w którą Darek ze swą fundacją "Zwycięzca" włączył się biegiem, trwa. Dziewczynkę można wesprzeć TUTAJ.

Piotr Falkowski

zdj. Fundacja Darka Strychalskiego "Zwycięzca"


"Pomaganie przez bieganie jest wspaniałe". Radosław Spychała przebiegł całą Polskę dla chorego Antosia

$
0
0

Radosław Spychała w ciągu 10 dni pokonał biegiem całą Polskę. 40-letni biegacz z Chrzypska Wielkiego w powiecie międzychodzkim (woj. wielkopolskie) przebiegł z Gubałówki w Zakopanem do Świnoujścia dystans 934 km po to, by pomóc 11-letniemu Antkowi Smorawskiemu. Syn jego znajomych cierpi na miopatię, rzadką, rozbudowaną chorobę mięśni, a także inne przewlekłe choroby. Pan Radek biegiem gromadził środki finansowe na leczenie i rehabilitację chłopca z Kluczewa, miejscowości oddalonej o 18 km od miejsca zamieszkania ultramaratończyka.

Pobiegł z Zakopanego do Świnoujścia. 934 km dla Antka

Najdłuższy dystans Radosław Spychała  pokonał w piątym dniu wyzwania, gdy przebiegał przez rodzinną miejscowość Dobrojewo niedaleko Szamotuł. Pokonał wtedy 155 km. Spał po zaledwie 2-3 godziny, raz tylko pozwolił sobie na 5-godzinny odpoczynek.

– Ratowały mnie głowa i kawa. Organizm przyzwyczaił się do niewielkiej ilości snu, kryzysy, oczywiście, były, ale głowa pracowała i za wszelką cenę kazała dążyć do celu

– Warto było, panie Radku?

– Na pewno. Okazało się, że możemy więcej niż myślimy. Warto przede wszystkim dla Antka. Od dawna moim marzeniem było przebiec całą Polskę i zrobić to dla kogoś. Jestem szczęśliwy, że to zrobiłem, ale fantastyczne było przede wszystkim to, jak ludzie się zjednoczyli i biegliśmy dla Antka razem, żeby „zabiegać” jego chorobę, zebrać fundusze na leczenie i sprzęt rehabilitacyjny. Nie spodziewałem się aż takiego odzewu ludzi i sponsorów. Super wszystko zagrało, są pieniądze, a jeszcze ciągle wpłaty wpływają.

– To proszę powiedzieć, co konkretnie Antek zyskał dzięki pańskiemu biegowi.

– Mamy już na koncie fundacji pieniążki na bardzo potrzebne łóżko rehabilitacyjne. Będzie miał wykupione turnusy rehabilitacyjne. Nie można tych pieniędzy wykorzystać na dowolne potrzeby, wszystko musi być konkretnie udokumentowane. Zostanie także przebudowana łazienka, tak żeby Antek mógł swobodnie do niej wjeżdżać na wózku i korzystać z urządzeń sanitarnych.

To wszystko bardzo ułatwi życie chłopakowi i jego rodzicom. Tato Antka mówił mi, że ma problemy z przepukliną w kręgosłupie. Dźwiganie 80-kilogramowego chłopaka w łazience czy do samochodu, bo często jeżdżą do Poznania na zabiegi rehabilitacyjne, to  bardzo ciężka praca.

Na koncie jest w tej chwili około 40-50 tysięcy złotych. Jeszcze przed biegiem znaleźliśmy sponsorów, którzy wpłacili pieniądze, kolejni zrobili to w trakcie i po biegu, tak samo dorzucali się do zbiórki prywatni ludzie. Cały czas mamy także kolejne deklaracje. Była też prowadzona w internecie zrzutka, która przyniosła kolejne wpłaty, coraz więcej w miarę rozkręcania się biegu. Zainteresowanie było ogromne, ludzie pisali, że każdego ranka budząc się zaglądali od razu do internetu i sprawdzali jak przesuwa się „niebieska kropka”. To było takie niesamowite, 10-dniowe misterium (uśmiech).

– A na trasie biegu też pan odczuwał tak duże zainteresowanie i wsparcie?

– Pierwsza osoba dołączyła do mnie w Miliczu za Wrocławiem. Było ciekawie, bo o godzinie 2 w nocy, gdy planowałem już krótki odpoczynek i sen w busie, zobaczyłem biegnącego chłopaka. Powiedział, że od kilku godzin na mnie czeka. Przebiegliśmy więc kawałek razem, a potem, gdy o 5 rano wznawiałem bieg, dołączyła kolejna osoba.

Milicz był bardzo fajny, a potem w Wielkopolsce to już było kompletne szaleństwo, zwłaszcza jak wbiegłem na moje tereny, do powiatu szamotulskiego! Przez 15 czy 20 kilometrów biegły ze mną prawie dwie setki ludzi! Biegli albo jechali, na rolkach i na rowerach. Tak się wspaniale zjednoczyli. Dostałem takich skrzydeł, że ponoć trudno było za mną nadążyć! (śmiech).

Koło Drawska Pomorskiego całą, ostatnią już noc przebiegł ze mną pewien Karol. A już całkiem niesamowity był człowiek, który biegając na co dzień nie więcej niż 20 km, pokonał ze mną jednego dnia 75, a w ostatni dzień wyzwania nawet 95 km! Dużo było takich ludzi, którzy normalnie nie biegając lub biegając niewiele, wznosili się na wyżyny swoich możliwości, wręcz przekraczali swoje granice, żeby wesprzeć naszą akcję. (czytaj dalej)


– Zakończenie pańskiego biegu też było takie spektakularne i wzruszające?

– Ostatni dzień i odcinek do Świnoujścia były dla mnie bardzo trudne. Miałem informację od żony, że na „mecie” pod hotelem Radisson Blu czeka na mnie sporo ludzi. Ale nic mi nie szło, na dodatek był ogromny upał. Przez 10 godzin zrobiłem zaledwie 50 km, bardzo dużo szedłem, leżałem gdzieś tam w lesie… Dopiero jak zjadłem ciepły posiłek, trochę mi się w głowie przestawiło i podjąłem normalny bieg. Doleciałem do promu w Świnoujściu, dołączało do mnie coraz więcej osób, a jak przebiegałem koło jednostki straży pożarnej, z otwartych garaży odezwał się doping i syreny wozów bojowych. Aż się towarzyszący mi kuzyn popłakał ze wzruszenia! No i na końcu też wszyscy zgotowali mi bardzo miłe powitanie.

– Opowiada pan cały czas o pozytywnym odbiorze i pięknej otoczce pańskiego biegu. A będą z tych 10 dni także negatywne wspomnienia?

– Tak. Trasa Piła-Złotów. To była masakra. Myślałem, że mnie tam rozjadą. To był dla mnie najgorszy dzień. Towarzyszył mi wtedy pan Marek, 60-letni ultras ze Złotowa. Mimo że biegliśmy gęsiego, kierowcy trąbili na nas, wyzywali, jechali tuż przy krawędzi drogi spychając nas i zmuszając do uskakiwania do rowu. Mimo że z przeciwka nic nie jechało, mijali nas o kilkadziesiąt centymetrów.

W końcu nie wytrzymałem, podbiegłem do naszego busa i poprosiłem Grzegorza, ojca Antka, żeby zadzwonił na policję, bo tak dalej nie da się biec. Policjanci poradzili nam, żebyśmy przeszli na prawą stronę drogi i biegli przed jadącym na awaryjnych światłach busem. Tak zrobiliśmy i do samego Złotowa, jeszcze przez jakieś 30 km, mieliśmy wreszcie spokój i bezpieczeństwo.

– A pański bieg był w ogóle zgłaszany na policję, prosiliście o jakąś asystę, ochronę?

– Przed rozpoczęciem akcji rozmawiałem z policją i dowiedziałem się, że jeśli biegnę lewą stroną drogi to nie muszę tego nigdzie zgłaszać, bo jestem wtedy traktowany jak pieszy uczestnik ruchu poruszający się po drodze. W ten sposób zatem biegłem, z wyjątkiem wspomnianej przed chwilą historii z trasy Piła-Złotów i jeszcze raz, koło Świnoujścia, gdzie dostałem zgodę policji na bieg przed busem prawą stroną drogi ekspresowej. Dziękuję policji, bo spisała się naprawdę na medal, bardzo nam pomogła w realizacji celu.

- A jak to się stało, że swój bieg przeznaczył pan na pomoc właśnie Antkowi?

– Znam jeszcze z czasów szkoły podstawowej mamę Antka. Oni mieszkają w Kluczewie, 18 km od mojej miejscowości. Agnieszka niedawno zaczęła biegać. Kiedyś spotkaliśmy się w sklepie i zaczęliśmy o tym rozmawiać. Wspomniałem jej, że moim marzeniem jest przebiegnięcie całej Polski dla kogoś. Żeby to moje bieganie miało jeszcze jakiś dodatkowy, pożyteczny wymiar.

Następnego dnia, po rozmowie z mężem Grzegorzem, zadzwoniła i zapytała, czy mógłbym pobiec dla ich chorego syna. Zgodziłem się, oczywiście, pojechałem do nich, ustaliliśmy plan i… zaczęliśmy działać. Mocno się zaangażowali i bardzo mi pomogli w realizacji wyzwania. Tata Antka przez cały czas był na trasie, służył mi jako serwis, nawigował, przygotowywał posiłki, a było to naprawdę niełatwe zadanie.

– Doszedł pan już do siebie po tym ekstremalnym biegu?

– Tak. Po biegu zrobiłem już badania krwi i wyniki są w normie, nie mam żadnych niedoborów. Troszkę obniżył mi się poziom żelaza, ale wciąż jest w normie. Mój serwis, który m. in. przygotowywał posiłki, spisał się więc znakomicie (uśmiech).

Stopy są, o dziwo, w doskonałym stanie. Tylko jeden bąbel na dużym palcu. Paznokcie też całe. Najgorzej jest z kolanem, bo okazało się, że biegłem z pękniętą łąkotką. Zaczęło się jeszcze przed biegiem, przez ostatnich kilkanaście dni na treningach czułem jakieś ukłucia, ale myślałem, że to zwykłe przemęczenie i nie zważałem na to, zmniejszyłem tylko nieco kilometraż.

Ale w drugim dniu biegu zebrał się płyn w kolanie i zrobiła opuchlizna - to już było to pęknięcie. Na szczęście nie byłem tego świadomy, bo nie wiadomo, jak zareagowałaby psychika. Zacząłbym pewnie odciążać kontuzjowaną nogę, przez to przeciążać drugą. A ja po prostu zaciskałem zęby i biegłem. Bolało, więc mroziliśmy, stosowali maści, leki przeciwzapalne i dzień po dniu jakoś szło.

– I ani razu pan nie poczuł, że może nie dać rady?

– Ja na szczęście mam taką zaletę (albo wadę, nie wiem), że jestem strasznie uparty. Jak sobie coś postanowię, to za wszelką cenę dążę do celu. Były chwile zwątpienia, zwłaszcza jak już w drugim dniu pojawiła się ta opuchlizna, ale poradziłem sobie i biegłem, powoli przesuwałem się do przodu. Teraz byłem u ortopedy i okazało się, że pęknięcie jest na tyle nieduże, że nie wymaga interwencji chirurgicznej. Ponoć w ciągu 3-4 tygodni ma się zrosnąć samo. Muszę, oczywiście, oszczędzać kolano, unikać kucania czy przysiadów. Lekarz zalecił mi basen, chodzenie w jeziorze, wysokie unoszenie kolan i rowerek.

– Ile par butów pan zużył przez te 10 dni?

– Dwie. Początkowo je wymieniałem, ale ponieważ jedne z nich uciskały mnie trochę w górnej części stóp, aż musiałem je bandażować, mniej więcej po jednej trzeciej dystansu, ponad 300-350 kilometrach, zostawiłem już tylko te drugie i katowałem je do samego Świnoujścia. Były super wygodne, ale teraz nadają się już do wyrzucenia. Będę miał jednak nowe, bo starosta mojego powiatu międzychodzkiego obiecał mi zakup, jest pod dużym wrażeniem tego wyczynu (śmiech).

Paweł Żuk wygrywa bieg na 1000 mil w Atenach i ustanawia rekord Polski!

W doborze butów bardzo pomógł mi Paweł Żuk (zwycięzca biegu na 1000 mil w Atenach - red.), natomiast motywacją służył mi mocno Ryszard Kałaczyński (rekordzista Polski w liczbie przebiegniętych maratonów - red.). Udało mi się wygrać u niego Koronę Wituńskich Maratonów, wszystkie 5 maratonów w 3 dni pobiegłem w czasie poniżej 3h 50, a teraz on mnie wspierał, jak było trzeba to opieprzył od czasu do czasu i pogonił do roboty (śmiech). Bardzo mi pomógł zwłaszcza w ten ostatni, kryzysowy dla mnie, dzień.

Ryszard Kałaczyński król polskiego maratonu! Kolejne rekordy zaplanowane

– Poczuł się pan po tym biegu lepszym człowiekiem?

– Myślę, że tak, chociaż… wydaje mi się, że ja zawsze byłem dobrym człowiekiem. I bardzo jestem szczęśliwy, że tak wiele osób się do mnie przyłączyło. Widać było, że pomoc drugiemu człowiekowi, choremu dziecku bardzo zjednoczyła ludzi i chwyciła ich za serca. Coś pięknego!

– Powtórzę na koniec pytanie: warto było?

– Tak. Zdecydowanie. Jeśli miałbym to powtórzyć, na pewno bym to zrobił.

– A powtórzy pan?

– Za rok planuję start w Stanach Zjednoczonych w biegu 24-godzinnym. To będzie dla mnie coś nowego. Jeśli zostanę poproszony, by pobiec dla kogoś, na pewno nie odmówię. Lubię pomagać, teraz zrobiłem to nie po raz pierwszy, bo 2 miesiące wcześniej biegłem dla chorej dziewczynki z mojej gminy 5 kilometrów wokół jeziora. Polecam wszystkim pomaganie przez bieganie, to wspaniała sprawa, która przynosi mnóstwo dobra.

rozmawiał Piotr Falkowski

zdjęcia z fanpejdża akcji Antkowy świat i marzenia


Zmarł uczestnik Comrades Marathon 2019

$
0
0

Aż 595 uczestników tegorocznej, 97. już edycji Comrades Marathon wymagało pomocy lekarskiej podczas biegu. Dla jednego z biegaczy, który akurat interwencji medycznej – jak sądził – nie potrzebował, start zakończył się tragicznie.

Według danych organizatora, 65 uczestników Comrades 2019 trafiło do szpitala. 3 przypadki uznano za poważniejsze. Część biegaczy została skierowana do szpitala przez obsługę medyczną w punktach pomocy, inni trafili tam prosto z trasy. Wszyscy z większymi lub mniejszymi problemami – osłabieniami, odwodnieniami, zaburzeniami krążenia...

55-letni Sonnyboy Mgobeni przekraczał linię mety nie uskarżając się na zdrowie. Na trasie nie korzystał z pomocy medycznej. Następnego dnia, samochodem, wrócił z przyjaciółmi do domu w Limpopo. Zadowolony, bo ukończył swój drugi Comrades Marathon, tym razem w 9:53:44. Na koncie Mgobeni miał również sporo innych biegów, reprezentując od 2 lat swój klub biegowy na Uniwersytecie w Limpopo.

Według przyjaciół, Mgobeni był w dobrym stanie podczas podróży. Pożegnał się ze swoim towarzystwem przed domem w poniedziałek, ponad dobę po starcie. Wtedy również nic nie wskazywało, że w jego organizmie dzieje się coś złego.

W rozmowie z południowoafrykańskimi mediami, rzecznik Comrades Marathon mówi, że w tamtym momencie kontakt z zawodnikiem się urwał. We wtorek nie odbierał telefonu, nie otwierał drzwi. W środę jego przyjaciele zdecydowali, że wejdą do środka, mimo zamkniętych od wewnątrz drzwi. W mieszkaniu znaleźli ciało Sonnyboya Mgobeniego. W ich opinii, umarł we śnie.

Przyczyna śmierci południowoafrykańskiego nie jest na razie znana.

Organizatorzy złożyli kondolencje rodzinie. Pogrzeb biegacza przewidziany jest na najbliższą sobotę.

IB


Bieg dla Słonia: Rekord frekwencji dla polskiego himalaisty! „To historia, bo to marzenia” [ZDJĘCIA]

$
0
0

To już tradycja – co roku biegacze i wspinacze spotykają się, by biegiem uczcić pamięć Artura Hajzera. Biegną w wielu miastach, niektórzy także indywidualnie, za polską granicą. Jednak największe biegi odbywają się w Warszawie i Chorzowie. Na Ursynowie dla Słonia pobiegło w tym roku ponad 200 osób. W Parku Śląskim… kilka razy więcej! Takich tłumów jeszcze nie było!

Nie szkodzi, że jest noc, komary tną jak szalone, w prognozie zapowiadano burzę… Stadion treningowy na Śląskim dosłownie wypełnia się ludźmi. Trudno znaleźć wolną przestrzeń. Kolejki do toalet ciągną się kilkadziesiąt minut jak przed dużym maratonem. Są biegacze, himalaiści (nawet w strojach!), rowerzyści, rolkarze, kijkarze a nawet ludzie, którzy na co dzień nie utożsamiają się z żadną z tych grup. Przybyli, żeby uczcić pamięć niezwykłego człowieka swoją obecnością. Trasę planują przejść, bez pośpiechu. Bo przecież o to tutaj chodzi – o bycie razem, gest jedności i pamięci. Dlatego ta noc, dlatego nieco ponad 7 kilometrów trasy. Przecież tyle ośmiotysięczników zdobył Hajzer.

Punktualnie o 22:00 rozlega się tradycyjne wołanie: „Słoniu! Słoniu!” skanduje wielu. Stadion wypełnia się światłem setek czołówek skierowanych w niebo, rozlegają się oklaski na cześć Hajzera. – Rok temu, kiedy zaczęliśmy mu bić brawo, Słoniu dał nam deszcz. Ciekawe, co przygotował w tym roku – mówi prowadzący. Wszyscy się uśmiechają. Start. Na alejki Parku Śląskiego rusza kilkaset osób.

Pierwszy, najbardziej emocjonujący punkt na trasie, to oczywiście Stadion Śląski. Kocioł Czarownic już drugi raz zaprosił uczestników wydarzenia w swoje progi. Każdy może przebiec albo przejść słynną bieżnię. Na telebimach zdjęcie Słonia a rozświetlony stadion wypełnia muzyka: „Bo to historia, bo to marzenia”. Emocje są niepowtarzalne. Biegacze zatrzymują się, nagrywają filmy, robią zdjęcia. Wielu zatrzymuje się i po prostu patrzy. Taka okazja i takie emocje zdarzają się tylko raz do roku.

Za Stadionem jeszcze ponad 6 km parkowych alejek. Są podbiegi, nierówności, ale nikt nie narzeka. Trasa jest oznakowana i zabezpieczona przez wolontariuszy. Na mecie czekają na wszystkich. I każdy może liczyć na ręczni robiony, unikatowy medal. Nawet czworonożni uczestnicy wydarzenia, dla których przygotowano medale w kształcie kości.

Wśród biegaczy jest bardzo dużo rodzin. Ola i Andrzej Jasińscy przyjechali z dziećmi, jedenastoletnim Jasiem i ośmioletnim Kubusiem: – Chłopcy pokonali na własnych nogach całą trasę – mówi dumna mama. – Postanowiliśmy w ten sposób uczcić nie tylko pamięć Słonia, ale też koniec roku szkolnego. Bardzo się nam podobało i myślę, że to będzie nasza nowa tradycja. Choć łatwo nie było, bo ja od dwudziestu lat nie byłam na WFie, ale dzisiaj udało mi się dotrzymać kroku chłopakom.

Na starcie Biegu dla Słonia po raz trzeci stanął Bartek Woźniak, organizator Biegu o Złotą Kaczkę w Toszku: – Jesteśmy tutaj rodzinnie, czyli cztery osoby plus pies. Dla mnie to trzeci Bieg dla Słonia, dla nich pierwszy. To jedyna w swoim rodzaju impreza, gdzie biegacze, kijkarze, rolkarze i rowerzyści są razem. My akurat z synem w tym roku jechaliśmy rowerami, żoną i córka pobiegły z psem. Było bardzo sympatycznie. Byłem tutaj cztery lata temu i muszę powiedzieć, że ten bieg poszedł mocno do przodu. To znaczy atmosfera zawsze była świetna, ale teraz też organizacyjnie jest perfekcyjnie. I można dla Słonia puścić światło w górę – mówi.

Nasz rozmówca dziwi się pytaniem o to, kim był Słoń: – Serio pytasz? Choć faktycznie, jeśli ktoś nie miał nic wspólnego z górskimi tematami, to może nie wiedzieć. Artur to był człowiek legenda, himalaista, zdobywca ośmiotysięczników, bardzo szanowany w społeczeństwie wspinaczy. Bardzo dobrze, że pozostał po nim taki ślad, który pozwala ludziom się jednoczyć.

KM


"Wysokie góry i odpowiedzialność za partnera". Aż 6 polskich duetów w legendarnym Monte Rosa Skymarathonie

$
0
0

Legendarny Monte Rosa Skymarathon we włoskich Alpach wrócił przed rokiem do biegowego kalendarza po 21 latach przerwy. Nie wiadomo było, czy na stałe, czy tylko jednorazowo, okazjonalnie. Organizatorzy nie byli w stanie się określić.

Stanęli jednak na wysokości zadania. W sobotę 22 czerwca bieg uznawany za kwintesencję skyrunningu odbędzie się po raz siódmy. 17,5 kilometra wspinaczki z poziomu 1192 m n.p.m. na szczyt Magherita Hut (4554 m n.p.m.) i powrót w dół tą samą trasą. W sumie 35 kilometrów z sumą przewyższeń 7000 m!

O historii i logistyce legendarnej imprezy, od której w pierwszej połowie lat 90 ubiegłego wieku rozpoczęła się historia światowego skyrunningu, pisaliśmy szeroko TUTAJ.

Ze względów bezpieczeństwa w zawodach biegnie się w dwuosobowych zespołach, wyposażonych obowiązkowo w specjalistyczny sprzęt, m. in. uprząż i linę, którą zawodnicy muszą się związać od stacji kolejki linowej Indren (11 km, 3260 m n.p.m.).

Aby wystartować w zawodach, trzeba też spełnić szereg wymagających warunków gwarantujących przygotowanie do tak trudnego wyzwania (m .in, doświadczenie wysokogórskie i wspinaczkowe).

Rok temu w Monte Rosa Skymarathonie wystartowali Natalia Tomasiak (w parze z Brytyjką Katie Kaars-Sijpesteijn) i Łukasz Zdanowski z mieszkającym w naszym kraju Białorusinem Ilją Marczukiem. Dziewczyny, mimo ogromnych problemów, zajęły siódme miejsce, panowie – dwudzieste w bardzo mocnej stawce. Trzecią lokatę open zajęli wtedy startujący wspólnie Kilian Jornet i Emelie Forsberg.

"Niesamowita przygoda! Miałam dzień konia, ale..." Natalia Tomasiak po legendarnym Monte Rosa Skymarathonie

Natalia Tomasiak i Łukasz Zdanowski tak zachwycili się biegiem, że wracają teraz na Monte Rosę, choć z innymi partnerami. W zawodach wystartuje w sumie aż 6 polskich duetów: 2 kobiece i 4 męskie.

– Bardzo mi się wtedy podobało, a że czułam duży niedosyt, postanowiłam wrócić. Rzadko startuję dwa razy w tych samych zawodach, ale Monte Rosa jest wyjątkowa! – mówi z przekonaniem Natalia Tomasiak. – To było dla mnie niesamowite doświadczenie, nie tyle nawet biegowe, co przede wszystkim górskie, gdy w chwilach poważnego kryzysu Katie odpowiedzialność za nasz zespół spoczęła na mnie. Potwierdziło się, że w takich sytuacjach potrafię zachować spokój i zimną krew – ocenia z zadowoleniem zawodniczka Salomon Suuno Teamu.

Natalia Tomasiak już przed rokiem chciała wystartować z Katarzyną Solińską, jednak wtedy zgłoszenie Kasi nie zostało przyjęte. Kolejne świetne wyniki biegaczki Hoka One One Teamu przekonały jednak organizatorów i tym razem Solińska stanie na starcie kultowej imprezy, mimo jej kompletnego braku doświadczenia w wysokich górach.

– Tak, wysokie góry to rzeczywiście nie „moja bajka”, ale gdy Natalia ponownie zwróciła się z propozycją wspólnego biegu, pomyślałam: „Witaj przygodo!” – powiedziała nam Katarzyna na lotnisku przed wylotem do Włoch. – To może być piękna inspiracja do dalszego biegania górskiego. Traktuję ten start jako piękną przygodę, ale, oczywiście, dam z siebie na trasie wszystko. Zobaczymy, na ile moje biegowe przygotowanie wystarczy na takie warunki. Dużym znakiem zapytania jest, jak na warunki wysokogórskie zareaguje mój organizm –  zastanawia się zawodniczka. (czytaj dalej)


Wyzwań będzie kilka. Po pierwsze: 17,5 km biegu pod górę. – Tyle jeszcze non stop pod górę nie biegłam, zawsze było to najwyżej kilka kilometrów podbiegu. Wiadomo, że tutaj nie mówimy o ciągłym biegu na sam szczyt, bo od pewnego momentu będziemy mocno szły.

Po drugie: 3500 m przewyższenia na tych 17,5 km, czyli średnie nachylenie podbiegu/podejścia wynoszące 20%! Wreszcie po trzecie: wysokość, na jakiej będzie rozgrywany bieg. Od 10 do 25 kilometra zawodnicy będą przebywali powyżej 3000 m n.p.m., a od 15 do 21 km – nawet powyżej 4000 m n.p.m.! Półmetek mieści się w najwyższym punkcie trasy, na szczycie Margherita Hut liczącym sobie 4554 m!

Katarzyna Solińska nigdy nie była tak wysoko w górach, a zapytana o znaną jej z autopsji wysokość mówi rozbawiona: – Chyba nie chcę powiedzieć, jak wysoko byłam do tej pory, niech to zostanie moją słodką tajemnicą. Zdradzę tylko, że sporo niżej – śmieje się i dodaje: – Wątpię, by w gronie moich znajomych znalazł się ktoś chętny na wyjazd w takie góry, więc jest to świetny pretekst, by tego spróbować i to jeszcze w doborowym towarzystwie! To będzie przygoda życia, trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało! – prosi.

Katarzyna obiecuje jednak, że na Monte Rosie będzie rozsądna. – Nic za wszelką cenę! Natalia opowiadała, że cała trasa jest dobrze obstawiona służbami medycznymi. Jeśli więc tylko poczuję, że organizm strajkuje i nie radzi sobie z wysokością, od razu zareaguję. Nie będę na siłę pchała się na szczyt. Najważniejsze jest zdrowe, będzie je monitorowała i dużo rozmawiała z Natalią. Chcę biegać jeszcze długie lata i nie będę ryzykowała – deklaruje krakowianka. – Wiem też, że Natalia nie będzie miała do mnie w takiej sytuacji pretensji, co więcej, nie pozwoliłaby mi przesadzić i narażać zdrowia. Na tym m. in. polega odpowiedni dobór partnera – tłumaczy.

– Z Kasią bardzo dobrze się znamy i na pewno, nawet w aspekcie koleżeńskim, będzie nam się dobrze razem biegło, nawet mimo jej braku doświadczenia w takich warunkach. Byłyśmy na wspólnym treningu, biegałyśmy w Tatrach, Kasia jest w bardzo dobrej formie biegowej, więc wierzę, że będzie dobrze – mówi Natalia Tomasiak. – A zresztą – dodaje – ja też tym razem trochę boję się wysokości, bo w przeciwieństwie do roku ubiegłego nie miałam czasu na aklimatyzację i adaptację do warunków alpejskich.

Planów stricte wynikowych Natalia nie ma. Nastawia się raczej na przyjemność biegu i rywalizacji. – Chciałabym, żebyśmy pokonały trasę wbiegając i podchodząc w dobrej formie, szybko, a nie męcząc się i dysząc resztkami sił, wciągając się nawzajem. Żeby miało to wymiar sportowy. Wtedy będę zadowolona - mówi.

Faworytek do zwycięstwa nasza biegaczka upatruje w kilku mocnych Rosjankach i Włoszkach oraz ubiegłorocznej triumfatorce, Amerykance Hillary Gerardi (pobiegnie z inną partnerką, Francuzką Pessey zamiast Brytyjki Holly Page).

Drugi polski zespół kobiecy to Iwona Januszyk - Michalina Witowska. Tej pierwszej doświadczenia wysokogórskiego nie brakuje, częściej nawet można spotkać ją na zawodach skiturowych niż biegowych. – Monte Rosa Skymarathon jest rozgrywany bardzo blisko miejsca, gdzie odbywają się bardzo znane zawody skialpinistyczne Trofeo Mezzalama, pierwsze, które 4 lata temu obserwowałam. Od tego czasu zaczęła się moja przygoda z narciarstwem, bardzo bym chciała w przyszłości wystartować w takiej imprezie. A na razie chcę zobaczyć ten piękny region w cieplejszym miesiącu i sprawdzić, jak mój organizm zachowa się na tak dużej wysokości, bo to jest dla nas największe wyzwanie tego biegu.

– Jedziemy na te zawody bez typowej aklimatyzacji, przeprowadzonej dużo wcześniej i na autentycznej wysokości, a nie w komorze hipoksyjnej. Powyżej 4 tysięcy metrów byłam na trzech szczytach, ale zrobiłam je raczej wycieczkowo, niż sportowo. Natomiast na wysokości do 3800 metrów bywałam na 2-3-tygodniowych obozach, gdzie spaliśmy na 2400 m, a trenowali właśnie wyżej. Ciało pamięta wysokość, na której kiedyś było, więc dzięki tym doświadczeniom powinno być mi trochę łatwiej, zwłaszcza, że ja lubię trasy krótkie z dużym przewyższeniem, jak najbardziej strome – śmieje się Iwona Januszyk i dodaje:

– Półtora miesiąca temu brałam udział w takim swoistym triathlonie z podobnym jak na Monte Rosie przewyższeniem prawie 3,5 tysiąca metrów. Pierwsze 1700 metrów w górę jechaliśmy na rowerze, potem 500 m biegliśmy, a ostatnie 1200 metrów rozbiliśmy na nartach. Wypadłam całkiem nieźle, bo choć nie był to mój dzień i miałam mnóstwo komplikacji, zajęłam czwarte miejsce.

Iwona ma zresztą jeszcze inne cenne doświadczenia z wysokością i jej gwałtownymi zmianami. – Miałam z tym do czynienia w komorze niskich ciśnień podczas badań w Wyższej Szkole Oficerskiej Sił Powietrznych, na której skończyłam pilotaż. Byliśmy zamykani w komorze na 5 tysiącach metrów i bardzo szybko opuszczani. Nigdy nie miałam z tym problemu, saturacja utrzymywała się zwykle wysoka. Mam też wylatane 120 godzin na śmigłowcach. (czytaj dalej)


Iwonie Januszyk podoba się na Monte Rosie jeszcze jedno: drużynowy charakter rywalizacji. – Dopiero w parze, kiedy trzeba współpracować i wynik zależy nie tylko od ciebie, poznaje się zawodnika i jego charakter. Musisz na siebie wzajemnie liczyć, a w trudnych sytuacjach nawzajem się wspierać i opiekować. Trzeba się też tak dobrać, by nawzajem się nie zajechać.

– Wielokrotnie startowałam w takich zawodach narciarskich, w biegowych jeszcze nie. Myślę, że Miśka Witowska jest idealną partnerką, cieszę się, że startujemy razem. Zgadałyśmy się kiedyś na zawodach, nawet nie wiem, czyim pomysłem był wspólny start we Włoszech. Dobrze się znamy i na pewno świetnie dogadamy na trasie – zapewnia Iwona Januszyk.

Łukasz Zdanowski, podobnie jak Natalia Tomasiak, stratował w Monte Rosa Skymarathonie rok temu. Zajął wtedy w duecie z Ilją Marczukiem 20 miejsce. Tym razem stanie na starcie wspólnie z Robertem Celińskim. – Życie! Każdy ma swoje plany i obowiązki zawodowe, trudno zgrać terminy – tłumaczy krótko.

– Z Robertem Celińskim poznaliśmy się 2 lata temu podczas maratonu Tenzing Hillary Everest. To był świetny czas w Nepalu. Utrzymywaliśmy od tej pory kontakt, aż w mojej głowie zrodził się plan, byśmy wspólnie wystartowali na Monte Rosie. W sobotę zobaczymy, co wyjdzie z tego pomysłu, na pewno damy z siebie więcej niż wszystko! – obiecuje pochodzący z Siedlec biegacz. – Monte Rosa Skymarathon to niesamowite zawody wysokogórskie, ale też nie przelewki, więc trzymajcie kciuki za wszystkich Polaków! – apeluje Łukasz Zdanowski.

Jak pisaliśmy wyżej, w siódmej odsłonie Monte Rosa Skymarathonu weźmie udział 6 polskich duetów:

  • Natalia Tomasiak – Katarzyna Solińska
  • Iwona Januszyk – Michalina Witowska
  • Łukasz Zdanowski – Robert Celiński
  • Michał Klamut – Kamil Szczepaniak
  • Adam Michalik – Mariusz Hatała
  • Ivo Smolis -  Bartosz Bursa  

Zawody rozpoczną się w sobotę 22 czerwca o godzinie 6 rano. Wystartuje około 200 duetów z 17 krajów. Z numerami 1 i 2 pobiegną triumfatorzy sprzed roku: Włoch William Boffelli (tym razem z rodakiem J. Hermannem) oraz Amerykanka Hillary Gerardi (w tym roku z Francuzką I. Pessey).

Piotr Falkowski

zdj, Salco Garmin Team, salomonrunning.pl


(Nie)zwykły bieg, a jaka korzyść! Wybiegaj Krew i Szpik w Warszawie - impreza, która "jeszcze się nie skończyła" [ZDJĘCIA]

$
0
0

„Twoja krew, moje życie” - pod takim hasłem odbyła się pierwsza edycja imprezy Wybiegaj Krew i Szpik na stadionie PGE Narodowy. Organizatorzy z Januszem Bukowskim ze Stowarzyszenia „Dać Siebie Innym” liczą, że bieg nie zakończy się wraz z przekroczeniem mety przez uczestników, ale realnie wpłynie na zwieszenie liczby potencjalnych dawców krwi i szpiku kostnego.

Mimo długiego weekendu dopisała frekwencja. Większość z biegaczy pojawiła przed biurem zawodów na grubo przed startem. Duża w tym zasługa atrakcyjnych medali dla pierwszych 250 uczestników, wydawanych nietypowo, bo już w pakiecie startowym. Zdecydowanie warto było stawić się wcześniej, zwłaszcza, że udział był bezpłatny.

Wśród uczestników spotkać można było osoby, które dobrze pamiętały jeszcze bieg „Wybiegaj Sprawność”, który jesienią 2018 r. odbył się po raz ostatni.

„Wybiegaj Sprawność” już na mecie. „Nie żegnamy się, mówimy tylko do widzenia” [ZDJĘCIA]

Nie brakowało jednak i nowych twarzy. Jak przyznał nam pomysłodawca imprezy, wciąż dostaje wiele pytań o to czy impreza w parku Kępa Potocka wróci. Póki co skupia się na nowej inicjatywie.

Sama impreza miała luźny charakter. Nie liczył się wynik, nie była prowadzona klasyfikacja generalna czy w kategoriach wiekowych, nie było też nagród. Można było biec, maszerować i jechać na wózku. Uczestnicy mieli do pokonania - w zależności od chęci - od 1 do 5 km. W praktyce oznaczało to od 1 do 5 powtórzeń rundy, poprowadzonej wokół korony PGE Narodowego. Choć można było i kręcić więcej. Po biegu na wszystkich czekało coś słodkiego.

– Ściągnęła mnie tu idea tego wydarzenia. Znam Janusza, bo jest jednym z wolontariuszy w Muzeum Powstania Warszawskiego i to on mnie namawiał, żeby tu pobiec. Pomyślałem, że to dobra okazja, żeby połączyć miłe z pożytecznym i zrobić trening – mówił nam Igor Niewiadomski, który jako jeden z pierwszych pokonał 5-kilometrowy dystans.

– Niestety ja nie mogę oddawać krwi ze względów zdrowotnych. Chociaż biegam i utrzymuję zdrowy tryb życia, to jednak od 13. roku życia muszę systematycznie badać krew. Nic mi nie jest, ale według zaleceń hematologa nie powinienem być dawcą. Pewnie gdybym mógł, to bym to robił – dodał nasz rozmówca, zapytany o ideę biegu.

– Co można lepszego robić w Boże Ciało, niż propagować takie oddawanie kawałka siebie? Uważam, że impreza była świetna i miała świetny klimat. Za rok na pewno też wezmę udział! To nic nie kosztuje, tak jak nic nas nie kosztuje oddanie krwi czy wpisanie się na listę potencjalnych dawców szpiku. Daje to natomiast dużo korzyści prozdrowotnych. Oczywiście najlepiej byłoby, żeby takie akcje nie były w ogóle potrzebne, bo istnieje jakiś lek na cywilizacyjne choroby. Tak jednak nie jest… – zaznaczyła Magdalena Superson, jedna z uczestniczek imprezy, która zarejestrowała się w bazie dawców.

– Sama procedura jest bardzo prosta. Wypełnia się kwestionariusz na stronie internetowej, a później do domu przychodzi pudełko, w którym są patyczki. Wystarczy pobrać z jamy ustnej próbkę śliny i wypełnić kolejny kwestionariusz, swoisty wywiad żywieniowo-zdrowotny. Tu niestety często okazuje się, że dużo osób nie może zostać dawcą mimo chęci. Wszystko odsyła się na adres nadawcy. Ja po dwóch miesiącach dostałam kartę dawcy szpiku. Później już czeka aż znajdą „bliźniaka genetycznego” – wyjaśniała biegaczka.

Co istotne, już pierwsza edycja Wybiegaj Krew i Szpik przyniosła wymierne efekty. Jak powiedział nam Janusz Bukowski, impreza wpłynęła na zwiększenie oddawalnosci krwi w ostatnich dwóch tygodniach, i to nie tylko w Warszawie! To ważne, bo jest ona potrzebna zawsze. Największe zapotrzebowanie występuje przed wakacjami, gdy dochodzi do większej liczby wypadów.

– Dostaliśmy mega informację! W związku z organizacją tego biegu, w ciągu dwóch tygodni podniosły się słupki oddawalności krwi o 17 procent w całej Polsce! Dostałem taką wiadomość z Narodowego Centrum Krwi. Czyli reklama tego biegu sprawiła, że przyciągnęliśmy może i dziesiątki tysięcy krwiodawców! To ogromna suma! – cieszył się Janusz Bukowski.

Sama impreza, tu i teraz, również przyniosła konkretne korzyści.

– Do tego w ramach biegu oddaliśmy 50 litrów krwi. Do tego 60 osób się zarejestrowało jako dawcy szpiku! Ale ta impreza się jeszcze nie skończyła. Wiele osób gwarantuje mi, że w przyszłym tygodniu odda krew i będą się solidaryzować z naszą ideą – dodał Janusz Bukowski.

Kolejna edycja Wybiegaj Krew i Szpik odbędzie się w przyszłym roku, także w Boże Ciało. Ponieważ jest to święto ruchome, więc przypadać ma na 11 czerwca.

RZ


135 km Patrycji Bereznowskiej w Zabrzu to Rekord Guinnessa... ale NIE rekord świata!

$
0
0

W ślad za rosnącym zainteresowaniem rywalizacją na bieżni mechanicznej, przybywa informacji o tej aktywności biegaczy na świecie. Coraz więcej wiemy też o wynikach, jakie uzyskują. Wciąż jednak nie wiemy wszystkiego.

Paweł Żuk - rekordzista Polski w biegu na 1000 km i 1000 mil (na ulicy), który próbował też swoich sił na bieżni mechanicznej, jest w stałym kontakcie z ultramaratońską czołówką. I odkrył właśnie, że niedzielny wynik Patrycji Bereznowskiej z próby bicia rekordu świata i Guinnessa w biegu 12-godzinnym w zabrzańskim klubie Reshape Fitness, rekordem jest tylko częściowym.

Bereznowska bije REKORD ŚWIATA, a Jagieła REKORD POLSKI na bieżni mechanicznej!

– Wynikiem 135,12 km Patrycja pobiła oficjalny Rekord Guinessa (tutaj potwierdzenie wyniku Irlandki Seaned Kane - red.), ale nie ustanowiła rekordu świata – informuje biegacz z Tarchomina. Okazuje się bowiem, że w marcu 2004 r. Węgierka Edit Berces, na półmetku próby bicia rekordu świata w biegu dobowym, uzyskała wynik 136,1 km - a więc o ok. kilometr lepszy od Patrycji Bereznowskiej.

– Węgierka swój główny cel osiągnęła - 247,2 km to rekord świata kobiet w biegu 24-godzinnym na bieżni mechanicznej. Po drodze ustanowiła też rekord w biegu 6-godzinnym: 70,8 km – podaje Paweł Żuk. Podkreśla, że tamte wyniki potwierdzone są relacją internetową czy zdjęciami i nie może być mowy o pomyłce.

Źródłem wiedzy Pawła Żuka jest internetowa baza, do której dotarł przez zaprzyjaźnionych biegaczy. Prowadzona i aktualizowana - niestety nieregularnie - jest ona przez bliżej nieznaną mu osobę. A że bieganie na bieżni mechanicznej to relatywnie młoda konkurencja, baza jest dziurawa jak szwajcarski ser.

Zestawienie nie zawiera choćby wyników samego Pawła, w tym dotychczasowego rekordu Polski w biegu dobowym - 214,41 km, czy wyniku z próby 12-godzinnej, w której otarł się o ówczesny rekord Polski Marka Szustera. W bazie nie ma też wyników aktualnego rekordzisty Polski Adama Jagieły - 222,11 km z biegu dobowego i 139,41 km z biegu 12-godzinnego.

– Polski ślad w bazie to tylko dwa nazwiska - Marek Szuster i Krzysztof Tumko, który w 2015 r. uzyskał - najprawdopodobniej - drugi wynik na świecie w biegu 7-dniowym: 823,33 km! – wskazuje Paweł Żuk.

Więcej - w przytoczonej bazie nie figuruje też osiągnięcie Norwega Bjørna Tore Tarangera, który jesienią ubiegłego roku w Bergen nabiegał 264,55 km. Część zawodników, w tym sam Paweł Żuk, uznaje ten wynik za rekord świata w biegu dobowym, ale „pod dachem”, ponieważ udana próba Włocha Vito Intiniego z marca tego roku - 265,20 km - odbywała się na świeżym powietrzu. – A to istotna różnica, choćby ze względu na chłodzenie ciała biegacza – wskazuje Paweł Żuk.

Jedno jest pewne. Patrycja Bereznowska, Adam Jagieła czy sam Paweł Żuk otrzymali właśnie mocny argument za kolejnymi startami na bieżni mechanicznej. Na razie jednak Paweł chce dotrzeć do osoby prowadzącej przywołaną bazę wyników, by wpisać w nią wszystkie znane polskie osiągnięcia.

– Na bieżni mechanicznej startują głównie biegacze ultra, i to raczej wąska grupa, którzy sami informują się o swoich wynikach. Marzeniem jest stworzenie platformy agregującej wszystkie znane osiągnięcia, ale to wymaga sporej pracy. Warto ją wykonać, bo jeśli nie pilnuje się tego na bieżąco, nie weryfikuje wyników, to mamy takie sytuacje jak z próbą Patrycji Bereznowskiej – podkreśla Paweł Żuk.

Nieoficjalna baza rekordów świata w biegach na bieżni mechanicznej dostępna jest TUTAJ.

red.


Na Puchar Europy 10 000m szeroką i mocną ławą

$
0
0

Aż sześcioro Polaków wystąpi w Pucharze Europy na 10 000 m w Londynie. W kadrze znaleźli się mistrzowie kraju na tym dystansie, czyli Krystian Zalewski oraz Paulina Kaczyńska.

[AKT.] Zalewski i Kaczyńska mistrzami kraju na 10 000 m [PEŁNE WYNIKI, ZDJĘCIA]

Tak duża liczba powołanych zawodników to spora niespodzianka. Puchar Europy nie był imprezą, na której meldowaliśmy się licznie. Rok temu także w stolicy Wielkiej Brytanii wystąpiła tylko dwójka rodaków - Katarzyna Rutkowska, która zajęła wysokie czwarte miejsce, oraz Tomasz Grycko, który był 29. Dwa lata temu w Mińsku wystąpiła tylko zawodniczka Podlasia Białystok.

Zdecydowanie lepiej, jeśli nie najlepiej, pod względem frekwencyjni było w 2015 roku we włoskim Cagliari, gdy reprezentowała nas piątka zawodników. Panie w składzie Iwona Lewandowska, Paulina Kaczyńska i Dominika Napieraj były bliskie wywalczeni brązowego medalu, zajmując ostatecznie czwarte miejsce. To zresztą jedyny raz, gdy nasi zawodnicy zostali sklasyfikowani w „drużynówce”. Teraz przed naszymi zawodniczkami kolejna szansa.

Liderką naszej kadry będzie Paulina Kaczyńska - tegoroczna mistrzyni Polski z Białogardu, która wynikiem 32:53.65 ustanowiła rekord życiowy. Jest to też piętnasty wynik na europejskich listach w tym sezonie. Najszybciej biegała Holenderka Siffan Hassan – 31:18.12, jednak jej występ w Londynie stoi pod znakiem zapytania.

Poniżej 33 minut w karierze biegała już też Weronika Pyzik (32:37.89 – red), ustanawiając rok temu młodzieżowy rekord Polski. W tym sezonie na bieżni zawdoniczka studiująca na słynnym Oregon University miała nieco pecha, ale i tak podczas półfinałów mistrzostw NCAA, biegnąc pół dystansu w jednym bucie (!) uzyskała rezultat 33:41.35.

Weronika Pyzik pobiegła w finałach NCAA

W składzie reprezentacji na PE znalazła się też wicemistrzyni Polski Renata Pliś, która w Białogardzie debiutowała na 10 000 m. Udanie, bo z czasem 33:07.35. Doświadczona biegaczka ostatnio znów startuje na 1500 m, z którego jest najbardziej znana, więc zapas szybkości powinien jej tylko pomóc w Londynie.

O wysokie miejsce walczyć będzie też brązowa medalistka mistrzostw kraju Anna Gosk, mająca za sobą udany przełom roku i starty w przełajach. Zawodniczka Podlasia Białystok legitymuje się życiówką 33:15.16, także z Białogardu.

W biegu mężczyzn liczymy na mocny start mistrza Polski Krystiana Zalewskiego, który we wspomnianym Białogardzie uzyskał wynik 28:39.95. Co ciekawe, był to jego pierwszy bieg na tym dystansie od 2011 roku, gdy startował jeszcze jako młodzieżowiec. Na europejskich listach daje mu to dziewiętnasty rezultat. Prowadzi Szwajcar Julien Wanders, z czasem 27:44.36. Jego występ w Londynie można jednak z góry wykluczyć. Dzień wcześniej rozgrywany jest bieg na 5 000 m podczas Diamentowej Ligi w Lozannie i występ rekordzisty Europy w półmaratonie jest tam anonsowany.

W kadrze na Londyn znalazł się także Tomasz Grycko - aktualny wicemistrz kraju na 10 000 m i mistrz Polski w przełajach. Zawodnik ten zna już smak występu w Pucharze Europy, choć ostatnio biegał z przygodami. Rok temu Tomasz został błędnie zgłoszony do finału B, ale ostatecznie pobiegł w finale A. Zajął jednak odległe, 29. miejsce z czasem 29:24.84, czyli poniżej rekordu życiowego. Teraz na pewno liczy na więcej.

23. Puchar Europy w Biegu na 10 000 m odbędzie 6 lipca podczas imprezy pn. Night of the 10,000m PB’s, rozgrywanej w zachodnim Londynie. Jak sama nazwa wskazuje, zawody odbywają się w porze wieczornej, w efektownej oprawie.Ubiegłoroczny zwycięzca Niemiec Richard Ringer uzyskał czas 27:36.52, a wśród pań najlepsza była reprezentantka Izraela Lonah Chemtai Korlima z rezultatem 31:33.03.

Reprezentacja na 23. Puchar Europy w Biegu na 10 000 m, Londyn 6 lipca 2019:

  • Anna Gosk (KS Podlasie Białystok) SB 33:15.16 / PB 33:15.16
  • Paulina Kaczyńska (WMLKS Pomorze Stargard) SB 32:53.65/ PB 32:53.653
  • Renata Pliś (MKL Maraton Świnoujście) SB 33:07.35 / PB 33:07.35
  • Weronika Pyzik (LKS Znicz Biłgoraj) SB 33:41.35/ 32:37.89
  • Tomasz Grycko (UKS Bliza Władysławowo) SB 28:59.05 / 28:56.81 PB
  • Krystian Zalewski (UKS Barnim Goleniów) SB 28:39.95/ 28:39.95

RZ

fot. Athletic Lifestyle



Biegiem! Jest poCUSA! – ruszyły zapisy na 8. Bieg Charytatywny Fundacji Tesco

$
0
0

Czy można biegać i pomagać jednocześnie? Uczestnicy Biegu Charytatywnego Fundacji Tesco co roku udowodniają, że można, bawiąc się przy tym doskonale. Jego kolejna, ósma już edycja odbędzie się 31 sierpnia, w ostatnią sobotę wakacji. Miłośnicy biegania zmierzą się z szybką trasą na długości 10 km wiodącą przez krakowskie Błonia. To dobra okazja, by zbliżając się do końca sezonu biegowego, zrobić coś dobrego dla innych.

8. Bieg Charytatywny Fundacji Tesco będzie nie lada gratką dla biegaczy profesjonalnych i amatorskich, jak również ich rodzin i przyjaciół. Wystartować będzie można w biegach: Głównym na dystansie 10 km, Rodzinnym o długości 3,5 km, Biegu na Szpilkach na 100 m i biegach dla dzieci. Swoich sił w biegu będą mogły spróbować również najmłodsze maluchy, dla których zostanie zorganizowany specjalny bieg bobasa. Każdy z pewnością znajdzie coś interesującego dla siebie - w miasteczku biegowym nie zabraknie pokazów, konkursów, degustacji i atrakcji promujących zdrowy tryb życia.

Celem tegorocznego biegu jest zebranie środków na zakup ultradźwiękowego noża do usuwania tkanek nowotworowych u małych pacjentów Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Nóż ultradźwiękowy, inaczej Cavitron Ultrasonic Surgical Aspirator (CUSA Excel +), to urządzenie chirurgiczne przeznaczone do małoinwazyjnego usuwania zmian w narządach tkankowych, głównie mózgu, ale także wątrobie, nerkach lub trzustce. Aparat jest standardowym wyposażeniem bloku operacyjnego. Nóż ultradźwiękowy, który od 10 lat posiada szpital w Prokocimiu, wyciął już około 400 zmian patologicznych u dzieci.

– Po tak długim okresie eksploatacji aparat musi być wymieniony. Od jego niezawodności zależy skuteczność bardzo trudnych operacji dzieci głównie z chorobami onkologicznymi. Liczymy na to, że jak zawsze, biegacze nas nie zawiodą i jeszcze w tym roku nowy sprzęt trafi na Blok – mówi prof. Krzysztof Fyderek, dyrektor Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie.

Jak działa CUSA? Aparat wysyła ultradźwięki, które rozbijają zmianę patologiczną (np. guza), a następnie wypuszcza strumień soli fizjologicznej. W ostatnim etapie powstała maź jest bezpiecznie odsysana.

– Dzięki CUSA możemy ochronić naczynia krwionośne w narządzie zaatakowanym przez nowotwór i uniknąć groźnych w skutkach obszarów niedokrwiennych – tłumaczy prof. Stanisław Kwiatkowski, kierownik Oddziału Neurochirurgii USDK. – To ma kolosalne znaczenie dla jakości życia pacjentów po operacji, zwłaszcza tak newralgicznego narządu jakim jest mózg. Walczymy przecież nie tylko o życie, ale również o zachowanie funkcji mowy, widzenia, połykania, ale także o możliwości rozwoju dziecka.

Aparat CUSA składa się z kilku części, w tym uchwytu roboczego (ręcznego narzędzia chirurgicznego z końcówką, która dotyka tkanek pacjenta), włącznika nożnego sterującego dwoma funkcjami, akcesoriów obejmujących zestawy drenów, końcówek, zestawu do przykręcania końcówek z kluczem dynamometrycznym i pojemnika do sterylizacji.

– Zapraszamy wszystkich, dla których ratowanie zdrowia i życia dzieci jest szczególnie ważne, aby wzięli udział w naszym biegu. – zachęca Daria Kulińska, prezes zarządu Fundacji Tesco. – Pragniemy, aby biegacze, zarówno profesjonalni, jak i amatorzy, przyłączyli się do nas i razem ze swoimi rodzinami i przyjaciółmi zamanifestowali 31 sierpnia na krakowskich Błoniach poparcie dla naszego celu. Jesteśmy przekonani, że możemy go osiągnąć wspólnym wysiłkiem, świetnie się przy tym bawiąc.

Uczestnicy Biegu Charytatywnego Fundacji Tesco co roku pomagają wyposażyć Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie o kolejne niezbędne urządzenie. Bez ich zaangażowania niemożliwe byłoby wyremontowanie oraz doposażenie w sprzęt medyczny i rehabilitacyjny różnych oddziałów szpitala, a także zakup Prodrobota, aparatu „Carpe diem” do dializ noworodków i niemowląt oraz karetki neonatologicznej „N”.

Dzięki siedmiu dotychczasowym edycjom Biegu Charytatywnego Fundacja Tesco przekazała już 1 047 255 zł na rzecz Uniwersyteckiego Szpitala w Krakowie. W biegach łącznie zaangażowanych było ponad 10 000 biegaczy, którzy przebiegli w sumie 57 154 km. Dzięki wsparciu uczestników, partnerów i wolontariuszy biegu, dzieci leczą się w przyjaznych warunkach i korzystają z nowoczesnej aparatury.

Zapisy na 8. Bieg Charytatywny Fundacji Tesco ruszyły 19 czerwca. Prowadzone są w systemie internetowym na stronie www.bieg.fundacjatesco.pl.

Źródło: Organizator


 

Tough Mudder Polska odwołuje imprezy w 2020 r.

$
0
0

Pierwszy bieg polskiej edycji przeszkodowego cyklu miał się odbyć 29 czerwca w Katowicach, kolejny 19 października w Krakowie. W ostatnich godzinach uczestnicy otrzymali informacje, że oba wydarzenia zostały odwołane i przeniesione na 2020 r.

"Jest nam bardzo przykro i trudno w związku z zaistniałą sytuacją, przepraszamy wszystkich tych, którzy mogą poczuć się sfrustrowani – w pełni Was rozumiemy i pozostajemy do Waszej dyspozycji przez cały czas"

– piszą organizatorzy w komunikacie rozesłanym do uczestników drogą e-mailową. Na stronie internetowej czy fanpage informacji o odwołaniu wydarzeń nie ma.

Zgodnie z komunikatem Tough Mudder Polska, wniesione opłaty startowe - od 129 do 199 zł - będą ważne na przyszłoroczne imprezy lub będą zwracane na żądanie uczestnika. Rekompensatą ma być kupon zniżkowy 50% na drugi bieg w sezonie 2020. Kontynuowane mają być też treningi przygotowujące uczestników do startu.

"Chcemy zapewnić Wam najwyższy poziom usługi i doświadczeń związanych z Tough Mudder zatem na bieżąco będziemy Was informować o datach i lokalizacji treningów w 2019 oraz eventów w 2020 roku. Z niecierpliwością czekamy na powitanie Was w rodzinie Tough Mudder Polska w 2020 r."

Tough Mudder Polska nie informuje ile osób zgłosiło się na stat planowanych na ten rok biegów. Można się domyślać, że zbyt mało by impreza była rentowna (impreza kolidowała w kalendarzu z Mistrzostwami Europy OCR, które odbędą się w Gdyni, jakkolwiek skierowana była do nieco innej grupy uczestników - brak pomiaru czasu i elementu rywalizacji). Za granicą – cykl istnieje od 2010 r. - odbyło się dotąd ponad 200 wydarzeń, które – wedle informacji zamieszczonych na stronie organizatora – zgromadziły 3,5 mln osób.

red.


Niedziela z Maratonem Szczecińskim. "Zapraszamy na nasze święto biegania!

$
0
0

W niedzielę 23 czerwca wystartuje 5. Sanprobi Maraton Szczeciński z Polic do Szczecina.

W tym roku udział weźmie około 500 biegaczy, którzy zmierzą się nie tylko z dystansem 42 km i 195 m ale również z niełatwą trasą i prawdopodobnie ciężkimi warunkami pogodowymi - jak przewidują organizatorzy. Zachęcają mieszkańców miejscowości przez które prowadzi trasa - uczestnicy odwiedzą m.in. Trzeszczyn, Tanowo i Pilchowo - do wsparcia maratończyków

- Fala upałów ma ponoć zelżeć do niedzieli, ale na pewno nie do takiego poziomu, jaki najbardziej lubią bohaterowie królewskiego dystansu. Mile widziana będzie zatem pomoc ze strony mieszkańców posesji wzdłuż trasy. Ich uruchomione węże ogrodowe, zraszacze lub wystawione wiadra z wodą, na pewno spotkają się z entuzjazmem i wdzięcznością biegaczy.

Ze względu na dużą ilość remontów w jednym czasie, tegoroczna trasa będzie jak na maraton bardzo specyficzna. Brak możliwości przebiegnięcia przez newralgiczne obecnie miejsca (budowa ronda Arkońska/Wojska Polskiego/Szafera oraz Węzła Łękno/Zaleskiego) spowodowała, że organizator zmuszony był do wytyczenia trasy po przebiegnięciu z Polic w okolicach kompleksu leśnego Arkonka – Goplana.

To z kolei daje dodatkowe możliwości kibicowania, kilkukrotnego zobaczenia biegaczy bez konieczności pokonywania dużych odległości. Dlatego szczególnie zapraszamy kibiców w okolice Arkonki (meta usytuowana będzie na jej parkingu).

- O szczególną wyrozumiałość prosimy rowerzystów na trasie z Polic przez Trzeszczyn i Pilchowo do Szczecina. W tych miejscach trasa maratonu wytyczona została po ścieżkach rowerowych, stąd ogromny apel o ostrożność w korzystaniu z nich w godzinach 8.00 – 14.00.

Na weekend maratoński składają się również imprezy towarzyszące. W sobotę w Netto Arenie, oprócz odbioru pakietów startowych (hol główny w godz. 10.00 – 20.00) odbędą się:

4. Międzynarodowe Wyścigi Wózków w chodzie Buggygym, godz. 14.00

  • KIDS FUN RUN (bieg dla najmłodszych na dystansie 195 metrów), godz. 15.00
  • FUN RUN Nordic Walking (4,2 km), godz. 15.30
  • FUN RUN (4,2 km), godz. 16.30

Zapraszamy wszystkich do udziału w naszym święcie biegania - 5. Sanprobi Maraton Szczeciński!

Strona imprezy: www.maratonszczecinski.pl

źródło: Organizator


Tropikalny Rzeźnik Sky na początek 5. Festiwalu Biegu Rzeźnika [WYNIKI, ZDJĘCIA]

$
0
0

Od najtrudniejszego technicznie biegu rozpoczął się w czwartek 20 czerwca w Cisnej 5. Festiwal Biegu Rzeźnika. Na 458 startujących zawodników czekała 53-kilometrowa trasa z sumą podejść około 3300 metrów. Znajdowało się na niej sześć dużych gór w okolicach Cisnej: dwukrotnie Łopiennik, Osina, Hyrlata, Jasło i Małe Jasło.

W ubiegłym roku w swoim debiucie Rzeźnik Sky był areną mistrzostw kraju w skyrunningu na dystansie ultra. Tegoroczna edycja weszła w skład Pucharu Polski Skyrunning.

W Bieszczadach w ostatnich dniach intensywnie padało, a ostatnia gwałtowna ulewa przeszła jeszcze dzień przed biegiem. Górskie ścieżki pokryte były więc tonami błota. Podczas zawodów natomiast zamiast zapowiadanych kolejnych deszczów panowały upał i duchota. Mokra ziemia parowała w słońcu, a bieszczadzki las zamienił się w tropikalną dżunglę.

Z powodu ekstremalnych warunków organizatorzy zdecydowali się przedłużyć limit czasu z 11 do 11,5 godziny. Mimo to aż 135 uczestników nie ukończyło biegu, z których znaczna część nie zmieściła się w czasie już przed półmetkiem, na punkcie w Żubraczem. Do mety dotarły 334 osoby, z czego 323 w limicie.

Dwaj najszybsi zawodnicy wysforowali się na czoło już od startu i później stopniowo powiększali odstęp czasowy między sobą i przewagę nad reszta stawki. Tylko im udało się na mecie złamać barierę sześciu godzin. Zwyciężył Bartosz Misiak z Alpin Sport Hoka One One Team (5:47:08) przed Kacprem Piechem (Asics Frontrunner Poland/Etapowa Triada), który dobiegł 11 minut po zwycięzcy (5:58:26). Podium dopełnił Piotr Huzior z Attiq/Salming (6:09:12), który miał w planie start w klasycznym Rzeźniku w parze z Piotrem Biernawskim, ale z powodu kontuzji partnera przepisał się na Rzeźnika Sky.

Przypomnijmy, że obaj Piotrowie wraz z trzecim imiennikiem Szumlińskim we wrześniu wystartują razem w Krynicy w drużynowym Biegu 7 Dolin – dwaj pierwsi będą bronić ubiegłorocznego zwycięstwa.

Będzie walka! Mistrzowie Drużynowego Biegu 7 Dolin 100 km ponownie przyjadą do Krynicy!

Najszybszą z pań została Rosjanka Tatiana Nikitina (7:33:23), która wyprzedziła Magdalenę Andrzejewską z Retro Team Kozice (7:42:25) i Joannę Oberlan-Maroń (7:46:53).

Pełne wyniki można zobaczyć TUTAJ.

W chwili pisania tego tekstu trwa klasyczny Bieg Rzeźnika, a także Bieg Rzeźnika Ultra na dystansach 105 i 150 km. Pierwsi trzej zawodnicy ze 105 km są już na mecie w Cisnej: Roman Ficek (13:34:31), Gniewomir Skrzysiński (14:34:31) i Jarosław Czarny (14:42:21).

Wszystkie wyniki można śledzić na żywo TUTAJ.

Wkrótce osobista relacja z trasy Rzeźnika Sky i doniesienia z pozostałych rzeźnickich biegów.

KW


Padł nieoficjalny rekord świata na… 300m! W Ostrawie biegali też Polacy [WIDEO]

$
0
0

Nazwa mityngu Złote Kolce zobowiązuje. Zawody zaliczane są do cyklu IAAF World Challenge, ustępującego w hierarchii lekkoatletycznych zawodów tylko Diamentowej Lidze. Nie zmienia to faktu, że co roku do Ostrawy przyjeżdżają największe gwiazdy lekkiej atletyki. W tym roku błyszczała Shaunae Miller-Uibo.

Reprezentantka Bahamów wygrała bieg na nietypowym dystansie 300 m. Wynikiem 34.41 ustanowiła najlepszy wynik w historii tego dystansu oraz rekord mityngu - IAAF nie odnotowuje oficjalnych rekordów świata na 300 m.

Shaunae Miller-Uibo została pierwszą zawodniczką, która złamała 35 sekund w tej konkurencji. W tabelach historycznych zdetronizowała Meksykankę Ana Guaverę (35:30).

W tym samym biegu na czwartym miejscu uplasowała się Anna Kiełbasińska, z czasem 36.34. Zawodniczka SKLA Sopot znalazła się na drugim miejscu w polskich tabelach historycznych. Szybciej pobiegła tylko 49 lat temu Irena Szewińska - 35.70.

Kiełbasińska wyprzedziła w Ostrawie m.in. Justynę Święty-Ersetic, która była szósta z rezultatem 36.50.

W finale B tej konkurencji Natalia Kaczmarek była piąta z wynikiem 37.37.

W Ostrawie startował też Adam Kszczot. Dwukrotny wicemistrz świata nabiegał na 800m wynik 1:45.63, zajmując drugie miejsce. Zwyciężył reprezentant Bośni i Hercegowiny Amel Tuka, z rezultatem 1:44.95, co jest jego najlepszym wynikiem w tym sezonie. Trzeci uplasował się Kenijczyk Alfred Kipkerer - mistrz świata juniorów z 2014 roku – 1:45.90.

Marcin Lewandowski kontynuuje serię występów w biegach na milę. Tym razem rekordzista Polski był czwarty z czasem 3:57.32. Zwyciężył Brytyjczyk Charlie Da Vall Grice. Drugi z Polaków Michał Rozmys, także złamał 4 minuty, zajmując dziesiąte miejsce z rezultatem 3:59.82.

Wśród pań na dystansie 1500 m Renata Pliś zajęła jedenaste miejsce z rezultatem 4:11.13. Tuż za nią była Martyna Galant– czternaste miejsce z wynikiem 4:12.02, co jest najlepszym rezultatem w sezonie. Wygrała Etiopka Gudaf Tsegay, która dystans pokonała w 4:02.95. Afrykanka jest też rekordzistką mityngu, ale do poprawiania swojego osiągnięcia z 2017 roku zabrakło jej 3 sekund.

RZ


Karl Egloff z nowym rekordem na Denali. Kilian Jornet zdetronizowany!

$
0
0

Karl Egloff, ekwadorsko-szwajcarski ultramaratończyk i wspinacz odhaczył kolejny punkt na liście „ 7 Summits”. W ramach tego projektu Egloff zamierza ustanowić rekordy szybkości na 7 najwyższych szczytach 7 kontynentów. Po Kilimandżaro (2014 r.), Aconcagui (2015 r.) i Elbrusie (2017 r.), ustanowił właśnie nowy rekord świata na Denali, detronizując samego Kiliana Jorneta!

Egloff próbował zdobyć najwyższy szczyt Ameryki Północnej już w zeszłym roku, ale wtedy Alaska okazała się nieprzyjazna. Warunki pogodowe uniemożliwiły mu realizację celu. W tym roku, po starcie w upalnym maratonie Zegama-Aizkorri wrócił do Ekwadoru, by przyzwyczaić się do niższych temperatur na Cotopaxi, a później ruszył razem z ekwadorskim wspinaczem Nicolasem Mirandą na Denali (do niedawna Mt. McKinley).

Droga z bazy (2194 m n.p.m) na szczyt (6190 m n.p.m) zabrała mu 7 godzin i 40 minut. Jornet był o ponad 2 godziny wolniejszy. Większość tej przewagi Egloff stracił schodząc w dół. Drogę do punktu wyjścia pokonywał 4 godziny i 4 minuty. W efekcie całość zrobił z wynikiem 11 godzin 44 minuty. Dotychczasowy rekord Kiliana Jorneta poprawił o zaledwie minutę.

7 Summits to nie jedyny projekt realizowany przez Egloffa, który w międzyczasie organizuje również wyprawy komercyjne. Równolegle z ustawianiem FKT (najszybszych znanych czasów) na 7 kontynentach, poprawia również rekordy na wszystkich andyjskich szczytach. W planach ma także pierwszą ekspedycję Ameryki Łacińskiej z Antarktyki na Południowy Biegun.

Fanpage Karla Egloffa: www.facebook.com/karlegloff

IB


Polka odpada z Red Bull X-Alps. Ale pokazała charakter!

$
0
0

Dominika Kasieczko odpadła z rywalizacji Red Bull X-Alps, ale pozostawiła po swoim występie świetne wrażenie.

W czwartek jeszcze walczyła i zaczynała dzień z planem pokonania Kolumbijczyka. Jednak późnym popołudniem stało się jasne, że pogoda na dalsze latanie nie pozwoli, a odległości do rywala nie da się już pokonać biegiem. W takiej sytuacji trudno o motywację. Eliminacja była nie do uniknięcia.

A jednak polski zespół postanowił nie zatrzymywać się po środku drogi. Dominika wykrzesała z siebie jeszcze energię, by wstać o świcie i przemaszerować do czwartego punktu kontrolnego. Na szczycie Kronplatz złożyła podpis na tablicy i poczekała na nieuniknione.

Dla Polki wyścig od początku nie był łatwy. Pierwsze błędy zapoczątkowały lawinę kolejnych. Zamiast radości latania, była walka o uniknięcie eliminacji, ale w każdej sytuacji dawała z siebie wszystko i na wszystkie sposoby wykorzystywała dostępne w danym momencie opcje. Jej determinacja zrobiła wrażenie i na organizatorach i na kibicach.

„Koniec wyścigu dla mnie. Został ogromny niedosyt, duży zapas sił i niewykorzystane rezerwy mocy. Chciałam zakończyć to jakoś z twarzą więc wylazłam na Kronplatz. Bardzo duża nauka, okazja do wyciągnięcia wniosków i poprawy dla mnie i teamu. Presji odpadania nie wytrzymałam, bo każdą szansę na dogonienie lotem zmarnowałam lub warunki się akurat psuły. Występ zdecydowanie poniżej moich możliwości. Nie rozczulam się, chętnie się odkuje przy najbliższej okazji”

- napisała na swoim profilu Dominika.

Tymczasem w czołówce wyścigu nic się zmienia Christian Maurer pewnie zmierza po szóste zwycięstwo. Do mety zostało mu 434 km. Na skrzydle siedzi mu Francuz Maxim Pinot

Kinga Mastalerz, w barwach Nowej Zelandii, zajmuje obecnie 27. miejsce.

IB

fot. Red Bull Content Pool



5. Bieg Rolnika – słomkowy kapelusz... w pakiecie startowym! Ostatnie 100 miejsc!

$
0
0

Trwają zapisy na 5. Bieg Rolnika, który odbędzie się 1 września 2019 roku na terenie Gminy Zbrosławice, k. Gliwic na Górnym Śląsku. Tak jak w latach ubiegłych rozegrany zostanie: półmaraton, bieg na dystansie 10 km oraz marsz nordic walking na trasie biegu na 10 km.

Odbędą się także biegi dla dzieci w wieku od 5-15 lat, zapisy ruszą wkrótce.

W tym roku w pakiecie startowym uczestnicy zawodów otrzymają między innymi: wodę, lub napój izotoniczny, coś słodkiego, gadżety ufundowane przez partnerów imprezy - jak co roku - pomidory, oraz niezbędny atrybut każdego biegającego rolnika – kapelusz z prawdziwej słomy!

Ponadto na mecie czekać będzie specjalny medal, którego forma będzie jak zwykle nawiązywać do tematyki rolniczej. Będzie tż pyszna zupa - chyba każdy domyśli się z jakiego warzywa - a także słodkie donuty.

Oprócz biegów i marszu NW przygotowujemy dla Was wiele atrakcji i niespodzianek.

Zawody odbędą się jako impreza towarzysząca świętu Gminy Zbrosławice – DRAMATALIA 2019, na które także warto się wybrać.

Przypominamy, że tylko do 28 czerwca 2019 obowiązuje niższe wpisowe na udział w zawodach. Wszelkie informacje: regulamin zawodów, listę startową oraz formularz rejestracyjny dostępny jest TUTAJ oraz na stronie: www.biegrolnika.org

Pozostało już tylko nieco ponad 100 miejsc – warto się pospieszyć !

Zapraszamy!

źródło: Organizatorzy 5. Biegu Rolnika w Zbrosławicach

Goniąc „Kusego” biegali „szybciej niż komary”. Nocny Bieg Sztafetowy Janusza Kusocińskiego w Warszawie [WYNIKI, ZDJĘCIA]

$
0
0

Warszawa pamięta o Januszu Kusocińskim. Choć od lat nie rozgrywa się już tu mityngu jego imienia, co jest pewną zadrą dla stołecznej lekkiej atletyki, to honor ratują biegacze-amatorzy. Już po raz piąty na terenie AWF odbył się Nocny Bieg Sztafetowy w hołdzie mistrzowi olimpijskiemu.

Sztafeta symboli

Zmagania rozpoczęły się o godzinie 21:06, co nawiązywało do daty śmierci „Kusego”. Sportowiec został rozstrzelany w masowej zbrodni 21 czerwca 1940 roku przez niemieckich żołnierzy w Palmirach, na obrzeżach Puszczy Kampinowskiej. Życie straciło wówczas ponad 1700 osób.

W tym roku, z okazji przypadającego jubileuszu 90-lecia istnienia warszawskiego AWF zmieniono trasę biegu poświęconemu Januszowi Kusocińskiemu – jednemu z najwybitniejszych absolwentów uczelni. Start, meta oraz strefa zmian znajdowały się na stadionie lekkoatletycznym. Większość 2,5 km pętli prowadziła po kampusie uczelni. Organizatorzy chcieliby zostać przy obecnej trasie na dłużej, zwłaszcza, że przypadła ona do gustu uczestnikom i dodała klimatu sportowej rywalizacji.

Do pokonania było łącznie 10 km, co nawiązywało oczywiście do koronnego dystansu na którym sportowiec zdobywał złoty medal olimpijski w 1932 roku w Los Angeles. Sukces dał wynik 30:11.4. Źle dobrane pantofle i poranione stopy biegacza to historia, która stała się legendą.

Poprawić wynik „Kusego”

Chociaż w długi weekend stolica opustoszała, to do startu zgłosiło się 85 czteroosobowych drużyn. Faworytami była ekipa Żórawski Team, która rok temu zajęła trzecie miejsce. Teraz chcieli pobiec dużo szybciej. Natomiast ze sztafety broniącej tytułu ostał się tylko Tomasz Mikulski, ale biegł on w zupełnie innym składzie, o wiele mówiącej nazwie „Nie ma pośpiechu”.

Zgodnie z przewidywaniami, od początku na prowadzeniu znalazła się ekipa Żórawski Team. Zaczął mocno Daniel Żochowski, jednak to biegnący na drugiej zmianie Jacek Wichowski uzyskał najlepszy wynik okrążenia (2,5 km w 7:07). Wygraną przypieczętował Rafał Pieńkosz, który biegł po swoim bracie Grzegorzu. Drużyna uzyskała czas 30:41. Poprawiając rekord trasy o blisko 3 minuty.

– Niestety nie udało nam się pobiec szybciej niż Janusz Kusociński w Los Angeles, ale i tak jesteśmy zadowoleni, bo poprawiliśmy swój rezultat z ubiegłego roku o pięć minut, a do tego ustanowiliśmy rekord imprezy. Dla mnie to był dobry trening. Mimo krętej trasy biegłem średnio po 2:53 min./km. Impreza miała fajny klimat. Na stadionie czuć było tego lekkoatletycznego ducha, bieżnia tętniła życiem. Było super. Za rok postaramy się poprawić jeszcze swój rezultat i znów wygrać – powiedział nam Daniel Żochowski, kapitan drużyny.

Prawo serii potwierdziła sztafeta kobieca Adidas Runners Warsaw, która wygrała po raz trzeci z rzędu. Ogniwem wspólnym łączącym te sukcesy jest kapitan Justyna Kostrzewska, która jako pierwsze ruszyła na trasę. Oprócz niej w składzie wystąpiły Anna Siwirska, Wioletta Jaworska oraz Małgorzata Żórawska. Sztafeta pokonała 10 km w 38:05, co jest nowym kobiecym rekordem imprezy.

– Biegło się nam bardzo dobrze. Byłam nawet szybsza od komarów i nie zdążyły mnie ugryźć (śmiech). Nowa trasa była szybsza i biegło mi się dużo lepiej. Dzięki temu, że biegaliśmy na stadionie, to dodawało takiego powera. Na finiszu leciało się już w trupa, bo atmosfera była rewelacyjna – emocjonowała się na mecie Justyna Kostrzewska.

– Mam nadzieję, że to nie było nasze ostatnie zwycięstwo. W tym roku biegaliśmy w nieco innym składzie, ale cieszę się, że dałyśmy się z siebie wszystko i znów wygrałyśmy! – cieszyła się biegaczka.

Legenda wiecznie żywa

Janusz Kusociński, żył tylko 33 lata, ale swoimi dokonani wyszedł daleko poza wyniki osiągane na bieżni. Kolejne pokolenia pamiętają nie tylko jego sukcesy sportowe, jak wspomniany olimpijski medal i rekord świata na 3000 m, ale i walkę o obronę stolicy podczas kampanii wrześniowej w 1939 roku.

Od 1954 roku rozgrywany jest memoriał jego imienia. Pierwsza edycja odbyła się na stadionie Legii, a dopiero w dwa lata później przeniesiony została na Stadion Dziesięciolecia. Okazjonalnie mityng odbywał się w innych miastach. Po raz ostatni impreza w Warszawie odbyła się w 2010 roku na stadionie Orła. Później zawody przeniesiono do Szczecina, a od dwóch lat odbywa się ona w Chorzowie. Nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Powód jest prozaiczny – brak odpowiedniego obiekty w stolicy.

5. Nocny Bieg Sztafetowy Janusza Kusocińskiego 4 x 2,5 km - wyniki:

Mężczyźni

1. Żórawski Team - 30:41
2. Accelerating Poland - 32:34
3. Adidas Runners Warsaw 2 - 33:56

Kobiety:

1. Adidas Runners Warsaw - 38:05
2. Rozpędzone - 39:15
3. Rembertów Team - 40:04

Sztafety mieszane:

1. UNTS Warszawa – 34:24
2. K(r)opka Team – 35:01
3. Reebok Run Crew – 37:49

Pełne wyniki: TUTAJ

RZ


Wciągające błoto i... ślub na mecie! Probst i Miśkiewicz najlepsi w 16. Biegu Rzeźnika

$
0
0

Wojciech Probst i Mariusz Miśkiewicz bezkonkurencyjni w 16 Biegu Rzeźnika, najważniejszej konkurencji 5 Festiwalu Biegu Rzeźnika w Cisnej. 80-kilometrową trasę czerwonym szlakiem przez Bieszczady pokonali w czasie 9 godzin 16 minut i 27 sekund, szybciej o 25 minut niż drudzy na mecie Rafał Kot i Daniel Gajos, a o równą godzinę niż Michał Leśniak i Janusz Rączka.

Na trasie znów rządziło błoto. Środowe ulewy i burze spowodowały, że biegacze walczyli nie tylko między sobą, ale i z bardzo trudnymi warunkami.

– Na kilkukilometrowym podejściu na Paportną nogi zapadały się powyżej kostek, trudno było z błota wyciągnąć buty! Ktoś uznał, że zrywka drewna w czasie takich opadów deszczu jest świetnym pomysłem, teren był rozjeżdżony, a kosmiczne błoto wciągało. Paportna wygrała konkurs na demotywatora dnia  – mówił na mecie Wojciech Probst.

Nie było przez to szans na pobicie rekordu trasy Biegu Rzeźnika. Najszybsi na nowej, obowiązującej od 2017 roku trasie Biegu Rzeźnika pozostają zwycięzcy sprzed roku Piotr Uznański i Maciej Dombrowski, którzy w upale pokonali suchy szlak o 20 minut szybciej.

Rywalizacja o najwyższą lokatę toczyłaby się pewnie do samej mety, gdyby poważną kontuzją nie okupił jej Piotr Szumliński. – Gdy zobaczyłem kilkucentymetrową dziurę w kolanie i kość na wierzchu, o mało nie zemdlałem – obrazowo opowiadał nam na mecie jego rzeźnicki partner Dominik Grządziel. Do wypadku doszło na 52 kilometrze trasy.

– Biegliśmy spokojnie na drugim miejscu, w niewielkiej odległości za liderami. Jak dotarliśmy do punktu w Smereku na 49 km, Wojtek z Mariuszem akurat go opuszczali, więc mieliśmy jakieś 2-2,5 minuty straty – relacjonował Grządziel. – Po „zatankowaniu” picia i jedzenia ruszyliśmy i… niedługo później, na zbiegu, Piotrek się potknął tak niefortunnie, że głęboko rozciął sobie o coś kolano. Widząc jego ranę powiedziałem, że kończymy bieg i schodzimy po pomoc medyczną. Piotr jednak uparł się, że walczymy dalej, koszulką obwiązał sobie ranę i tak kontynuował bieg.

– Po kilku kilometrach spotkaliśmy robiącą zdjęcia Magdę Sedlak. Miała ze sobą apteczkę, zrobiliśmy Piotrowi opatrunek. No ale jak do takiej czynności biorą się do spółki fizyk (Grządziel - red.), prawnik (Szumliński - red.) i fotografka, efekt nie może być wzorcowy. Piotrek stwierdził, że najlepiej jego kolano czuje się jednak obwiązane koszulką – komentował z humorem dramatyczne chwile Dominik. – Mój partner cały czas twardo chciał biec dalej, ale stopniowo zaczęła schodzić adrenalina i Piotrek z minuty na minutę słabł, zaczął się słaniać i na punkcie w Roztokach (67,5 km) ostatecznie zeszliśmy z trasy – zakończył Dominik Grządziel.

Dla Szumlińskiego bieg skończył się szyciem rany w szpitalu i co najmniej 2-tygodniowym zakazem biegania, jazdy na rowerze itp. – Trzeba będzie za rok tu wrócić i policzyć się z bieszczadzką trasą – powiedział nam wieczorem, jeszcze dość słabym głosem uspokajając jednocześnie Piotrów Biernawskiego i Huziora, z którymi jest zgłoszony jako zespół do Drużynowego Biegu 7 Dolin w Krynicy. – Na wrzesień będę gotowy na Festiwal Biegowy, a zresztą wcześniej jest jeszcze Bieg Ultra Granią Tatr, w którym też zamierzam wystartować! (czytaj dalej)


Zejście z trasy Szumlińskiego i Grządziela postawiło Probsta i Miśkiewicza w komfortowej sytuacji. Z Roztok do mety w Cisnej było 13 kilometrów, a ich przewaga nad drugimi w tej sytuacji Rafałem Kotem i Danielem Gajosem wynosiła 26 minut. Tyle że… liderzy nie byli tego świadomi! Dowiedzieli się od nas, już świętując zwycięstwo na mecie.

Mariusz Miśkiewicz borykał się w drugiej połowie dystansu z problemem mięśnia czworogłowego uda, ale kilkanaście minut przed metą znów rozpadał się deszcz i zaczęło  grzmieć, co było dla niego dodatkową motywacją do szybkiego biegu. – Od startu 2 lata temu w Salamandra Ultra Trail mam uraz. Na Baraniej Górze złapała nas z Przemkiem Krupą burza, ale Przemek napierał i gdy znaleźliśmy się w chmurach, otoczyły nas strzelające pioruny. Wpadłem trochę w panikę, powyłączaliśmy urządzenia GPS, odrzucili kijki... na kolana i modlitwa! – opowiadał z humorem. – Od tamtej pory nie lubię burzy w górach. Ale tutaj nawet chciałem, żeby padał deszcz, bo było strasznie duszno. Cieszę się, że się udało wygrać! – mówił na mecie szczęśliwy Mariusz Miśkiewicz.

Przeszczęśliwi, uśmiechnięci od ucha komplementowali się nawzajem na mecie zdobywcy drugiego miejsca Rafał Kot i Daniel Gajos. – „Góral z Mazur” (przydomek mieszkającego w Szczytnie Kota - red.) jest idealnym partnerem, z nikim innym nie pokonałbym tej trasy w tak dobrym czasie – mówił nam z przekonaniem Gajos. Nigdy nie biegaliśmy razem, nie trenowali wspólnie, ale nasza współpraca układała się idealnie. Rafał jest dużo lepszym biegaczem ode mnie, tak poprowadził bieg, że skończyło się ogromnym sukcesem.

- Daniel kilka razy powtarzał mi na trasie, że jest bardzo zadowolony z naszej wspólnej przygody. Początkowo miał małego „nerwa” i trochę rwał do przodu, bo zależało mu na dobrym wyniku, ale z czasem coraz bardziej wyluzowywaliśmy, biegliśmy spokojnie, a mimo to pięli się do przodu i to sprawiało nam dużą frajdę.  

- Piękna trasa, śliczne widoki z Jasła, trochę urokliwej mgiełki, łaskawa pogoda, wbrew zapowiedziom o upale i palącym słońcu – podsumował 16 Bieg Rzeźnika Rafał Kot. Jak wicemistrzowie radzili sobie z błotem? – Po prostu… Napieraliśmy do góry. Na najgorszym pod tym względem podejściu od Smereka na Paportną szukaliśmy drogi, która była optymalna – wytłumaczył Daniel Gajos. Obaj zgodnie jednak przyznali, że ten odcinek mocno spowalniał wszystkich biegaczy: - Na błotnistych zbiegach nie można było puścić bogi tak luźno jak w ubiegłym roku.

Jako trzeci przybiegł na metę duet chłopaków mieszkających na co dzień w Anglii. Tam, na internetowej grupie „Polacy biegają w UK” skojarzyli się na wspólny start. Gdy dobiegali do mety nie mieliśmy wątpliwości, który z nich jest bratem reprezentanta Polski Kamila Leśniaka. Michał to „skóra zdjęta” z Kamila (a właściwie odwrotnie, bo jest o 5 lat starszy).

– Bardzo chciałem przebiec Rzeźnika w parze z Kamilem, ale ciągle jeszcze jestem dla niego „leszczem”. Znalazłem więc na grupie Janka – śmiał się na mecie. – Zrobiliśmy wspólnie dwa treningi, lubimy biegi terenowe i mamy niemal identyczny wynik w maratonie 2:39. Zobaczyliśmy szansę na dobry wspólny bieg – uzupełnił Janusz Rączka i zdradził tajemnicę taktyki, która dała miejsce na podium.

– Umówiliśmy się, że ja prowadzę cały bieg, a Michał nie wychodzi przede mnie, nawet jeśli ja będę miał kryzys. Zaczęliśmy spokojnie, z tyłu czołówki, tak żeby łapać się w dziesiątce. Z czasem na trasie dowiadywaliśmy się o różnych problemach duetów przed nami i choć w trudnych, błotnistych warunkach, nie chcąc ryzykować kontuzji, nie mogliśmy za bardzo nadrabiać na zbiegach, przesuwaliśmy się do przodu. Michał był grzeczny i wszystko realizował – opowiadał Janusz Rączka. Starszy z braci Leśniaków nie zgodził się z ostatnim zdaniem kolegi. – Niezupełnie tak było, bo w końcówce Janusz trochę odpływał i musiałem go motywować. Ale pudło jest nasze! – stwierdził zadowolony. (czytaj dalej)


Michał Leśniak cieszył się także z tego, że - choć, jak mówi, jest ciągle biegowym „leszczem” przy Kamilu - w Biegu Rzeźnika udało mu się dorównać bratu. – Powtórzyłem jego osiągnięcie, jestem trzeci! – cieszył się na mecie.  

Mnóstwo emocji było na mecie także wśród biegaczy docierających do Cisnej na dalszych miejscach, dla których sukcesem był nie wynik, a pokonanie trudnej bieszczadzkiej trasy. Agnieszka Pietruszczak i Włodzimierz Krawczyk finiszowali jako 29. mix, czyli para mieszana. Udekorowana medalem Agnieszka zalała się łzami. – Boże, taka stara, a jednak dałam radę! Jestem taka szczęśliwa! – mówiła szlochając w ramionach koleżanki.

Na mecie Biegu Rzeźnika doszło też do wydarzenia bez precedensu na imprezach biegowych. Ewelina Salwa i Piotr Sikorski przybiegli jako 14. mix w czasie 12:44, po czym w przygotowanym wcześniej przez organizatorów namiocie… zawarli związek małżeński przed pracownicą Urzędu Stanu Cywilnego! Wzruszony Mirosław Bieniecki, szef imprezy, obdarował młodą parę specjalnie dla nich przygotowaną statuetką z rzeźnickimi dzikami, a licznie zgromadzeni kibice nagrodzili oklaskami. W przyszłym roku Ewelina i Piotr zamierzają ponownie przebiec w parze Rzeźnika, już jako małżeństwo.

Niebawem szersza rozmowa z nowożeńcami.

Rywalizację par mieszanych w 16. Biegu Rzeźnika wygrali Piotr Jarmoliński i Anna Komisarczyk (11:00:28), którzy – podobnie jak jeszcze jeden mix i 7 duetów męskich – po pokonaniu zasadniczego dystansu 80 km zdecydowali się na wersję Hardcore, czyli dodatkowe 20 km biegu. Drugie miejsce zajęli Justyna Jasłowska i Janusz Kostka („Justyna biegła dopiero od 50 km, wcześniej musiałem ją ciągnąć prawie za uszy” – „Ale w drugiej części dysansu to ja byłam motorem napędowym!”), a trzecie Daniel Żuchowski i Anna Karolak.

W biegu kobiet zwycięstwo rozstrzygnęło się na ostatnich metrach! Pasjonującą walkę na błotnistym finiszu stoczyły duety Magdalena Ciaciura - Joanna Leśków i Elżbieta Cieśla - Małgorzata Pazda-Pozorska. Dosłownie rzutem na taśmę zwyciężyły te pierwsze. – Jesteśmy bardzo szczęśliwe, bo z nas żadne zawodowe biegaczki, jesteśmy matkami dzieciom – mówiły uradowane na mecie. A Małgorzata Pazda-Pozorska, choć nieco zawiedziona rozstrzygnięciem, komplementowała swoja partnerkę. – Ela ma 47 lat, a zobacz, jak fantastycznie biega. To dla niej był ten bieg i jestem szczęśliwa, że tak dobrze nam poszło  - mówiła reprezentantka Polski w biegach ultra. – To był mój piąty Bieg Rzeźnika, ale zdecydowanie najtrudniejszy – dodała Elżbieta Cieśla.

Najlepszy czas Rzeźnika Hardcore 100 km uzyskali Artur Piecha i Andrzej Kowalik (14:40:08).

Piotr Falkowski

zdj. autor, Bieg Rzeźnika


 

Gorlicka Grupa Biegowa ma nowe koszulki

$
0
0

W środę 19 czerwca członkowie Gorlickiej Grupy Biegowej odebrali nowe koszulki biegowe. Są to już trzecie oficjalne koszulki tej grupy. Te ostatnie udało się zdobyć dzięki inicjatywie jednego z członków grupy Łukasza Przybyłowicza, organizatora imprez biegowych.

– Wprawdzie już nie mieszkam w Gorlicach, ale mieszkałem tutaj i od początku jestem z grupą. Udało się pozyskać sponsora, który w całości pokrył koszty zakupu koszulek. Jest nim Bank Spółdzielczy w Gorlicach, któremu serdecznie dziękuję za ten gest – powiedział Łukasz Przybyłowicz.

Oczywiście na koszulkach oprócz loga i nazwy sponsora jest także nazwa grupy oraz biało - czerwone barwy i herb miasta Gorlice. Biegacze już w najbliższych dniach wystartują w nowych koszulkach.

Marek Podraza, Ambasador Festiwalu Biegów


Pierwszy Nocny Rzeźniczek - historia błotem pisana [ZDJĘCIA]

$
0
0

W piątkowy wieczór wagony Kolejki Bieszczadzkiej wypełniły się biegaczami. Wcześniej, bo przecież zawsze wyruszały w drogę z uczestnikami Rzeźniczka w sobotni poranek. Tym razem trasę biegu przedeptali im zawodnicy startujący w pierwszej, historycznej edycji Nocnego Rzeźniczka. Historię pisali… błotem. Na szlakach było go tyle, że słynna Błotowyna mogłaby się zawstydzić…

W programie 5. Festiwalu Biegu Rzeźnika pojawiła się nowość: I Nocny Rzeźniczek, czyli nocna odsłona kultowego Rzeźniczka. Na tej samej trasie, z takim samym limitem czasu, dojazdem na start Kolejką Bieszczadzką. Od klasyka różniła się właściwie jednym: ciemnością, budzącą wiele emocji. O ile o pomyłkę na trasie świetnie oznakowanej przez rzeźnicką ekipę trudno, to pokonywanie szlaków w całkowitej ciemności wymagało sporej dawki zręczności i maksymalnego skupienia. Swoje robiła też wyobraźnia – w mroku nocy każdy dźwięk dochodzący z zarośli kojarzył się z niedźwiedziem lub innym dzikim mieszkańcem lasów.

– W nocy biegnie się jednak dużo trudniej niż w dzień. Wystarczyło, że na moment odwróciłem wzrok: zerknąłem na zegarek, albo księżyc a już traciłem koncentrację i noga uciekała. Za dnia mózg jednak analizuje trasę ileś metrów do przodu i biegnie się bezpieczniej – przyznał na mecie Jakub Radyk. – Mnie się bardzo podobało. Im więcej błota, tym lepiej. Dzisiaj biegłem rekreacyjnie, z żoną.

Żona Joanna Radyk nie była tak zachwycona nocnym startem: – To mój drugi pobyt w Bieszczadach, kiedyś biegłam zimową dychę. Chcieliśmy pobiec Rzeźniczka, ale skończyły się zapisy. Wtedy z mężem odkryliśmy, że są zapisy na Nocnego Rzeźniczka i postanowiliśmy spróbować. Czy zrobiłabym to jeszcze raz? Na ten moment mówię: nigdy więcej, ale może zmienię zdanie jak jutro wstanę. Kto wie… Najgorsze było ostatnie 10 km i błoto po kolana. Naprawdę trzeba było uważać.

Na błoto skarżyli się wszyscy. Ostatnie kilometry i stromy zbieg na boisko w Cisnej zamieniły się dosłownie w błotną zjeżdżalnię. Wielu nie udało się utrzymać równowagi i do mety docierali nie tylko w ubłoconych butach, ale nawet w błocie do pasa. Na szczęście obyło się bez urazów, sporo było za to śmiechu i frajdy.

Konkurencją zachwycony był Wojtek Chołaściński: – Jestem na Festiwalu Rzeźnickim trzeci raz. Biegłem już Rzeźniczka, Rzeźnika i teraz Nocnego Rzeźniczka. Tak zdecydowałem, żeby było coś innego. I było naprawdę super! Już chcę wystartować w przyszłym roku. W tym roku było więcej błota, ale nie było trudniej, tylko ciekawiej. I zaskakująco, bo momentami biegło się samemu. Można było zgasić światełko i popatrzeć w gwiazdy.

Dla najodważniejszych Nocny Rzeźniczek był przetarciem przed niedzielna Enigmą albo… dziennym Rzeźniczkiem. Na takie rozwiązanie wpadły też dwie drużynowe koleżanki z Sandomierza, Justyna Pawelec i Justyna Wrzosek.

– Pomysł na start w Nocnym Rzeźniczku urodził się w trakcie pobytu. Jutro biegniemy Enigmę i postanowiłyśmy zrobić taką rozgrzewkę, bieg towarzyszący. Rok temu biegłyśmy Rzeźniczka w ciągu dnia i to było zupełnie inne doświadczenie. Ciężko się biegnie nocą: nic nie widać, wszystko się może zdarzyć, np. może wysiąść latarka i trzeba biec z telefonem. Trasa w nocy jest zdecydowanie trudniejsza, widać to po czasach. Trzeba uważać na kamienie, żeby uniknąć kontuzji – mówiły nam dziewczyny.

Zwycięzcą pierwszej edycji Nocnego Rzeźniczka został Łukasz Tracz, któremu pokonanie 28 km błotnistych bieszczadzkich szlaków zajęło 2:42:16.

Drugie miejsce zajął Sławek Gawlik (2:46:10) a podium dopełnił Wojciech Lipa (2:55:04).

Fenomenalnie pobiegła najszybsza z pań Paulina Wywłoka, która z czasem 2:54:53 zajęła trzecie miejsce open.

Druga wśród kobiet była Barbara Barut-Skupień (3:22:02) a trzecia Agata Obidowicz (3:35:34).

Pełne wynik: TUTAJ

KM


Viewing all 13095 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>