Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

"Sto lat" i Bargiel na Piątce z Kucharem

$
0
0

Przed Andrzejem Bargielem wielkie wyzwanie. Wyrusza do Pakistanu. Wejdzie na K2 i zjedzie na nartach z wysokości 8611 m n. p. m.

Dwa dni przed wylotem, rekordzista biegu na Elbrus pojawił się na starcie Piątki z Kucharem, kolejnego biegu rozgrywanego w ramach Setki Stulecia pod Centrum Olimpijskim w Warszawie. Poświęcona była pamięci Wacława Kuchara, jednego z pierwszych polskich olimpijczyków, reprezentanta w piłce nożnej w 1924 r. w Paryżu.

Bargiel zrobił na biegaczach ogromne wrażenie. Trzykrotny mistrz Polski w skialpinizmie, pierwszy Polak, który wspiął się Sziszapangmę na nartach, a następnie zjechał z jej szczytu, okazał się niezwykle skromnym człowiekiem. Znalazł czas na wspólne zdjęcia, odpowiadał na pytania, a nawet, mimo napiętego grafiku, zdążył pokonać 5-kilometrowy dystans biegu, uprzednio dając sygnał do startu.

Setka Stulecia jest okazją tyleż biegową, co i towarzyską. Uczestnicy, organizatorzy, dziennikarze, fotografowie. Wszyscy się ze sobą zżyli, dlatego bieg rozpoczął się gromkim 100 lat i życzeniami "szczęścia na nowej drodze życia" dla Doroty Świderskiej i Wojtka Szoty, którzy niedawno wzięli ślub, a na biegach tego cyklu pojawiają się z aparatem fotograficznym.

aby obejrzeć galerię - kliknij fejsbukowe logo 

Od strony sportowej... triumfatorem biegu został Kuba Wiśniewski, a pierwszą kobietą, która minęła linię mety, była Anna Bagińska z Adidas Runners Warsaw.

– Rano byłam na treningu pływackim i jestem zaskoczona, że tak dobrze mi się biegło. Pobiłam "życiówkę" na 5 km! Według mojego zegarka nabiegałam 22 minuty i 21 sekund. Chyba muszę się tu pojawiać częściej, to może jeszcze poprawię wyniki. Bardzo mi się podoba rodzinna, kameralna atmosfera na Setce Stulecia. To naprawdę fajne, dobrze, że będzie jeszcze kilka okazji, by tu wystartować – powiedziała na mecie zwyciężczyni.

Kolejna odsłona Setki Stulecia, Piątka z Haliną Konopacką, pierwszą polską mistrzynią olimpijską (rzut dyskiem, Amsterdam 1928), już 25 lipca.

​IB


Pierwszy raz w USA: Mo Farah pobiegnie w Chicago. Powrót zająców

$
0
0

Organizatorzy maratonu w Chicago ogłosili nazwisko kolejnej gwiazdy swojej imprezy. 7 października w elicie biegu stanie Mo Farah. Będzie to trzeci start Brytyjczyka na dystansie maratonu, pierwszy na terenie Stanów Zjednoczonych.

Czterokrotny medalista olimpijski i sześciokrotny mistrz świata w biegach długich na bieżni, zadebiutował w maratonie w 2014 r. Ukończył wtedy London Marathon z czasem 2:08 i zajął 8 miejsce.

Na królewski dystans wrócił po zakończeniu kariery na stadionie i w tym roku znów stanął na starcie maratonu w Londynie. Tym razem linię mety przekroczył na trzecim miejscu i przy okazji, czasem 2:06:21, poprawił rekord Wielkiej Brytanii. Podobne rekordy dzierży też na ulicznych dystansach półmaratonu, 20, 10 i 5 km oraz kilku na bieżni.

W Londynie bez rekordu świata pań, za to z rekordem Mo Faraha

W Chicago, Mo spotka się m.in. z Galenem Ruppem, który w Wietrznym Mieście będzie bronił tytułu. W zeszłym roku Amerykanin ukończył bieg w czasie 2:09:20. Potem w Pradze pokazał, że stać go na więcej i poprawił "życiówkę", wygrywając w 2:06:07. To trzeci najlepszy wynik w historii maratonu w USA.

Wcześniej organizatorzy ogłosili udział w biegu Jordan Hasay. Trzecia zawodniczka ubiegłorocznego maratonu w Chicago jest również najszybszą amerykańską debiutantką. Na to miano zapracowała w Bostonie, gdzie pierwszy maraton w karierze ukończyła w czasie 2:23:00.

Gwiazdy maratonu w Chicago mogą spodziewać się szybkiego biegania. W tym roku na trasę wrócą bowiem pacemakerzy, co - według organizatorów - spełni oczekiwania zawodników, startujących w Wietrznym Mieście dla dobrych  czasów i rekordów.

IB

fot. Virgin Money London Marathon

Runmageddon znów na Górnym Śląsku. Jastrzębskie hałdy czekają!

$
0
0

Najpopularniejszy w Polsce ekstremalny bieg z przeszkodami ponownie zawita na Górny Śląsk. W dniach 30 czerwca - 1 lipca 2018 r., pierwszy raz w historii będzie można zmierzyć się z morderczymi przeszkodami na hałdach czynnej Kopalni Węgla Kamiennego „Pniówek” należącej do Jastrzębskiej Spółki Węglowej SA.

Tegoroczny Runmageddon Silesia JSW będzie poświęcony pamięci górników zmarłych w katastrofie w Kopalni Zofiówka 5 maja 2018.

Na tysiące chętnych czekają dwa dni niesamowitych zmagań. Najeżone przeszkodami trasy, poprowadzone w nietypowym, górniczym klimacie, zostaną przygotowane dla osób powyżej 16 roku życia oraz dzieci w wieku 4-11 lat. Śmiałkowie mają do wyboru 5 różnych formuł biegu.

Debiutanci będą mogli zmierzyć się z 3-kilometrową formułą Intro, z ponad 15 przeszkodami.

Osoby, o nieco większym apetycie na ekstremalne doznania, wezmą udział w Rekrucie, czyli 6-kilometrowym dystansie z co najmniej 30 przeszkodami.

Na żądnych jeszcze większej dawki ekstremalnych wrażeń czka najdłuższy, 12-kilometrowy bieg Classic z minimum 50 utrudnieniami.

Lubiący „nocne życie” mogą wystartować na Runmageddonie Silesia JSW w Nocnym Rekrucie, późnowieczornej wersji 6-kilometrowego biegu z ponad 30 przeszkodami.

Wreszcie dla dzieci zaplanowano specjalną, jednokilometrową trasę KIDS, na której najmłodsi poczują smak ekstremalnej zabawy i pokonają około 10 przeszkód.

Dla upamiętnienia tragicznej śmierci górników, którzy zginęli w maju tego roku w KWK „Zofiówka”, organizator Runmageddonu, wraz z zarządem JSW SA, podjął decyzję o przygotowaniu specjalnych serii Runmageddonu dla górników z Jastrzębskiej Spółki Węglowej. - Doceniając ryzykowną pracę, jaką na co dzień wykonują górnicy oraz mając w sercu i pamięci tragiczne wydarzenia z maja 2018 r. zapraszamy ich na nasze wydarzenie, by oddać hołd i powiedzieć „dziękujemy”. To w końcu oni ryzykują swoje zdrowie i niekiedy życie w ciężkiej pracy w kopalni - mówi Jarosław Bieniecki, prezes Runmageddonu.

Górnicy wezmą udział w biegach w formule Rekrut, pokonają dystans 6 kilometrów najeżony ponad 30 przeszkodami. Starty specjalnych górniczych serii odbędą się co 15 minut w godzinach od 12:00 do 14:00.

A cały Runmageddon Silesia JSW rozpocznie się 30 czerwca o godzinie 7:40 i potrwa do 1 lipca.

Więcej informacji o wydarzeniu oraz zapisy - na stronie imprezy

Rejestracja trwa do czwartku, 28 czerwca do godziny 14:00. W przeddzień wydarzenia oraz w trakcie weekendu z Runmageddonem, będzie można jeszcze zapisać się w Biurze Zawodów na terenie imprezy.

red./inf. prasowa

Andrzej Bargiel: "Wartością są dla mnie przewyższenia"

$
0
0

Andrzej Bargiel jest himalaistą, skialpinistą oraz biegaczem. Właśnie wyrusza do Pakistanu, by zjechać na nartach z K2 (8611 m n. p. m.). Będzie to jego druga próba zmierzenia się z „Górą Gór”. Jeśli mu się powiedzie, będzie pierwszym człowiekiem na świecie, który dokona tej sztuki.

Pochodzący z Podhala sportowiec jest znany jako rekordzista „Śnieżnej Pantery” - zdobycia pięciu 7-tysięczników na terenie dawnego Związku Radzieckiego.

Śnieżna Pantera dla Andrzeja Bargiela. Czyj rekord pobił?

Bargiel ma na koncie także prestiżowe zwycięstwo w Biegu na Elbrus w 2010 roku. 22-letni wówczas Polak pokonał trasę o długości 13 km i różnicy wysokości 3242 m, w czasie 3:23:37 godz., poprawiając rekord Denisa Urubki. Wynik Andrzeja Bargiela wciąż pozostaje niepobity.

Tuż przed wygraną na najwyższym szczycie Kaukazu, Andrzej Bargiel zwyciężył w Biegu na Jaworzynę podczas 1. Festiwalu Biegowego w Krynicy-Zdroju, uzyskując  wynik 20:29 min. Dekadę temu był też najlepszym juniorem w biegu na Kasprowy Wierch.

Niewykluczone więc, że biegi górskie straciły utalentowanego zawodnika! Zakopiańczyk jednak nie żałuje, bo o jego wyprawie na K2 jest dziś głośno. Biegania zresztą wcale nie porzucił. Jest ważnym elementem jego przygotowań do wypraw wysokogórskich.

Od czasu do czasu Andrzej Bargiel pojawia się też na imprezach biegowych. Brał udział w tegorocznym Wings For Life World Run (uciekał samochodowi-mecie przez 31 km), a w ostatnią środę przebiegł Piątkę z Kucharem w ramach Setki Stulecia w czasie 18:46 min. Co ciekawe, był też starterem tego biegu. 

"Sto lat" i Bargiel na Piątce z Kucharem

– Zwykle biegam wolno, w zasadzie truchtam. Wartość stanowi dla mnie jak największe przewyższenie, 4000–5000 m. Do tego trenuję na rowerze i chodzę na siłownię. Rozbudowałem nogi, mam większą wagę, bo buduję masę mięśniową. Specyfika sportu, który obecnie uprawiam, trochę się zmieniła. Praktycznie w ogóle nie biegam po ulicy. Płaskie bieganie nic mi nie daje, bo podczas wypraw nie mam takich odcinków. Potrzebuję poruszać się góra-dół. Dlatego biegam wolno, ale długo i w urozmaiconym terenie – zdradza tajniki swego treningu Andrzej Bargiel.

Nasz rozmówca jest pod wrażeniem tego, jak bardzo rozwinęło się bieganie w Polsce. Dziś widok osoby trenującej nikogo nie dziwi, a jeszcze kilka lat temu było całkiem inaczej.

– Gdy zaczynałem uprawiać narciarstwo wysokogórskie, naturalnym przygotowaniem było bieganie po górach. Kiedy nie mogłem biegać w górach, trenowałem w miastach lub na wsi gdzie się wychowywałem. Traktowano mnie wtedy jakbym był dziwnym, podejrzanym typem. Nikt nie rozumiał, po co to robię. Teraz nasze społeczeństwo bardzo się rozruszało, nie tylko w dużych miastach, ale też na wsiach, gdzie takie trendy zawsze dochodzą najpóźniej. Obserwuję to z fascynacją, w Polsce zdarzyła się rzecz bardzo pozytywna – ocenia Bargiel.

Dziś (piątek 15 czerwca) wyprawa udaje się do Pakistanu. Najpierw czeka ich zdobycie i zjazd z Gaszerbrum II, najniższego ośmiotysięcznika w Karakorum. Później planowany jest zjazd z K2 – drugiego pod względem wysokości szczytu Ziemi.

– Mamy bardzo dobrą ekipę i świetnie opracowaną taktykę. Jesteśmy przygotowani. Jeśli będziemy mieli odrobinę szczęścia, to może się powieść. Zjazd z Gaszebrum II będzie naturalną aklimatyzacją przed tak poważnym ośmiotysięcznikiem jak K2. Często jest dobra pogoda, by wejść na szczyt. Chodzi jednak o to, żeby znaleźć się tam w momencie, pozwalającym na bezpieczną próbę zjazdu. Do tego jest niezbędna bardzo dobra widoczność, bo ja nie zjeżdżam drogami wspinaczkowymi, tylko przez środek ściany – tłumaczy  nasz rozmówca.

Zjazd z K2 ma się odbyć pod koniec lipca. W zeszłym roku plany wyprawy pokrzyżowała pogoda.

RZ

Zugspitz Ultratrail – Magda Łączak, Paweł Dybek i Maciej Więcek w elicie

$
0
0

2500 biegaczy, wśród nich ponad 40 Polaków. To obsada Zugspitz Ultratrail, jednego z największych festiwali biegów górskich w Niemczech. Impreza odbywa się w sąsiedztwie najwyższego szczytu naszego zachodniego sąsiada – Zugspitze, mierzącego 2962 m n. p. m., a odbędzie się po raz ósmy.

W elicie najdłuższego dystansu, biegu Ultratrail na 102 km (5480 m przewyższenia) są Magdalena Łączak, Paweł Dybek i Maciej Więcek.

Pozostałe dystanse festiwalu to:

  • Supertrail XL (81 km, 4200 m+)
  • Supertrail (63 km, 2930 m+)
  • Basetrail XL (40 km, 1900 m+)
  • Basetrail (25 km, 1600 m+)

Festiwal rozpoczął się w piątek, ale biegacze ruszą na trasy w sobotę, począwszy od 7:15 (Ultratrail), a na 10 skończywszy (Basetrail XL).

Na listach startowych pięciu biegów znajdują się zawodnicy z ponad 50 krajów. Większość to oczywiście Niemcy, sporo jest także Austriaków i Holendrów. Najstarszy zawodnik ma 78 lat!

Na starcie stanie także sporo grono biegaczy znad Wisły. Tak jest od kilku lat. Największe sukcesy Polaków pod Zugspitze to 3 miejsce Natalii Tomasiak na trasie Basetrail XL (w 2016 r.) i piąte Kamila Leśniaka na dystansie Basetrail (2017).

Szansy na pobicie tych osiągnięć upatrujemy w znakomitej w tym roku formie Magdaleny Łączak. Triumfatorka Transgrancanarii, szósta zawodniczka MŚ w ultramaratonie górskim na Penyagolosie potwierdziła świetną dyspozycję 2 tygodnie temu wygrywając Rzeźnik Sky i zdobywając mistrzostwo Polski w ultra skyrunningu.

Zadanie jednak przed Magdą bardzo trudne, bo na tym samym dystansie Ultratrail pobiegnie znakomita Francuzka Caroline Chaverot, liderka światowego rankingu ITRA!

Partner Magdy, Paweł Dybek wznowił treningi po kontuzji i jak to po przerwie przymusowej bywa, jego forma jest zagadką. Zawodnik Salomon Suunto Teamu to doświadczony biegacz i chce sobie powetować przymusową rezygnację z niedawnego startu w Bieszczadach.

Bardzo mocny jest za to znowu Maciej Więcek. Poprzedni (przed Rafałem Bielawą) rekordzista Głównego Szlaku Beskidzkiego, w tym roku wygrał Kierat.

Przed rokiem na trasie Ultratrail najszybsi byli:

Mężczyźni

  1. Thomas Farbmacher (AUT) - 11:22:09
  2. Walter Manser (SUI) - 11:55:23
  3. Jonathan Thery (FRA) - 12:55:31 

Kobiety

  1. Lisa Mehl (GER) - 13:54:22
  2. Denise Zimmermann (SUI) - 15:15:02
  3. Basilia Förster (ITA) - 15:39:40

Główną areną zawodów pod najwyższą górą Niemiec jest miasteczko Grainau. Tam znajdują się biuro zawodów, start najdłuższego biegu i meta wszystkich dystansów. Pozostałe trasy rozpoczynają się w Ehrwaldzie, Leutasch-Weidach, Mittenwaldzie i Garmisch-Partenkirchen.

Piotr Falkowski/salomonrunning.pl

zdj. Konrad Rogoziński i materiały organizatora

Za pięć 12. Bieg Ursynowa o medale Mistrzostw Polski

$
0
0

Po czterech latach przerwy, najlepsi biegacze i biegaczki znów będą walczyć wspólnie o tytuły mistrzów Polski na dystansie 5 km. 12. Bieg Ursynowa odbędzie się w sobotę w Warszawie. Zapowiada się ciekawa rywalizacja!

W rywalizacji mężczyzn jednym z faworytów jest srebrny medalista Mistrzostw Europy 2014 w maratonie, aktualny mistrz Polski Yared Shegumo, który legitymuje się rekordem życiowym na „piątkę” 14:17 min. uzyskanym 4 lata temu. W stolicy reprezentant kraju wystartuje mając w nogach przygotowania do najważniejszej imprezy w sezonie, czyli mistrzostw Starego Kontynentu.

Kolejka do podium wydaje się długa. Stoją w niej m. in. Emil Dobrowolski, który przed 3 laty był już wicemistrzem kraju na tym dystansie. Maratończyk z podwarsszawskiego Chotomowa ustanowił wtedy rekord życiowy wynikiem 14:26. Szansy będą szukali jego klubowi koledzy z LŁKS Prefbetu Śniadowo Łomża: Mateusz Demczyszak i Paweł Ochal. Pierwszy z nich ma „życiówkę” wynoszącą 14:31. Rok temu w Siedlcach wynik ten dał mu srebro mistrzostw Polski na 5 km.

Na starcie pojawi się też halowy rekordzista kraju na 3000 m i rekordzista Biegu Ursynowa – Łukasz Parszczyński, który w 2014 roku zdobył złoty medal MP na 5 km z rezultatem 13:51. Na wysokie miejsca liczą Bartosz Nowicki, Artur Olejarz, Damian Kabat i Kamil Jastrzębski. Ten ostatni rok temu był trzeci w Biegu Ursynowa z czasem 14:23 (impreza nie miała wtedy rangi MP).

Bardzo ciekawie zapowiada się rywalizacja pań. Tytułu broni Ewa Jagielska, która w ubiegłym roku w Kleszczowie uzyskała wynik 16.23. Jej rekord życiowy jest nieznacznie lepszy i wynosi 16:16, a Ewa osiągnęła go w Biegu Ursynowa dwa lata temu.

W historii MP na 5 km tylko Dominika Nowakowska zdołała obronić złoty medal (2012,2013). Czy tym razem historia się powtórzy?

 

5000m- 16:42. Międzynarodowy Mityng Lekkoatletycznu w Łomży zaliczony. Wniosek jest jeden...Następnym razem muszę odważniej ruszyć @reebokRunCrew #ReebokRunCrew #floatride #Reebokpl #reebok #reebokclassic #reebokrun #powerun #cep_polska #polarm430 #run #running #polishgirl #lksostrowianka #runner #maratonypolskie #pobiegane #start #happyrunner #stadion #mama #mamarunner #motherrunner #jakubowskiteam #bemorehuman #takeover #bieganie #biegaczka #sportowiec #marathon #instarun

Post udostępniony przez Ewa Jagielska (@jagielska.ewa)

 

Kolejną kandydatką do wygranej jest Aleksandra Lisowska. Jej rekord życiowy to 16:54. Biegaczka AZS UWM Olsztyn pokazała podczas Orlen Warsaw Marathonu, że lubi rozprawiać się ze swoimi „życiówkami".

Apetyt na medal ma też Angelika Mach, której najlepszy wynik w karierze wynosi 16:39. Czas ten rok temu w Kleszczowie dał jej brązowy krążek.

W ursynowskiej stawce nie zabraknie też aktualnej mistrzyni kraju w maratonie Karoliny Pilarskiej, która na 5 km osiągnęła już wynik 17:04, Anny Szyszki, Anny Łapińskiej, Izabeli Parszczyńskiej i Moniki Jackiewicz.

12. Bieg Ursynowa i 7. Otwarte Mistrzostwa Polski kobiet i mężczyzn w biegu na 5 km odbędą się w sobotę 16 czerwca w Warszawie. Zawodnicy wyruszą spod Urzędu Dzielnicy Ursynów o godzinie 10.

​RZ

Ambasador w upalnym biegu u Marszałka. "Bardzo lubię..."

$
0
0

Już dawno nie startowałem w biegu masowym na 10 km (właściwie od kwietnia 2017), ale nie oznaczało to zastoju biegowego, cały czas trenowałem, po prostu nie było okazji.

Jednak gdy Festiwal Biegowy wzywa, stawiam się i startuję, w ten sposób wylądowałem na starcie 11. Biegu Marszałka w Sulejówku. Biegu z historią, bo przekształcił się on z marszy, które organizowane były w celu upamiętnienia relacji jaka łączyła Marszałka Józefa Piłsudskiego z Sulejówkiem.

Przed samym biegiem odbył się oficjalny przemarsz pod pomnik Marszałka, z przemówieniami i złożeniem kwiatów oraz częścią artystyczną z orkiestrą. Zresztą podobna część artystyczna miała miejsce po biegu. Bardzo lubię takie inicjatywy, gdzie można połączyć aktywność fizyczną ze zwiedzaniem i dowiedzeniem się czegoś nowego, czego często nie miałoby się okazji doświadczyć (do tego okazja by spróbować lokalnego specjału, czyli Cynamonowych Sucharków Marszałka).
W bezpośrednim sąsiedztwie pomnika powstanie w 2019 roku muzeum Marszałka. Zapowiada się fajnie.

Trasa to 3 okrążenia dające w sumie 10 km i powiem wam, że idealnie były wymierzone - zegarek wskazał równo 10 km zaraz po przekroczeniu linii mety. Gratulacje!

Osobiście nie jestem fanem biegów gdzie biegnie się więcej niż raz taką samą trasą, ale plusem było chociaż to, że była w miarę prosta (choć było kilka zakrętów, a nawet podbieg!).

Słońce mocno grzało przez cały czas, możliwie lekko się ubrałem, a i tak po połowie trasy byłem przegrzany (30 stopni w cieniu!). Dlatego tym bardziej ogromny szacunek dla żołnierzy, którzy ustawili się na starcie w całym ekwipunku od ciężkich buciorów po kurtkę.

Dzięki dla wszystkich mieszkańców, którzy wychodzili na ulicę, dopingowali i ratowali grupę około 700 biegaczy włączając natryski z wodą, niesamowicie to pomagało.

Michał Sułkowski, Ambasador Festiwalu Biegów


294 albo tylko 7 km, by chronić australijskie dzieci

$
0
0

7 maratonów w 7 australijskich stanach w 7 dni. Tyle mają do pokonania uczestnicy Bravehearts 777 Marathon. Bieg ma charakter charytatywny. Chodzi w nim o zebranie funduszy dla organizacji chroniącej dzieci przed molestowaniem i przestępstwami seksualnymi.

Przedsięwzięcie obejmuje swoim zasięgiem cały kraj i można w nim wziąć udział na dwa sposoby. Wybrani biegacze, których w tym roku będzie 12, zrealizują bieg w całości, czyli przebiegną 294 km w 7 dni. Zrobią to, codziennie pokonując dystans maratonu, po czym wsiądą w samolot i przeniosą się do kolejnego miasta. Zaczną 25 czerwca w Perth.

W tym roku w grupie biegaczy, nazwanej przez organizatorów narodową, pobiegnie Trent Morrow. To wyjątkowa postać w australijskim świecie ultra. Do tego biegacza należy rekord świata w liczbie maratonów ukończonych na 7 kontynentach w ciągu roku. Jego osiągnięcie robi wrażenie. Podróżując pomiędzy kontynentami zaliczył 160 maratonów w 365 dni. Teraz zdecydował się na udział w Bravehearts 777, nie ze względu na walory sportowe, a właśnie charytatywny cel biegu.

Ochrona dzieci jest również bliska rodzicom i członkom rodzin małoletnich podopiecznych, dlatego organizatorzy stworzyli możliwość wzięcia udziału w imprezie osobom, które nie są gotowe, by przebiec 294 km. W każdym mieście, gdzie pobiegną biegacze narodowi, będzie można przejść lub przebiec 7, 14, 21 lub 42 km. Warunkiem jest wpłata co najmniej 50 dolarów na cel biegu.

Biegi będą się odbywały codziennie aż do 1 lipca, gdy uczestnicy wezmą udział Gold Coast Marathon.

IB



Piłkarski Runmageddon w Ełku

$
0
0

W weekend 23 - 24 czerwca bieżącego roku najbardziej popularny w Polsce bieg przeszkodowy nadciągnie do Ełku. Tegoroczna edycja Runmageddonu będzie połączeniem ekstremalnego wyzwania z prawdziwymi piłkarskimi emocjami. Organizator przygotował wiele niecodziennych, piłkarskich przeszkód i atrakcji zarówno dla dorosłych, jak i dla dzieci. W trakcie wydarzenia odbędzie się m.in. Wielki Mecz Piłki Błotnej Runmageddonu!

Letnia edycja Runmageddonu w Ełku stanie się nie tylko centrum ekstremalnej rozrywki, ale także świetnym miejscem dla wszystkich uczestników i kibiców do dzielenia się piłkarskimi emocjami. Czego spodziewać można się po footballowym Runmageddonie, zdradza dyrektorka biegu Alicja Janczak:

- Ełcki Runmageddon będzie niepowtarzalny! Startujący zmierzą się z piekielnymi przeszkodami, wśród których pojawią się również te piłkarskie. Na trasie czekać będzie m.in.: Koszmar Napastnika czy Ostatni Aut. Nowością będą zasieki do pokonania tyłem, czy najdłuższa w historii Runmageddonu, aż 1000 metrowa przeprawa w wodzie! W sobotę wszystkich zaskoczy prawdziwy rarytas – zmieszamy 5 ton wody z błotem na którym rozegrany zostanie Wielki Mecz Piłki Błotnej Runmageddonu. Dla dzieci w strefie Kids przygotujemy bramki i małe boiska, by mogły poczuć prawdziwe emocje jakie towarzyszą na boisku. A na koniec – ruszymy do strefy kibica, by wspólnie dopingować reprezentację Polski !-mówi Alicja Janczak.

Chętni, którzy jeszcze nie zapisali się na ełcki Runmageddon mogą to zrobić do czwartku 21 czerwca do godziny 14:00 poprzez stronę internetową (TUTAJ). Dorośli mają do wyboru 3 formuły: Intro - trzykilometrowy dystans z ponad 15 przeszkodami; Rekrut - 6 kilometrów najeżony co najmniej 30 przeszkodami oraz Classic - najdłuższy, bo 12 kilometrową trasę z przynajmniej 50 przeszkodami. Młodzież po 16 roku życia, ale tylko za osobistą zgodą prawnego opiekuna może wystartować w formule Intro (3 km, 15+), zaś dla dzieci w wieku 4-11 lat przygotowana zostanie trasa KIDS czyli jeden kilometr naszpikowany około 10 przeszkodami. 

Ekstremalne zmagania oglądać będzie można w specjalnie przygotowanym Miasteczku Kibica, w którym nie zabraknie piłkarskich rozrywek, wyzwań i konkursów w strefie Challenge oraz atrakcji dla dzieci.

mat. pras.


Maratony na świecie: w wakacje, nocą, nad morzem… i po sąsiedzku! Rostock

$
0
0

Nocny maraton w nadmorskim mieście? To całkiem dobry plan na wakacje. Zwłaszcza, że nie trzeba wcześniej rezerwować biletów na samolot, załatwiać paszportu ani wizy. Maraton odbywa się niemal po sąsiedzku, bo w niemieckim Rostocku. To jedna z hanzeatyckich perełek nad Bałtykiem. 15. Hella Marathon Nacht Rostock pozwoli zobaczyć miasto o zmierzchu, w blasku latarni i zachodzącego słońca. Kolejny dzień można poświęcić na zwiedzanie miasta.

To także świetna okazja na rodzinny wyjazd lub wypad z przyjaciółmi. Poza maratonem mamy do wyboru półmaraton oraz bieg na dystansie 7 km. Przed rokiem w imprezie wzięło udział ponad 2 tysiące osób, z czego około 230 pokonało królewski dystans.

TERMIN

Maraton odbędzie się 4.08.2018. Start o godz. 18:00.

POGODA

Średnia temperatura sierpnia to 17 stopni. Rostock leży nad morzem a lato jest najbardziej wilgotną porą roku, dość prawdopodobne zatem są opady.

TRASA

Trasa jest certyfikowana (IAAF) i niemal w jednej pętli – zawodnicy dublują tylko krótki odcinek na początku trasy, dwukrotnie okrążając centrum. Dalej biegną na północ, w sporej części wzdłuż wybrzeża rzeki Warnow. Jedną z największych atrakcji trasy jest tunel pod rzeką, który maratończycy pokonają dwukrotnie – na 22 i 28 km trasy. Tunel mierzy 790 m i był pierwszym płatnym odcinkiem drogi publicznej na terenie Niemiec.

Trasa jest oznaczona co kilometr. Organizatorzy przygotują 16 stacji odżywczych. Wszystkie będą oferowały wodę, te po 5 km także izotoniki a po 10 – banany.

Limit czasu na pokonanie trasy to 5 h 30 min.

IMPREZY TOWARZYSZĄCE

Poza maratonem w Rostock odbędzie się także półmaraton, bieg na dystansie 7 km (Rostocker 7), sztafeta maratońska oraz biegi szkolne, indywidualne i sztafetowe.

ZAPISY

Dostępne na TEJ stronie. Do 26 lipca opłata startowa wynosi 45 euro, później można się zgłosić już tylko w biurze zawodów, płacąc 60 euro. Do tej ceny należy doliczyć opłatę za chip do pomiaru czasu (o ile nie posiadamy własnego, co na zachodzie jest popularne). Za wypożyczony zapłacimy 3 euro, jeśli zdecydujemy się na jego zakup (można później wykorzystać podczas niektórych zagranicznych biegów) – 19,9 euro. Dodatkowo płatna jest także koszulka finiszera – 19 euro.

Opłata startowa w półmaratonie wynosi 30 euro (35 w biurze zawodów), w Rostocker 7 wystartujemy za 14 euro (15 w biurze) a sztafety maratońskie zapłacą łącznie 95 euro (zgłoszenia tylko przez Internet do 26.07.).

WYMAGANE DOKUMENTY

Dowód osobisty lub paszport.

WYJAZD

Rostock leży na tyle blisko polskiej granicy, że najwygodniej do niego dojechać samochodem. Z Warszawy zajmie to 7-8 godzin, z zachodniej części polski jeszcze mniej. Można też dotrzeć koleją, z kilkoma przesiadkami.

KOSZTY POBYTU

Łóżko w pokoju wieloosobowym na jedną noc to koszt 85 zł. Za prywatny pokój trzeba zapłacić co najmniej 150 zł.

Ceny w sklepach są nieznacznie wyższe niż w Polsce. Na obiad w restauracji trzeba przeznaczyć od kilkunastu do 25 euro.

Strona imprezy:www.rostocker-marathon-nacht.com

KM


2. Nocny Półmaraton w Piekarach Śląskich zapowiada: będzie jeszcze lepiej!

$
0
0

Kiedy przed rokiem zapowiedziano debiut kolejnego nocnego półmaratonu, już trzeciego na Śląsku, wielu kręciło głowami z powątpiewaniem. Tymczasem Nocny Półmaraton w Piekarach Śląskich zebrał komplet uczestników na długo przed planowanym końcem zapisów i okazał się tak dużym sukcesem, że nie mogło go zabraknąć także i w tym roku. Druga edycja wystartuje w sobotę 14 lipca. Organizatorzy zapowiadają kilka interesujących zmian, wśród których jest między innymi znaczne zwiększenie limitu uczestników.

– Zeszłoroczny limit zawodników (900 osób) okazał się zbyt mały i długo przed zamknięciem list startowych mieliśmy komplet startujących a w mediach społecznościowych swoistą giełdę i polowanie na zwolnione miejsca. Wychodząc naprzeciw oczekiwaniom, w tym roku zwiększamy limit do 1300 startujących – ogłosił Dawid Leszczyński, organizator imprezy. – Pomimo wieczornej pory rozgrywania zawodów bierzemy pod uwagę, że temperatura powietrza może być wysoka. Z tego powodu na trasie, oprócz punktów regeneracyjnych z wodą i przekąskami, rozstawione będą również kurtyny wodne, które przyniosą ulgę zawodnikom – zapowiedział.

Na otarcie potu organizatorzy przygotowali też szczególną niespodziankę: w pakietach startowych znajdą się ręczniki sportowe z mikrofibry wykonane w technice fullprint przez Warsztat Koszulkowy z Zabrza. Chętni mogą zamówić także piękne koszulki lub chusty wielofunkcyjne z takim samym nadrukiem. Są one dodatkowo płatne, ale 5% ich ceny wykonawca przeznaczy na rzecz Fundacji Iskierka. Pamiątki można zamówić wcześniej przez Internet lub kupić w dniu biegu w biurze zawodów.

Kolejną atrakcją biegu jest atestowana trasa: - Trasa naszych biegów pozostaje identyczna jak w zeszłym roku. Wynika to przede wszystkim z faktu, że trasa półmaratonu posiada atest PZLA a jest to bardzo istotny fakt dla startujących, którzy np. chcą ustanowić swoje życiówki – wyjaśnia organizator. – Trasa jest bardzo zróżnicowana i dość wymagająca. Szczególnie długi podbieg w kierunku Kopca Wyzwolenia. Najefektowniejszym jej fragmentem jest część prowadząca szosą przez las, gdzie jedynym oświetleniem są reflektory samochodów zaparkowane wzdłuż trasy! Z dużym prawdopodobieństwem możemy powiedzieć, że jesteśmy jedynymi, którzy gwarantują takie doznania. Z opinii zawodników wiemy, że wrażenia są niezapomniane.

Na uczestników będzie czekała bogata strefa gastronomiczna, po biegu będzie można skorzystać z pomocy rehabilitantów i masażystów. Przygotowano też atrakcje dla dzieci: ­- Wśród atrakcji towarzyszących w tym roku najwięcej uwagi poświęcamy Nocnemu Biegowi Dzieciaków, który rozegrany zostanie na stadionie MOSiR Piekary Śląskie. Całkowity koszt uzyskany z opłat wpisowych zostanie przekazany na konto Fundacji Iskierka z Chorzowa, która otacza opieką dzieciaki z chorobami nowotworowymi.

Zawodnicy mogą wybierać między półmaratonem na atestowanej trasie, biegiem na dystansie 10,5 km lub marszem nordic walking o tej samej długości. Zapisy do końca czerwca gwarantują pełny pakiet startowy z ręcznikiem i innymi upominkami. Start imprezy 14 lipca o 21:00 (dycha o 21:15, nordic walking 21:20). Zapisy oraz szczegółowy regulamin można znaleźć pod TYM adresem.

2. Nocny Półmaraton / 2. Nocna Dycha w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

KM

Opowieść kanaryjskiego psa. Nasz Tenerife Bluetrail Ultra [ZDJĘCIA]

$
0
0

They say that no man is an island
And good things come to those who wait
The things I hear are there just to remind me
Every dog will have his day

[Jon Bon Jovi – Santa Fe]

Puerto de la Cruz, 10 czerwca 2018, 22:00. Siedzę w barze na dachu hotelu i sączę już któreś miejscowe piwo. Słońce już zaszło i niewiele widać, ale za dnia wulkan też był schowany w chmurach. Przebiegnięcie całej wyspy z południa na północ tuż pod jego szczytem teraz wydaje mi się trudne do wyobrażenia. Butelka ma etykietkę z psią mordką. Czy wiecie, że nazwa Wysp Kanaryjskich pochodzi podobno od dzikich psów, które tu zastali mauretańscy, a może rzymscy żeglarze? Islas Canarias to po łacinie psie wyspy. Kanarki wywodzą swoją nazwę od tego archipelagu, a nie odwrotnie. – Gracia, Teide! – wznoszę szklankę do ciemniejącego na południu nieba.

* * * * *

Szybcy jak Lopez

Playa de Fañabé, 8 czerwca 2018, 23:45. Czy ich wszystkich pogięło? Ustawiłem się w daleko w drugiej połowie stawki, a wszyscy i tak wyrwali do przodu, jakby to była jakaś uliczna dycha. Wojtek, którego spotkałem jeszcze przed wejściem do autokaru w Puerto, opowiadał o widzianym na filmiku odcinku po piaszczystej plaży zaraz po starcie. Rzeczywiście go przebiegliśmy, ale na szczęście był krótki. Nadmorskimi bulwarami, w górę czy w dół, wszyscy równo zapieprzają, jakby chcieli pobić rekord trasy. Po wybiegnięciu na szutrówkę w głąb lądu, za sobą widzę już naprawdę niewiele światełek.

Przed startem udało mi się chwilę pogadać z Sangé Sherpą, który wygrał tu dwa lata temu. Bębny dudniły, zagrzewając nas do walki. Rozchwytywany przez dziennikarzy sympatyczny Nepalczyk jutro zajmie drugie miejsce, za Hiszpanem Yerayem Duranem Lopezem. Naprawdę szybkim Lopezem, jak się okaże.

Na pierwszym krótkim, niby technicznym zbiegu zaczynam wyprzedzanie po kamieniach bokami ścieżki. Wokół typowe dla południowego wybrzeża Teneryfy gołe pustkowia. Wejście pod długi, betonowy wiadukt pod autostradą jak na biegu przeszkodowym, z wybiciem na rękach. Dopiero za nim zaczynam masowo przeskakiwać tych, którzy zbyt szybko rozpoczęli. Podrażnione już przed startem gardło jakoś przestało dokuczać, może dzięki adrenalinie.

Odcinek przez Adeje przypomina Zoncolan, znany z Giro d'Italia. Nie tylko stromizną uliczek, ale i ilością kibiców, którzy wylegli z domów mimo nocnej pory i nas gorąco dopingują. Takie rzeczy chyba tylko na Kanarach. Na bufecie na 9 km jestem 37 mnut po północy, czyli godzina i siedem minut napierania za mną. Limit do 1:20. Na samej górze miejscowości koniec asfaltu, wchodzimy na szlak. Kamienie, krzaki, opuncje i mgła.

Długa noc

Mgła jest coraz gęstsza i przechodzi w mżawkę. Po południowej stronie to się rzadko zdarza. Za miasteczkiem długo idziemy bardzo stromo, aż tuż przed osiągnięciem 1000 metrów n.p.m. się wypłaszcza – chociaż to względne określenie. Bo to będzie takie kanaryjskie równo, czyli zęby piły na profilu z tendencją wznoszącą. A jeśli chodzi o wydruk profilu, to większości tych zębów na nim nie widać. Stąd się bierze te 6800 m+ na 102 km, w które przed startem nie wierzyłem.

La Quinta 14 km/2:04/limit 3:10. Ifonche 21 km nie wiem w ile, bo sms nie dochodzi. Wszystko to malutkie górskie osady w środku niczego, spowite mgłą i wilgocią. Wolontariusze uwijają się i zajmują każdym z osobna. Zmęczenie daje się już odczuć, ale trzymam żelazną dyscyplinę – łyk bakalii i owoców, popitka, jak trzeba to dopełnienie bukłaka i w drogę bez marudzenia.

Właściwie to nie zmęczenie, tylko znużenie. Niby jest ciekawie, bo ciągle podchodzimy, podbiegamy albo stromo zbiegamy wąskimi ścieżkami, czasem z przepaścią po jednej stronie. Ciemność, prawie zero widoczności i brak snu jednak robią swoje. Do tego przeziębienie, które miałem już przed startem – już z samolotu wysiedliśmy z Olgą z podrażnionymi gardłami. W świetle czołówki czasem widać tylko krople mgły i trzeba wysilić wzrok, by zobaczyć ścieżkę, czy którąś z rzadko rozmieszczonych odblaskowych taśm.

O piątej dzwoni Olga. Ma jeszcze półtorej godziny do odjazdu swojego autobusu na start półmaratonu, ale nie bardzo może spać. Opowiadam jej, że właśnie ciągnę pod górę grupę Hiszpanów, napiera mi się całkiem nieźle, ale to nawet nie trzydziesty kilos i już mam dosyć tej nocy. Rozmowa z nią bardzo mi pomaga. Życzymy sobie nawzajem powodzenia.

Na szczęście wychodzimy nad chmury i nad nami pojawia się pełno gwiazd. Do Villaflor trzeba sporo zbiec. Wraz z gorącym rosołem wchodzi we mnie trochę nowego życia. 31 km/5:28/limit 6:00. Naprawdę tyle straciłem i mam tylko pół godziny zapasu?

Matka wody

Stąd trzeba sporo zbiec, by później jeszcze dłużej rypać ostro pod górę. Jest nas dosyć gęsto i pomału przesuwam się w górę stawki. Na górze wzniesienia, przed wodopojem Madre del Agua, robi się już zupełnie jasno. Zaczyna nas wyprzedzać czołówka dystansu Trail (67 km), który wystartował nad ranem z Villaflor. Na prowadzącym przez niedawno wypalony las szlaku pojawia się tyle niebieskich numerów, że zaczynam wątpić, czy pobiegłem właściwą trasą. Dopiero po dłuższej chwili zauważam nieliczne czerwone z Ultra. Nasze trasy rozdzielą się dopiero później.

Wydostajemy się od południa na grzbiet starej kaldery wulkanu i wchodzimy w zasięg słońca. Pod nogami na przemian kamienie i osuwający się, wulkaniczny piach. Jest 8:00, czyli Olga właśnie startuje. Na długim podejściu na ponad 2400 m n.p.m. jestem już fizycznie zmęczony. Wyprzedzają mnie nie tylko niebiescy, którzy zaraz odbiją w prawo, ale i kilku czerwonych. Zza grzbietu wreszcie wyłania się moja ulubiona kupa żużlu – Jego Wysokość Teide. Na stromym zbiegu odzyskuję kilka miejsc, ale do przepaku mamy jeszcze spory kawałek szutrem.

Parador, 49 km/9:19/limit 10:00. Wszystko pod kontrolą? Tuż przed punktem ktoś mnie woła po polsku – rozpoznał koszulkę z Biegu Granią Tatr. To mąż Danusi, którą przed chwilą minąłem i która właśnie do nas dobiega. Razem wchodzimy na bufet, załoga podaje nam nasze przepaki i talerze z makaronem i sosem. Spotykamy jeszcze dwóch naszych – Darka i Błażeja, czyli biegnących razem teścia z zięciem – a chwilę potem poznanego wcześniej Wojtka, który właśnie opuszcza punkt. Marta, córka Darka i żona Błażeja, niestety wcześniej zeszła z trasy przez kontuzję.

Despacito

Daję sobie pół godziny na odpoczynek, żarcie i picie. Na górnej stacji kolejki muszę się zmieścić do 15:00. Choć to wejście z 2100 na 3550 m, zapas wydaje się duży. Jednak już tam byłem i wiem, jak spowalnia rzadkie powietrze na tej wysokości. Po wyjściu biegniemy przez płaskowyż ze znaymi z pocztówek skałami Roques de Garcia o fantastycznych kształtach. Słońce mocno praży.

Tego szlaku nie znam, kilka lat temu wchodziłem dwiema innymi drogami, z czego pierwszy raz naszą dzisiejszą zejściową. Ten jest podobno najtrudniejszy i na tabliczce opisany jest jako „extreme”. – To nie będzie spacerek – rzuca jeden z towarzyszących mi Hiszpanów.

Póki jest jeszcze łatwo, dzwonię do Olgi, bo już powinna być na mecie. Jest, i w dodatku na drugim miejscu! Ta wiadomość daje mi potężnego kopa. ( http://www.festiwalbiegowy.pl/biegajacy-swiat/tenerife-bluetrail-brutaln... )

Podłoże robi się skaliste. Trasa coraz bardziej staje dęba i zaczynamy zdobywać wysokość. To takie niby tatrzańskie podejście – nie tyle trudne, co upierdliwe – no i skała jest innego koloru. Skaczemy po głazach, mijając się z kilkoma Hiszpanami. Później doganiamy Danusię i jedną Holenderkę. Z góry schodzi ktoś z ekipy organizatorskiej. – Despacito, pomalutku! – mówi z uśmiechem.

Rzeczywiście nie ma co się spinać, bo na trzech tysiącach szarpanie kończy się zadyszką, a ruchome bajbory grożą zaliczeniem gleby. Po ponad dwóch godzinach mozolnego napierania zbliżamy się do grzbietu w pobliżu starego krateru Pico Viejo.

* * * * *

Pico Viejo, 13 lipca 2010, 16:30. Na wierzchołku krawędzi krateru pozostaję dłuższą chwilę. Filance pewnie wkrótce zjadą z górnej stacji ostatnią kolejką, ale dla pewności wolę odczekać jeszcze dłużej, by nie niepokojony przez nikogo wejść na szczyt. W końcu idę dalej. Ścieżka w kierunku Teide prowadzi piaszczystą równiną. Krajobraz się zdecydowanie upodobnia do tego znanego mi ze wschodniej strony góry. W pewnym momencie w prawo schodzi szlak nr 23, sprowadzający do Roques de Garcia. Tutaj już czuję wysokość i muszę iść zdecydowanie wolniej. Jakiś czas temu łyknąłem profilaktycznie ibuprofen, chociaż głowa mnie nie bolała. Wolałem tak zrobić po złych doświadczeniach sprzed roku.


* * * * *

Jak nie jest zepsute...

Między Pico Viejo a Teide, 9 czerwca 2018, 12:45. Na początku ostatniego podejścia, pośród księżycowego krajobrazu organizatorzy zostawili nam baniaki z wodą. Siadamy na chwilę przy wodopoju. Dotąd szło mi lepiej, niż się spodziewałem, ale ciągle pamiętam wejście z 2009 roku, kiedy ból chciał rozsadzić mi czachę. Rok później wziąłem na wszelki wypadek pigułę i problemu nie było. Teraz więc też łykam paracetamol, a nawet dwa. Podczas wysiłku podobno mniej szkodzi od ibuprofenu.

Gwałtowne spowolnienie dopada mnie po kilkunastu minutach, i chyba nie jest spowodowane tylko wysokością. Kilka osób z naszej rozciągniętej grupki ucieka gdzieś do przodu, a ja stawiam krok za krokiem, dysząc ciężko i opierając się na kijach. Zaczyna mi się kręcić w głowie, kilka razy w niezbyt kontrolowany sposób wpadam bokiem na skały obok trasy. Po co ja brałem to g****? Przecież dobrze mi szło. Jak nie jest zepsute, to po ch** naprawiać!

Szlak idzie technicznym terenem stromo do góry, a ja się zataczam jak pijany. Czuję się, jakbym miał za chwilę usnąć na stojąco – znacie ten stan tuż przed zaśnięciem, kiedy w głowie pojawiają się niezborne myśli bez ładu i składu? Na szczęście dla mnie trasa biegu nie idzie przez sam szczyt wulkanu, bo nie wiem, czy w tym stanie bym dał radę wejść wyżej te 160 metrów w pionie. Kiedy przechodzę obok ekipy ratowników, staram się za wszelką cenę trzymać prosto, żeby nie zdjęli mnie z trasy. Ostatnie niecałe 2 km do górnej stacji kolejki linowej zajmują mi ponad godzinę (59 km/14:11/limit 15:00).

Następne pół godziny tracę na dojście do siebie na bufecie. Dwa kubki gorącej czekolady i energetyczne przekąski stawiają mnie na nogi. Wciąż jeszcze z wysiłkiem doczłapuję kilkaset metrów do początku właściwego zbiegu. Jest 14:50. Ile straciłem przez własną głupotę? Godzinę albo więcej. A mogło mnie to kosztować cały bieg.

Kilian mode on!

Na następne 26 km ze spadkiem 3100 m i jednym bufetem po drodze już cieszę mordę. Zakładam, że łyknę to poniżej trzech godzin. Zbiegać to ja mogę, choćby skały sr***! Jak mam coś nadrobić, to tylko tu. Zaczynam pędzić techniczną ścieżką niczym Kilian Jornet. Zaciesz w oczach i banan na gębie. Drobne kroczki po skałach, gdzie się da, to wydłużam susy, ostro biorę zakręty. Buty zdzierają się na wulkanicznym pumeksie, wznoszący się pył drażni i tak już podrażnione przeziębieniem śluzówki w nosie i gardle. – Gracia! – krzyczę do ustępujących mi drogi współzawodników.

Kilianowanie kończy się w chwili dobiegnięcia do szutrowej drogi. Dotąd udało mi się wyprzedzić kilkanaście osób w naszej bardzo rozciągniętej stawce. Szutrówką cały czas biegnę, wciąż jest lekko w dół, jeszcze kogoś przeganiam. Po kilku serpentynach odbijamy w lewo w boczny szlak.

W dół, czyli w górę

Profil pokazuje tu kilka km wypłaszczenia, to samo wynikało z mapy. Pustynny płaskowyż jest jednak pofalowany. Nawet lekko pod górę staram się truchtać. Odcinek ten ciągnie się jak guma od majtek, a na jego końcu wyrasta krótka, ale ostra sztajcha na górę jakiegoś mniejszego płaskowyżu. To nie tak miało być! Biorę ją z rozpędu, dysząc jak pies i klnąc jak szewc.

Do punktu w Recibo Quemado trzeba jeszcze sporo zbiec. 72 km/16:56/limit 17:50. Trochę nadrobiłem. Danusia wychodzi, kiedy dobiegam. Rzucam się na arbuzy i colę. Znowu spotykam Darka i Błażeja, wybiegamy razem. Pustynia się skończyła, wpadamy do strefy lasu.

Długo lecimy szutrówkami, w dół, płasko, a czasem lekko pod górkę. Na tym monotonnym kawałku łapie mnie senność. Półprzytomnie rozkminiam, czy jestem na Teneryfie, w Andorze, a może jeszcze gdzie indziej. Spoglądam za siebie i widok towarzyszy przywraca mnie do rzeczywistości. Uciekam im dopiero, kiedy spadamy w stromą, techniczną ścieżkę. Od jakiegoś czasu biegliśmy w chmurze, z której zaczęło kropić. Teraz mżawka przeszła w deszcz i zbieg robi się mocno błotnisty. Ale mi i moim butom w to graj!

Znowu mogę kilianować. W oczach miga bujna i gęsta podzwrotnikowa roślinność, przypominająca zieloną ścianę. Woda leje się z nieba i gałęzi, jestem cały mokry i robi się chłodniej, ale szybkie tempo nie pozwala zmarznąć. Co jakiś czas kogoś wyprzedzam, a metrów na wysokościomierzu szybko ubywa.

Jakieś zabudowania, kawałek łagodniejszej leśnej dróżki i znowu kanionem w dół po ubłoconych skałach. Coś jak pamiętny zbieg z Tatr Bielskich do Zdziaru na Janosiku, tyle że w dżungli. Na dole, za mostkiem, ścianka pod górę. Krótki zbieg i... następna. I jeszcze jedna. Na profilu tylko jedna ledwo widoczna hopka, a tu nam zrobili jakieś zęby piły! Cisnę szybko nie wiedząc, co czeka za następnym zakrętem.

Wreszcie zdecydowanie w dół. Pod koniec zbiegu znów doganiam Danusię. Base del Asomadero 85 km/18:58/limit 19:40. Ponad cztery godziny zamiast planowanych trzech. Wesoła załoga nas sadza na krzesełkach, karmi i poi. Danusia rusza prawie od razu, a ja korzystając z zakończenia deszczu, zmieniam koszulkę na suchą i jeszcze się pożywiam. Czeka mnie sztajcha ponad 600 m w pionie na 2 km. Olga opowiadała, że w porannym deszczu wszyscy się na niej ślizgali – trasa jej półmaratonu również tędy prowadziła. Słyszałem też rozmowę tubylców o tym podejściu, z której zrozumiałem tylko „puta madre”. Teraz przed chwilą dopadało jeszcze świeżej wody...

Sztajcha

Po tamtych sensacjach na Teide obawiałem się tej góry. Strach jednak rozwiewa się na pierwszych metrach. Włączam kijki, ruszam jak mały motorek pod górę, siły wróciły. Są skalne stopnie, błoto i stromizna, jest zabawa! Szybko gubię dwóch zawodników, co próbowali mnie skleić i wyprzedzam jeszcze jednego.

Zbieg jest mniej stromy, ale dużo bardziej błotnisty. Na początku muszę się nawet podpierać kijkami. Z rozmokniętej dróżki widać ocean i zachodzące słońce. Spadam na równie mokrą kamienną ścieżkę przetykaną trawami. Im trudniej, tym lepiej dla mnie, więc znów przeskakuję kilku biegaczy.

Na asfalcie nie czuję się już tak dobrze, ale wciąż biegnę. Z serpentyny skrót stromą ścieżką do miasteczka Tigaiga. Ostatni bufet, 92 km/21:12/limit 22:00. Który już raz łapię Danusię? Mąż tu też na nią czekał i właśnie wyruszają dalej. Zdzwaniamy się z Olgą, mówię kiedy może się mnie spodziewać. Ostrzega, że końcówka nie jest taka prosta...

Zły sen

Asfaltem, potem betonową drogą prawie do oceanu. Liczyłem, że to będzie jakiś nadmorski szlak z końcówką ulicami Puerto, że te 10 kilosów zrobię w godzinę z groszami. Nie jest mi jednak dane skręcić w kierunku morza, ani w główna drogę. Następną taśmę dostrzegam... wysoko w górze, na jakichś pieprzonych schodach.

Zabezpieczone drewnianymi belkami schody prowadzą kilkadziesiąt metrów w górę na czyjeś pole. Ścieżka tym polem idzie dalej do góry. Dopiero tu włączam czołówkę. Dalej tyłami domostw. Jakieś przemysłowe hangary. Krótkie i ostre podbiegi i zbiegi po fatalnej nawierzchni z nierównymi kamieniami. Po lewej, sto metrów pode mną, w resztkach dziennego światła czasem widać ocean.

Gdzie się da podbiegam. Jak jest za stromo, podchodzę z rękami na kolanach, bo kije już schowałem. Często trzeba się rozglądać za taśmami. Park z palmami, trochę asfaltu, miasteczko, znowu schodami w górę. I tak w nieskończoność. Jakie jeszcze niespodzianki czekają za rogiem? 24-godzinny limit upływa o 23:30 i zaczynam mieć wątpliwości, czy się w nim zmieszczę. Po całym pięknym biegu, ta końcówka jest jak ze złego snu. Czy jej autor chciał, żeby jak najwięcej zawodników cisnących naprawdę na granicy, jeszcze za mną, nie zmieściło się w limicie?

Znowu boczna uliczka, to już Puerto. Zrównuje się ze mną Hiszpan, któremu wcześniej uciekłem na technicznym zbiegu. Miejscowi nam kibicują, to jedyny pozytyw tego odcinka. Policjant mówi, że zostały 3 km. Jeśli naprawdę będzie tyle, to może się zmieszczę poniżej 23 godzin. Ścieżką stromo w dół, więc gubię towarzysza. Na dole od wolontariusza słyszę, że zostało... pięć kilosów. Już mi się odechciewa, ale biegnę jak najszybciej ulicą, bo chcę mieć to jak najprędzej za sobą.

Niemożliwe

Po naprawdę długim czasie dobiegam do dzielnicy, którą rozpoznaję. 23 godziny od startu już minęły. Oznaczenia są kiepskie, czasem muszę się pytać przechodniów, gdzie skręcić. Wreszcie nadmorski bulwar, ale nawet tu do końca nie wiem, jak idzie trasa. Znajomy Hiszpan mnie dogania, przybijamy piątkę, on i jeszcze dwóch zawodników lecą naprzód. Nie ścigam się z nimi, bo na centralnym placu czeka Olga. Naprawdę dużo dla mnie znaczy, że tu przyszła – jest jeszcze zmęczona po swoim biegu i w dodatku tak samo przeziębiona, jak ja.

Ostatnie kilkaset metrów biegniemy razem. To znaczy ja nie bardzo jestem już w stanie biec, raczej człapię świńskim truchtem. Nadmorską metę przekraczam po 23h:22:56 od wyruszenia z przeciwnej strony wyspy. Niemożliwe stało się możliwe.

Bębny dudnią tak samo, jak na starcie. – Kamil, Poloniaaa! – spiker wita mnie, jakbym był zwycięzcą i bezbłędnym angielskim pyta o wrażenia. – Ten bieg nie powinien się nazywać Tenerife Bluetrail, tylko Brutal Trail – odpowiadam – ale cieszyłem się każdym kilometrem!

Wojtek dobiegł w 22h10 jako pierwszy Polak. Gdyby nie mój idiotyczny pomysł z paracetamolem, może bym skończył razem z nim. Danusia ukończyła bieg w 23h06. Naprawdę się ucieszyłem widząc w wynikach, że Darek z Błażejem, teściu z zięciem, dotarli na metę siedem minut przed limitem, bo już się o nich martwiłem. Wszyscy nasi skończyli w ostatnich dwóch godzinach.

Olga stwierdza, że wyglądam znacznie gorzej, niż rok temu na mecie obiektywnie dużo trudniejszego Mític Trail (112 km/9700m+) w Andorze (relacja).

* * * * *

Teide, 11 czerwca 2018, 20:15. Słońce pomału schodzi do oceanu. Specjalnie wyszliśmy na szczyt tak późno, żeby parkowi strażnicy zjechali ostatnią kolejką, bo zdobycie pozwolenia było już niemożliwe. Pod nogami widzę całą swoją drogę sprzed dwóch dni.

To miał być mój wymarzony bieg, po wymarzonej trasie – i tak było, Kilka lat temu, po wejściu na Teide, wymyśliłem sobie, że wdrapię się na moją ulubioną kupę żużlu z poziomu morza. Trochę mi się przyfarciło. Mało brakowało, bym przez głupi błąd tego nie ukończył. Ale może głupi ma szczęście. Jak mówią wyspiarze z innej wyspy, every dog will have his day. Gdzie jest lepsze miejsce na ten życiowy dzień, niż na Psich Wyspach?

* * * * *

Puerto de la Cruz, 12 czerwca 2018, 22:30. Zostało mi jeszcze spakowanie się, bo przed czwartą rano musimy wyjechać na lotnisko. Przez kilka dni po takim biegu głód jest jednak niewyobrażalny, więc wychodzę po burgera. Na centralnym placu – tu, gdzie Olga w sobotę wyszła mi na spotkanie przed metą – ostrożnie rozdzielam dwa gryzące się psy widząc, że ten kudłaty ma zbyt wyraźną przewagę nad drugim, podobnym do moich małych półwilczków. Siedzący na kamiennych schodkach ich pan, wyglądający na miejscowego menela, daje mi ręką znak, żebym odpuścił. Obok niego siedzą jeszcze dwa psiaki.

Trochę mi głupio, że w myślach nazwałem menelem gościa o złotym sercu, który przygarnął cztery pewnie bezdomne zwierzaki. Wracam z burgerowej budki, miejscowy wychodzi mi naprzeciw, psy obok niego idą w najlepszej zgodzie. – Przepraszam – odzywa się łamanym angielskim – to takie ich sprawy rodzinne, nie chciałem ci zwracać uwagi! – Spoko bracie, trzymaj się! – odpowiadam. Przybijamy piątkę. Półwilczek i kudłaty podchodzą do mnie i dają się pogłaskać.

Do zobaczenia, Psie Wyspy. Wracamy niedługo.

Kamil Weinberg

Fot. Olga Łyjak, Kamil Weinberg


6. Bieg Aleksandrowski: Do końca czerwca taniej!

$
0
0

Jeszcze tylko przez dwa tygodnie, czyli do końca czerwca, opłata startowa w aleksandrowskim półmaratonie wynosi 55 złotych. Po tym terminie organizatorzy będą oczekiwać podczas zapisów 70 złotych. Przed samym sierpniowym biegiem (11-15 sierpnia) kwota wzrośnie do 100 złotych. Warto się pośpieszyć, by zapłacić mniej.

Bez względu na termin, w którym uczestnicy zapłacą „startowe”, otrzymają takie same pakiety, numer, pamiątkową koszulkę, worek na depozyt, wodę lub izotonik na mecie i medal - specjalnie przygotowany na tę okoliczność.

- Przypominamy, że osoby, które ukończyły 60 lat są zwolnione z opłaty startowej, a mieszkańcy Gminy Aleksandrów Łódzki płacą połowę ustalonej kwoty (zniżka nie dotyczy opłat ponoszonych w biurze zawodów) – wyjaśniają organizatorzy.

Opłata za udział w biegu na 5 km jest stała — wynosi 20 zł, a wnoszona w biurze zawodów (czyli w dniach 11-15 sierpnia) — 25 zł.

Aleksandrowski Bieg na 5 km oraz Półmaraton odbędą się 15 sierpnia. Start i meta - Miejski Ośrodek Sportu i Rekreacji, ul. 11 Listopada 98. Półmaraton - godz. 9.00, bieg na 5 km - godz. 13.00.

- Zapraszamy! - zachęcają gospodarze imprezy.

6. Bieg Aleksandrowski w festiwalowym KALENDARZU IMPREZ.

red.

Memoriał "Kusego" - biegali amatorzy

$
0
0

Po raz pierwszy w historii Memoriału Janusza Kusocińskiego na jego bieżni stanęli amatorzy. 16 pasjonatów biegania, którzy mieli tę możliwość to laureaci konkursu #PodążajZaMarzeniami organizowanego przez sponsora głównego wydarzenia, firmę Bridgestone. Swoje biegowe marzenia zrealizowali wspólnie z Joanną Jóźwik, która przeprowadziła ich przez sportową rutynę przygotowującą do startu oraz głośno kibicowała im podczas biegu na 800 m na bieżni najstarszej imprezy lekkoatletycznej w Polsce.

Memoriał „Kusego” w cieniu ulewy. Święty lepsza od Felix!

Zadaniem uczestników konkursu była odpowiedź na pytanie: co motywuje ich do biegania i pokonywania przeszkód? To na podstawie tych zgłoszeń Jury konkursowe, na czele ze znaną biegaczką średniodystansową i ambasadorką kampanii, Joanną Jóźwik, wybrało kandydatów do biegu.

Motywacje do biegania uczestników konkursu są bardzo różne. Dla jednych to pozbycie się zbędnych kilogramów, dla innych chęć pokonania własnych słabości czy uzależnień. To także radość ze współzawodnictwa w drodze po sportowe trofea bądź po prostu w ramach biegającej rodziny, ale również powrót do starych planów, które z różnych przyczyn nie mogły być zrealizowane. Finaliści deklarowali, że biegają dla pasji i radości – by być częścią społeczności biegowej, ale także by dzięki dyscyplinie sportowej stać się „lepszą wersją siebie”. Przeszkodą nie są dla nich ani czas, ani zdrowie. Jak deklaruje jeden z laureatów, pomimo poważnych kłopotów ze wzrokiem, to właśnie dzięki bieganiu zyskuje poczucie, że „może wszystko”. 

Joanna Jóźwik przeprowadziła uczestników przez wszystkie elementy przygotowania do startu – od rozgrzewki, przez wprowadzenie na stadion, aż do samego biegu – a podczas dekoracji dzieliła z nimi emocje, jakich sama doświadcza na podium. 

Ze wzruszeniem czytałam odpowiedzi na pytanie konkursowe. Mogłabym powtórzyć za jednym z finalistów, że biegam po to, „by móc biec dalej” – pokonywać dalsze przeszkody i czerpać radość ze sportu. Tego życzę wszystkim sportowcom – tym stającym do rywalizacji w światowej rangi zawodach, ale przede wszystkim tym, którzy za pośrednictwem aktywności sportowej zyskują siłę, która pozwala im realizować marzenia. Dzięki firmie Bridgestone uczestnicy biegu konkursowego mieli rzadką okazję do przeżycia wyjątkowej sportowej przygody. Stanęli na bieżni najstarszej imprezy lekkoatletycznej w Polsce, tej samej, na której od lat biegają doskonali lekkoatleci z Polski i Europy.

– Cieszę się, że mogłam dzielić z nimi emocje, które są mi bardzo bliskie – podsumowuje Joanna Jóźwik, ambasadorka kampanii „PODĄŻAJ ZA MARZENIAMI, bez względu na wszystko”.

źródło: Bridgestone


Nordic walking wszystkich Polaków? Trenowali z Ewą Chodakowską

$
0
0

Trenerzy Polskiego Stowarzyszenia Nordic Walking Paulina Ruta (Złotoryja) i Maciej Tracz (Łódź) poprowadzili treningi nordic walking dla Uczestniczek „Tygodnia Metamorfozy z Ewą Chodakowską”

Wyjątkowy obóz sportowy odbył się tym razem w hotelu Columna Medica w okolicy Łasku (woj. łódzkie).

– Treningi z Ewą Chodakowską to przede wszystkim cenne doświadczenie dla trenerów PSNW, ale także promocja nordic walking w Polsce i na świecie – mówi Paulina Ruta.

– Praca z „trenerką wszystkich Polek” – to dla nas zaszczyt. Traktujemy ją jako ogromne wyróżnienie, szansę dla nordic walking pod względem ogólnopolskiej promocji. Podchodzimy do tej pracy z ogromnym szacunkiem i profesjonalizmem – podkreśla Ruta.

Źródło: PSNW



5. Łańcucka Piątka – kontrowersyjna, upalna... rekordowa! [ZDJĘCIA, WIDEO]

$
0
0

Z przytupem MOSiR Łańcut świętuje piąte urodziny swojego sztandarowego biegu. Świeczkę na urodzinowym torcie imprezy zdmuchnęli zawodnicy z Rzeszowa, którzy zdominowali sobotnie zmagania w Parku Zamkowym.

Choć to kameralny bieg, o podkarpackiej imprezie mówiła cała Polska. Wszystko ze względu na regulaminowy zapis, wykluczający z udziału w imprezie obywateli nie posiadających paszportów krajów Unii Europejskiej. Dało to efekt ciekawy i zastanawiający – do biegu zgłosiło się 213 osób z całego Podkarpacia (i nie tylko), o 13 osób więcej niż limit imprezy. To nowy rekord frekwencji wydarzenia z malowniczą, 5-kilometrową przełajową trasą wytyczoną w Parku Zamkowym, u stóp dawnej rezydencji familii Lubomirskich i Potockich.

Siła jest kobietą

5. Łańcucka Piątka stanowiła w tym roku sportowy akcent programu Dni Miasta i Gminy Łańcut. Gwiazdami wieczoru zostali strongmani, którzy wystartowali w Pucharze Narodu Strongman. A że od sportów siłowych do biegania niedaleko, udowodniła dziś Marika Kuna, zwyciężczyni rywalizacji kobiet (20:47).

– Trenuję MMA – zaskoczyła reportera niepozorna zawodniczka, jak się po chwili okazało, Spartakusa Rzeszów. – To takie moje marzenie z dzieciństwa. Koleżanki bawiły się lalkami, a ja chciałam boksować. Spełnić marzenie i wyjść na ring udało się dopiero na studiach, ale nieważne kiedy, ważne że się udało – tryskała radością zawodniczka. Jak mówiła, biega od zawsze, dla siebie, co drugi dzień, najchętniej wieczorami, ale dopiero w ostatnim czasie przyłożyła się do treningów.

– Na trzy miesiące musiałam zawiesić treningi w Spartakusie, bo przyplątała się kontuzja. Ale… skupiłam się stricte na bieganiu i chyba dobrze mi idzie (śmiech). Można się fajnie wyżyć na trasie, odreagować stres z uczelni… – opowiadała debiutantka w Łańcuckiej Piątce. – Trasa świetna, przełajowa z miękkim podłożem czy uskokami terenu, schodkami… Pogoda? Uwielbiam takie warunki, tym bardziej że padało prawie cały tydzień i człowiek zdążył się już stęsknić za słońcem (śmiech). Prowadziłam od początku do końca, ale kilka razy oglądałam się za siebie. Chyba nie powinnam, bo robiłam swoje – cieszyła się studentka aż dwóch kierunków na Uniwersytecie Rzeszowskim.

Wewnętrzny pojedynek bez ustawki

Bieg mężczyzn zdominowali zawodnicy Resovii Rzeszów. Tempo nakręcali Patryk Marszałek i Damian Kic z Resovii Rzeszów, biegnąc długo ramię w ramię. Rozdzielili się dopiero w połowie drugiej rundy. Pierwszy taśmę przeciął Patryk Marszałek (16:26).

– Rzeczywiście była ostra walka, ale początek biegu był wolny. Dopiero druga runda była mocniejsza. Nierówna, szutrowa trasa nie pomagała w kręceniu dobrego czasu, ale myślę że jest ok. Jak na tę trasę, te warunki, słońce, wyszło całkiem dobrze – opowiadał na mecie triumfator. – Zgubiłem kolegę dopiero gdy przyspieszyłem tempo. Wydawało mi się, że biegnę 3:05 min./km, skończyło się na 3:10 min./km. Nie dało się szybciej pobiec na tej trasie.

– Sama pętla bardzo przyjemna widokowo, Zamek, staw, alejki… – analizował student wychowania fizycznego na URz, brązowy medalista Akademickich Mistrzostw Polski na 3000m oraz przełajowych MP. Żałował nieobecności Adama Czerwińskiego, który wygrywał w Łańcucie przed rokiem. – Pewnie bym nie wygrał, bo bieg byłby szybszy, ale chciałbym się z nim pościgać. Może przy następnej okazji…

– Wiedziałem na co stać klubowego kolegę. Plan zakładał, żeby pierwszą rundę trzymać się razem, a potem uciec rywalom i powalczyć o wygraną. Cóż, nie udało się, ale Damian to klasa mistrzowska… – podkreślił drugi na mecie Dariusz Kic (17:07). Zapewnił, że nie było ugadywania się na miejsca, ale mocna współpraca by zgubić stawkę. – Chyba o to chodzi, by sobie pomagać. Wygrał silniejszy. Ja nie lubię biegać w upale, ale jestem zadowolony z drugiego miejsca – podsumował zawodnik CWKS Resovia, którego w dobrym nastroju utrzymuje wciąż życiówka z akademickich MP - 4:06 na 1500m. Najważniejszą dla siebie życiówkę uliczną wybiegał podczas Przemyskiej Dychy - 33:56. – Dziś był plan na rekord na 5 km, ale nie wyszło. Może jesienią…

Podium open dopełnił Piotr Chmaj (17:52)

Legenda zachwycona

Uczestników imprezy wspierał inny Resoviak - Lesław Lassota, legenda podkarpackiego chodu sportowego, a dziś opiekun młodszych pokoleń sportowców (na zdjęciu ze zwycięzcą Patrykiem Marszałkiem).

– Serce rośnie! Biegają i starsi i młodzi, choć tych ostatnich trzeba odciągać od komputerów. Za moich czasów tak nie było. Biegali tylko zawodowcy, którzy z tego żyli. A jak na trasach pojawiała się kobieta, to dopiero była sensacja! – podkreślał szef sekcji lekkoatletyki wojskowego klubu z Rzeszowa. Jak mówił, jest pod ogromnym wrażeniem sportu amatorskiego i mody na bieganie, która „modą chyba jednak nie jest”. – Imprez jest tak dużo, że nawet trudno coś dla siebie wybrać! Wieczorami rzeszowskie bulwary czy bieżnia na Resovii są pełne biegaczy. Widać, że zmieniło się myślenie ludzi, całych rodzin...

Sam Lesław Lassota chętnie jeździ na rowerze i stroni od wind. – W bloku na trzy kondygnację, który wind nie ma, to jest łatwe (śmiech). Ale tak, staram się ruszać, biegać i spacerować z psem. Sport to kilkadziesiąt lat mojego życia i trudno się z nim rozstać od tak...

5. Łańcucka Piątka wypadła okazale. Były biegi i nagrody dla dzieci, odpowiednie zaplecze (niestety interweniowali medycy, ale skończyło się tylko na strachu), pamiątkowe medale i nagrody finansowe dla najlepszych w kategoriach wiekowych. Jak zapowiedzieli gospodarze, impreza będzie miała swoją kontynuację a kto wie czy nie wyższe limity uczestników. Kolejna edycja już za rok.

red.


Nowy sponsor tytularny Półmaratonu Praskiego

$
0
0

Po trzech latach bycia oficjalnym sponsorem technicznym marka 4F została sponsorem tytularnym Półmaratonu Praskiego. Piąta edycja największego biegu, którego trasa w całości wiedzie prawobrzeżną częścią stolicy, odbędzie się w sobotę 1 września wieczorem.

- Od 2015 jesteśmy sponsorem technicznym Półmaratonu Praskiego. W tym roku postanowiliśmy pójść o krok dalej i zostaliśmy sponsorem tytularnym biegu, zastępując miejsce BMW. Sport to nasza pasja, część naszego DNA. Obecność 4F na Półmaratonie Praskim i Piątce Praskiej to już tradycja, którą będziemy kontynuować w kolejnych latach. Możliwość przygotowywania koszulek na ten bieg to dla nas ogromna przyjemność, co roku staramy się zaskoczyć uczestników biegu – mam nadzieję, że w tym roku również nasze projekty przypadną biegaczom do gustu i koszulki 4F będą widoczne nie tylko 1 września, ale również w czasie całego sezonu - mówi Igor Klaja, prezes zarządu firmy OTCF, właściciela marki 4F.

Należąca do spółki OTCF polska marka odzieży i akcesoriów sportowych partnerem Półmaratonu Praskiego jest od jego drugiej edycji. Przez trzy kolejne lata (2015, 2016 i 2017) ubierała uczestników w biegu w koszulki startowe, które zyskiwały popularność nie tylko ze względu na wysoką jakość, ale i ciekawą grafikę. Dwa lata do półmaratonu dodano bieg towarzyszący rozgrywany pod egidą marki - 4F Piątkę Praską. W tym roku oba biegi – 4F Półmaraton Praski oraz 4F Piątka Praska – odbędą się już pod sztandarem 4F.

Dyrektor generalny imprezy Sławomir Szczęsny przyznał, że docenia nie tylko stabilność współpracy z 4F, ale przede wszystkim pasję i miłość do sportu, jaką kierują się przedstawiciele firmy. - 4F to jeden ze sponsorów polskiej reprezentacji olimpijskiej, to firma obecna coraz mocniej w światowym sporcie. Jesteśmy dumni, że wspólnie będziemy rozwijać Półmaraton Praski, a to co ważne w tej współpracy to fakt, że łączy nas ta sama pasja - mówił Sławomir Szczęsny.

W niedzielę (10 czerwca) ruszyły otwarte treningi z 4F, przygotowujące do startu w wieczornym 4F Półmaratonie Praskim oraz biegu na 5 km. Zajęcia są bezpłatne i uczestniczyć może w nich każdy, bez względu na poziom wytrenowania. Wszystko po to, by biegacze w pełni mogli wykorzystać potencjał trasy.

Płaska trasa, wytyczona tak, by sprzyjać dobrym wynikom, to już tradycja praskiej imprezy. Po niezwykle pozytywnych ubiegłorocznych komentarzach i wzorem wielkich światowych imprez w tym roku nie zmieniono jej przebiegu, dając uczestnikom szansę nie tylko na życiówkę, ale również możliwość sprawdzenia swojego progresu. Będzie to niepowtarzalna okazja do przetestowania formy i porównania jej sprzed roku. Łatwa i płaska trasa będzie także doskonała na życiówkę czy debiut w półmaratonie.

Ponownie start usytuowany będzie na oświetlonych błoniach PGE Narodowego, skąd o godz. 20.30 półmaratończycy ruszą w ul. Grochowską. Na rondzie Wiatraczna skręcą w al. Waszyngtona, następnie pokonają klimatyczną Saską Kępą (ul. Francuską i Zwycięzców), po czym ulicami Saską i Egipską udadzą się na Gocław. Przebiegną m.in. obok jeziora Balaton, po czym ul. gen. Fieldorfa na Wał Miedzeszyński. Po nawrotce na wysokości ul. Kadetów czeka ich szeroka i płaska prosta do Wybrzeża Szczecińskiego, a ostatnie kilometry to ponownie wyjątkowe klimaty warszawskiej Pragi. Meta oraz miasteczko biegowe ponownie będą zlokalizowane na błoniach PGE  Narodowego.

Oświetlone błonia stadionu, jedna brama startowa, ale… dwie mety. Naprzeciw finiszu półmaratonu znajdzie się bowiem meta 4F Piątki Praskiej, co będzie nie lada gratką dla kibiców.

Godzinę przed półmaratończykami (o 19.30) na swoją trasę ruszą bowiem zwolennicy krótszego dystansu. Dla nich przygotowana została nowa, szybka i płaska trasa – również doskonała tak na debiut, jak i na życiówkę. Z błoń PGE Narodowego będzie wiodła w kierunku ul. Zamoyskiego. Skręt w ul. Jagiellońską, potem w ul. Stefana Okrzei, a następnie na Wybrzeże Szczecińskie w kierunku mostu Poniatowskiego. Na agrafce biegacze zawrócą, pobiegną kawałek Wybrzeżem Szczecińskim, po czym skręcą w ul. Sokolą, która doprowadzi ich do ul. Zamoyskiego oraz mety przy Dworcu Stadion.

Wyznaczony przez organizatorów limit uczestników dla półmaratonu wynosi 10 tysięcy, a dla biegu na 5 km trzy tysiące. Warto spieszyć się z rejestracją (odbywająca się przez https://www.polmaratonpraski.pl), bowiem limit w ubiegłym roku został wyczerpany przed czasem, a dodatkowo w tym roku cena pakietu startowego jest uzależniona od kolejności opłaconych zgłoszeń.

W ubiegłym roku w imprezie wzięło udział ponad 10 tysięcy osób. Najszybciej trasę liczącą 21,97 k km pokonał Marcin Chabowski, triumfując czasem 1:03.32. Wśród kobiet zwyciężyła Dominika Stelmach - 1:15.17. W 4F Piątce Praskiej najszybszy był Łukasz Parszczyński, który uzyskał czas 15.18, a z grona pań Kinga Reda – 18.40.

mat. pras.


Mistrzostwa Polski na 5 km dla Yareda Shegumo i... Renaty Pliś. „Na start zdecydowałam się..." [ZDJĘCIA, WIDEO]

$
0
0

Gdzie nie spojrzeć tam mistrzostwa. Nawet w drodze na Bieg Ursynowa dyskutowano o mundialu i piątkowym meczu Hiszpanii z Portugalią, będący przedsmakiem biegowych emocji, którymi miały kipieć dziś ulice Warszawy. Na Ursynowie rozegrano 7. Otwarte Mistrzostwa Polski kobiet i mężczyzn w biegu na 5 km.

Po złoty medal mógł sięgnąć każdy ze zgłoszonych zawodników, będący obywatelem polskim. W przeciwieństwie do mistrzostw kraju organizowanych na bieżni, w biegu maratońskim, czy w przełajach, nie trzeba było legitymować się licencją PZLA. Przynajmniej w teorii szanse były równe.

Oczywiście na starcie nie zabrakło faworytów jak Yared Shegumo, Emil Dobrowolski czy Mateusz Demczyszak, którzy mieli zadbać o wysoki poziom sportowy. Wśród pań dużą niespodzianką było pojawienie się specjalistki od biegów średniodystansowych Renaty Pliś, wracającej do formy po kontuzji. Trzeba jednak przyznać, że wielu z czołowych długodystansowców zabrakło. Część zawodników jet w Jakuszycach na zgrupowaniu kadry, inni wybrali starty gdzieś w kraju.

Ponieważ w tym roku Polska obchodzi stulecie odzyskania niepodległości, także i na Ursynowie nie mogło obyć się bez nawiązań do tej rocznicy. Pojawił się m.in. sobowtór marszałka Józefa Piłsudskiego, a biegacze przywdziali białe oraz czerwone koszulki, tworząc żywą flagę znaną już z wielu imprez. Także pamiątkowe medale imprezy nawiązywały do narodowego jubileuszu.

Pościgali się

Po zaciętym pojedynku Damiana Kabata, Mateusza Demczyszaka, Emila Dobrowolskiego i Yareda Shegumo, w którym najspokojniej biegł chyba tylko ten ostatni, mistrzem kraju na 5 km został... Yared Shegumo. Wicemistrz Europy z Zurychu, olimpijczyk z Rio de Janeiro, uzyskał wynik 14:27, sprinterskim finiszem pokonując Mateusza Demczyszaka. Obu na mecie dzieliła zaledwie sekunda.

Brąz wywalczył Damian Kabat, z rezultatem 14:29. Dodajmy, że aż sześciu zawodników złamało 15 minut.

– To był typowy bieg na miejsca. Często jest tak podczas mistrzostw Polski. Wszystko rozegrało się na finiszu – relacjonował Yared Shegumo. – Przyjechałem tu niemal prosto z Jakuszyc. Tam już zaczęliśmy przygotowywania do Mistrzostw Europy. Ten bieg był dobrym sprawdzianem szybkości – analizował biegacz rodem z Etiopii.

– Plan mam teraz taki, żeby potrenować w Afryce. Na pewno będziemy walczyć w Berlinie do samego końca. Mam nadzieje, że kibice będą trzymać za nas kciuki! – prosił Yared Shegumo.

Duży niedosyt może czuć Emil Dobrowolski, który prowadził na półtora kilometra przed metą. Ostatecznie maratończyk z Chotomowa uplasował się na czwartym miejscu z wynikiem 14:32.

– Sam się zastanawiam czego zabrakło. Może od początku trzeba było ruszyć mocniej? Albo poczekać i ruszyć z „pięćsetki”? Na początku urwaliśmy się z Yaredem, chyba tu był błąd, bo 800 metrów przed nawrotem stwierdziłem, że nie chce prowadzić całości, tylko raz jeszcze, później, zaatakuje. Puściłem Yareda do przodu, a on trochę zwolnił. W efekcie zaczęli nas doganiać Mateusz i Damian. Szarpnąłem jeszcze, ale chłopaki mnie przytrzymali i dołożyli swoje. Szkoda – relacjonował Emil Dobrowolski.

– Tydzień temu zrobiłem życiówkę na bieżni na 3000 m i czułem się pewny swego. Może to też mnie lekko zwiodło – dodał doświadczony maratończyk.

Złoto… na spontanie

Wśród pań zwyciężyła Renata Pliś, która uzyskała wynik 16:33. Tuż za nią uplasowała się ubiegłoroczna mistrzyni kraju - Ewa Jagielska, z zaledwie 2 sekundami straty. Brąz przypadł Monice Kaczmarek, która dystans pokonała w 16:37.

– Jeszcze dwa miesiące temu nie miałam w planach żadnych startów. Ostatnio jednak czuje się trochę lepiej. Wystartowałam podczas memoriału Janusza Kusocińskiego i w Ostrawie na 1500 m. Zobaczyłam, że jest bieg na 5 km w Warszawie. Na tym dystansie w tym sezonie chce startować. Na bieżni nie mogłabym jeszcze pobiec 5000m, bo to nie ten etap. Na start zdecydowałam się dwa dni temu. Ciesze się, że z udziału. Bardzo fajna impreza – mówiła po biegu Renata Pliś.

Znana lekkoatletka ma w planach start podczas Mistrzostw Polski na wspomnianym dystansie 5000 m, a także na 10 km podczas Biegnij Warszawo. Wskaźnik na Mistrzostwa Europy do Berlina na tym pierwszym dystansie to 15:40.00.

– Uważam, że minimum jest w moim zasięgu. Zachowuje jednak spokój, bo na taki wynik trzeba obracać nogami. Niestety nie przepracowałam zimy. Ale może takimi startami uda się nadrobić zaległości – dodała nowa mistrzyni.

12. Bieg Ursynowa ukończyło 2013 osób. Impreza rozgrywana była w trudnych, upalnych warunkach. Jednemu z uczestników, kilkaset metrów przed metą, ratownicy musieli udzielić pomocy. Jak się dowiedzieliśmy, na szczęście nie było to nic groźnego.

Otwarte Mistrzostwa Polski w biegu ulicznym na 5 km - WYNIKI

Mężczyźni:

1. Yared Shegumo – 00:14:27
2. Mateusz Demczyszak – 00:14:28
3. Damian Kabat – 00:14:30
4. Emil Dobrowolski – 00:14:32
5. Patryk Stypułkowski – 00:14:52
6. Łukasz Oskierko – 00:14:53
7. Artur Olejarz – 00:15:03
8. Paweł Pankratow - 00:15:04
9. Paweł Ochal – 00:15:07
10. Jacek Wichowski – 00:15:13

Kobiety:

1. Renata Pliś – 00:16:33
2. Ewa Jagielska – 00:16:36
3. Monika Kaczmarek – 00:16:37
4. Aleksandra Lisowska – 00:16:42
5. Beata Lupa – 00:16:55
6. Karolina Pilarska – 00:16:56
7. Monika Jackiewicz – 00:17:03
8. Maria Sławik – 00:17:07
9. Sabina Jarząbek - 00:17:17
10. Angelika Mach – 00:17:23

W ramach imprezy rozegrano też MP Masters. Pełne wyniki: TUTAJ.

RZ


Piersi popłyną w Łodzi. W niedzielę Bieg Kobiet

$
0
0

Jest w Polsce kilka imprez biegowych, które jednoczą panie pod hasłem "Zawsze Pier(w)si". To wyjątkowe wydarzenia skupiające uwagę nie tylko na samym bieganiu, ale przede wszystkim na zdrowiu kobiet. Tylko w tym roku weźmie w nich udział 10 tysięcy zawodniczek. To aż 20 tysięcy świadomych piersi!

Najbliższy Bieg Kobiet ANITA „Zawsze Pier(w)si” już w niedzielę 17 czerwca, po raz drugi w Łodzi. W Parku na Zdrowiu panie wystartują na dystansie 5 kilometrów. Ale jako że sportowa rywalizacja jest tu tylko pretekstem, w miasteczku biegowym będzie można skonsultować się z lekarzami i poradzić, jak dbać o piersi, co powinno zaniepokoić i jak się samodzielnie badać.

Są jeszcze wolne miejsca, do udziału w Biegu Kobiet można zapisać się jeszcze w ostatnich godzinach przed startem. Biuro zawodów będzie czynne w niedzielę w godzinach 8:30–11:15, w łódzkim Parku na Zdrowie (wejście od ul. Konstantynowskiej, od parkingu przy ZOO).

- Zachęcamy dziewczyny, by dbały o siebie. Stawiamy na profilaktykę antynowotworową, ale i stwarzamy motywację do tego, by aktywnie spędzać czas - podkreśla inicjatorka wydarzenia, Marzena Michalec, szefowa projektu Kobietawbiegu.pl.

Jak się zaczęło?

Inicjatywa zrodziła się z osobistego doświadczenia „Kobiety w biegu” , która dwa lata temu wykryła u siebie guza w piersi. To uświadomiło jej, jak wówczas mało wiedziała o profilaktyce. Zagłębiając się w tematykę poznała kobiety, które wygrały walkę z rakiem piersi i postanowiła uświadamiać inne poprzez... bieganie!

5 tysięcy kobiet co roku umiera…

Od 4 lat panie biegają więc w całej Polsce dla swoich zdrowych piersi. Do tej pory we wszystkich wydarzeniach pod hasłem „Kobieta w biegu” uczestniczyło ponad 30 tysięcy pań!

Liczba imponująca, choć... jakże niewielka przy tym, że każdego roku aż 5 tysięcy kobiet umiera na raka piersi tylko dlatego, że nie wiedziały o potrzebie i wartości badania się. - Chcemy to wspólnie zmienić, bo jest, jak widać, jeszcze wiele do zrobienia – podkreśla Marzena Michalec.

Kobiety w biegu w całej Polsce

Kolejne Biegi Kobiet „Zawsze Pier(w)si” odbędą się:

  • 16 września w Warszawie,
  • 30 września w Poznaniu
  • 21 października - po raz pierwszy - w Krakowie.

Więcej informacji na stronie kobietawbiegu.pl

Piotr Falkowski

zdj. Waldemar Łomża

 

Adrenaline Rush i przeszkodowe "Zakończenie Wiosny". W obiektywie Zabiegani.TV

$
0
0

Adrenaline Rush to cykl biegów przeszkodowych, który ma zapewnić uczestnikom przypływ adrenaliny już na starcie i gwarantuje, że energia utrzyma ich i będzie motywowała jeszcze przez długi czas po zawodach.

Jak twierdzą organizatorzy, biegi „wyróżnia cudowne miejsce, w jakim mieści się tor”. Sporą część naturalnych utrudnień przygotowała sama natura, ale fachowcy od przeszkód też dołożyli swoje, zadbali, by zbudować dla uczestników coś specjalnego.

End Of Spring - GALERIA ZDJĘĆ nr 1

Jest więc mnóstwo błota w najróżniejszych odmianach, rzeka Skrwa, wzdłuż której odbywają się biegi w Radotkach koło Płocka, mnóstwo innych przeszkód naturalnych i cała gama konstrukcyjnych.

End Of Spring - GALERIA ZDJĘĆ nr 2

Czy tak jest rzeczywiście? Oceńcie sami. Obejrzyjcie relację z biegu End Of Spring (Zakończenie Wiosny) w Osadzie Młynarza przygotowaną przez Zabiegani.TV

Viewing all 13095 articles
Browse latest View live