Quantcast
Channel: Świat Biega
Viewing all 13095 articles
Browse latest View live

Na ORLEN Marathon z daleka? Skorzystaj z bezpłatnego noclegu

$
0
0

Z myślą o uczestnikach maratonu organizatorzy przygotowali bezpłatne noclegi w hali sportowej, znajdującej się niedaleko stref startu i mety ORLEN Warsaw Marathon.

Rezerwacji miejsc można dokonać TYLKO poprzez stronę internetową ORLEN Warsaw Marathon. Logując się na swoje konto należy ponownie edytować formularz zgłoszeniowy i zaznaczyć nocleg na hali. Na wskazany w formularzu zgłoszeniowym adres e-mail zostanie wysłana informacja o zarezerwowanym noclegu. W panelu zawodnika pojawi się potwierdzenie rezerwacji w PDF do wydruku. 

Oferta skierowana jest TYLKO do zawodników startujących na dystansie maratonu, którzy opłacili wpisowe (lub zostali z niego zwolnieni).

Dodatkowe informacje na temat noclegu można uzyskać w zakładce DLA BIEGACZY na stronie internetowej ORLEN Warsaw Marathon oraz pod adresem: info@orlenmarathon.pl.

mat. pras.



Podziemne bieganie w Bochni "na żywo" [ZDJĘCIA]

$
0
0

W Kopalni Soli Bochnia rozpoczął się 12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy. W składach 65 drużyn są nasi przedstawiciele. Atmosferę imprezy będzie nam przybliżał Mirek Bortel, Ambasador Festiwalu Biegów. 

8:45

Mirek Bortel: Poranek bez wschodu słońca, bez chmur na niebie, a 307 stopni w Bochni. Te stopnie to schody które będziemy mieli do pokonania aby dojść na punkt strefy zmian. Ruszamy punktualnie o 10:00 - 212 metrów pod ziemią 

Ostatnie pakiety startowe odebrane, ostatnie uzgodnienia taktyki. Na trasie jeszcze pusto, tylko rozstawione głośniki, poustawiane paliki, które wyznaczają trasę. 

Na godzinę 9.30 organizatorzy wyznaczyli odprawę techniczną z dokładnym opisem trasy, której długość to 2420 metrów. Trasa to agrafka, którą można również spotkać podczas kryteriów kolarskich. 
 
65 czteroosobowych drużyn zostanie rozstawionych w 5 strefach czasowych tak aby na starcie nie było zbytniego ścisku. Potem już tylko wielkie ściganie. Pot i sól, na całego. 

Około 12 kolejna relacja i pierwsze wyniki.  


12:30

Mirek Bortel: Bieganie bieganie! Przed godz. 10 uczestników przywitał szef bocheńskiej kopalni. Ustawiliśmy się w strefie startu, a po syrenie ruszyliśmy przed siebie. Każdy ma jeden cel - przebiec jak najwięcej kilometrów. 

Najstarsza uczestniczką biegu jest 73-letnia Danuta, która dzielnie pokonała już swoje okrążenia i teraz biegną kolejne osoby z drużyny. 

Mamy już czołówkę, która walczy o poprawianie rekordu trasy - 213 km. Zawodnicy którzy kończą swoje biegi ustawiają się przy monitorach i obserwują jak im idzie, ile mają okrążęń, ile tracą do poprzedników. 

Bieg jest typowo interwałowy, trasa lekko pofałdowana i wąska, a mijający się biegacze prawie ocierają się o siebie. Ale rywalizacja jest fair play. 

Przerwy w biegu spędzamy na masażach. Każdy czeka na swoją kolej. Nie przeszkadza wiatr, deszcz. Ale temperatura to ok. 15 stopni i wzrasta. Dzięki biegaczom. 


17:32

Mirek Bortel: Biegamy, my ciągle biegamy!

Minęła już połowa czasu przeznaczonego na pokonanie wielokrotność rundy. Zbliżamy się do 5 000 przebiegniętych kilometrów. Kilometrów potu, soli... Skurcze już łapią, ale nikt się nie poddaje!

Marek Ground, Ambasador festiwalu Biegów podczas swojej kolejki dopinguje okrzykami "siła siła",  pokazując że nikt nie może się poddać!  

Ciekawostka - historia sztafety, która dzisiaj odbywa się oficjalnie po raz trzynasty, jest trochę dłuższa. Bieganie w bocheńskiej kopalni rozpoczęło się od bicia Rekordu Guinnessa w kategorii "Najgłębszy półmaraton ziemi". W ten sposób zrodziła idea biegu sztafetowego, którego pomysłodawcą jest Stanisław Orlicki. Pomysł spotkał się z aprobatą i... będzie miał kontynuację póki starczy sił biegaczom!

Nie poddajemy się! 


Wyniki na żywo: TUTAJ

W zeszłym roku najlepsza okazała się drużyna Igloo Bochnia, która uzyskała rezultat 196 634,00 metrów, czyli 81 okrążeń. Rekord trasy padł w 2013 roku kiedy to drużyna Meble Kler uzyskała wynik 213 502 metrów, czyli 88 okrążeń. W drużynie tej biegli m.in. Marcin Świerc i Andrzej Lachowski.

Niebawem kolejny meldunek Mirka.

red.   


Kwiaty, nagrody... GP Warszawy na Dzień Kobiet [ZDJĘCIA]

$
0
0

Drugiemu etapowi Grand Prix Warszawy towarzyszyła atmosfera Dnia Kobiet. Żeby tradycji stało się zadość, każda z biegaczek otrzymała na mecie tulipana oraz upominek. Dodatkowo nagradzano pierwsze sześć uczestniczek.

W sobotni ranek stołeczni amatorzy biegania w naturze zawitali na warszawski Ursynów, by zmierzyć się na 10-kilometrowej trasie prowadzącej w Lesie Kabackim. Start i meta jak zawsze znajdowały się w okolicach stacji technicznej metra. Trasa składa się z jednej pętli. Warunki pogodowe do rywalizacji były bardzo dobre. Co prawda obawiano się, że grunt może być błotnisty, ale skończyło się na strachu.

Jako pierwsze na trasę ruszyły biegaczki. Dziesięć minut później wystartowali panowie. Nie był to wyjątek z okazji święta pań, bo takimi falami startuje się tu już od pewnego czasu.

Jako pierwsza metę przekroczyła Barbara Matusik z czasem 41:12. Chwilę po niej finiszowała Marta Kaźmierczak. Trzecia była Sylwia Bondara - ubiegłoroczna zwyciężczyni cyklu.

– Biegło mi się zaskakująco dobrze jak na tę porę roku. Chyba na 4. kilometrze wyszłam na prowadzenie. Trudno mi powiedzieć dokładnie który to był moment, bo bardziej pilnowałam zegarka niż rywalek – relacjonowała zwyciężczyni. – Obawiałam się, że na trasie będzie sporo błota. W zeszłym tygodniu utknęłam tu z dziećmi po kolana. Tym razem jednak było dobrze. To było udane przetarcie przed półmaratonem w Warszawie. Miło też było dostać kwiatek na mecie. Może tak powinno być zawsze! –dodała.

Wśród mężczyzn najlepszy okazał się Sebastian Polak, który uzyskał wynik 33:26. Popularny „Słonik” na mecie zjawił się tuż za trzecią z kobiet. Drugie miejsce wywalczył Brytyjczyk Alex Hobley, a trzecie Robert Zając.

– Czułem się bardzo dobrze od samego rana. Pogoda była dla mnie idealna, było trochę chłodno, ale nie wiało i nie padało. Biegliśmy początkową w czwórkę, ale ja czułem jeszcze lekki zapas. Na 2. kilometrze był delikatny podbieg i spróbowałem wykorzystać ten moment. Zrobiłem kilka susów i odskoczyłem na kilka metrów. Nie wiem jak daleko za mną byli za mną koledzy, bo nie odwracam się nigdy. Na 6. kilometrze pomyślałem czy aby nie zaatakowałem za szybko, ale starałem się ufać doświadczeniu – podsumował zwycięzca biegu.

W zawodach wzięło łącznie blisko 300 osób. Służby ratownicze miały sporo pracy i ledwo nadążały z... wręczaniem kwiatów na mecie.

Kolejny etap Grand Prix Warszawy rozegrany zostanie 8 kwietnia. Do klasyfikacji końcowej liczonych jest 6 z 8 najlepszych występów każdego zawodnika.

RZ



 

Polski biegacz zmarł w Wielkiej Brytanii. Pomagają rodzinie

$
0
0

Czesław Dudek był początkującym zawodnikiem. 10-kilometrowy Weybridge Sport miał być jego pierwszym startem w zorganizowanym biegu. Niestety, 37-letni stolarz, mieszkający z rodziną w Feltham, nie dobiegł do mety. Trwa zbiórka funduszy dla rodziny zmarłego 5 marca biegacza.

Polak upadł ok. 400 metrów przed metą. Pomoc nadeszła szybko, jednak nie udało się go uratować. Zmarł w drodze do szpitala. Reanimacja odbywała się na oczach rodziny, która czekała na niego w strefie mety. Żona i 7-letnia córka są wstrząśnięte tym tragicznym zajściem.

W mediach społecznościowych, uczestnicy biegu, nie przestają komentować sprawy. Ktoś próbował złapać upadającego biegacza, ktoś inny wzywał medyków, wielu z finiszujących wtedy biegaczy nadal nie może zapomnieć o tragedii Polaka. Dlatego, gdy znajoma Czesława Dudka, Ilo Bieńkowska założyła zbiórkę na jednym z serwisów crowdfundingowych, w ciągu 5 dni odpowiedziało na nią 548 osób. Zebrali ponad 13 tys. funtów. Pieniądze trafią do rodziny biegacza, która - jak napisała Bieńkowska- została w tragicznej sytuacji.

“Żadne pieniądze nie przywrócą życia Czesławowi, ale, miejmy nadzieję, że pomogą rodzinie, zrobić to wszystko, co muszą teraz zrobić”.

Stronę zbiórki https://www.gofundme.com/for-the-family-of-czeslaw-dudek, udostępniają biegacze w Wielkiej Brytanii i w Polsce. Informacje o niej znalazły się również na stronie organizatora, który w oświadczeniu złożył kondolencje rodzinie i bliskim, zapewniając, że jest w bezpośrednim kontakcie z rodziną i prosząc o zachowanie prawa do prywatności bliskich biegacza.

IB


Leśne Run Wiosna w jesiennej scenerii, ale z medalem 3D

$
0
0

Tegoroczna edycja śląskiej imprezy Leśne Run wystartowała wyjątkowo wcześnie, bo przed połową marca. Choć miała w nazwie słowo „wiosna”, sceneria bardziej przypominała jesienną. Na szczęście pogoda dopisała i na starcie stanęło sporo zawodników. Za to na mecie czekał na nich pierwszy element medalowej układanki, tym razem w 3D.

W minionym roku uczestnicy czteroetapowego Leśnego Run otrzymali medale-puzzle składające się na wizerunek drzewa podczas czterech pór roku. Tym razem puzzle są większe i organizatorzy zdradzają, że ułożą się w trójwymiarową całość. Brakujące elementy będzie można otrzymać na koniec – wszak Leśne Run ma cztery etapy, w których można zdobyć cztery medale ozdobione wizerunkami kolejnych pór roku.

Stali bywalcy Leśnego nie przyjeżdżają tu jednak dla medali: - Od początku jestem z Leśnym Run, już czwarty sezon – przyznaje Dawid Wilk. – Z kilku powodów: trasa jest bardzo atrakcyjna i zróżnicowana, atmosfera miła, organizacja wspaniała, biega tu wielu moich znajomych… no i mam tu blisko. Dzisiaj się biegało super, bo pogoda dopisała. Udało mi się wywalczyć drugie miejsce open i zrobić nową życiówkę na tej trasie. Jestem bardzo zadowolony.

Dawid Wilk dotarł do mety jako drugi na dystansie 5 km, za Aleksandrem Ziębą, który zwyciężył z czasem 17:54. Wśród pań najlepsza okazała się Agata Hilaszek, która wbiegając na linie mety z czasem 20:58, swoje rywalki zostawiła w tyle o niemal 4 minuty.

Na dłuższym dystansie 10 km triumfował Norbert Jachymczyk z czasem 36:08. Wśród pań zwyciężyła Sabina Biniek, która uzyskała wynik 50:58.

Chociaż Leśne Run przyciąga stałych bywalców, nie brakuje też osób, które na starcie w Kąpielisku Leśnym pojawiły się pierwszy raz i zachwyciły atmosferą biegu: – Trasa dobra, na koniec było trochę błota, ale dało się przeżyć. Udało mi się zająć drugie miejsce w swojej kategorii. Startuję tu pierwszy raz, chociaż po tych lasach biegam trzydzieści lat – mówił ze śmiechem Darek Flis. – Zdecydowałem się w ostatnim momencie i nie żałuję. Naprawdę miły bieg. Polecam. Zwłaszcza z dzieciakami można fajnie spędzić dzień. Pomysłowy jest też medal. Chciałoby się zrobić wszystkie biegi, żeby go skompletować, ale z tego, co widzę, będę w pracy i się nie uda. Szkoda…

Kompletowanie medalu i punktów do klasyfikacji generalnej planuje większość uczestników. Dla sporej części to także okazja do walki drużynowej, bo organizatorzy Leśnego Run każdorazowo honorują najliczniejszą grupę. Tym razem byli to Night Runners. W czerwcu, podczas letniej edycji, okaże się czy weszli na ambicje jakiejś drużynie i ktoś odważy się pobić ich rekord frekwencji. Z pewnością sprawdzimy to sami.

KM


Bieg na Szczyt Rondo I – międzynarodowo, ale pod polskie dyktando! "Nie da się wyprzedzać na klatce" [ZDJĘCIA]

$
0
0

Przewyższenie wynoszące 142 metry, 38 piętra, 836 schodów i 76 nawrotów. Oto co czekało na uczestników siódmego Biegu Na Szczyt Rondo 1 w Warszawie. Wystartowało blisko pół tysiąca osób. Wydarzenie miało cel charytatywny.

Impreza cieszy się coraz większym uznaniem wśród miłośników biegania wszelakiego. Od lat ściąga najlepszych towerrunnerów z Polski, Niemiec, Włoch, Czech czy Słowacji. W ubiegłym roku w wieżowcu Rondo 1 rozegrano mistrzostwa Europy. Tym razem bieg był zaliczany do punktacji Towerrunning Tour 2017, a sprawdzić się chcieli m.in. amatorzy biegów ulicznych czy górskich ultramaratonów, z medalistami mistrzostw kraju na czele.

W tym roku zawodom dodano wyjątkowej oprawy, zmieniając porę rozgrywania wydarzenia. Zmęczeni uczestnicy z 37 piętra budynku mogli zobaczyć nocną panorę miasta. Finały wystartowały po godzinie 20.

Najważniejsze... eliminacje

Tegoroczna edycja Biegu Na Szczyt zapowiadana była jako wielki rewanż Piotrem Łobodzińskiego na Christianie Riedlu. W 2016 roku, podczas wspomnianych Mistrzostw Europy, górą był właśnie Niemiec, a nasz mistrz musiał zadowolić się srebrnym medalem.

Tym razem Łobodziński nie dał szans rywalom. Pierwszą serię ukończył z czasem 3:34.09 i nad drugim w kolejności Słowakiem Tomasem Celko miał 4 sekundy przewagi. Dodatkową sekundę zyskał nad trzecim Christianem Riedlem. Polak nie był jednak zadowolony ze swojego biegu.

– Ciężko powiedzieć czego zabrakło. Chyba każdy pobiegł trochę wolniej i poniżej swoich możliwości. Może to przez porę startu? Ale z drugiej strony wszyscy lekkoatleci startują na mityngach wieczorami. Chociaż, może Adam Kszczot biegałby szybciej na zawodach o 10 rano a nie o 20 – mówił Łobodziński już po finale.

Ten rozgrywano w formule pościgowej. Tu Łobodziński powiększył swoją przewagę do 12 sekund nad Słowakiem i do 17 sekund nad trzecim Niemcem. Na siódmym miejscu uplasował się Karol Galicz, a 10. był Mateusz Marunowski. Pozostałe miejsca w czołowej dziesiątce wypełnili obcokrajowcy.

– Na pewno na tym poziomie wygranie eliminacji oznacza też wygranie biegu. Jeśli zawodnicy mają zbliżone umiejętności, to nie da się ich wyprzedzić na klatce. Jeśli Tomas i Chrisitan by mnie doszli, to bym ich blokował – przyznał szczerze Piotr Łobodziński, odkrywając nieco kuchni światowego towerruningu.

Wygrała, ale...

Wśród pań tak jak przed rokiem zwyciężyła Anna Ficner - aktualna Mistrzyni Europy. Zawodniczka ze Złotoryi wygraną zapewniła sobie już w pierwszym biegu eliminacyjnym, w którym uzyskała czas 4:40.70. Nad drugą po pierwszej serii Dominiką Stelmach miała 25 sekund przewagi. Trzecia była Czeszka Zuzana Krchova ze stratą 29 sekund.

Seria finałowa nie przyniosła większych zmian w klasyfikacji. Anna Ficner powiększyła swoją przewagę do 34 sekund nad drugą w kolejności Stelmach i do 40 sekund nad Krchovą. Na wysokim czwartym miejscu uplasowała się Ewelina Pisarek, która startowała w biegu... amatorów. Uzyskany tam czas dał jej przepustkę do dziesięcioosobowego finał. Podobnie było w przypadku Sylwii Bondary, która zajęła szóstą lokatę. Na siódmym miejscu uplasowała się Dominika Ulfik-Wiśniewska.

– Biegło mi się zdecydowanie ciężej niż przed rokiem. Wszystko przez to, że zrobiłam mniej treningów. Rozchorowałam się i wypadły mi dwa tygodnie. Później jeszcze dochodziłam do siebie. Było więc gorzej niż rok temu, ale cieszę się z wygranej. Nie mam co narzekać. Drugi bieg spokojnie kontrolowałam. Oczywiście to jest sport i nigdy nie wiadomo co się zdarzy. Dlatego zawsze trzeba walczyć do końca – powiedziała Anna Ficner.

Na rezerwie

Na szczyt Rondo I pobiegli też strażacy. Pożarnicy, startujący w dwuosobowych zespołach dzielnie zdobywali kolejne piętra. Podczas ich zmagań na klatce schodowej słychać było wręcz samego Lorda Vadera, dyszącego spod charakterystycznej maski. Nie były jednak Gwiezdne Wojny, tylko wytężona praca aparatów tlenowych.

– Przyjechaliśmy tu z Gdańska. Często startujemy w podobnych imprezach, choć ja akurat startowałem pierwszy raz w Rondo 1. Przeżycie nie do opisania. Czuć nerwy, ale są one mobilizujące. Ważne jest dobre przygotowanie sprzętu specjalnego, począwszy od spodni – mówił na mecie Fabian Turzyński z drużyny Lotos Straż 3.

– To jest pewnie z 25 kg, które ciągniemy ze sobą.Mamy w butli 300 barów powietrza. W pracy strażaka wystarczy na 15 minut. Tu podczas wysiłku wykorzystałem 245 bar. Podczas akcji musiałbym się już wycofywać, bo to rezerwa. Najtrudniejszy moment miałem, gdzieś w 3/4 drogi, ale wolontariusze wspierali nas dopingiem. Dla nas to też dobry trening. Musimy dbać o tężyznę fizyczną. Służymy przecież drugiemu człowiekowi – wskazał nasz rozmówca.

Pomagali

Po raz siódmy przychód z opłat startowych przekazany został na rzecz Stowarzyszenia SOS Wioski Dziecięce w Polsce. Podopieczni stowarzyszenia również pokonali kilka pięter i wbiegli na metę Biegu Na Szczyt Rondo 1.

Rondo 1 jest siódmym najwyższym wieżowcem w Polsce (wysokość całkowita 192 metry). Wybudowany został w 2006 roku. Kosztował 200 mln euro. Wznosi się przy Rondzie ONZ, na granicy Śródmieścia i Woli.

Klasyfikacje mężczyzn:
1. ŁOBODZINSKI Piotr (POL)
2. CELKO Tomas (SVK)
3. RIEDL Christian (GER)

Klasyfikacja kobiet
1. FICNER Anna (POL)
2. STELMACH Dominika (POL)
3. KRCHOVA Zuzana (CZE)

Pełne wyniki: TUTAJ

RZ


Mój las od innej strony – BnO podczas Rajdu Łódź

$
0
0

Jakoś tak się uchowałem, że nie brałem jeszcze udziału w biegu na orientację. Mapa i kompas nie są mi obce, bo dużo się włóczyłem po dzikich i nieznanych górach. Jednak biegać w ten sposób jeszcze mi się nie zdarzyło. Okazja nadarzyła się w sobotę 11 marca, kiedy AR Team Polska wraz z łódzkim Orientusiem zorganizowały Rajd Łódź i towarzyszący bieg na orientację. Zawody były w Lesie Łagiewnickim, podobno największym w Europie miejskim kompleksie leśnym. Tak się składa, że to jeden z moich mateczników treningowych. Z takiej możliwości musiałem skorzystać – pisze Kamil Weinberg.

W rajdzie przygodowym, składającym się z odcinków rowerowych, biegowych na orientację oraz na rolkach, jak również zadań specjalnych, wystartowało osiem dwuosobowych zespołów. Oprócz Lasu Łagiewnickiego odbywa się on także na wschód od niego na Wzniesieniach Łódzkich, a także w Zgierzu i bliżej centrum Łodzi, m.in. w Parku Julianowskim. W chwili pisania relacji rajd jeszcze trwa.

Formuła naszego biegu to scorelauf, czyli podbijanie punktów w dowolnej kolejności. O miejscu w klasyfikacji decyduje ilość zdobytych punktów, a następnie czas. Zawodnicy sami decydują, jaką trasę wybiorą i które z punktów ewentualnie ominą (kliknij mapę by powiększyć). W niektórych scorelaufach punkty kontrolne (PK) mają różne wartości w zależności od odległości od bazy i czasem jest praktycznie niemożliwe podbić wszystkie w limicie czasu. Za spóźnienia naliczane są kary czasowe. Na niektórych zawodach zdarzają się punkty stowarzyszone, umieszczone na podpuchę w pobliżu tego właściwego. Potwierdzenie takiego PK ma odpowiednio niższą wartość.

Tutaj zasady są możliwie najprostsze. Wszystkie lampiony są warte tyle samo. Trasa w optymalnym wariancie podobno ma około 25 km. Do bycia sklasyfikowanym wystarczy potwierdzenie 16 z 31 punktów. Pięciogodzinny limit daje szansę złapania ich wszystkich nawet dla takiego żółtodzioba, jak ja. Z różnych przyczyn przez ostatnie trzy tygodnie praktycznie nie biegałem. Nastawiam się więc na spokojny bieg i naukę nowej dla mnie dyscypliny.

Rajdowcy wyruszyli godzinę temu. Kilka minut przed jedenastą stajemy na starcie przed Centrum Zarządzania Szlakiem Konnym przy ul. Wycieczkowej. Przed nami leżą na ziemi odwrócone mapy. Kiedy starter Łukasz Charuba z Orientusia odlicza do zera, dopiero możemy je podnieść, w krótkiej chwili zaplanować przelot i ruszyć na trasę.

Las Łagiewnicki można podzielić na trzy części, rozdzielone ułożonymi w literę T ulicami Wycieczkową i Okólną. Na zachód od Wycieczkowej leży Arturówek, gdzie odbywa się najwięcej łódzkich imprez biegowych. Tę część wbrew pozorom mam najmniej obieganą, częściej trenując w bardziej pagórkowatych pozostałych dwóch – dlatego zostawiam ją sobie na koniec. Bez wahania przekraczam więc Wycieczkową i pierwsze kroki kieruję na wschód.

Wybieram przelot, który dopiero potem stwierdzę, że nie był optymalny. „Główna” leśna droga na kierunek ESE. PK15 łapiemy wspólnie z zawodnikiem z Krakowa, zbaczając z niej na południe. Tak samo już samodzielnie podbijam kartę na szesnastce i siedemnastce, wykorzystując główną jako przelotówkę. Przy PK18 na północ od niej siedzi jeden z organizatorów z AR Team z rowerem. Chociaż jestem żółtodziobem w BnO, znajomość terenu jest moim atutem. No i jak wspomniałem, z mapą i kompasem też jestem za pan brat. Póki co punkty wchodzą zadziwiająco łatwo.

Lekki i przyjemny początek chyba uśpił moją czujność, bo tu robię największy błąd dzisiejszego dnia. Jakoś zupełnie zapominam o oddalonym PK14, który mógłbym prostym przelotem zaatakować od południa z osiemnastki. Podświadomie jak magnes ściąga mnie teren moich treningowych górek – Starej Żwirowni i Skoczni – gdzie są zaznaczone PK 13 i 12. Frunąc moją stałą treningową ścieżką przelatuję Żwirownię i ze skrzyżowania na azymut szybko łapię nieco schowaną trzynastkę.

Na Skocznię podbiegam pod prąd mojej treningowej trasy i długo rozglądam się za lampionem. Skurczybyki schowali go w dołku. Szybka lekcja BnO. Ta zabawa zaczyna mi się coraz bardziej podobać. Dopiero teraz widzę, że na dole mapy przy numerach PK są znaczki określające rodzaj położenia punktu. Nie wszystkie od razu rozkminiam, ale chyba większość oznacza tego czy innego rodzaju dołek, czy też ukrycie. A więc to będzie raczej reguła, niż wyjątek...

Po drodze spotykam jedną rajdową załogę na rowerach i wielu uczestników naszego biegu. Na prostym przelocie na północ na PK10 przypominam sobie zapomnianą czternastkę i myślę, czy warto do niej mocno nadłożyć drogi, czy też ją pominąć. Jakbym ją wcześniej zaliczył, wszystko byłoby teraz proste. Dobra, pomyśli się później, na razie dziesiątka i jedenastka. W poszukiwaniu tej pierwszej niepotrzebnie przeskakuję smródkę. Znaczy Łagiewniczankę, czy też Brzozę, czy może źródłowy odcinek Bzury. Ciągle tu biegam, a nigdy nie wiem, taki ze mnie geograf za dychę. Dychę w końcu podbijam, znaczy PK10, wraz z dwoma współzawodnikami, którzy nabiegli z drugiej strony.


Do PK11 dalej na wschód, najpierw wzdłuż smródki, potem ścieżkami i kawałek w bok w chaszcze. Jednak decyduję się na długi przelot do oddalonej czternastki, choćby dla samej przygody, bo jest umieszczona na bagnie. Nie ma sensu przebijać się na skuśkę przez młodniki, więc obiegam je dobrze znaną trasą Półmaratonu Szakala. Tylko później lecę na wschód, zamiast jak na jesiennej połówce odbijać na NNE na Szpaczą Górę.

Znajduję bagno, którego wcześniej nie znałem, chociaż tyle razy biegałem w pobliżu. Leśną ciszę rozdziera ryk silników. To kilku motocrossowców pruje ścieżką. Jakiś mój spotkany współzawodnik na nich bluzga, ale ci pewnie go nawet nie słyszą. Co zrobić, nawet jakby wezwać policję, to i tak już dawno uciekną. Obiegam mokradło, dłuższą chwilę skaczę z kępy na kępę i w końcu namierzam PK14. Ponownie spotykam na nim Sabinę Giełzak, znaną zawodniczkę rajdów przygodowych i biegów górskich, która zajmie dziś drugie miejsce wśród kobiet. Miałem przyjemność ją poznać na niedawnym listopadowym Piekle Czantorii.

No to licząc powrót, ze trzy kilosy niepotrzebnie dołożone. Czas wracać najszybciej jak się da, czyli ścieżką na północ i w lewo asfaltem Okólnej. Przebiegam obok kultowego wśród browerzystów baru Modrzewiak. Może piwotonik? Nie teraz, ścigamy się. Dosyć szybko namierzam PK5 w lesie na północ od ulicy i lecę pod prąd mojej treningowej trasy, ogólnie na NE. Kierunek Parowy Szakala, czyli PK4. To tzw. górny trójkąt, najbardziej górzysta część Łagiewnik, którą znam jak własną kieszeń.

Już z daleka widzę najpierw zgromadzenie biegaczy, a potem lampiona. Można i tak łapać punkty. Dalej znów znajome treningowe ścieżki. Na trójkę nabiegamy z przeciwnych stron z Michałem, znajomym z łagiewnickich zawodów. Dwójkę też łapiemy razem i podążamy na zachód. Po dłuższym przelocie, w poszukiwaniu PK1 wspólnymi siłami dłuższy czas czeszemy chaszcze we trzech, z jeszcze jednym spotkanym biegaczem. Oczywiście jest skitrany w głębokim dole.

Siódemka ewidentnie ścieżką na południe, a szóstka na szagę na azymut. Wciąga mnie nawigowanie na poziomice i poszukiwanie coraz odważniejszych chaszczowych wariantów i zupełnie zapominam, że znam tu większość znakomicie przebieżnych ścieżek. Dlatego nieco wstrząśnięty i zmieszany, głupio tracę czas na odnalezienie PK8. Tak się poznaje swój własny las od nieco innej strony. No dobra, 17 punktów zaliczone, a czasu minęła mniej niż połowa. Zaraz, czy mniej niż połowa? W każdym razie teraz tak myślę.

Wprost na azymut przecinam Okólną na południe, podbiegam na znaną do bólu górkę przy Kapliczkach i łatwo namierzam PK9. To tyle dobrze znanego obszaru. Na zachód od Wycieczkowej będziemy rzeźbić. Jak na żółtodzioba, dwudziestkę i dziewiętnastkę łapię jednak po profesorsku. Na ustalony azymut 260 przez krzory, pod dokładnym kątem przecinając parów i widoczne na mapie ścieżki. Tylko na znalezienie samych lampionów tracę czas, bo są zakitrane w chaszczach, wykrotach, czy też za wyrwanymi pniakami. Tak się płaci frycowe. Rasowy orientalista pewnie by je odnalazł dziesięć razy szybciej.

PK 21, 22, 23 i 24 to lawirowanie ścieżkami i krzakami. Muszę przyznać, że mapa Orientusia w skali 1:15000 znakomicie spełnia swoje zadanie. „Grubość” zaznaczonych ścieżek doskonale odpowiada ich widoczności w rzeczywistości. Niektórych z tych najcieńszych normalnie bym pewnie nie zauważył, ale jak ustalę wariant z ich pomocą, to widzę ich ślad w terenie.

No to by było na tyle gęsto rozmieszczonych lampionów. Czas lecieć na południe na właściwy Arturówek i ostatnie siedem daleko rozstrzelonych punktów. Długo biegnę Wycieczkową, mijając bazę zawodów. Skręt na SW i długie poszukiwanie PK26, wciśniętego w jakąś norę. Spada kilka kropel deszczu. Warianty rozkminiam na bieżąco, jak to zupełny żółtodziób. Asfalt jest najszybszy, więc wracam na Wycieczkową.

W bok między zabudowaniami. Wschodni staw jako najlepszy punkt orientacyjny. Trzydziestka znów w jakiejś dziurze. Miałem lecieć na PK31, ale zmieniam zdanie, postanawiając najpierw zgarnąć 29 i 28. Wcześniej coś mi się ubrdało w łepetynie, że limit to sześć godzin. Współzawodnik biegnie z naprzeciwka i rozwiewa moje wątpliwości – jest pięć. A ja sobie truchtałem plażowym tempem, nawijałem ze spotkanymi znajomymi i cykałem fotki jak turysta. Mam mniej niż godzinę. Zapas siły był, nie wiem ile bym urwał od tego czasu, pewnie dużo. No to teraz trzeba naprawdę zap...

Lampiony są oczywiście w dziurach, w dodatku schowanych w chaszczach. Nadrabiam na przelotach ścieżkami, chociaż kilometry w nogach coraz bardziej bolą. Spotykam Krzyśka, starego wyjadacza orientacyjnych setek. Już wraca, zostały mu tylko dwa punkty prosto po drodze. PK31 jest najdalej na południe. Znowu chaszczowanie, jakiś wykrot i cenne minuty w plecy. Na szczęście droga do PK7 to prosta jak w mordę strzelił linia wysokiego napięcia. Co z tego, że do punktu w bok przez bagno – wchodzi jak przecinak, skacząc z kępy na kępę. Czas nieubłaganie ucieka. Przez krzory lecę chwilami chyba z 5 minut na km, a ścieżkami jeszcze szybciej.

Do zachodniego stawu w Arturówku znajduję piękny skrót leśnymi ścieżkami. Tuż za nim doganiam znajomego Marcina. Tu mi wychodzi akcja dnia. Pomarańczowego lampiona PK25 – mojego ostatniego – dostrzegam ze ścieżki z co najmniej 150 metrów, jak wytrawny grzybiarz dorodnego prawdziwka. Cisnąc do niego na szagę moczę buty w bagnie, ale to już bez znaczenia. Marcin zostaje z tyłu, bo ma jeszcze do złapania PK26, który ja już wcześniej podbiłem.

Od kilkunastu minut jestem pewny, że mi się uda. Lecę znanym skrótem na Wycieczkową, wpadam na parking i przebiegam przez bramę mety. Żeby się odhaczyć, trzeba jeszcze wejść do budynku. Medal na szyję. Czas 4h43 i 24. miejsce na 31 startujących szału nie robi. Ale jak na debiut nie jest źle, szczególnie że tu startowali praktycznie sami orientaliści. Podbiłem wszystkie punkty w limicie czasu, i o to chodziło. Nie wszystkim się to udało. W nogi weszło co najmniej 33 km, a może i 35. Niezły trening z wymuszoną przez własną głupotę szybszą końcówką. I o to też chodziło.

Najszybsi byli ex aequo Bartłomiej i Tomasz Grabowscy (2:38:40) i Maciej Dubaj (2:44:30) oraz Barbara Pawłowska (3h00:20), Sabina Ławniczak (3:15:16) i Barbara Szmyt (3:"34:13). Pełne wyniki BnO można zobaczyć TUTAJ.

Prezes UKS Orientuś Łukasz Charuba opowiedział nieco o organizacji zawodów. Z tego co wiemy, jest to pierwszy w ogóle rajd przygodowy w Łagiewnikach. Jego klub wsparł AR Team Polska w przygotowaniu łagiewnickich etapów rajdu, a także samego biegu na orientację. Jednym z najbardziej zaangażowanych w organizację całej imprezy jest Maciej Marcjanek – członek zarówno Orientusia, jak i AR Team Polska. Ci ostatni to entuzjaści rajdów przygodowych rozsiani po całym kraju. Natomiast dla Orientusiów biegi na orientację w Lesie Łagiewnickim są chlebem powszednim.

A dla mnie to była świetna zabawa. Trochę męcząca po przerwie od biegania, ale przecież lubię się złachać. No i wymagająca odrobiny myślenia. Trzeba mi jeszcze kilku treningów dla przypomnienia sobie pracy z mapą i kompasem, szczególnie w nie do końca znanym terenie. Przydadzą się na pewien bieg w tym roku.

Kamil Weinberg


Roma-Osta: Polacy w „10”. Bieg widmo Mach i Łapińskiej

$
0
0

W niedzielę już po raz 43. rozegrano półmaraton Rzym-Ostia. W czołówce biegu nie zabrakło Polaków. Henryk Szost zajął ósmą pozycję, a Izabela Trzaskalska była szósta wśród kobiet. Nieplanowany start, przynajmniej wg organizatorów, zaliczyły Angelika Mach i Anna Łapińska.

W rywalizacji mężczyzn od samego początku uformowała się kilkuosobowa grupa, która odskoczyła rywalom. Wśród niej był Etiopczyk Guye Adola legitymujący się najlepszym rekordem życiowym w całej stawce (59:21). Pierwszych siedmiu zawodników pokonało 5 km w 13:48. Henryk Szost był wówczas jedenasty, z międzyczasem 14:54. Na czternastym miejscu plasował się Błażej Brzeziński z czasem 15:07.

Do 15. kilometra prowadził Kenijczyk Justus Kangogo z międzyczasem 41:52. Tuż za nim trzymał się wspomniany Guye Adola. Według organizatora i wyników online, na trzeciej pozycji biegła... Angelika Mach. Polka miała pobiec w Rzymie, ale ostatecznie wybrała start tydzień wcześniej w Półmaratonie Wiązowskim, gdzie wygrała. Najwyraźniej numer startowy Polki musiał trafić do zawodników z Afryki.

Wysoka pozycja i osiągane rezultaty ucieszyły biegaczkę, która w internecie śledziła swoje rzekome rezultaty. Owszem, była w tym czasie w Ostii, na obozie przygotowawczym, ale w zupełnie innym zakątku. „Może jeszcze zdążę na dekorację” - pisała nam biegaczka, świetnie się bawiąc przy monitorze.

Na ostatnim międzyczasie Henryk Szost zajmował ósme miejsce z wynikiem 45:33. Niestety przed 15 km z trasy zszedł Błażej Brzeziński (10 km w 31:17)

Ostatecznie półmaraton zwyciężył Etiopczyk Guye Adola, z nowym rekordem życiowym 59:18. Drugie miejsce zajął prowadzący przez większość dystansu Justus Kangogo, który również ustanowił najlepszy czas w karierze - 59:31. Trzeci na mecie był rodak Peter Kwemoi, który uzyskał wynik 1:00:13. Henryk Szost uplasował się na dziewiątym miejscu z rezultatem 1:04:51. Dla rekordzisty Polski w maratonie był to pierwszy start w „połówce” od 2011 roku.

Na wysokim 26. miejscu uplasował się Adam Konieczny (1:09:05).

Wśród kobiet po pięciu kilometrach na prowadzeniu były dwie Polki - Angelika Mach i Anna Łapińska. Ponownie dał znać o sobie błąd organizatorów, czy też firmy pomiarowej. W rzeczywistości aż sześć zawodniczek uzyskało międzyczas 15:50. Wśród nich były faworytki Kenijka Gladys Cherono - mistrzyni świata w półmaratonie z 2014 roku i Etiopka Aselefech Mergia - brązowa medalistka mistrzostw świata w maratonie. Świetnie radziła sobie Izabela Trzasklska - zwyciężczyni ubiegłorocznego Cracovia Półmaratonu Królewskiego – która na tym etapie norowała międzyczas 16:20 i siódmą pozycję. 7 pozycję.

Na 15. kilometrze Polka udowodniła formę. Mimo trudnych warunków i mocnego wiatru, biegła swoim tempem i utrzymywała wysoką lokatę. Na ostatnim punkcie kontrolnym miała międzyczas 50:42. „Dychę” pokonała w 33:16. Tym czasem z walką o wygraną do ostatnich metrów nie chciała czekać Gladys Cherono, która miała czas 47:29 i już 7 sekund przewagi nad swoją rodaczką Angelą Tanui. Wspominana Etiopka Mergia była piąta.

Jako pierwsza metę minęła Gladys Cherono z czasem 1:07:02, tym samym przerywając dwuletnią passę zwycięstw Etiopek. Druga na metę wbiegła jej rodaczka Angela Tanui z czasem 1:07:43 Trzecia była Aselefech Mergia z wynikiem 1:08:46. Izabela Trzaskalska zameldowała się na szóstym pozycji z rezultatem 1:12:02, jako najlepsza Europejka.

W wietrznych warunkach, na drodze prowadzącej z Rzymu do antycznej portowej Ostii, rywalizowało ponad 12 tysięcy osób. Wśród zgłoszonych było 55 Polaków.

RZ



Paraolimpijczyk wygrał Barcelona Marathon! Polacy jedną z największych grup startujących

$
0
0

Jonah Kipkemoi Chesum nie był na liście faworytów, na dodatek maraton w Barcelonie był jego debiutem na królewskim dystansie. Kenijczyk biegał wcześniej półmaratony, ale przede wszystkim jest paraolimpijczykiem.

Podczas paraolimpiady w Londynie w 2012 r., startując w kategorii osób z niewykształconą, zniekształconą bądź amputowaną ręką (kat. T46, jako dziecko Chesum został poparzony w pożarze), zajął siódme miejsce w finale biegu na 1500m i szóste na 800m. Tamtym startem był rozczarowany. Start w Barcelonie był dla niego z kolei wielkim zaskoczeniem!

„To był mój pierwszy maraton. Nie spodziewałem się takiego wyniku i jestem nim całkowicie zaskoczony” - powiedział na mecie Kipkemoi Chesum, który niespodziewanie wygrał bieg z czasem 2:08:57. Tym bardziej, że pełnił tu rolę zająca. Po przekroczeniu mety zapewniał, że jest przede wszystkim paraolimpijczykiem i nie wie w jakim biegu komercyjnym wystartuje w najbliższym czasie.

Pozostałe miejsca na podium także należały do Kenijczyków. Jako drugi, z czasem 2:09:24 linię mety przekroczył Jacob Cheshari Kirui. Trzeci był Justus Kiprotich (2:11:39), który na tej samej pozycji zakończył w końcówce poprzedniego roku maraton w Eldoret.

Bieg pań, które w tym roku stanowiły 20 proc wszystkich startujących, został zdominowany przez Etiopki. Najszybszą z nich okazała się Helen Bekele, która przekroczyła linię mety z czasem 2:25:04 ustanowiła nowy rekord trasy. Dotychczasowy najszybszy rezultat w Barcelona Marathon należał od 2012 r. do Kenijki Emily Chepkomi Samoei (2:26:52).

Organizatorzy spodziewali się rekordu w rywalizacji pań, ale autora ewentualnego sukcesu upatrywali w Kenijkach. Tymczasem rekord, drugie i trzecie miejsce należało do Etiopek. Za zwyciężczynią przybiegły Meselech Tsegaye Beyene 2:26:44 i Robi Aberash Fayesa 2:27:44.

Ponad 20 tys. biegaczy zapisało się na 39. Barcelona Marathon. Wśród nich 50 proc przyjechało na start spoza Hiszpanii. To o 7 proc więcej niż przed rokiem. Cudzoziemcy pochodzili z 80 krajów, a najliczniej poza Hiszpanami, byli reprezentowani Francuzi, którzy stanowili 15 proc biegaczy.

Wśród uczestników nich byli również Polacy, którzy w liczbie 313 zmierzali do mety. Dla porównania, Amerykanów było 220, Japończyków 143, ale Anglików aż 1440. Nie wszyscy zapisani, pojawili się na starcie. W rzeczywistości pobiegło 16 331 biegaczy.

Najwyższą pozycję wśród Polaków zajął Marcin Soszka, który z czasem 2:38:32 przybiegł na 38. miejscu. Marcin jechał do Barcelony, by sprawdzić, czy można nabiegać 2h3'0 w maratonie trenując na bieżni mechanicznej. Odpowiedź nie jest jednoznaczna. Cel został wprawdzie przekroczony, ale jest życiówka. Marcin jest jedynym zawodnikiem z Polski, który pobiegł 39. Maraton w Barcelonie w czasie poniżej 2h40 i jedynym, w pierwszej pięćdziesiątce biegu.

Drugie miejsce na polskim podium przypada w udziale Łukaszowi Godlewskiemu, który z czasem 2:46:55, ukończył bieg na 104. pozycji. Pierwszą trójkę zamyka Kamil Niedźwiadek (2:50:14), który linię mety przekroczył na 159. miejscu.

Wśród uczestników biegu, kobiety stanowiły 20 proc. Biegły też Polki. Najszybszą z nich okazała się Paulina Janik. Ambasadorka Festiwalu Biegów z czasem 3:14:14 zajęła 19. miejsce w swojej kategorii i 45. wśród kobiet. Wszystko w biegu, który zakończył się rekordem trasy kobiet!

Tegoroczny bieg odbył się jako część obchodów 25-lecia olimpiady w Barcelonie, z tego powodu biegacze mogli się spotkać z medalistami z 1992r. Obecni byli m.in. Valentina Yegorova - złota medalistka olimpijskiego maratonu, Young Cho Hwang - koreański zwycięzca maratonu podczas igrzysk w Barcelonie, oraz zawodnicy, którzy zajęli wtedy pozostałe miejsca na podium.

Pełne wyniki: TUTAJ

IB  

fot. Zurich Maraton Barcelona twitter


Gliwice: Moya choroba – nasza Wiktoria! [ZDJĘCIA]

$
0
0

Tylu pozytywnych emocji mogą dostarczać tylko dwie czynności: bieganie i pomaganie. Jeśli je połączmy, otrzymamy prawdziwy wulkan. Taki, jaki eksplodował dzisiaj w Gliwicach, gdzie odbył się bieg „Moya – Twoja – Nasza 5-tka dla Wiktorii. Biegniemy po zwycięstwo!”. Na starcie stawili się wszyscy, którzy mogli. Trasę przebiegli, przeszli, przejechali w wózkach, na wózkach, rowerach albo hulajnogach. Kwestie techniczne nie były ważne, dzisiaj liczyła się obecność. I Wiktoria.

Bieg był jednocześnie trzecią edycją Gliwickiego Biegu Kobiet, przez co panie mogły czuć się uhonorowane w szczególny sposób. Na mecie czekali na nie biegający dżentelmeni z muszkami i wręczali tulipany. Służyli też foliami termicznymi albo… własnymi ramionami, bowiem uściskom nie było końca.

Choć bieg teoretycznie miał dystans 5 km dla kobiet i półmaratonu dla panów, także część biegaczek postanowiła pokonać więcej okrążeń i przebiec połowę królewskiego dystansu. Panowie za to swoje kilometry kręcili w hołdzie dla pań. Dzisiaj nie byli klasyfikowani a na mecie nie czekały na nich medale ani kwiaty. Nie mogli też wziąć udziału w losowaniu nagrody głównej, czyli samochodu na weekend, który mógł przypaść tylko kobiecie. Panowie nie zrazili się jednak i na starcie stanęli tłumnie, może nawet przewyższając liczebnie panie.

Wszystkiemu towarzyszyły muzyczna oprawa na żywo, tor przeszkód dla dzieci, poczęstunek dla wszystkich oraz kiermasz ręcznie robionych ozdób. Oczywiście, dochód ze wszystkich dodatkowych atrakcji wędrował do puszek Fundacji Różyczka wspierającej Wiktorię. Podobnie jak opłaty startowe. Te nominalnie wynosiły 30 zł, ale biegacze hojnie otwierali swoje portfele, wrzucając do puszek nawet kilkukrotną wartość opłaty.

Wiktoria za wzruszeniem dziękowała wszystkim zebranym. Jej mama Sabina Kacan przebiegła kilkanaście kilometrów, towarzysząc na trasie wielu osobom. Cały czas miała na sobie dwa numery startowe – ten z biegu dla jej córki i drugi z wirtualnego biegu dla Oliwii Nalepki z Wodzisławia. Mimo własnych problemów dziewczyny pokazały wielkie serce pomagając innym.

Akcja dla Wiktorii przyciągnęła całe rodziny. Mimo chłodu, na trasie biegu i torze przeszkód nie brakowało najmłodszych. Agata Wiśniewska przyjechała z mężem Pawłem i rocznym dzieckiem: - Jesteśmy tutaj, żeby się dobrze bawić, ale przede wszystkim pomagać – powiedziała. – Przeszłam z małym dwa kółka, teraz czekamy na męża, który biegnie półmaraton.

- Dzisiaj biegam i pomagam Wiktorii. Świętuję też Dzień Kobiet – mówiła po biegu uśmiechnięta Brygida Vega Zumeta. – Przebiegłam tylko piątkę, bo wracam do formy po dłuższej przerwie, ale jestem bardzo zadowolona. Bawię się super! Jest bardzo radośnie, przyjaźnie i rockowo – kończy, podrygując w rytm głośnej muzyki. Zespół Mechaniczna Ćma porwał do tańca wszystkich, niezależnie od wieku, pozwalając się rozprawić z zimnem.

Fundacyjne puszki wypełniły się datkami dla Wiktorii. Dzięki temu perspektywa operacji, której potrzebuje nastolatka cierpiąca na rzadką chorobę Moya Moya stałą się bliższa. Wy również możecie pomóc. Cały czas otwarte jest konto Wiktorii w Fundacji Różyczka: 49105012981000002424584775

KM


Myślenice: Kawa, ciasto i rekordy życiowe [ZDJĘCIA]

$
0
0

Za nami 3. Myślenicki Bieg Uliczny. Na starcie małopolskich "dyszki" stanęło niemal 1000 osób. Najszybszy z szybkich - Adam Czerwiński z czasem 31:01.

Myślenice przywitały biegaczy opadami śniegu i deszczu, trasa byla mokra a sprawy nie poprawiał wiejący również mocno wiatr. To jednak tylko jeszcze mocniej zachęciło zawodników do rozgrzewki przed biegiem. 

Start znajdował się na moście nad rzeką Rabą, który z mocnym drżeniem przyjął pierwsze metry biegu prawie 1000 osób. Za mostem było już jednak lepiej, zawodnicy skręcali w ul. Zdrojową, gdzie poruszali się prawym pasem ruchu - po trzech kilometrach zawracali i drugim pasem biegli w przeciwnym kierunku. Po minięciu mostu biegli dalej, na tej samej zasadzie, prawym pasem jezdni, dobiegali do mniej więcej 8 kilometra i znów zawracali - tym razem, żeby pokonać juz ostatnie kilometry do mety.

Na trasie nie zabrakło punktów z wodą, a na mecie sycącego ciasta i rozgrzewającej kawy. To był jednak jedynie słodki dodatek do bardzo dobrych wyników. Płaski profil trasy i zbieg na ostatnim kilometrze przyczynił się do tego, że padło dzisiaj sporo rekordów życiowych.

- Kilka osób z naszej grupy wróciło z rekordami życiowymi, mi też udało się ustanowić swoją nową życiówkę na "dyszce" - powiedział nam Paweł Urbański ze stowarzyszenia Rozbiegane Dobczyce. - Nie mogłem sobie też wymarzyć lepszych warunków do biegania, bylo kilka stopni zimniej, świetna atmosfera i po prostu biegło się tutaj bardzo przyjemnie. W tym biegu brałem udział pierwszy raz, ale dłuższe stażem osoby w naszej grupie z sentymentem wypowiadały się o nim, dla niektórych to był pierwszy bieg w życiu, ale rozumiem też skąd te emocje i wspomnienia, sam będę miał tylko pozytywne - skomentował Urbański.

- Myślę, że nie było biegacza, który wróciłby dzisiaj niezadowolony do domu - dodała Magda Wojtan, która wygrala w klasyfikacji wiekowej do 19 lat. - Można było zgarnąć mnóstwo nagród: za kategorie wiekowe czy za najliczniejszy zespół. Ale oprócz tego można było po prostu przebiec fajną "dyszkę" i mieć satysfakcję ze swoich wyników. A one były na prawdę genialne, bo pogoda i dość płaska trasa do tego sprzyjały - podsumowała Wojtan, potwierdzając zresztą komentarze innych biegaczy o popularności myślenickiej trasy. 

Biegacze, którzy chcieli pobić swoje najlepsze czasy mogli również skorzystać z pomocy pacemakerów, którzy prowadzili grupy na dane czasy i, jak okazywało się na mecie, przybiegali z dokładnością co do minuty.

- Niestety mi nie udało się pobić swojego rekordu. Moja życiówka, chociaż też z Myślenic, bo zdobyta rok temu, czeka na lepsze czasy motywujące do treningu. Na razie koncentruję się na zdaniu matury, więc kto wie... może w przyszłym roku uda się wykręcić lepszy czas? - zastanawiała się Magdalena Wojtan. - Zamiast tego miło przebiegłam dystans z koleżankami z grupy - Ewą i Wiolą - z uśmiechem, dzięki czemu mogłyśmy pozować do zdjęć i dopingować biegaczy pędzących z naprzeciwka - dodała.

Na zakończenie zawodów przyszedł czas na dekoracje zwycięzców nie tylko w kategorii OPEN, ale również w kategoriach wiekowych czy kategorii na najszybszego mieszkańca Myślenic. Każdy z biegaczy mógł się więc czuć wyróżniony.

Pełne wyniki - TUTAJ.

Niebawem więcej zdjęć. 

JP


Doping technologiczny? IAAF sprawdzi nowe buty nike

$
0
0

Kilkadziesiąt godzin temu ujrzały światło dzienne, a już budzą kontrowersje. 

Zoom Vaporfly Elite - buty, zaprojektowane z myślą o uczestnikach projektu Breaking2 w próbie złamania bariery dwóch godzin w maratonie, stały się przedmiotem zainteresowania komisji technicznej IAAF. Jest podejrzenie, że mogą być wyposażone w nielegalne rozwiązania - karbonową płytkę w pięcie.

Nike twierdzi, że nowe buty podnoszą wydajność biegu o 4 proc w stosunku do wcześniejszych modeli, które powstały o wytyczne IAAF. Teraz technicy chcą sprawdzić, czy i nowy model - określany przez nike mianem "samochodu koncepcyjnego" w obszarze obuwia - spełnia te kryteria. 

Rosnące zainteresowanie technologią produkcji buta i tym jak bardzo ona może pomagać biegaczom, zachęciło IAAF do rewizji obecnych regulacji. Za dwa tygodnie komisja techniczna stowarzyszenia spotyka się w Saragossie i buty znalazły się w agendzie spotkania. 

Samo nike od lat eksperymentuje z obuwiem do biegania. Jak przypomina Guardian, w maju ubiegłego roku do amerykańskiego urzędu patentowego trafiło zgłoszenie modelu, które może zawierać w swojej konstrukcji płytkę sprężynującą. Są głosy, że była ona w użyciu już podczas niedawnego maratonu w Dubaju, a testerem miał być sam Kenenisa Bekele (nie ukończył zawodów z powodu urazu po upadku na starcie). Nike twierdzi, że były to w pełni legalne buty i są owocem dwuletnich prac firmy. Buty mieli sprawdzać także Galen Rupp, Eliud Kipchoge, Amy Hastings i Shalane Flanagan. 

Bazowa, konsumencka wersja Zoom Vaporfly ma trafić na sklepowe półki latem tego roku. Cena - 250 dolarów.

źródło: Guardian


10. PKO Poznań Półmaraton charytatywnie. Biegaj i pomagaj

$
0
0

Radość z charytatywnego biegania jest co najmniej tak wielka, jak radość z pokonywania samego siebie – mówią ci, którzy biegają długie dystanse. Czy rzeczywiście tak jestm może sprawdzić każdy, kto 26 marca zamierza wystartować w 10. PKO Poznań Półmaratonie. Bo jest komu pomóc przy okazji tego biegu.

Z PKO Bankiem Polskim dla Ani i Mateusza

Ania ma dwa lata, usunięto jej nowotwór mózgu, po operacji ma niedowład lewej strony ciała. Potrzebuje specjalistycznego sprzętu, m.in. wózka inwalidzkiego. Trzyletni Mateusz z Poznania z powodu skrajnego wcześniactwa cierpi na dysplazję oskrzelowo-płucną. Potrzebuje przenośnego koncentratora tlenu.

Zaangażowanie uczestników, którzy dobiegną do mety z przypiętą do koszulki kartką „biegnę dla Ani i Mateusza”, zostanie przeliczone na pomoc finansową – Fundacja PKO Banku Polskiego przekaże darowiznę na zakup niezbędnego sprzętu medycznego dla chłopca i dziewczynki. Kartki „biegnę dla Ani i Mateusza” będzie można odbierać na stoisku PKO Banku Polskiego na targach Poznań Sport Expo.

Cenny kruszec dla Ziemka, czyli pomoc liczona plastikowymi nakrętkami

Kolejny raz przyłączamy się do akcji „Nakręceni biegacze” – mówi Monika Prendke z Biura Półmaratonu. To akcja idealna dla każdego, bo – mimo nazwy – przyłączyć się do niej mogą także ci, którzy w półmaratonie nie wystartują. Jak można pomóc Ziemkowi? W bardzo prosty sposób. Wystarczy przynieść na stoisko Ziemka cenny dla niego kruszec. Dzięki nim chłopiec będzie mógł kontynuować rehabilitację i sprawniej się poruszać.

Wspieramy Filipa

Filip ma cztery lata, urodził się z zespołem wad wrodzonych, przez co czeka go wiele operacji oraz długa rehabilitacja. By pomóc temu małemu bohaterowi, wcale nie trzeba pokonać dystansu półmaratonu, wręcz przeciwnie. Organizatorzy akcji – Fundacja Runport, 9 kwietnia, czyli dwa tygodnie po poznańskiej „połówce”zapraszają na małe rozbieganie nad Rusałką. Dystanse do pokonania to 5 lub 10 kilometrów. Chłopcu można pomóc jednak już wcześniej.

Na targach Poznań Sport Expo, na stoisku Fundacji będzie można nabyć sporo gadżetów – np. koszulki sportowców z autografami. Swoją cegiełkę dokładają też Organizatorzy 10.PKO Poznań Półmaratonu i przekazują koszulkę z 7. edycji biegu z autografami drużyny Ankos Zapasy Poznań.

Szpikowa Drużyna w tym roku pobiegnie dla Klaudii i Asi

Członkowie Drużyny Szpiku, tegoroczny trud, ale przede wszystkim zwycięstwo w 10.PKO Poznań Półmaratonie dedykują dwóm niesamowitym dziewczynom, Klaudii i Asi. Klaudia ma 15 lat, od roku zmaga się z białaczką. Czeka teraz na genetycznego bliźniaka i przeszczep szpiku. Asia, młoda kobieta, walczy z nierównym przeciwnikiem, jakim jest glejak. Oczywiście swoją cegiełkę pomocy można dołożyć odwiedzając stoisko Szpikowej Drużyny na targach Expo i nabyć jeden bądź kilka z przeznaczonych do sprzedaży gadżetów.

Przedstawicieli w/w akcji charytatywnych spotkać będzie można na Targach Poznań Spot Expo, które czynne będą w dniach:

24.03 (piątek) w godz. 11.00 – 20:00

25.03 (sobota) w godz. 10.00 – 20:00

26.03 (niedziela) w godz. 07.00 – 13.00

Wstęp wolny.

mat. pras.


Baikal Ice Marathon 2017 – WYNIKI POLAKÓW

$
0
0

Od startu Baikal Ice Marathon mija już prawie tydzień, ale dopiero teraz oficjalnym protokołem zostały potwierdzone wyniki wszystkich biegów rozgrywanych w ramach imprezy. 

Niektóre informacje po wersyfikacji uległy zmianie. W głównym biegu - maratonie wzięło udział 158 biegaczy, czyli nieco mniej niż początkowo podawano. Rywalizację mężczyzn wygrał Polak Bartek Mazerski, który na mecie  był jedynym zawodnikiem z rezultatem poniżej 3 godzin i jednocześnie najszybszym w historii imprezy.
 
Tuż za podium z czasem 3:18:10 znalazł się Dariusz Kiełbasa, a wśród pań czwarte miejsce należało do Eweliny Puchały. 

Miłą zmianą w wynikach jest pozycja Dariusza Jakubowskiego, który biegł razem Z Bartkiem i Darkiem Kiełbasą, by namawiać do wpłacenia 1 proc ze swoich podatków na konto wymagającego rehabilitacji syna jednego z nich. Nieoficjalne wyniki mówiły i 18. miejscu Jakubowskiego. Ostatecznie przesunął się jedną pozycję w górę.  

Baikal Ice Marathon tym razem na dystansie półmaratonu również zakończył się polskim sukcesem. Jako trzecia, zamarzniętą taflę jeziora Bajkał ukończyła Anna Jurgielewicz, która uzyskała wynik 2:23:51

Polacy:

1.Mazerski Bartosz - 2:53:26 
4. Dariusz Kiełbasa - 3:18:10 
12. Szymon Świercz - 3:34:57 
13. Jakub Biernat - 3:37:12 
16.Grzegorz Kopania - 3:40:15 
17. Dariusz Jakubowski - 3:42:34 
19. Hubert T. Trochimowicz - 3:46:33 
26. Andrzej Zarzecki - 3:53:46 
37. Mateusz Banaś - 4:01:35 
58. Sławomir Paruch - 4:16:24 
128. Wojciech Piekarski - 6:34:14 

Polki:

4. Ewelina Puchała - 3:58:30 
9. Witczak Jolanta - 4:29:26 
11. Magdalena Rakowska - 4:33:50 
24. Urszula Jurgielewicz - 5:38:28

IB

fot. Masaki Nakamura


Finał CITY TRAIL w Lublinie, Warszawie i Szczecinie [ZDJĘCIA]

$
0
0

W weekend 11-12 marca odbyły się ostatnie w sezonie 2016/2017 biegi CITY TRAIL w Lublinie, Warszawie i Szczecinie. Nie zabrakło wielkich emocji i znakomitych wyników – na podkreślenie zasługuje czas 14:48 osiągnięty przez Kamila Jastrzębskiego podczas niedzielnych zawodów w warszawskim Lesie Młociny.

Lublin

Zwycięzca biegu Artur Kern potwierdził, że nie ma na niego mocnych na przełajowej trasie CITY TRAIL nad Zalewem Zemborzyckim. Pochodzący z Hrubieszowa zawodnik wygrał sobotni bieg i tym samym zapewnił sobie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Wśród kobiet triumfowała Joanna Wasilewska, która również została triumfatorką w „generalce”. Linię mety minęło 352 osoby.

– Cieszy mnie trzecie zwycięstwo w klasyfikacji generalnej. Ten sezon jest nieco inny w moim wykonaniu. Trenuję bardzo luźno, ciężko to nawet nazwać treningiem. Po prosu biegam. Około cztery razy w tygodniu. Sama jednostka treningowa trwa zaledwie godzinę, bo na więcej nie mam czasu. Niedawno urodziło mi się drugie dziecko - córeczka, która w nocy nie zawsze pozwala nam spać. Mimo wszystko staram się podtrzymywać wydolność na pewnym poziomie – mówił Artur Kern na mecie.

– Jeżeli czas mi pozwoli będę miał już inną bazę wyjściową do powrotu na wyższy poziom. Chciałbym kiedyś na biegach CITY TRAIL pokusić się o lepszy wynik. Na pewno wybrałbym Warszawę, bo tam trasa jest idealnie płaska. Biorąc pod uwagę fakt, że na ulicy byłem w stanie uzyskać 14:08 na 5km, wynik na warszawskiej trasie w Lesie Młociny mógłby być nawet lepszy niż 14:30. W Lublinie trasa jest cięższa. Zwłaszcza pierwsze 2km są trudne ze względu na korzenie na trasie. Na pewno jednak będąc w formie mógłbym postarać się o wynik poniżej piętnastu minut. Dziś na mecie miałem stosunkowo dużą i bezpieczną przewagę, ale w początkowej fazie wyglądało to nieco inaczej. Rywale narzucili bardzo szybkie tempo. Pierwszy kilometr minęliśmy w 3:00 i przyznam się, że odczułem te prędkości. Później na szczęście zwolniliśmy, na niższych „obrotach” biegło mi się już do końca komfortowo – podsumował na mecie Artur Kern, aktualny rekordzista Polski na 5000m w hali.

Wynik Artura Kerna to 15:55. Drugie miejsce zajął Michał Piróg - 16:20, a trzecie - Łukasz Nestorowicz - 16:25. W rywalizacji kobiet pierwsze miejsce wywalczyła Joanna Wasilewska - 18:51, drugie Magdalena Kłoda - 19:10, a trzecie - Monika Kosz – 19:19.

– W tej edycji nie miałam tak lekko, jak w poprzednich sezonach. Podczas pierwszego biegu skręciłam kostkę, potem byłam chora, a na kolejnym biegu, w którym startowałam było minus 19 stopni. Do końca nie byłam pewna wygranej – dopiero dzisiejszym biegiem potwierdziłam zwycięstwo. Stres był, bo wiedziałam, że muszę wygrać z Magdą Kłodą, która przez całą edycję deptała mi po piętach. Mimo, że to już czwarta wygrana w cyklu, nadal mam frajdę z tych startów, a im więcej trzeba włożyć wysiłku w zawody, tym jest ona większa – podkreśliła po zawodach Joanna Wasilewska, niegdyś specjalizująca się w biegu na 800m, na którym posiada rekord życiowy na poziomie 2:02,02.

Nad Zalewem Zemborzyckim nie zabrakło także najmłodszych zawodników, startujących w cyklu CITY TRAIL Junior - w pięciu kategoriach wiekowych wystartowało łącznie 65 uczestników.

Zakończenie sezonu odbędzie się na siódmej imprezie – uroczystej gali, podczas której wręczone zostaną pamiątkowe medale, dla wszystkich, którzy ukończyli co najmniej cztery biegi, a także nagrody dla najszybszych. Po raz pierwszy organizatorzy wręczą również nagrodę w Plebiscycie CITY TRAIL na Najlepszego Biegacza 2016 roku, w którym wyróżniony został Artur Kern. Ceremonia zakończenia odbędzie się 23 marca w Wyższej Szkole Przedsiębiorczości i Administracji.



Warszawa

W niedzielę podczas kończącego edycję szóstego biegu, Kamil Jastrzębski ustanowił rekord pięciokilometrowej trasy w Lesie Młociny - 14:48. To jednocześnie czwarty wynik w historii ogólnopolskiego cyklu. Ten czas potwierdził, że trasa CITY TRAIL w Warszawie – mimo iż leśna - należy do bardzo szybkich.

– Moim celem są mistrzostwa Polski na 10 000m, które odbędą się pod koniec kwietnia w Rybniku. Ten dzisiejszy start i bieg sprzed tygodnia w Wiązownej - również na 5km - były bardzo dobrymi jednostkami treningowymi. Pobiegłem dzisiaj na 100 procent, na tyle na, ile miałem siły. Biegło się bardzo dobrze, miałem z kim się ścigać - Łukasz Oskierko, Piotrek Mielewczyk, Artur Jabłoński, Marcin Nagórek – to naprawdę mocna ekipa do biegania. Jestem zadowolony z wyniku i z rekordu trasy. Pobiegłem dziś zaledwie kilka sekund wolniej niż przed tygodniem na ulicy, więc stwierdzam, że lubię tutaj biegać. W poprzednim starcie leciałem z pełnego treningu, wyszło bardzo słabo, teraz było lekkie odpuszczenie treningów przez ostatnie dwa dni i od razu widać to po wyniku – mówił na mecie zwycięzca zawodów Kamil Jastrzębski.

Pochodzący z Kraśnika Kamil Jastrzębski wziął udział tylko w dwóch biegach, zatem nie mógł zostać sklasyfikowany w całym cyklu, ale niedzielne zawody były istotne dla kilku innych zawodników, którzy walczyli o miejsca w klasyfikacji generalnej – Łukasza Oskierki, Piotra Mielewczyka i Artura Jabłońskiego. Ostatecznie to pierwszy z nich, dzięki fantastycznemu wynikowi uzyskanemu w niedzielnym biegu - 14:54 - zajął pierwsze miejsce w generalce.

– Po pierwszym biegu złapałem kontuzję, zatem w grudniu i styczniu walczyłem o przetrwanie w klasyfikacji generalnej. Dzisiaj wróciłem na wysokie obroty i ostro walczyłem z Kamilem o rekord trasy – powiedział po biegu Łukasz Oskierko, który tuż po zawodach pobiegł… do pracy.

Czasy trzech pierwszych mężczyzn na mecie zawodów: Kamil Jastrzębski – 14:48, Łukasz Oskierko – 14:54, Piotr Mielewczyk – 15:14.

Grą jednej aktorki - Angeliki Mach - można nazwać rywalizację kobiet w edycji 2016/2017. Angelika wygrała cztery biegi - wszystkie, w których startowała i wyśrubowała rekord trasy do poziomu 17:26. W niedzielnych zawodach zwyciężczyni klasyfikacji generalnej nie startowała, co otworzyło drogę do wygranej Martynie Wiśniewskiej - jej czas to 18:26. Drugie miejsce wywalczyła Paulina Prugar-Fukowska (19:15), a trzecie - Agnieszka Kowalczyk (19:18).

W biegu głównym wzięło udział 598 osób. Licznie w Lesie Młociny stawili się także najmłodsi zawodnicy, startujący w cyklu CITY TRAIL Junior - w pięciu kategoriach wiekowych wystartowało łącznie ponad 200 uczestników.

Ceremonia zakończenia w Warszawie odbędzie się 22 marca na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. W Plebiscycie CITY TRAIL na Najlepszego Biegacza 2016 roku trzecie miejsce zajął Artur Jabłoński – trzeci również w klasyfikacji generalnej cyklu. Piątą lokatę w Plebiscycie zajęła Angelika Mach. Nagrody za Plebiscyt zostaną wręczone właśnie podczas ceremonii.



Szczecin

Maciej Żołnowski i Sylwia Telatyńska zwyciężyli w szóstym - ostatnim w sezonie biegu CITY TRAIL w Szczecinie. W niedzielnych zawodach zabrakło liderujących w klasyfikacji generalnej – Artura Olejarza i Moniki Jackiewicz, którzy triumf w cyklu zapewnili sobie już przed miesiącem. Linię mety minęło 549 osób.

Zwycięzca biegu - Maciej Żołnowski zajął drugie miejsce w klasyfikacji generalnej. W poprzedniej edycji był trzeci. W niedzielnych zawodach walczył na trasie sam ze sobą – drugi zawodnik wbiegł na metę aż 34 sekundy później.

– Przed dzisiejszym biegiem miałem świadomość, że na starcie może zabraknąć czołówki - Artur Olejarz startował dzień wcześniej na MP seniorów w Jeleniej Górze, a Krzysiek Sawicki z tego co mi wiadomo miał krótką przerwę w bieganiu i dopiero wraca do pełni sił. Wiedziałem dzisiaj po co przychodzę na start i chciałem udowodnić przede wszystkim sobie, że jestem w stanie w samotnym biegu pokusić się o rekord życiowy na tej trasie, który udało mi się o kilka sekund poprawić. Takie starty są na pewno znacznie cięższe od tych, kiedy biega się w grupie i jest trochę tej zdrowej bezpośredniej rywalizacji. Samotne biegi traktuję po prostu jako mocniejszy trening, walkę ze swoimi słabościami i dobrą zabawę – podkreślił na mecie zwycięzca.

– Na pewno lepiej stoi się na drugim stopniu podium niż na trzecim, ale mam pełną świadomość, że nie jest to prawdziwe odzwierciedlenie klasyfikacji mężczyzn w Szczecinie. Jest kilku zawodników prezentujących wyższy poziom biegowy ode mnie, ale nie zostali sklasyfikowani z powodu braku zaliczenia czterech biegów. Jest to m.in. wymieniony już Krzysiek Sawicki czy Wojtek Piwowarczyk. Nie ukrywam - większą satysfakcję dałoby mi to drugie miejsce ze świadomością, że naprawdę jestem numerem „2” na szczecińskiej trasie – skromnie dodał 19-latek.

Wynik Macieja Żołnowskiego to 17:30. Drugie miejsce zajął Sebastian Florczak - 18:04, a trzecie - Paweł Pawlisiak - 18:20. W rywalizacji kobiet pierwsze miejsce wywalczyła Sylwia Telatyńska - 21:27, drugie Anna Komisarczyk - 23:34, a trzecie Aleksandra Mazan - 23:44.

W Puszczy Bukowej nie zabrakło także najmłodszych zawodników, startujących w cyklu CITY TRAIL Junior - w pięciu kategoriach wiekowych pobiegło łącznie ponad 150 uczestników.

Ceremonia zakończenia odbędzie się 28 marca w Centrum Dydaktyczno-Badawczym Nanotechnologii. Tego dnia wyróżnienie w Plebiscycie CITY TRAIL na Najlepszego Biegacza 2016 roku odbierze Artur Olejarz.

Zawody CITY TRAIL z Nationale-Nederlanden to ogólnopolski cykl, który odbywa się - poza Lublinem, Warszawą i Szczecinem - także w siedmiu innych miastach: Bydgoszczy, Katowicach, Łodzi, Olsztynie, Poznaniu, Trójmieście i Wrocławiu. Więcej informacji oraz zapisy znajdują się na stronie www.citytrail.pl.

mat. pras.



Ambasador gonił za życiówką w Wiązownie

$
0
0

Za nami 37. Półmaraton Wiązowski. Bieg główny ukończyło 1369 biegaczy. Biegi towarzyszące zgromadziły ponad 2,5 tys. uczestników, co organizatorzy uznają za rekord.

Półmaraton Wiązowski to pierwszy długodystansowy bieg rozgrywany w Polsce w okresie zimowo-wiosennym, więc warto tu przyjechać i przekonać się, jak przepracowaliśmy zimę.

Sama trasa posiada atest PZLA i jest bardzo łatwa. Choć może dla tych, co nie lubią krajobrazów wiejskich, może być nudna. Prawie żadnych podbiegów, więc można było pokusić się o „życiówkę”. Niestety mnie się udało. Musiał wystarczyć tylko medal. 

Kibiców na trasie mało w porównaniu z innymi wydarzeniami, ale samą organizację uznaję za dobrą. Może poza faktem, że dużo biegaczy i biegaczek narzekało na brak koszuli w rozmiarze zadeklarowanym podczas zapisów.

Warto podkreślić, że Półmaraton Wiązowski jest pierwszym biegiem z cyklu Grand Prix Traktu Brzeskiego. Nie mogę się doczekać kolejnych startów i poznania nowych tras.

Darek Dolega, Ambasador Festiwalu Biegów


4Mobility Grand Prix w Aquathlonie - wysoki poziom i olimpijskie nadzieje w Poznaniu

$
0
0

Dobra frekwencja, wysoki poziom sportowy i młodzi zawodnicy z szansą na olimpijską karierę - tak można podsumować premierową edycję 4Mobility Grand Prix w Aquathlonie Pościgowym. W zawodach, które w niedzielę odbyły się w Poznaniu, uczestniczyło przeszło 160 młodych sportowców.

Rywalizacją na obiektach Uniwersytetu A. Mickiewicza rozpoczęli koordynowany przez Polski Związek Triathlonu cykl, którego celem jest promocja dyscypliny wśród dzieci i młodzieży. Jak podkreślił prezes federacji Paweł Jarski to właśnie w tej serii pływacko-biegowych zawodów związek upatruje szans na wyłapywanie najzdolniejszej młodzieży z predyspozycjami do triathlonu, którzy mogliby rozpocząć szkolenie, nakierowane na start w igrzyskach.

Jak ocenił organizator poznańskiej edycji Filip Przymusiński „udało się zrobić ciekawe widowisko o wysokim poziomie sportowym”. – To, co raduje nas najbardziej to liczebność młodych zawodników, w których dopatrujemy się olimpijskich nadziei na przyszłość. Dawno nie było tak licznej grupy dzieciaków, którzy już teraz notują dobre wyniki – ocenił doświadczony zawodnik.

Podkreślił, że szczególnie interesująca była walka wśród juniorów, w której o pierwsze miejsce rywalizowała trójka medalistów juniorskich mistrzostw Polski. Tym razem najlepszy po 800 m pływania i 5 km biegania okazał się Jakub Rudziński (KS IRONMAN CS POLSKA), przed Miłoszem Walkowiakiem (UKS Tri-Team Rumia) i Maciejem Falbogowskim (UAM TRIATHLON Poznanń).

Zacięte były równie zmagania między juniorkami młodszymi - jednej z najsilniej obsadzonych kategorii Grand Prix. Po 600 m pływania i 3 km biegu ostatecznie triumfowała Julia Sanecka (Delf Gryfino) przez Zuzanną Sudak (G-8 Bielany) i Natalią Zych (UKS 51 Lublin).

– Miałam aż 30 sekund straty po pływaniu i bałam się, że nie zdążę dogonić rywalek, ale z trenerem ustaliliśmy taktykę na bieg, a potem już tylko się spięłam i… dałam radę – mówiła Sanecka, dodając, że pływa „od zawsze”, a w aquathlonowych zawodach rangi mistrzowskiej startuje od dwóch lat.

W tej samej kategorii, ale wśród chłopców wygrał Szymon Dzik (SSP Orka Iława), który karierę sportową rozpoczynał od rowerowego MTB. Jak zaznaczył, choć ciężko mu się płynęło to start ocenia dobrze, a szczególnie podobał mu się biegowy kros. – Trasa ciekawa, choć trudna - była trawa, piach i liczne zakręty. Pierwsze okrążenie pobiegłem spokojnie, a potem trener krzyknął i przyspieszyłem – relacjonował młody zawodnik

Jak podsumował Przymusiński: „ze szkoleniowego punktu widzenia cenne jest to, że w kluczowych kategoriach wiekowych na prowadzenie wysuwał się nie jeden lider, a grupa 5-6 osób o wyrównanym poziomie, w której każdy ma medalowe szanse, co nakręca dzieciaki ich do dalszej pracy”. W jego ocenie w Polsce tworzy się więc silna grupa rokujących zawodników, którzy za kilka lat powinni być w stanie nawiązać rywalizację na najwyższym poziomie.

4Mobility Grand Prix w Aquathlonie Pościgowym to cykl, w którym młodzicy, juniorzy młodsi i juniorzy, poza nagrodami za poszczególne edycje, zbierać będą punkty do klasyfikacji generalnej. Po zawodach w stolicy Wielkopolski seria przeniesie się do Iławy (2 kwietnia), a następnie Rumi (30 kwietnia). Organizatorzy spodziewają się od 100 do 200 uczestników w każdym z miast.

Zawodnicy w wieku od 8 do 18 lat najpierw startują w pływaniu, a następnie w bieganiu, na dystansach odpowiednich dla danej kategorii. Jak poinformował wiceprezes PZTri Zbigniew Łasica dedykowane młodzikom i juniorom zawody obserwują wyspecjalizowani w triathlonie trenerzy, którzy rokujących zawodników zaproszą na treningi tej olimpijskiej dyscypliny, w skład której, poza pływaniem i bieganiem, wchodzi kolarstwo.

Pełne wyniki rywalizacji w Poznaniu: TUTAJ 

Więcej informacji, w tym zapisy do 4Mobility Grand Prix w Aquathlonie: TUTAJ

mat. pras.  


Zimowy Ultramaraton Karkonoski – "kultowy" [ZDJĘCIA]

$
0
0

Są takie imprezy, które mimo zaledwie kilku edycji dorobiły się miana kultowych. Jedną z nich jest w moim przekonaniu Zimowy Ultramaraton Karkonoski - jeden z niewielu zimowych ultramaratonów, do tego poprowadzony najwyższymi szczytami Karkonoszy – pisze Krzysztof Szala, Ambasador Festiwalu Biegów, autor bloga Biegam gdzie Chcę.

Impreza szczególna, która z racji niebywałej popularności zmusiła organizatorów do przeprowadzenia losowania. Chętnych było i jest znacznie więcej niż miejsc. Co powoduje, że ten 52-kilometrowy bieg jest tak popularny i cieszy się takim zainteresowaniem? Trudno jednoznacznie powiedzieć - myślę, że jest to wypadkowa wielu czynników o których postaram się w tej krótkiej relacji napisać.

Zimowy Ultramaraton Karkonoski, czyli popularnie zwany ZUK organizowany jest od 4 lat. Impreza poświęcona jest pamięci Tomka Kowalskiego - himalaisty, wspinacza, biegacza, pierwszego zdobywcy Broad Peak zimą, który niestety na zawsze został już w górach. Organizatorami i wolontariuszami są najczęściej przyjaciele, rodzina i bliscy. To sprawia, że tę szczególną i ciepłą atmosferę czuć od samego początku do końca. Przy odbiorze pakietów, na każdym punkcie żywieniowym czy na samej mecie, gdy ktoś z uśmiechem zakłada Ci medal na szyję.

W sobotę, 11 marca, o godzinie 5:30, gdy większość Karpacza jeszcze smacznie spała, w Domu Wczasowym Mieszko zaczęli krzątać się pierwsi biegaczy, którzy powoli szykowali się do sprawdzania ekwipunku obowiązkowego. Lekka nerwówka - czy zabrałem wszystko, czy każda rzecz jest odpowiednia i czy bez problemu pod moim numerem startowym pojawi się parafka sędziego. Na szczęście wszystko poszło bardzo sprawnie i po sprawdzeniu kilku wyrywkowych elementów wyposażenia byłem gotowy, aby udać się na start - na Polanę Jakuszycką.

W cenie pakietu zapewniony był transport autobusem, także nikt nie musiał się martwić jak dotrze do Jakuszyc. Na miejscu czekały na nas rozpalone ogniska, ciepła herbata i pomocni organizatorzy, którzy służyli wszystkim uczestnikom pomocą.

Start przesunął się o kilka minut, tak więc punkt 7:40 grupa 340 zawodników ruszyło w ponad 50-kilometrową przygodę grzbietem Karkonoszy.

Pierwsze kilometry, w zasadzie cała trasa do schroniska na Hali Szrenickiej, były jednym wielkim tramwajem. Wąska ścieżka, świeży, kopny śnieg powodował, że wyprzedzanie było praktycznie niemożliwe i wszyscy grzecznie, jeden za drugim powoli łapali kolejne kilometry. Z jednej strony było to trochę frustrujące, z drugiej zaś - skutecznie chłodziło zapędy osób, które nie mają chłodnej głowy i mają tendencje do spalenia się na samym początku biegu. Jako, że sam lubię z początku przycisnąć - w głębi ducha cieszyłem się, że nie mam takiej możliwości.

Na Hali Szrenickiej czeka na nas pierwszy punkt odżywczy, wystawiony na dworze. Do jedzenia wszystko co najlepsze - pomarańcze, banany, jabłka i różne słodkości. Niestety zegar nieubłaganie tyka i trzeba napierać dalej. Pogoda dopisuje, słońce co rusz spoziera zza chmur ogrzewając nas na grzbiecie. Widoki są przepiękne i Karkonosze nie pierwszy raz pokazują swoje zimowe piękne. Aż do schroniska Odrodzenie czeka nas naprawdę komfortowe bieganie w pięknych okolicznościach przyrody.

Można śmiało powiedzieć, że był to najprzyjemniejszy odcinek biegu. Na szlaku zaczęła pojawiać się coraz większa liczba turystów pieszych jak i użytkowników nart biegowych.


Przy schronisku Odrodzenie czeka kolejny punkt, tym razem jednak trzeba wejść do środka budynku. Jako, że mam jeszcze spory zapas wody i jedzenia, postanawiam ominąć to miejsce i zatrzymać się dopiero pod Śnieżką w Domu Śląskim. Będzie to 27. kilometr, będzie tam czekać na mnie mój support - plan idealny.

Za Odrodzeniem rozpoczął się najgorszy odcinek całej trasy – stosunkowo płaski teren w połączeniu z kopnym śniegiem był dla wszystkich nie lada wyzwaniem. Mimo, że ten fragment trasy miał jedynie 7-8 kilometrów, kosztował chyba każdego spory zapas sił.

Przy Domu Śląskim tłum ludzi dopingował zawodników. W środku schroniska krzątali się biegacze, którzy w końcu mogli się trochę ogrzać, zjeść coś ciepłego i jeśli (tak jak ja) mieli support np. zmienić część mokrego ubrania. Muszę przyznać, że dawno tak nie cieszyłem się na parę świeżych, suchych skarpet!

Był to mój najdłuższy postój na trasie, ale po kilku minutach trzeba było jednak wyjść z ciepłego pomieszczenia, aby zmierzyć się z samą królową Karkonoszy - Śnieżką. Świeży opad śniegu dzień wcześniej okazał się dla mnie zbawieniem, gdyż oblodzone podejście zostało przykryte warstwą puchu, która pozwala w miarę komfortowo wejść i co najważniejsze - zbiec ze szczytu. W trakcie zbiegu zaliczam tylko jedną lekką wywrotkę, co uważam za sukces biorąc pod uwagę, iż nakładki antypoślizgowe od początku do końca zostały na dnie mojej kamizelki. Tutaj właściwie kończą się trudności techniczne. Teraz czeka nas około 20 kilometrów zbiegów i kilka lekkich podbiegów.

Niestety powoli zaczyna wychodzić moje słabe przygotowanie do startu - coraz bardziej czuję kolana i mięśnie. Mimo, że sił nie brakuje i kondycyjnie jestem w świetnie przygotowany - tempo rzędu 5:30 min/km na zbiegu jest maksimum tego na co tego dnia mnie stać. Na podejściach odbijam sobie trochę stratę wyprzedzając kolejne osoby.

Przy okazji raz gubię drogę - zmęczenie zrobiło swoje. Tutaj wielkie ukłony dla znakujących trasę - oznaczanie niewłaściwej drogi czerwonymi taśmami to strzał w dziesiątkę i prawdopodobnie tylko dzięki temu nadrobiłem może ze 100-200 metrów.

W okolicach 44. kilometra wyciągam słuchawki i puszczam ulubioną muzykę, aby dodać sobie trochę sił. Podśpiewując pod nosem czułem, że klasyczna już strategia ze słuchaniem muzyki powoli działa i czuję się trochę lepiej.

Końcówka biegu okazuje się zaskakująca - kiedy myślę, że do samej mety biec będą już wyłącznie asfaltem w dół, na drodze staje jeszcze kilka podbiegów. Paradoksalnie bardzo mnie to cieszy, bo wiem, że pod górę jestem dzisiaj bardzo mocny, a na zbiegach na pewno zostałbym szybko wyprzedzony.

Na jakieś 1-2 kilometry przed metą mijam jeszcze kilka osób. Kiedy zegarek wskazuje, że do mety zostaje 500 metrów, napotkany biegacz mówi, że według tego co usłyszał i jego zegarka, to „jeszcze dwa kilometry”. Czuję się trochę podłamany i nie dowierzam. Na szczęście to mój Garmin

okazał się mieć rację i po ostatnim ostrym, ale bardzo dla mnie przyjemnym zbiegu po trasie narciarskiej w centrum Karpacza, wybiegam na deptak, które prowadzi już do samej mety.

Pięknie poprowadzony finisz, tłumy kibiców, fantastyczny doping na mecie - to między innymi dla takich chwil robimy to co robimy. Na metę wpadam z czasem 7:11:12, który daje mi 108. miejsce w kategorii OPEN. Mimo, że nie jest to może szczyt marzeń - jestem bardzo szczęśliwy, bo dobiegłem bez poważniejszego uszczerbku na zdrowiu, a urozmaicone treningi zimą (między innymi biegówki) okazały się bardzo efektywne na podejściach.

Jak już wspomniałem - ZUK to impreza niezwykła. Organizowana przez niezwykłych ludzi, poświęcona niezwykłemu człowiekowi i gromadząca niezwykłych biegaczy. Ciepłych i serdecznych. Rzadko zdarza się, aby na dekorację przybyli prawie wszyscy startujący, a sala pękała w szwach.

Nagrody wręczali między innymi rodzice Tomka - którzy sami byli wolontariuszami, pomagali i zagrzewali do walki na trasie. Do tego wszystkiego wzorowa wręcz organizacja, bogaty pakiet startowy (koszulka techniczna, piwko, dwa magazyny ultra, batoniki, ubezpieczenie, transport - naprawdę nie było na co narzekać) i zapewnienie atrakcji poza biegowych. Jeśli dodamy do tego przepiękną i wymagającą trasę - to wszystko sprawia, że ZUK jest imprezą w moim przekonaniu wybitną i absolutnie wartą polecenia.

Myślę, że nie skłamię jeśli napiszę, że to w Karkonoszach oraz pod Babią Górą ( gdzie odbywała się inna niezwykła impreza - Bieg Śnieżnej Pantery) biło trailowe serce polski w ten weekend. Czy wrócę na ZUKa w przyszłym roku? Jeśli tylko będę miał ponownie szczęście w losowaniu to z całą pewnością!

Krzysztof Szala, Ambasador Festiwalu Biegów, autor bloga Biegam gdzie Chcę

Na kolejnej stronie sportowe podsumowanie rywalizacji w Karkonoszach. 


Niespodziewany zwycięzca

Czwartą edycję Zimowego Ultramaratonu Karkonoskiego rozpoczęło 345 osób. Do mety dobiegło o 9 osób mniej. Wśród rezygnujących znalazł się m.in. Piotr Hercog, któremu start kolidował z przygotowaniami do innej imprezy i wobec trudnych warunków do biegania, postawił nie spalać wszystkich sił przed zaplanowanymi biegami.

Z kopnym śniegiem bez problemu poradził sobie Michał Rajca z Głuchołaz. Triathlonista, zwycięzca Karkonoszmana, do listy swoich osiągnięć dodał zwycięstwo w ultra, przekraczając linię mety z czasem 05:08:55.

Rajca wyprzedził jednego z faworytów imprezy - Miłosza Szcześniewskiego. Miłosz startem w ZUK otworzył swój sezon. Na mecie był po 5 godzinach, 25 minutach i 53 sekundach i nadal miał energię na więcej. Nie było po nim widać ani zimowych warunków na trasie, ani kilometrów, ani nawet przeziębienia, z którym startował.

Podium uzupełnił zwycięzca z 2015 r. Piotr Paszyński (05:27:13)

Wśród pań z czasem 6:20:59 zwyciężyła Katarzyna Solińska.

Drugie miejsce przypadło w udziale Paulinie Korowaj, która wynikiem 06:27:53 w pięknym stylu wróciła do bieganiu zaledwie rok po urodzeniu dziecka.

Trzecie miejsce z czasem 06:30:12 zajęła Amelia Ewiak, która podobnie jak zdobywca trzeciego miejsca wśród panów, biega w klubie Orientuś Łódź.

Pełne wyniki – TUTAJ

IB


 

Chodakowska nieumyślnie naraziła się biegaczkom

$
0
0

Udział w maratonie, czy innym zorganizowanym biegu, to dla biegacza poważna sprawa i lepiej z tego nie żartować. Przekonała się o tym znana instruktorka fitnessu Ewa Chodakowska.

Chodakowska zaprosiła na swoim profilu do udziału w próbie bicia Rekordu Guinnessa w planku. W wydarzeniu może wziąć udział każdy, jeśli tylko potrafi utrzymać pozycję deski przez 60 sekund i kupi bilet wstępu. Bicie rekordu odbędzie się 23 kwietnia pod Warszawą.

W tym samym dniu odbywa się ORLEN Warsaw Marathon i m.in. 5-kilometrowy wrocławski Bieg Kobiet. Wśród fanów Chodakowskiej nie brakuje biegaczek, dlatego w komentarzach pod zaproszeniem znalazły się usprawiedliwienia tych, które wybrały bieg zamiast rekordu. Trenerka odchudzająca Polki z przymrużeniem oka namawiała na rezygnację z biegu.

„Kobieto Kochana, ale to będzie największe wydarzenie, pobiegniesz jeszcze nieraz, a ile razy w życiu pobijesz Rekord Guinnessa?”

„Oj Babeczki... chyba nie wiecie, czym jest REKORD GUINNESSA :) ten się bije raz na całe życie, być jego częścią, to pamiątka na całe życie. Maraton pobiegniesz jeszcze 20 razy”

- pisała Chodakowska, wstawiając do tekstu emotikony i nie traktując sprawy zbyt poważnie.

Kilka godzin później musiała za swoje słowa przepraszać. Nie wszystkie biegaczki przyjęły spokojnie, że w swoim podekscytowaniu wydarzeniem fitnessowym, Chodakowska, w ich mniemaniu, umniejszyła wartość maratonu.

„Uraziłam tym niektóre osoby, za co najmocniej przepraszam!!! Bo to nie znaczy, że umniejszam MARATOŃCZYKOM. Wręcz przeciwnie! Podziwiam i kłaniam się nisko.. absolutnie popieram wszelkie aktywności, zawsze zaznaczam, ze nieważne z kim... nieważne, co robisz.. ważne, że aktywnie!!! Tym bardziej HELOOOOŁ MARATON!”

- przepraszała Ewa Chodakowska na facebooku.

IB


Triathlon Polska Bydgoszcz Borówno w cyklu Tri Tour

$
0
0

Do cyklu Tri Tour ponownie dołączyła kultowa w świecie triathlonowym impreza - 20 sierpnia odbędzie się Triathlon Polska Bydgoszcz-Borówno z Mistrzostwami Polski na dystansie długim. Zawodnicy będą rywalizować na dwóch dystansach – pełnym oraz średnim. To kolejna lokalizacja na TRITOUR’owej mapie Polski.

– Cieszymy się, że Bydgoszcz-Borówno po raz kolejny dołączyła do naszego cyklu – podkreśla Wojciech Kruczyński, Prezes Endu Sport, organizatora Tri Tour. – To impreza z wielkimi tradycjami i najbardziej wymagającym dystansem długim, poprzez dołączenie do cyklu zawodnicy będą nie tylko zbierać cenne w klasyfikacji punkty, ale także otrzymają pełną paletę wszystkich triathlonowych dystansów w cyklu.

Triathlon Polska Bydgoszcz-Borówno to już legendarne polskie zawody na dystansie pełnym. Każdego roku właśnie na te zawody przyjeżdżają zawodnicy, którzy chcą sprawdzić swoje możliwości w klasycznym triathlonie. W tym roku o sportową jakość zawodów na obu dystansach zadbają czołowi zawodnicy.

Bydgoska impreza rozgrywana już od 1997 roku słynie z dobrego przygotowania tras, triathloniści swoje zmagania zaczną w podbydgoskim Borównie, gdzie do pokonania będą mieli 3,8 km trasy pływackiej w Jeziorze Borówno. Następnie wyruszą na trasę kolarską, gdzie sportowcy przejadą cztery pętle z Borówna do Bydgoszczy dające w sumie dystans 180 km. Ostatnim etapem rywalizacji będzie maraton na trasie Bydgoszcz – Myślęcinek. Całość zakończy się efektownym finiszem na stadionie CWKS „Zawisza”.

Na dystansie średnim (tzw. „połówka”) zawodnicy pokonają odległości odpowiednio dwukrotnie krótsze. Charakterystycznym dla imprezy elementem jest stworzenie dwóch odrębnych stref zmian – pierwsza wykorzystywana po etapie pływackim (T1) znajduje się w Borównie, natomiast druga – rowerowo-biegowa (T2) już w Bydgoszczy, tuż pod nowoczesnym stadionem Zawiszy.

Zapisy i szczegóły dotyczące imprezy tutaj: http://triathlonpolska.pl/

mat. pras.


Viewing all 13095 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>